"Django" to długo wyczekiwany film Quentina Tarantino, jednego z najbardziej pomysłowych i kontrowersyjnych reżyserów współczesnych czasów. Czy po trzyletniej przerwie niekwestionowany mistrz
"Django" to długo wyczekiwany film Quentina Tarantino, jednego z najbardziej pomysłowych i kontrowersyjnych reżyserów współczesnych czasów. Czy po trzyletniej przerwie niekwestionowany mistrz mieszania gatunków oraz czarnego humoru ciągle potrafi tworzyć zaskakujące, nieszablonowe, pełne ironii obrazy, zachowując przy tym swój unikalny styl?
Najnowsze dzieło Quentina to ponowny miszmasz gatunkowy, w którym jednak przeważa konwencja westernu. Głównym bohaterem obrazu jest niejaki czarnoskóry niewolnik, Django, który niespodziewanie zostaje uwolniony przez pewnego jegomościa podającego się za doktora, a dokładniej rzecz ujmując – dentystę. Jak się jednak później okaże, nagła wolność protagonisty nie jest przypadkiem, a elokwentny i wygadany lekarz, Dr King Schultz, z pewnością nie może być tym, kim się na pierwszy rzut oka wydaje…
Tak rozpoczyna się nowy film Quentina, który już od pierwszych minut niesamowicie wciąga. Chociaż scenariusz filmu do zbyt pomysłowych i oryginalnych nie należy, to jest bardzo interesujący oraz niekiedy zaskakujący, dzięki odpowiednio poprowadzonej fabule. Twórcy nie spieszą się z przedstawieniem historii Django, film trwa prawie trzy godziny, powoli odkrywają przed nami jej karty, skutecznie wzbudzając nasza ciekawość. Muszę przyznać, że pomimo bardzo długiego seansu, nie czułem znużenia ani zmęczenia, tylko satysfakcję z obejrzanego, bardzo dobrego filmu. Najnowsza produkcja Tarantino przypomina sprawnie zrealizowany western z prawdziwego zdarzenia, z duża dozą czarnego humoru. Oczywiście należy wspomnieć, że całe dzieło utrzymane jest w typowym dla wspomnianego reżysera stylu, tak więc zarówno główni bohaterowie, jak i otaczający ich świat są nieco przekoloryzowani. Quentin uwielbia bawić się gatunkami. Znajdziemy tutaj, oprócz wspomnianego westernu, elementy charakterystyczne dla komedii, dramatu bądź filmu akcji. Fani Tarantino będą z pewnością usatysfakcjonowani i zadowoleni z seansu. Jak zwykle nie zawodzi zaprezentowany przez twórców humor. "Django" niekiedy potrafi zwalić z nóg. Wystarczy przywołać scenę po wyjeździe głównych bohaterów z pierwszego miasteczka, gdy Marshall wraz z grupą oddanych mu ludzi, kłócą się przed obozowiskiem protagonistów, o założone przez niego i jego bandę, charakterystyczne maski. Gra słowna, prześmiewanie się z karykaturalnych, a niekiedy nawet archetypicznych portretów postaci bądź składne, logiczne, ciekawe i pełne ironii dialogi, to zdecydowane plusy "Django". Warto na te elementy zwrócić uwagę podczas oglądania filmu.
Jak na dziki zachód przystało, nie brak tutaj pojedynków rewolwerowców. Trzeba przyznać, że efekty, choć skromne, bowiem Quentin rzadko po nie sięga w swoim dziele, nie powinny nikogo rozczarować. Film jest brutalny, dość tyle tutaj krwi (nie tyle, co w "Kill Billu", lecz zdecydowanie wystarczająco) oraz ukazanych wprost morderstw antagonistów. Tak jak w "Bękartach wojny" film pokazany jest bez jakichkolwiek ugrzecznień. Jednakże pod względem brutalności, daleko mu do dzieła Quentina z 2009 roku. "Django" nie szokuje w równym stopniu, co "Bękarty". Reżyser mógł uderzyć mocniej, jednak mniejsza brutalność to według mnie plus filmu. Tym razem nie przesadził, a jego najnowszy obraz można obejrzeć bez odwracania głowy, na co bardziej makabrycznych i obrzydliwych scenach. Poza tym akcja jest wartka, pełna napięcia i niezwykle widowiskowa. Do tego całości dopełnia naprawdę ciekawa i dopasowana do stylistyki filmu muzyka. Od strony audio wizualnej najnowszemu dziełu Quentina Tarantino nie można nic zarzucić.
Równie dobrze prezentuje się film od strony aktorskiej. Christoph Waltz, wcielający się w postać Dr Kinga Schultza, przeszedł samego siebie. Tak wyrazistej, charyzmatycznej i ciekawej postaci jeszcze nie widziałem. Włożył w swoją grę serce, co widać na ekranie. Bardzo szybko zżyłem się z jego bohaterem. Nie gorzej wypadł Leonardo DiCaprio, za którym nieszczególnie przepadam. Jednak w "Django" spisał się nad wyraz dobrze. Stworzył barwną kreacją, która zapada w pamięć. Nieco gorzej na ich tle wypadł Jamie Foxx, dla którego "Django" to jedna z poważniejszych ról w jego dorobku, na przestrzeżeni ostatnich kilku lat. Nie żeby zagrał źle, ale na tle powyższych postaci, wykreowany przez niego protagonista wydawał mi się dość mało interesujący, szczególnie, jako główny bohater filmu. Wypadł po prostu przyzwoicie, nic więcej. Jednak wszyscy bez wyjątku spisali się bardzo dobrze. Nikt nie dał plamy, a oglądanie tych trzech panów razem na ekranie to czysta przyjemność. Warto też wspomnieć, że wszyscy bohaterowie to postacie o rozbudowanych portretach psychologicznych. Scenarzyści naprawdę się postarali. Wracając jednak do aktorstwa... podczas seansu zwróćcie uwagę na sposób mówienia bohaterów. Większość z nich wyraża się ze specyficznym akcentem, co jeszcze lepiej oddaje klimat dzikiego zachodu i wpływa na "realność" dzieła.
"Django", pomimo dużych oczekiwań, spełnił wszystkie wiązane z nim nadzieje. Quentin ciągle jest w dobrej formie, a omawiany film to kolejny klejnot w jego koronie. Oby więcej takich filmów powstawało. Zdecydowanie polecam!