Chyba każdy zna hrabiego Draculę. Ten najsławniejszy wampir, stworzony przez irlandzkiego powieściopisarza Brama Stokera, był bohaterem tylu filmów, książek, komiksów, gier wideo itp., że z całą
Chyba każdy zna hrabiego Draculę. Ten najsławniejszy wampir, stworzony przez irlandzkiego powieściopisarza Brama Stokera, był bohaterem tylu filmów, książek, komiksów, gier wideo itp., że z całą pewnością nie ma na świecie osoby, która na pytanie "podaj imię największego krwiopijcy w historii" nie odpowiedziałaby "Dracula" (imię szefa z pracy się nie wlicza). Hrabia ten jest - można śmiało powiedzieć - ikoną horroru, a jego zatrważającą twarzyczkę można zobaczyć dosłownie wszędzie (koszulki, zeszyty, kubki, billboardy, dekoracje na Halloween itp.). Co ciekawe, dawno już nie było dobrego filmu poświęconego w całości temu upiornemu lordowi ("Van Helsing" i "Blade" opowiadały o pogromcach potworów, więc one wypadają). Ostatni dobry obraz to "Dracula" z początku lat dziewięćdziesiątych, w którym to w tytułową rolę wcielił się świetny Gary Oldman. Kilkanaście lat wcześniej było wzięcie na horrory z wampirami, więc w kinach zaroiło się od lepszych i gorszych dzieł filmowych. Do tej pierwszej kategorii z całą pewnością zaliczyć można film "Nosferatu wampir" reżysera Wernera Herzoga, który w wielu kręgach uznawany jest za mistrza niemieckiego kina. Trudno się z tym nie zgodzić, gdyż w jego filmografii znajdują się takie perełki, jak "Fitzcarraldo" (dramat opowiadający o przygodach miłującego sztukę Irlandczyka, którego marzeniem było stworzenie opery w dzikiej, peruwiańskiej dżungli, niedaleko której mieszkał), "Zagadka Kaspara Hausera" (który to, mimo swojej ułomności psychicznej i tułackiego życia, stał się nagle światowym ewenementem) i "Krzyk Kamienia" (dwóch mężczyzn, jedna góra - czyli zakład o to, kto pierwszy zdobędzie niebezpieczny szczyt Cerro Torre). Fabuła "Nosferatu wampira" jest - mimo swej prostoty - dość ciekawa. Jonathan Harker otrzymuje wiadomość od pewnego rumuńskiego hrabiego (a raczej od jego niezrównoważonego psychicznie wysłannika) o pewnych ważnych interesach, które czekają na niego w zamku w Transylwanii. Ta tajemnicza sprawa jest ponoć nie cierpiąca zwłoki, więc Jonathan - mimo początkowych oporów ze strony żony Lucy - czym prędzej udaje się na ważne zebranie. Jednak pan Harker nie wie jeszcze, że na miejscu czeka go spotkanie z dziwacznym, budzącym lęk panem zamku (a dokładniej jego ruin) - Draculą. Czy Jonathan zorientuje się w porę, że jest gościem krwiożerczego wampira i ucieknie do swego rodzinnego miasta? Czy może też zginie w męczarniach, podczas gdy głodny Nosferatu wyssie z niego życiodajny płyn? Kto zna odpowiedź na te trudne pytania? Otóż ja znam, ale ponieważ nie lubię spoilerów (nawet w klasycznych filmach, bo może jest ktoś, kto danego dzieła nie oglądał) w kwestii dalszej fabuły będę milczał jak grób. Lepiej odkrywać sekrety scenariusza (wyłapując różnorodne "smaczki") na własną rękę, bo w ten sposób uważny widz ma więcej frajdy z seansu. Teraz coś o technicznej stronie dzieła, jego historii itp. W 1922 roku Fredrich Wilhelm Murnau nakręcił niemy film o "władcy ciemności". To właśnie na tym obrazie wzorował się Herzog, tworząc swoją wersję opowieści. Jednak trzeba pamiętać, że zrobił on jedynie remake (dorzucając kilka "swoich" fragmentów) i "Nosferatu wampir" znacznie odbiega treścią od książkowego pierwowzoru (reżyser nie miał praw do ekranizacji "Draculi" Stokera). Bardzo często odnawianie starych filmów grozy (i nie tylko) nie wychodzi im na zdrowie (patrz: "Omen", "Wzgórza mają oczy", "Mgła", "Halloween"). Zmiana reżysera z reguły zaburza poprzednią wizję tematu i zwykle z kinowego hitu powstaje nowoczesna sieczka, skierowana bardziej na rynek komercyjny i niewymagającego widza. W tym wypadku wyszło zupełnie inaczej - mroczny, ponury, gotycki klimat pozostał, scenariusz nieco zmieniono (nie powiem, że na lepsze lub na gorsze, ale efekt jest dość ciekawy i godny uwagi), nie mówiąc już o dodaniu klimatycznej (lecz specyficznej) muzyki oraz dialogów. Skoro już o aktorach mowa, nie można nie wspomnieć o Klausie Kinskim, którego kreacja (główny bohater - "pan szczurów" Nosferatu) jest wręcz oszałamiająca. Nie przepadam za osobami, które na ślepo wychwalają swoich ulubionych aktorów (nastolatki i Brad Pitt - ile można!?), ale mnie naprawdę podobała się gra tego artysty. Zresztą nie tylko mnie - wystarczy poszukać w Internecie. Jak na tamte czasy postać Draculi wyszła charakteryzatorom bardzo dobrze (ach ta łysa, blada, wampirza "makówka"). Dość ciekawa (żeby nie powiedzieć dosadniej) twarz Klausa i make-up stworzyły bardzo ciekawy efekt. Ta mimika, to "zabójcze" spojrzenie ciężko jest opisać to słowami. Potwór, zamiast przerażać, budzi w widzu litość i współczucie. Bo jak można bać się stworzenia, które mimo swej brzydoty i "inności" pragnie kochać i być kochanym? Świetnie pomyślane. Na innych aktorów narzekać także nie można, gdyż zarówno Isabelle Adjani (Lucy Harker), jak i jej filmowy partner Bruno Ganz (Jonathan Harker) grali wzorowo. Lubię artystów, którzy potrafią wykrztusić z siebie "teatralną grację i zwinność" przed kamerami (ja widzę ogromną różnicę między grą aktorów teatralnych i filmowych). O efektach specjalnych i "wstawkach wysokobudżetowych" nie ma co mówić, bo w tamtych czasach nie to było najważniejsze. Liczył się klimat, a ten budowany jest w "Nosferatu" za pomocą muzyki, gry cieni oraz bardzo imponującej (i ciekawej) pracy kamery. Autor ukazuje nam piękno i uroki świata (malownicze widoki oraz - na swój sposób - ponure pejzaże). Kino europejskie (a w szczególności niemieckie) zachwyca właśnie tymi detalami, stawiając na urok natury i nawiązania do sztuki, a nie na wizualne fajerwerki. Niestety, w czasach hollywoodzkich superprodukcji na takie "zabiegi" nie ma się głowy, bo lepiej wystroić film w "świecidełka", upraszczając przy okazji fabułę, by przeciętny Jack Smith mógł wybrać się do kina w towarzystwie swoich "inteligentnych" kumpli i kubełka z KFC w rozmiarze XXXXL. Jak ja nienawidzę dzisiejszych komercyjnych filmów, wymagających od widza pięciu dolarów w kieszeni i IQ o takiej samej wartości, co cena biletu na seans. Dlatego polecam ten obraz wszystkim koneserom horrorów niecodziennych, w których to nie "krew i flaki" są najważniejsze, lecz klimat i ciekawa opowieść, gdzie nie do końca wiadomo, co jest dobrem, a co złem (wampir szukający miłości i uznania, to wcale nie byle jaki temat). Jeżeli za trzydzieści lat ktoś wpadnie na pomysł nakręcenia kolejnego remake'u "Nosferatu wampira", byłbym za. Ale tylko pod warunkiem, że obraz zachowałby magię i urok swego przodka z końca lat siedemdziesiątych.