Recenzja filmu

Namiętność (2012)
Brian De Palma
Rachel McAdams
Noomi Rapace

Pastisz, którego nie ma

De Palma ewidentnie celuje w pastisz, lecz zatrzymuje się w pół kroku – jego dystans do opowiadanej historii jest ledwie wyczuwalny. Wiedza o tym, że twórca "Człowieka z blizną" jest
Nie jest dobrze. Po wielu latach milczenia, Brian De Palma jeszcze raz spróbował zrobić to, co dotąd wychodziło mu najlepiej: upichcić z fabularnej pulpy danie na każde podniebienie – zarówno dla miłośników ambitnych, gatunkowych wycieczek, jak i dla entuzjastów kina klasy B. Tym razem jednak źle obliczył siły na zamiary. Będąca przeróbką francuskiego dreszczowca "Crime d’amour" z Kristin Scott Thomas i Ludivine Sagnier "Namiętność" to niestrawny miks hitchcockowskiej stylistyki, narracji rodem z naftalinowych thrillerów erotycznych i fabuły niczym z "Mody na sukces" – dramatu władzy, zdrady i pożądania na korporacyjnych szczytach.  



Fabułę przeniesiono z oryginału scenę po scenie: oto atrakcyjna pracownica renomowanej agencji reklamowej (Noomi Rapace) wikła się w perwersyjny trójkąt miłosny ze swoją szefową (Rachel McAdams) oraz jej kochankiem (Paul Anderson). Najpierw są podchody, aluzje, badanie terenu i szczypta perwersji, potem już tylko kłamstwa, intrygi i zbrodnia. Wszystko to w świecie wysokich, szklanych zamków, logotypów zastępujących tożsamość (to chyba pierwszy film, w którym product placement urasta do rangi środka poetyckiego) i zapiętych pod szyję żakietów.    

Zaczyna się intrygująco, choć nieco biednie. W sensie dosłownym, gdyż widać, że budżet filmu był skromny, oraz metaforycznym: inscenizacja przypomina tanie, niemieckie kryminały "z wyższych sfer" rozgrywające się w wynajętych po kosztach rezydencjach. Potem napięcie rośnie, ale szybko odkrywamy, że De Palma gra znaczonymi kartami i nie ma tak naprawdę nic do zaoferowania. Po pierwsze, nie może zdecydować się na perspektywę żadnej z bohaterek, przez co ma problemy ze scharakteryzowaniem którejkolwiek. Po drugie, jest niekonsekwentny w budowaniu filmowego nastroju – miesza kompozycje na modłę Bernarda Herrmanna z operowymi odjazdami, ekspresjonistyczne metafory (spiralne schody, taniec cieni na ścianach) ze stylem zerowym, aktorską nadekspresję McAdams z neurotycznym otępieniem Rapace. Po trzecie, tonie w morzu autocytatów, które sprawią frajdę jedynie fanom wspominającym czasy jego reżyserskiej świetności.



De Palma ewidentnie celuje w pastisz, lecz zatrzymuje się w pół kroku – jego dystans do opowiadanej historii jest ledwie wyczuwalny. Wiedza o tym, że twórca "Człowieka z blizną" jest inteligentnym facetem, który potrafi bawić się kinem, to jednak za mało. "Namiętność", jak wiele kiepskich filmów, wciąga i rozciąga uśmiech od ucha do ucha. Odnoszę jednak wrażenie, że nie jest to ten rodzaj uśmiechu, który chciałby zobaczyć reżyser.
1 10
Moja ocena:
3
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?