Mało kto zwraca uwagę na to jak niepowtarzalną formułę stworzono przy realizacji tego
filmu. Toż to kwintesencja lat 90 i charakterystycznej dla nich dominacji telewizji w
kierowaniu wszelkich wyobrażeń, nie tylko tych destruktywnych i związanych z seryjnymi
mordercami. Klasyczną narrację zastąpiono brawurowym kolażem tak aby wzmocnić tylko
stopień perswazji poszczególnych sekwencji filmowych. Stone to twórca zaangażowany,
więc trudno mu się dziwić, że przerobił scenariusz Tarrantino w taki a nie inny sposób, kiedy
jeszcze 3 lata wcześniej tworzy bezkompromisowy jak na swoje czasy "JFK". Nigdy
wcześniej i nigdy później nie powstanie dzieło tak nieokiełznane i autonomiczne( a więc w
pewnym sensie niemożliwe do podrobienia). Swoista summa summarum medialnych
zapędów końca XX wieku tuż przed pojawieniem się w zbiorowym wyobrażeniu pojęcia
internetu.
Obrazoburczy? W kontekście amerykańskiej kultury i jej momentu dziejowego - tak. W
kontekście kina i pojęcia brutalności, gdy mamy do czynienia z czystym postmodernizmem
w posługiwaniu się filmowymi środkami - raczej nie.