Recenzja filmu

Diabeł: Inkarnacja (2018)
Diederik Van Rooijen
Shay Mitchell
Grey Damon

Opętanie Hanki Gracji

Jako fan horroru z zasady chodzę na wszystkie filmy z tego gatunku grane aktualnie w kinie. Mam świadomość, że przeważająca większość z nich to słabe lub co najwyżej średnie twory, jednak raz na
Jako fan horroru z zasady chodzę na wszystkie filmy z tego gatunku grane aktualnie w kinie. Mam świadomość, że przeważająca większość z nich to słabe lub co najwyżej średnie twory, jednak raz na jakiś czas trafiają się małe perełki, wyróżniające się jakoś na tle nijakich straszaków. Niestety, "The Possession of Hannah Grace" nie zalicza się do ich grona. Mógłbym nawet złośliwie powiedzieć, że jest wręcz przeciwnie - "Diabeł: Inkarnacja" (jak nazywa go polski dystrybutor) to wręcz kumulacja wszelkich głupot i fabularnych klisz, które znaleźć możemy w wielu horrorach – i nie tylko – na przestrzeni ostatnich lat. Mówiąc o tym filmie, nie sposób uniknąć porównania do "Autopsji Jane Doe" z 2016 roku – akcja obu rozgrywa się w kostnicy, bohaterów jest dosłownie garstka, a sprawcą całego zamieszania jest pozornie martwe ciało. Na tym jednak podobieństwa się kończą, wbrew temu, co można było wyczytać ze zwiastuna.


Główna bohaterka, grana przez Shay Mitchell Megan, jest byłą policjantką, która - jak na porządną protagonistkę słabego horroru przystało - zmaga się z traumą z przeszłości, utrudniającą jej poprawnie funkcjonować w społeczeństwie. Kobietę poznajemy w momencie, gdy rozpoczyna pracę w kostnicy. Oprócz niej w całym filmie pojawia się raptem garstka postaci, ale żadna z nich nie wnosi do fabuły nic ważnego. Cała intryga kręci się oczywiście wokół tytułowej Hannah Grace, która zmarła podczas egzorcyzmu, a jej ciało zostało przejęte przez potężnego demona. "Potężny" to dobre określenie, bo trup potrafi zrobić chyba wszystko, czego akurat wymaga scenariusz – od łażenia po ścianach i suficie, przez teleportację, a na miotaniu ludźmi siłą woli niczym Darth Vader kończąc.

W "Diable..." jest cała masa nielogiczności, jednak moim osobistym faworytem jest samo miejsce akcji. Szpital (?), w którym znajduje się kostnica, to wielki, wielopiętrowy gmach, jednak razem z główną bohaterką pracują w nim łącznie cztery osoby (pięć, jeśli liczyć kierowcę ambulansu), pracownicy mają bezwzględny zakaz opuszczania placówki w trakcie dyżuru, w dodatku zarząd budynku najwyraźniej poskąpił funduszy na oświetlenie, wskutek czego Megan musi dosłownie co dwie-trzy minuty wychodzić na korytarz i machać rękami, by czujnik ruchu łaskawie włączył lampy. To chyba najmniej subtelne zostawianie sobie pola pod przyszłe jumpscare'y, jakie widziałem w horrorach. Zresztą jedyne, co w tym filmie przeraża, to fakt, że ktoś mógłby być na tyle głupi, by zgodzić się pracować w takich warunkach.



Jak łatwo się domyślić, w kwestii strachu też nie jest najlepiej. Klimat praktycznie nie istnieje, jumpscare'y raczej śmieszą niż straszą, a jeśli już trafia się jakiś ciekawszy moment, mogący budzić pewien niepokój w widzu, to wszystko psuje praca kamery. Film jest koszmarnie nakręcony, wszystkie gwałtowniejsze momenty są kompletnie nieczytelne, bo kamera trzęsie się jak porażona. Pod tym względem szczególnie zabawny jest trzeci akt filmu, gdzie operator ewidentnie dwoi się i troi, by nie pokazać ani kawałka nagiego ciała Hannah, przez co albo ujęcia zmieniają się co sekundę, albo kamera jest ustawiona pod bardzo dziwnymi kątami.

"Diabeł: Inkarnacja" to bardzo słaby film. Jest nudny, przewidywalny i pod żadnym względem nie straszny. Zmarnowany potencjał aż boli, podobnie wszelkie fabularne głupoty. Zamiast tracić czasu i pieniędzy na to wątpliwej jakości dzieło, lepiej po prostu obejrzeć wspomnianą wcześniej "Autopsję Jane Doe" - tematyka zbliżona, a wykonanie (i wrażenia po seansie) dużo lepsze.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Diabeł: Inkarnacja
"Wierzę, że jak człowiek umiera, to umiera", mówi Megan, bohaterka "Diabła: Inkarnacji", nieświadoma, że... czytaj więcej