Kanadyjczyk nie raz już udowodnił, że potrafi robić dobrze oczom i uszom widowni. W jego nowym filmie gęsta mikstura obrazów i dźwięków ma większą siłę niż słowa – potrafi szarpać emocje,
Kanadyjski reżyser Jean-Marc Vallée wyrasta powoli na speca w odświeżaniu wielkich amerykańskich mitów. Jego hollywoodzki debiut "Witaj w klubie" był historią kowboja w pojedynkę biorącego się za bary z "nieprawością samolubnych i tyranią złych ludzi". "Dzika droga" traktuje o innym, choć równie ważnym dla tamtejszej kultury bohaterze – skłóconym z życiem tułaczu, który z dala od cywilizacji próbuje znaleźć balsam dla pokiereszowanej duszy. Mniejsza o ciało, choć temu we znaki dają się chłód, głód, insekty i krwawe otarcia.
W filmie Vallée widz wędruje wraz z dziennikarką Cheryl Strayed (Reese Witherspoon). Drobna blondynka w za małych butach i z ważącym chyba pół tony plecakiem planuje przespacerować się liczącym ponad półtora tysiąca kilometrów, obfitującym w zdradliwe odcinki szlakiem turystycznym Pacific Crest Trail. Choć od początku można się domyślić, że w wyprawie nie chodzi tylko o zew przygód i ładne widoki, reżyser zwleka z wyłożeniem kart na stół. Przeszłość bohaterki zostaje ujawniona stopniowo w trakcie licznych, trwających nierzadko ułamki sekund reminiscencji. W okruchach wspomnień wracają ukochana matka (Laura Dern), zbuntowany młodszy brat (Keene McRae) oraz troskliwy eks-mąż (Thomas Sadoski). Wędrówka przybiera jednocześnie formę pokuty, terapii i ucieczki od nawarstwiających się problemów. Wreszcie staje się doświadczeniem inicjacyjnym.
Vallée tworzy kino apelujące raczej do serca niż rozumu. Nawet jeśli Cheryl i podobni jej włóczykije sprawiają wrażenie wiecznych dzieci i nieudaczników (patrz: zabawna scena spotkania z przedsiębiorczym reporterem), reżyser nie obdziera ich z romantycznej aury. Rytm włóczęgi wyznaczają tu fragmenty poezji Emily Dickinson i Ralpha Emersona, a także piosenki Cohena, Springsteena i Simona & Garfunkela. Ci ostatni dostarczają muzyczny leitmotiv "Dzikiej drogi", natchnione El Condor Pasa, z tekstem: "Wolałbym być lasem niż ulicą (…) Wolałbym czuć ziemię pod stopami, jeśli tylko bym mógł".
Kanadyjczyk nie raz już udowodnił, że potrafi robić dobrze oczom i uszom widowni. W jego nowym filmie gęsta mikstura obrazów i dźwięków ma większą siłę niż słowa – potrafi szarpać emocje, pieścić zmysły bądź uwodzić melancholijnym nastrojem. Ogląda się to wszystko wybornie, podziwiając kunszt operatora i montażysty zszywającego praktycznie bez szwów sceny z różnych okresów życia Cheryl. Dzieła dopełnia odważna kreacja Witherspoon, która z łatwością łączy kruchość i determinację.Warto wybrać się w podróż w jej towarzystwie.
Redaktor naczelny Filmwebu. Członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI oraz Koła Piśmiennictwa w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. O kinie opowiada regularnie na antenach... przejdź do profilu