"Przyszły do mnie rok temu. Siedziałem na klopie, doznając rozkoszy wypróżnienia. Znasz to mistyczne przeżycie, gdy robisz... I wtedy się pojawiły. Setki małych grubasków... unosiły się przed
"Przyszły do mnie rok temu. Siedziałem na klopie, doznając rozkoszy wypróżnienia. Znasz to mistyczne przeżycie, gdy robisz... I wtedy się pojawiły. Setki małych grubasków... unosiły się przed mymi oczami. To było cudowne. Potem przemówiły. Powiedziały, że zostałem wybrany..." "Fisher King", kapitalny obraz autorstwa Terry'ego Gilliama, to niecodzienna tragikomedia z równie niecodziennymi bohaterami. Główna postać (J. Lucas), egoistyczny i cyniczny prezenter radiowy wylatuje z roboty po tym, jak jedna z jego wypowiedzi staje się inspiracją dla jakiegoś wariata do zastrzelenia siedmiu osób. Jak to w amerykańskich filmach bywa, gość ląduje na dnie, ale dostaje drugą szansę od losu - poznaje na wysypisku śmieci bezdomnego żebraka Perry'ego, którego dzieje dziwnie splatają się z przeszłością radiowca. Wyglądałoby to klasycznie, gdyby nie drobny fakt, że żebrak ów poszukuje Świętego Graala, a sam uważa się za rycerza i wybrańca bożego. Film wyraźnie nawiązuje do legend arturiańskich, a sam tytuł odnosi się do jednego z ich bohaterów, niejakiego Króla Rybaka. U Gilliama błędnymi rycerzami są jednak życiowi popaprańcy, nieudacznicy i wszelakiej maści osobnicy, określani przez tę "lepszą część" narodu mianem marginesu społecznego. Graal jest tu oczywiście tylko symbolem, metaforą ludzkich poszukiwań, wszelkich trudów i celów, tak jak symboliczne są inne, obficie przewijające się przez dwie godziny trwania filmu, nawiązania do legend opiewających czasy króla Artura i rycerzy Okrągłego Stołu. Jak to u Gilliama zawsze bywa, film jest piękny wizualnie. Scenografia i kostiumy były dla reżysera zawsze oczkiem w głowie (w końcu plastyczne wykształcenie zobowiązuje), tak obecnie, jak i wtedy gdy był członkiem grupy Monty Pythona, tworząc dlań surrealistyczne filmiki i przerywniki skeczy. Obraz jest "świeży" (choć ma kilkanaście lat), mądry, zabawny, a do tego poruszający. Duża w tym zasługa kapitalnych aktorów (zimny Jeff Bridges i rozbrajający Robin Williams), których obecności dzisiaj trudno doświadczyć na ekranie. Krótko mówiąc, film oryginalny i świetnie wykonany, jak większość zresztą obrazów byłego Pythona.