Recenzja filmu

Miało cię nie być (2023)
Jakub Michalczuk
Sonia Szyc
Borys Szyc

Nie do pary

Droga do namacalnych prawd wiedzie przez nienazwany konflikt pokoleń. Bohaterowie zrzucają uprzedzenia, powoli zaczynają proces szczerej rozmowy. 
Nie do pary
Mańka (Sonia Szyc) ma problem. Jeden z tych ogromnych, nierozwiązywalnych ot tak Problemów przez duże "Pe". Jeden z tych, który siedemnastolatka musi pokonać sama, bo nie wyręczy jej matka, a tym bardziej nieobecny ojciec. Jeden z tych wymagających wyjątkowych środków i czasu – nawet kłamstwa i kradzieży – a przede wszystkim determinacji, aby wziąć odpowiedzialność na swoje barki. Jednak trzeźwa ocena jest niedoszacowana. Roli nie odegra wiek; nawet dorosły doszedłby do podobnych wniosków. W filmie Kuby Michalczuka formuje się niedopasowany duet, zmuszony do wyjścia naprzeciw kłopotom. Do dziewczyny dołącza jej tata Michał (Borys Szyc), a jako jedyny powiernik tajemnicy również stanie do konfrontacji z realiami współczesnego dorastania.



Już w debiutanckich "Teściach" lustro sakramentu, obyczaju i konwenansu – mimo komediowego tonu – patrzyło na widownię, pytając o nasze narodowe przywary. Kolejny film Michalczuka również dotyczy tematów rozgrywających się między Bugiem a Odrą. Bo z pewnością znajdą się chętni dopisujący "Miało Cię nie być" do rodzimej debaty publicznej, która cyklicznie dzieli nas bądź łączy. Film nie podejmuje jednak próby dydaktyki, nie jest też moralizującym obrazem zaściankowego społeczeństwa i państwa prawa. Reżyser ponownie udowadnia, że przywary i lęki ujawniające się na nieudanym weselu czy nastoletnie problemy z niechcianą ciążą mogą dotyczyć każdego. Te punkty zainteresowania niosą ciężar opowieści i nie uginają się pod powagą filmu "na temat"; bohaterowie stanowią podstawę uniwersalnej historii o niewypowiedzianych emocjach.

Czytelny jest przede wszystkim ekranowy obraz dorastania, który odbiega od szaroburego realizmu blokowisk. W polskim kinie zrobił to już Dawid Nickel i jego "Ostatni komers"; w "Miało Cię nie być" widać centrum wielkiego miasta i jego mieszkańców. Mańkę, twórczynię swojej pastelowo-brokatowej rzeczywistości, definiuje kostium i makijaż, ale również czułe spojrzenie kamery prowadzonej przez Macieja Rytra. Bez oceny oddaje wrażenia i intensywność przeżyć bohaterki, dokładnie pokazuje też jej zagubienie. Widać, że podejmowanym przez nią decyzjom brakuje logiki, a reakcje wywołuje tylko impuls. Twórcy filmu nie silą się na diagnozy społeczne i portret pokolenia firmowany twarzą bohaterki. Jednak Mańce wtóruje wręcz migawkowa narracja, która pomaga Szyc w skonstruowaniu ciekawej postaci. Nawet rozsądne dziewczyny nie są całkowicie odporne na spojrzenia z zewnątrz. Z tych uchwyconych wyimków układa się barwna mozaika, refleks dojrzewania w trybie przyspieszonym.



Scenarzystka Katarzyna Sarnowska zaplanowała opowieść bez pominięcia kontrapunktu, czyli dorosłego o okazyjnym statusie rodzica. Ojciec zabiera w podróż swoją małą Ryfkę, dziewczynkę, która już dawno nie przypomina dziecka ze zdjęć. To co wytracono przez lata zaniedbań, nie naprawi nawet największa przysługa. Zawiązując tymczasowy rozejm, razem wchodzą do przeszłości, do świata wiecznego singla, człowieka zaangażowanego tylko na chwilę, czterdziestolatka przywiązanego jedynie do ładnego samochodu i swojej niezależności. Dobiją się do byłych dziewczyn Michała, słuchają chętnych do pomocy. Epizody z udziałem Magdaleny Cieleckiej i Izabeli Kuny – w rolach dwóch indywidualistek, filozofek uczących, jak żyć – zasilają film w barwną galerię postaci o nieco karykaturalnej pozie. Ulatująca powaga punktuje uchybienia w planie ojca i córki. Na nie wszystkie problemy da się wystawić tę samą receptę – a te kobiety odpowiedzi na najtrudniejsze pytania znalazły w sobie. Ile czasu potrzeba, żeby ułożyć swoje priorytety? Mańka i Michał muszą przyśpieszyć, bo im nie zostało go wiele.

Droga do namacalnych prawd wiedzie przez nienazwany konflikt pokoleń. Bohaterowie zrzucają uprzedzenia, powoli zaczynają proces szczerej rozmowy. To, czego nie udało się wyrazić do momentu właściwego kryzysu, przyjmuje postać krzyku albo głęboko kamuflowanych komunikatów. Tymczasem więcej od zawartości mówi ich niedopasowanie do adresata. Krótka ekspozycja zostawia miejsce na te błahostki, które nie rozwijają akcji, lecz pozwalają bohaterom przebywać ze sobą, a widzom uważnie obserwować niejednorodną relację. To czułe spojrzenie nie ustaje i zbliża do ekranu, a komunikacyjne próby z ust obcej sobie rodziny urastają wręcz do rangi rzeczywistej rozmowy córki i ojca. Niezależnie, czy dotyczą one ciekawostek przyrodniczych z paczki chrupek, czy wyrzutów sumienia i pretensji, budowana na nowo relacja na ekranie oddycha prawdziwą dynamiką.



Tym bardziej sens, że na ekranie oglądamy Szyca z córką-debiutantką. Fakt ten dodaje bowiem historii sentymentalnego wymiaru. Im bliżej finału, tym więcej film Michalczuka oferuje wzruszeń. Jednak nieoczywisty finał nie potrzebuje jeszcze większej stawki opowieści, bo samodzielne domknięcie historii doskonale rozlicza się ze swoimi bohaterami. Tym sposobem nostalgiczne kino dla rodziców nie żeruje wyłącznie na najprostszych emocjach. Co więcej, udowadnia, że w polskim kinie można opowiadać bez manieryzmów historie o błądzących nastolatkach i godzić je z oczekiwaniami opiekunów – i w poruszający sposób pokazać tę trudną, międzypokoleniową miłość.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?