Recenzja filmu

Niebezpieczni dżentelmeni (2022)
Maciej Kawalski
Tomasz Kot
Marcin Dorociński

Kawalkada

Odważę się na całkiem śmiałą tezę: "Niebezpieczni dżentelmeni" to najlepsza polska komedia od czasów "Kilera" i "Chłopaki nie płaczą".
Czterech facetów budzi się po suto zakrapianej (i nie tylko) imprezie i żaden nie jest w stanie przypomnieć sobie wydarzeń poprzedniej nocy. Coś Wam to przypomina? Skojarzenie z "Kac Vegas" nasuwa się samo, tyle że w miejsce głodnego tygrysa mamy nieznajomego trupa, a zamiast zaginięcia kolegi – perspektywę aresztowania przez galicyjskich żandarmów. Wspomnianymi facetami są znani przedstawiciele artystycznej bohemy: Tadeusz Żeleński, Witkacy, Joseph Conrad i Bronisław Malinowski. To w końcu "Kac Vegas" czy filmowa lekcja polskiego dla licealistów? Żadne z tych. I to bardzo dobra wiadomość.



Reżyser Maciej Kawalski (nie, nie Kawulski – to ktoś inny) pokazał się obiecująco w nakręconym kilka lat wcześniej studenckim shorcie "Atlas". Obrazie zabawnym, nieco specyficznym, ale przede wszystkim bezpretensjonalnym. "Niebezpieczni dżentelmeni" to wejście na wyższy poziom – zarówno realizacyjny, jak i komediowy. Niekoniecznie w odniesieniu do samego Kawalskiego, ale do części polskiego kina ostatnich lat, której głównym zadaniem jest wywoływanie u publiczności salw śmiechu. A te są w przypadku "Niebezpiecznych dżentelmenów" gwarantowane.

Piękną obietnicą czegoś naprawdę dobrego jest obsada wcielająca się we wspomniane wcześniej grono bohaterów. Trudno przecież o lepszy męski aktorski kwartet niż Kot-Dorociński-Seweryn-Mecwaldowski. Wszyscy panowie dają świetne występy, pełne luzu i świeżości, które naturalnie przenoszą się na całość filmu. Analogiczne pochwały należą się odpowiadającemu za zdjęcia Pawłowi Dyllusowi, przewodzącemu pionowi scenograficznemu duetowi Katarzyna Sobańska-Marcel Sławiński i kostiumografce Emilii Czartoryskiej. Pomysłowe jazdy oraz precyzja i różnorodność ujęć ukazują ujmujące, tętniące życiem Zakopane i jego okolice w roku 1914.



Warto wspomnieć, że w filmie Kawalskiego pojawia się znacznie więcej postaci zasłużonych dla polskiej kultury i historii. Należy jednak wyraźnie podkreślić, że nie jest to film oparty na faktach i reżyser przede wszystkim urozmaica nimi świat przedstawiony. W każdym razie – jest ich całe multum! Kilka z nich to Karol Szymanowski (Grzegorz Mielczarek), Zofia Stryjeńska (Marta Ojrzyńska), Artur Rubinstein (Modest Ruciński), Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (Anna Terpiłowska). Są także inni, których tożsamości nie chcę tutaj zdradzić, by nie psuć przyjemności z seansu. Poprzestanę więc na tym, że występ pewnego aktora wyróżnił się nawet na tle znamienitych pierwszoplanowych nazwisk.

Nie chcę jednak pozostać bezkrytyczny. Przy takim nagromadzeniu historycznych bohaterów, część z nich przypomina zaledwie mniej lub bardziej pasujące dekoracje (na wyrecytowany pod koniec filmu przez Pawlikowską-Jasnorzewską jej najsłynniejszy fragment poezji, cytując klasyka, ni czas to, ni miejsce). Rozwiązanie kryminalnej intrygi może być uznane za niesatysfakcjonujące, a zachowania bohaterów za uwłaczające, obraźliwe i przypominające stereotyp artystów jako odrealnionych egoistów i miłośników mocno szkodliwych używek.

I o ile Kawalskiemu faktycznie momentami za bardzo zależy na tym, by znaleźć miejsce na wprowadzenie do fabuły kolejnych artystów, o tyle pozostałe zarzuty nie mają tak wielkiego znaczenia. Sama akcja bardzo długo toczy się płynnie i wręcz z rzadko spotykanym w polskim kinie łagodnym wdziękiem i wyczuciem. Osobne epizody również mają swoją dynamikę oraz zaskakujące i więcej niż satysfakcjonujące rozwiązania. "Niebezpieczni dżentelmeni" nie powielają również krzywdzącego stereotypu – film otwiera przecież plansza z komunikatem: ta historia mogła zdarzyć się naprawdę, ale się nie zdarzyła. Przy tak postawionej sprawie trudno uznawać ten obraz za próbę stworzenia biografii. To po prostu osadzony w XX wieku bardzo zabawny tytuł, inspirowany życiem i charakterem znanych osobistości. I najlepiej tak go właśnie traktować.



Odważę się nawet na całkiem śmiałą tezę: "Niebezpieczni dżentelmeni" to najlepsza polska komedia od czasów "Zabójcze polowanie (2010)Kilera" i "Chłopaki nie płaczą". Podobieństwa między tymi filmami nie sprowadzają się tylko i wyłącznie do gatunku komedii kryminalnej; dość powiedzieć, że jedna z końcowych scen była istotnym i całkiem jawnym nawiązaniem do pewnego fragmentu "Kiler-ów 2-óch". Łączy je również świetny timing scen, pomysłowość, wyważona beztroska, świetne one-linery oraz przebojowe i nieszablonowe występy aktorskie. Wszystko to uwalnia potencjał do zostania obrazem kultowym do wielokrotnego odtwarzania: na poprawę humoru, dla odpoczynku, wrzucenia na luz. W przypadku wspomnianych filmów Machulskiego i Lubaszenki tak właśnie się stało. Zobaczymy, czy "Niebezpieczni dżentelmeni" zostaną kiedyś postawieni na tej samej półce. Myślę, że jest na to szansa. Na tyle duża, że warto o niej wspomnieć.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Niebezpieczni dżentelmeni
Na premierę filmu "Niebezpiecznych dżentelmenów" czekałam od miesięcy. Byłam przekonana, że film ten... czytaj więcej
Recenzja Niebezpieczni dżentelmeni
Nie ma co ukrywać – gatunek, jakim jest komedia kryminalna, umarł w polskim kinie ładnych kilka lat temu,... czytaj więcej