Jeśli seans pierwszej części "Nimfomanki" budził przypuszczenia, że podział na dwa segmenty nie wyjdzie filmowi na dobre, druga odsłona nie pozostawia już żadnych wątpliwości. Fatalistyczne
Jeśli seans pierwszej części "Nimfomanki" budził przypuszczenia, że podział na dwa segmenty nie wyjdzie filmowi na dobre, druga odsłona nie pozostawia już żadnych wątpliwości. Fatalistyczne tony, na których wygrywa swoją opowieść von Trier, są ciekawym rewersem przekornej i zabawnej opowieści o rebelii poprzez seks. Niestety, pokazują jednocześnie, że cała ta przekora była zasłoną dymną, a von Trier znów chce się popastwić nad kobietami i pofantazjować na temat ich zemsty.
Ponownie jesteśmy w mieszkaniu Seligmana (Stellan Skarsgard). Mężczyzna wciąż słucha, a nimfomanka Joe (Charlotte Gainsbourg) wciąż opowiada. To już jednak inna bajka – taka, w której seks jest czarnym charakterem, a niespodziewana erotyczna oziębłość wiedzie kobietę na skraj przepaści. Pejcze i obuchy, koktajle Mołotowa i pistolety, krwawiąca łechtaczka i płaczące dzieci – von Trier mnoży kolejne atrakcje, szykując się do tego, co dotąd wychodziło mu najlepiej – pokazania kobiety jako ofiary męskiej opresji i efekciarskiej wizji jej odwetu. Seligman wciąż dowcipkuje, film momentami skrzy się humorem, ale im więcej kart odkrywamy, tym bardziej utwierdzamy się w przekonaniu, że to humor wisielczy. Puentą całej historii musi być sąd – nad całą ludzkością, oczywiście.
Jesteśmy więźniami własnej seksualności, najpotężniejszego z żywiołów – przekonuje von Trier, pozwalając Joe zaplatać swoją fantazję (i przy okazji umożliwiać fantazjowanie Seligmanowi, bo naszpikowane absurdalnymi zwrotami akcji i dygresjami wspomnienia to w równym stopniu jego opowieść). Pomijając dyskusyjną celność takiej deklaracji (seksualna frustracja może doprowadzić do zbrodni, ale o ileż więcej aktów agresji wywołuje np. jednostronne, nieszczęśliwe uczucie), jest ona po prostu banalna. Konkluzja sprowadzająca się do oskarżenia patriarchatu i skazanej na niepowodzenie emancypacji poprzez seks musi być rozczarowująca – zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę intrygujących tropów, które rozrzucił w pierwszej części reżyser.
Duńczyk zanurza się we własnym uniwersum i umieszczając w "Nimfomance" dosłowne cytaty ze swoich dzieł, próbuje zbudować relację pomiędzy Joe a bohaterkami poprzednich filmów. Podobnie jak Tarantino w ostatniej scenie "Bękartów wojny" megalomańskim gestem wyraża zachwyt nad misterną konstrukcją, a jednak różnica między reżyserami jest ogromna. Tarantino porusza się w gabinecie luster, a jego postaci (może poza ukrwionymi przez prozę Elmore'a Leonarda bohaterami "Jackie Brown") same funkcjonują na prawach cytatu. Von Trier chce zjeść ciastko i mieć ciastko: portretując Joe, chce dać nam i Szeherezadę, i uwielbiającą seks babkę z pokomplikowanym życiorysem. Udało mu się połowicznie – film o tej pierwszej naprawdę jest doskonały.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu