Oceniamy wszystkie filmy z serii "Mission: Impossible"

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Oceniamy+wszystkie+filmy+z+serii+%22Mission%3A+Impossible%22-143471
Oceniamy wszystkie filmy z serii "Mission: Impossible"
Niemożliwe to tylko stan umysłu. Zwłaszcza dla kogoś takiego jak Ethan Hunt. Bohater serii "Mission: Impossible" ma już na koncie sześć filmowych przygód, a my, w oczekiwaniu na kolejne kaskaderskie popisy Toma Cruise'a, uszeregowaliśmy je w kolejności od naj do naj. Wyboru dokonał Michał Walkiewicz. W razie czego wiecie, do kogo zgłaszać pretensje.

Top "Mission: Impossible". 6 filmów (od naj do naj), które warto obejrzeć



Nie mogło być inaczej. John Woo - bez względu na to, ile "Szyfrów wojny" i "Ochroniarzy" nakręci - na zawsze postanie jednym z najlepszych reżyserów kina akcji. Niestety, jego przygoda z "Mission: Impossible" ro rażący przykład niedopasowania stylu do materiału. Po "jedynce", czyli thrillerze szpiegowskim na sterydach Hongkończyk wrzucił nas bez asekuracji w sam środek operowego kina akcji, które po prostu nie miało prawa się udać. Rozłażąca się w szwach intryga, wątpliwej jakości popisy kaskaderskie, przeładowanie ornamentami wiadomego stylu (od zajeżdżanego do imentu slow-mo, po fruwające w piwnicach gołębie), prawa fizyki, w które musimy wierzyć na dobre słowo oraz dialogi, od których więdną uszy. Nie pomógł również fakt, że Tom Cruise daje tu monumentalny popis swojego narcyzmu, a partnerujący mu Dougray Scott i Thandie Newton robią właściwie za statystów. "Mission: Impossible 2" sprawdza się wyłącznie jako dzika ekstrawagancja i nadaje jedynie na tzw. "ironiczny" seans.

Opuszczając błyskawicznie strefę filmów słabych, muszę przyznać, że na seansie "Mission: Impossible - Rogue Nation" bawiłem się nieźle. Film ma doskonałe sceny akcji (otwierająca sekwencja z samolotem, to całkiem dosłownie, ilustracja konfliktu Człowieka z Maszyną), świetną Rebeccę Ferguson (jej Ilsa Faust jest bez dwóch zdań najciekawszą kobiecą postacią w całej serii) oraz solidny czarny charakter. Niską piątą lokatę zajmuje przede wszystkim za wtórność - w o wiele większym stopniu niż doskonały "Fallout" całość wydaje się przyszyta do konwencji wypracowanej przez przełomową "czwórkę". Zmiany są raczej kosmetyczne, a Christopher McQuarrie dopiero wypracowuje styl, który pozwoli mu za kilka lat stworzyć arcydzieło. W ramach czepialstwa dodam również, że agent Ethan Hunt, zamiast celebrować własną filmową tożsamość, zbyt mocno celebruje tu majestat agenta Jamesa Bonda, zaś Tom Cruise nie został stworzony do smokingu.

Oryginalny, inspirowany serialem z lat 60. "Mission: Impossible" w reżyserii Briana De Palmy to dziwaczny film - zwłaszcza w kontekście kierunku, w którym ostatecznie powędrowała seria. Niby klasyczne kino szpiegowskie, lecz wzbogacone o wysokooktanową akcję (scena pościgu helikoptera za pociągiem nie zestarzała się najlepiej). W teorii skupione na precyzyjnie utkanej intrydze, w praktyce - uderzające momentami w czułe, emocjonalne struny (zarówno postać, jak i zdrada Claire Phelps bez dwóch zdań pochodzą tu z noirowej rzeczywistości). Na pozór one man show w wykonaniu Cruise'a, lecz tak naprawdę popis fantastycznej, międzynarodowej obsady (Jon Voight, Jean Reno, Emmanuelle Beart, a nawet Emilio Estevez). Z dzisiejszej perspektywy to niezwykle intrygujący początek nowej serii i zarazem stuprocentowo autorskie kino De Palmy, w którym jego estetyczne zajawki i narracyjne obsesje odgrywają pierwsze skrzypce. Do tego kultowy soundtrack oraz cytowana w nieskończoność na prawach postmodernistycznych zabaw scena włamu do siedziby CIA. Klasyk, do którego warto wrócić.

Skoro jesteśmy przy filmowych autorach, "Mission: Impossible - Ghost Protocol" był fabularnym debiutem Brada Birda, twórcy pixarowych hitów - "Iniemamocnych" oraz "Ratatuja". I niech mnie kule biją, jeśli nie czuć w jego filmie tej samej, dziecięcej frajdy. Ów euforyczny stan obejmuje tu narrację, fantastyczne sceny akcji (Moskwa! Wspinaczka na Burdż Chalifa! Burza piaskowa!), w zasadzie każdy element filmowej układanki. "Ghost Protocol" to nieoficjalnie pierwsze "nowożytne" "Mission: Impossible", w którym samouwielbienie odtwórcy głównej roli idzie w parze z jego absolutnym, nadludzkim poświęceniem dla roli (pokusiłbym się nawet o nazwanie go miękkim rebootem). I czuć tę determinację niemal w każdej scenie. Jasne, Jeremy Renner i Paula Patton to jedynie kwiatki do kożucha, a czarny charakter zjechał z hollywoodzkiego taśmociągu. Jednak miłość do kina akcji rozumianego jako "widzialność obcowania człowieka z materią" wylewa się tutaj z niemal każdej sceny.

"Mission: Impossible - Fallout" to skondensowana do dwuipółgodzinnego metrażu biblia kina akcji. Zaś filmy o przygodach Ethana Hunta nigdy wcześniej nie były tak odlotowym festiwalem atrakcji. Niemal każda scena jest tutaj inscenizacyjno-operatorską perełką, zaś kaskaderska determinacja Cruise'a przekracza dopuszczalne normy. Mrożący krew w żyłach skok HALO, szaleńczy bieg przez Londyn, pościg śmigłowcami wśród ośnieżonych kaukaskich gór, morderczy pojedynek w klubowej toalecie (Henry Cavill w wolnej chwili PRZEŁADOWUJE RĘCE na miłość Boga!)...Niemal każda sekwencja akcji zasługuje tu na owację, z kolei pretekstowa fabuła i napisany na kolanie tekst przynoszą zaskakująco dużo swobody aktorom - to bodaj jedyny film w serii, w którym cały drugi plan zasługuje na pochwałę. Show kradnie wąsaty Cavill, Vanessa Kirby to czysty ogień, do formy wracają Simon Pegg i Ving Rhames, nawet krawaciarz Alan Hunley w interpretacji kapitalnego Aleca Baldwina wreszcie ma co robić. Właściwi ludzie we właściwym miejscu.

W przeciwieństwie do większości serii z kłopotliwym momentem transferu w nową bądź rewitalizowaną konwencję (vide "Szybko i wściekle") "Mission: Impossible III" nie sprawia wrażenia filmu, który musiał powstać ku chwale znacznie lepszych, późniejszych produkcji. Przeciwnie - jest uwarzoną z aptekarską precyzją miksturą "starego" z "nowym"; jeszcze nie przegiętą i dziką karuzelą akcji, już nie stylowym hołdem złożonym klasyce (anomalii w postaci "Mission: Impossible 2" nie uwzględniam). Za kamerą stanął J.J. Abrams, zaś jego reżyserski taniec na linie przynosi zaskakujący efekt. "Mission: Impossible", pomimo stosunkowo skromnej skali rozwałki, to film o najwyższej stawce w całej serii, a jednocześnie zaskakująco wyważony, jeśli chodzi o styl, pełen narracyjnej elegancji. Wątek rodzinny nie każdemu przypadnie do gustu, jednak sprzedany zostaje bez pudła - zwłaszcza, że porywaczem dziewczyny Ethana Hunta okazuje się tutaj nieodżałowany Philip Seymour Hoffman (facetowi wystarczyły dwie linijki dialogu, by uczynić z Owena Daviana najlepszego antagonistę w całym cyklu). Do tego kilka świeżych i zaskakujących decyzji obsadowych (Maggie Q i Jonathan Rhys Meyers zasługują na więcej miłości) oraz kapitalna scena demolki na moście. Na minus finał - nudnawa bitka na pięści w wypasionym blockbusterze za furgonetkę dolarów to jednak lekkie rozczarowanie. Widać nie można mieć wszystkiego.