Fantastyczny duet Przemysław Bluszcz-Gabriela Muskała pomaga ustanowić ton całego obrazu: aktorzy nadają ludzki rys swoim bohaterom, a kiedy trzeba, potrafią zagrać na strunach parodii. Jeszcze
Kazik dostał po Deynie imię, ale geny okazały się silniejsze. Chociaż urodził się w trakcie meczu eliminacyjnego do Mundialu 78, w którym Deyna trafił do siatki Portugalczyków bezpośrednio z rzutu rożnego, piłka jakoś nie klei mu się do nogi. Ojciec próbuje ustawiać go między słupkami i wystawiać w polu, zapisuje chłopaka na treningi lokalnych juniorów i ćwiczy z nim na placyku przed domem. Los i scenarzyści mają jednak wobec bohatera inne plany. Na szczęście nie będzie to konieczność określenia się wobec jakiejś pokoleniowej pustki, czy w ogóle sprawy większej niż kino.
Formuła sentymentalnego filmu inicjacyjnego, w którą Anna Wieczur-Bluszcz wpisała opowieść o Kaziku, to z jednej strony fabularny i narracyjny samograj, z drugiej – konwencja niezwykle wymagająca. Łatwo w niej o estetyczną przesadę, stylizacyjny nadmiar. Łatwo też zanudzić widza czerstwymi anegdotkami i siermiężnymi dowcipasami. Debiutująca reżyserka zręcznie unika jednak tych pułapek, a jej bezpretensjonalna komedia obyczajowa nie pozuje również na pokoleniowy manifest.
Fantastyczny duet Przemysław Bluszcz-Gabriela Muskała pomaga ustanowić ton całego obrazu: aktorzy nadają ludzki rys swoim bohaterom, a kiedy trzeba, potrafią zagrać na strunach parodii. Jeszcze lepszy jest tylko Jerzy Trela, który ze swojego zasłuchanego w Wolnej Europie i wypalającego kartony papierosów bohatera czyni konglomerat wyobrażeń na temat pokolenia dziadów. Peerelowska rzeczywistość nie jest na ekranie areną wielkich politycznych burz, nie jest też magiczno-przaśną krainą, w której dorastanie ma smak gumy balonowej. Podobna strategia nie jest oczywiście bez wad – obraz wydaje się pozbawiony jakiegokolwiek dramaturgicznego ciężaru – lecz w ogólnym rozrachunku wychodzi filmowi na dobre. Zwłaszcza gdy mówimy o kinematografii, w której wszelkie podróże w przeszłość muszą przybierać formę mniej lub bardziej subtelnego rozrachunku.
Jedyna metafora, którą autorka wydaje się zainteresowana, zostaje wyeksplikowana już w tytule. Za swoją niesamowitą bramkę, Deyna, zawodnik wojskowej Legii Warszawa, został wygwizdany przez zgromadzoną na Stadionie Śląskim publiczność. To, co mogło być na ekranie politycznym gestem, świadectwem narodowej zawiści, albo jednym i drugim, u Wieczur-Bluszcz wydaje się jedynie częścią klarownego morału: jeśli będziemy "grać swoje", nie przeszkodzą nam nawet nieprzychylne trybuny.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu