Recenzja filmu

Biedne istoty (2023)
Yórgos Lánthimos
Emma Stone
Mark Ruffalo

Barbenstein

"Biedne istoty" to taka bardziej perwersyjna "Barbie". Ot, opowieść o kobiecie-lalce, która porzuca sztuczne życie pod kloszem, by poszukać głębszych doznań i szerszej świadomości.
Barbenstein
"Biedne istoty" to taka bardziej perwersyjna "Barbie". Ot, opowieść o kobiecie-lalce, która porzuca sztuczne życie pod kloszem, by poszukać głębszych doznań i szerszej świadomości. Barbie Grety Gerwig trafiała do prawdziwego świata, Bella Yorgosa Lanthimosa również trafia. W obu przypadkach jest to jednak "prawdziwy świat" – taki w cudzysłowie satyrycznego przejaskrawienia. Grecki reżyser po raz kolejny przekrzywia kamerę i patrzy z ukosa, by wychwycić absurdalność społecznego ładu oraz mechanizmów władzy i opresji. "Dziwny film", powie ktoś. Ale Lanthimos zrobił karierę na powtarzaniu do upadłego "chyba ty": na przypominaniu nam o tym, że sami jesteśmy dziwni.



Nowe dzieło twórcy "Faworyty" to też po trochu "Frankenstein", "Pigmalion", "Człowiek słoń" i – bliżej domu – "Kieł". Ekscentryczny naukowiec doktor Godwin Baxter (Willem Dafoe) przywraca do życia zmarłą kobietę, której nadaje imię Bella (Emma Stone). Dziewczyna budzi się jako tabula rasa i Godwin – zdrobniale "God", czyli "bóg" – może ją kształtować wedle swojego widzimisię, ucząc od nowa ludzkich zwyczajów, języka i świata. Z czasem jednak apetyt poznawczy rośnie i Bella nie chce już żyć pod lupą jako eksponat w laboratorium. Wyrusza więc w podróż. Wojażując między Londynem, Aleksandrią a Paryżem pozna niuanse seksu i przemocy, pesymizmu i idealizmu, kapitalizmu i socjalizmu, wreszcie – patriarchatu i małżeństwa. Żyćko.

Podobnie jak "Barbie", "Biedne istoty" są zarazem wariantem Bildungsroman, jak i współczesną wersją satyry mennipejskiej. Bella to młoda dojrzewająca dziewczyna, która w toku fabuły socjalizuje się i przepoczwarza w dojrzałą kobietę. Ale to też eksplorerka krainy dziwów rodem z  oświeceniowej powiastki filozoficznej: outsiderka testująca kolejne społeczne układy i kostiumy, która obnaża nienormalność normalności. Lanthimosowi udaje się więc zjeść ciastko i mieć ciastko: jego bohaterka patrzy zarówno "szkiełkiem oraz okiem", jak i "sercem". Reżyser zderza impuls oświeceniowy z romantycznym, kodując ten konflikt już w dyskretnych aluzjach. Godwin to przecież nazwisko Williama Godwina, XVIII-wiecznego prekursora anarchizmu, męża Mary Wollestonecraft, pionierki feminizmu, ojca Mary Shelley, autorki "Frankensteina" i żony romantycznego poety, Percy’ego Bysshe Shelleya. Zacni patroni dla filmu, który patrzy bardzo podejrzliwie na społeczny teatrzyk.



"Teatrzyk" to zresztą słowo całkiem na miejscu w kontekście Lanthimosa. Reżyser niby wciąż zgłębia ten sam temat, ale z filmu na film robi to coraz wystawniej i wystawniej. Jak dla mnie tendencja do "kostiumizacji" nieco stępia krytyczny pazur tego kina. To kolejny punkt wspólny z "Barbie", gdzie zarówno rzeczywistość, jak i Barbieland były cokolwiek nierzeczywiste. Jasne, cudzysłów groteski wnosi swój własny krytyczny potencjał: Lanthimos wyolbrzymia, by wyśmiać. Ale fantazyjny, barokowy przesyt "Biednych istot" jest tyleż środkiem do celu, co po prostu – celem. Dostajemy tu rozbudowany niby-steampunkowy świat, który można po prostu podziwiać, smakując wystawną scenografię, wymyślne kostiumy i malownicze krajobrazy.
  
Na szczęście "teatrzyk" jest w rękach Lanthimosa również zgrabną metaforą. Bella zaczyna przecież jako marionetka tańcząca na sznurkach swojego stwórcy. W pierwszych scenach Emma Stone gra ją jako śmieszno-straszne dziecko-manekina. Jej mechaniczne ruchy idą w parze z niezapośredniczonymi impulsami: kiedy jest zła, krzyczy i bije, kiedy chce jej się sikać, sika pod siebie. Jej niewinność jest jednak groźna, bo pozwala kwestionować rzeczywistość i zadawać niewygodne pytania. Mimo to dla otaczających ją mężczyzn Bella pozostaje przede wszystkim fascynującym potworem: chodzącą seksualnością, którą zechcą wykorzystać i skontrolować.



Lanthimos robi z tego coś na kształt komedii dell'arte, inscenizuje spektakl swatów, scysji i nieporozumień. Mark Ruffalo jako adorujący Bellę dżentelmen gra tu rolę żałosnego Błazna: raz wypina pierś, raz pada na kolana, raz załamuje ręce – tak nieruffalowski, że aż dziwny, i tak poważny, że aż prześmieszny. Jest też Łotr (Christopher Abbott), jest Wrażliwiec (Ramy Youssef) i jest Patriarcha (Dafoe). Ten ostatni – sam skrzywdzony w serii eksperymentów własnego ojca – zrzeka się jednak patriarchalnego autorytetu i wypuszcza Bellę w świat. Jeśli "Biedne istoty" są teatrem, to takim, w którym rozbrzmiewa pytanie, czy da się uciec od przypisanych przy urodzeniu ról.  
  
Ktoś spytał, czy Lanthimos nakręcił film feministyczny czy mizoginistyczny. Sekwencję, gdy Bella emancypuje się w domu publicznym, czytając socjalistyczne ulotki pomiędzy wizytami kolejnych klientów, można przecież zrozumieć na dwa sposoby. To albo manifest dumnego przejęcia kontroli nad własną seksualnością - albo męska fantazja o prostytucji, pretekst, by rozebrać przed kamerą Emmę Stone. Sam obstawiłbym raczej tę pierwszą opcję. Pamiętajmy: "Biedne istoty" są przecież Lanthimosowskim "Frankensteinem". Pamiętajmy: geneza powieści Mary Shelley uwikłana jest w historię tragicznych porodów. To żaden przypadek, że Lanthimos opowiada tym razem o kobiecie, która – dosłownie i symbolicznie – rodzi nie dziecko, ale siebie samą. Dom publiczny jest tylko przystankiem na jej długiej drodze do podmiotowości. Bella zaczyna film, ledwie dukając, gaworząc – pod koniec historii mówi już językiem uczonym i bogatym, nadgorliwie mnożąc kolejne synonimy. Jeśli hollywoodzka "Barbie" to feministyczne przedszkole, arthouse'owe "Biedne istoty" zapraszają na uniwersytet literackich kontekstów i trudnych słów. Barbie się wyemancypowała i poszła do ginekologa. Bella się emancypuje i idzie na medycynę.
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Biedne istoty
Przepiękne czarno-białe ujęcia oglądamy dzięki taśmie Kodak Eastman Double-X 5222, a przepiękne kontrasty... czytaj więcej
Recenzja Biedne istoty
Mam problem z tym filmem. Zupełnie inne wrażenie daje jego początek, gdzie można spodziewać się czegoś... czytaj więcej
Recenzja Biedne istoty
Gdyby ubiegłoroczna "Barbie" była dobrym kinem feministycznym, prawdopodobnie wyglądałaby tak, jak... czytaj więcej