Ach, gdyby tylko
John Krasinski w pełni wykorzystał drzemiący w powyższym projekcie potencjał! Gdyby tak poszedł za ciosem i wysnuł o wiele śmielszą wizję fabularno-narracyjnej faktury "
Cichego miejsca", a przede wszystkim bezkompromisowo ją zrealizował... Aż strach pomyśleć co by było, gdyby w sposób bardziej zdecydowany wyszarpał ją spod sztancy kina gatunkowego, puszczając tym samym wodze artystyczno-autorskiej kreatywności. Choć było wystarczająco blisko by ściskać kciuki obu rąk w akcie niespokojnego wyczekiwania dalszego rozwoju wydarzeń na wielkim ekranie, wciąż było wystarczająco daleko, by na koniec westchnąć ciężko, mówiąc sobie przy tym w myślach: "może innym razem".
Koncepcja u podstaw najnowszego dzieła nie tylko reżysera, ale i współautora scenariusza i odtwórcy jednej z ról w "
Cichym miejscu", jest tyleż prosta, co genialna. Wiele filmów przyprawiło mnie o bezwiedny taniec na oparciu fotela, za sprawą ociekającej suspensem sceny, w której pozbawiony któregoś zmysłu, władający wyostrzonym do granic perfekcji innym zmysłem i ekstremalnie niebezpieczny drapieżca (lub agresor) wyczekuje najdrobniejszego bodźca ze strony potencjalnej ofiary. To nie krzyk czy hałas pogrywa wtedy na naszych nerwach, a zwykła cisza, będąca prawdziwą membraną dla najdrobniejszego szelestu, szmeru czy szeptu.
Ze wspomnianych, bądź podobnych, zabiegów korzystali twórcy takich pozycji, jak "
Wstrząsy", "
Park jurajski", "
1000 lat po Ziemi" czy "
Nie oddychaj".
John Krasinski poszedł jednak o krok dalej, stawiając na oddanie świata przedstawionego, w którym zachowanie niemal bezwzględnej ciszy 24 godziny na dobę jest warunkiem krytycznym ludzkiego przetrwania. Pierwsze minuty ukazują naszą planetę taką, jaką znamy z dziesiątek post-apokaliptycznych akcyjniaków czy horrorów. Na przejmujący niepomierną melancholią, wyludniony miejski krajobraz składają się miejsca będące tworem naszych rąk, aczkolwiek od długich miesięcy nieskażone człowieczą ingerencją. W bliskim sąsiedztwie sklepów o w połowie opróżnionych półkach dają się zauważyć ogłoszenia świadczące o tym, że cokolwiek doprowadziło do zaistniałej sytuacji zgotowało niegdyś mieszkańcom wyjątkowo kiepski dzień. Stopniowo poznajemy kolejnych członków walczącej o przetrwanie rodziny. Widzimy jak starsi egzekwują na młodszych przestrzeganie krwią pisanego prawa. Jak wszyscy kalkulują każde swoje posunięcie w śmiertelnej obawie przed wydaniem dźwięku i zdradzeniem swojej obecności. Jak zorganizowali swoje życie ludzie zmuszeni żyć w niemal absolutnie bezgłośny sposób. Czas upływa, bohaterowie wracają z "zakupów" do zajmowanego przez siebie domu i okazuje się, że nawet tam nie znajdują azylu od konsumującej wszystko ciszy. Dzieci grają w grę planszową nie zachowując się głośniej niż przeciętny uczestnik pisemnego egzaminu maturalnego, a ich rodzice tańczą bezszelestnie w miłosnym uniesieniu ze świadomością, że szeroki uśmiech musi wystarczyć za zamiennik radosnego śmiechu.
Automatycznie przywodzi to na myśl bardzo szeroko pojęte kino wojenne, ukazujące ostatnie skrawki ludzkiego życia w nieludzkiej rzeczywistości, gdzie "
1984", "
Lista Schindlera" czy "
Pianista" to zaledwie pierwsze z wielu tytułów, jakie można by przytoczyć. Wielkim plusem "
Cichego miejsca" jest narracyjne niedopowiedzenie. Zamiast podsuwać nam wszystko pod nos zostajemy wrzuceni w sam środek świata, który karze niemal natychmiastową śmiercią jeden błąd, jaki możemy popełnić. Jaki? Lepiej rozgryźć to szybciej niż nadciągnie Ponury Żniwiarz. Wiemy w zasadzie tylko tyle, że śledzimy losy rodziny osaczonej przez ślepe, lecz obdarzone szalenie wyostrzonym słuchem monstra, w ułamku sekundy gotowe namierzyć, pojmać i rozszarpać na strzępy każde żywe stworzenie, które wyda jakiś dźwięk. Mamy sporo ciekawego do odkrycia, w czym rzecz jasna ani myślę Was wyręczać. Konieczność czytania między wierszami, odbierania scen w sposób symboliczny i wyciągania właściwych wniosków sprawia, że niezwykle łatwo wczuć się w sytuację, a film praktycznie przez cały czas skutecznie trzyma w napięciu. Wtedy właśnie pojawia się pierwszy fałszywy jump-scare, a wraz z nim szereg oklepanych w gatunku zabiegów, nie wyłączając charakteru zakończenia, którego opis mógłby spokojnie trafić na końcowe strony książki „Film grozy – trendy i prawidła”, gdyby takowa powstała.
Ciągle zastanawiam się, po co psuć tak nietuzinkowy, intrygująco przemyślany horror trickami z najniższej, a już na pewno najbardziej oczywistej półki? Jest w tym filmie element rodzinnego dramatu, w których to scenach aktorstwo
Krasinskiego, a tym bardziej kreującej rolę żony
Emily Blunt staje na wysokości zadania, ale i ten kierunek wydaje się zbyt tendencyjny. Mamy w końcu same potwory, które wyglądają efektownie, ale znowu – w mało oryginalny sposób, wyraźnie zdradzając, że ich designerzy kroczyli podczas swojej pracy dawno temu wyznaczonym szlakiem. W przypadku "
Cichego miejsca"
Johna Krasinskiego nie można mówić o rozczarowaniu wynikającym z poziomu filmu, a raczej o irytacji faktem, że – jak zaznaczyłem we wstępie – tak niewiele zabrakło mu do oddania w nasze ręce pozycji ambitnej, a może nawet i wybitnej, choć mało robi czasem znaczącą różnicę. "
Ciche miejsce" to w dalszym ciągu kawał porządnego filmu, ale czy warto zestawiać go np. z "
28 dni później", "
Maggie", "
Babadook" czy "
Czarownica. Bajka ludowa z Nowej Anglii"? Ktoś chyba doszedł do wniosku, że lepiej uzdatnić horror do szerszej konsumpcji niż celować z nim do takiej ligi, a szkoda.