Rosa lepiej odnajduje się w labiryncie ludzkich namiętności niż na froncie walki narodowowyzwoleńczej. Życie marszałka Piłsudskiego pozostaje katalogiem scenariopisarskich gotowców - zarówno na
Zanim twórcy filmowej biografii marszałka Piłsudskiego zdążą nakreślić portret człowieka z nadziei, ugruntują nas w przekonaniu, że "realizm" wciąż jest w polskim kinie tożsamy z poetyką historycznego bryka. Już w prologu widzimy mapę Europy oraz Polskę przydeptaną butem trzech mocarstw. Granice państw powoli się zacierają, by odsłonić lico osadzonego w Sankt Petersburgu bohatera - nie widzieliście takiego przejścia montażowego od czasu "Sensacji XX wieku". A zatem, parafrazując Bogusława Wołoszańskiego, nieformalnego patrona filmu Michała Rosy, kim właściwie był Józef Piłsudski?
Z ekranu płyną różne odpowiedzi: zapalczywym rewolucjonistą, namiętnym kochankiem, dyplomatą z szaleństwem w oczach, mężem stanu z miękkim sercem i twardą głową. Poznajemy go w trakcie ucieczki z rosyjskiego szpitala psychiatrycznego, później jest powrót do kraju, starcie z nowymi władzami PPS, akcja pod Bezdanami, manifestacja na Placu Grzybowskim, wreszcie - miejska partyzantka. Same punkty węzłowe, krok po kroku: małżeństwo z Marią Piłsudską (Magdalena Boczarska), romans z Aleksandrą Szczerbińską (Maria Dębska), śmierć pasierbicy Wandy Juszkiewiczównej (Eliza Rycembel). I tak dalej, w ten deseń, zgodnie z konwencją encyklopedycznej noty. A także w zgodzie ze strategią, na mocy której reżyser nurkuje w młodość bohatera i dekonstruuje jego mit jedynie po to, by w końcu puścić do nas oczko: "żartowałem".
Wspomniana ucieczka ze szpitala w Sankt Petersburgu to scena wyzuta z napięcia i położona niemrawym montażem. To również pierwsza z wielu scen, które udowadniają, że Rosa lepiej odnajduje się w labiryncie ludzkich namiętności niż na froncie walki narodowowyzwoleńczej. Życie marszałka Piłsudskiego pozostaje katalogiem scenariopisarskich gotowców - zarówno na poziomie anegdoty, jak i większej metafory. I zdarzają się momenty, gdy reżyser potrafi utkać z nich naprawdę ciekawą historię, pokazać bohatera w bezustannym klinczu pomiędzy interesem państwa a marzeniami o spokojnym życiu. Problem w tym, że szwy, którymi łączy poszczególne wątki i konteksty nadają się do cumowania statków - zwykle są to usypiające narady w zadymionych pomieszczeniach albo leniwie zainscenizowane wyimki z biografii (istotny wątek wewnątrzpartyjnego konfliktu oraz scena zejścia lawiny w Tatrach, która dosięga Piłsudskiego i jego politycznego oponenta Jędrzejewskiego, to w obiektywie Rosy ponury żart).
Jeśli więc "Piłsudski" działa na poziomie emocjonalnym, to głównie za sprawą Borysa Szyca, który poddaje się kolejnym, fizycznym transformacjom i wiarygodnie rekonstruuje amplitudę zachowań Piłsudskiego. Marszałek mawiał, że głowę ma pełną najdzikszych sprzeczności, czego - jak widać - nie było trzeba Szycowi dwa razy powtarzać. Aktor znalazł zresztą sojuszników na mocnym drugim planie - zarówno w postaci Boczarskiej i Dębskiej, które subtelną interpretacją walczą z tekstem wykutym w granicie, jak i w świetnie obsadzonej młodzieży. Zarówno Jan Marczewski jako Walery Sławek, jak i Józef Pawłowski w roli Aleksandra Sulkiewicza pozostają jednowymiarowymi, lecz wyrazistymi emanacjami rebelianckiego ducha.
Transformacja ostatniego sprawiedliwego na Dzikim Wschodzie w dumnego męża stanu z sumiastym wąsem przebiega dokładnie tak, jak mogliście to sobie wyobrazić - gdzieś pod spodem kryje się po prostu lepiej napisane i wyreżyserowane kino na ten sam temat. Wprawdzie, zgodnie z autorską obietnicą, Piłsudski zostaje zdjęty z oficerskich koturnów, zaś Wielka Wojna - pominięta inteligentną elipsą. Jednak nie miejsce złudzeń: na dobre i na złe, to w dużej mierze kolejna opowieść o tym, jak hartowała się stal.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu