Erik poprawil na sobie pelerynę, nasłuchując śpiewu Aminty, dobiegajacego zza kurtyny. Wziął głęboki oddech i poczekał aż jego niespokojnie bijące serce wyrówna rytm. Teraz nadchodził jego moment. Sięgnął w kierunku zakladu kurtyny, zrobil krok...
...I znalazł się w ciemnościach.
- Ej, co jest? - zapytał, i postapił krok do przodu. Obił sobie golenie o jakiś mebel i zaklął.
- Kto tu jest? -zapytał niewieści glos z ciemności.
- Upiór z Opery!- odezwał się głęboki baryton - A ty? Kim jesteś?
Coś pstryknęlo i jasne światło zalało pomieszczenie. Erik zmrużył oslepione oczy. Miast na scenie znajdowal się w dziewczęcej sypialni, pełnej pluszowych maskotek. Na scianie królował wielki plakat, przedstawiający czlowieka w bialej masce, tulacego do siebie dziewczynę.
- Co ja robie na tej ścianie? Z...z..z moją Christine! - Upiór wpatrywał się w wielki kinowy plakat, jego zielone oczy płonęły.
- Oooo... - krągła blondyneczka zerwala sie z łózka. - To ty?
Podeszła do Erika i przyjrzała mu się, gryzac różowe usteczka drobnymi białymi zębami.
- Ty naprawdę jesteś Erik! - zachichotała, popychając go w kierunku łózka.
Usiadl, oszolomiony i pozwolił jej umościć sie na jego kolanach.
- Co ja tutaj robie? Kim ty do cholery jesteś?- wyszeptał, po chwili na jego usta opadły pełne wargi blondynki. Wepchnęłą mu do ust swój język.
Jej niecierpliwe ręce rozpinały koszulę i gładziły porośniety włosami tors. Wzdrygnął się i odepchnął dziewczynę. Wylądowała na puchatym turkusowym dywanie.
- Ojej, niemiły jesteś - powiedziała, podnosząc się. - A zaspiewasz mi coś? Skoro jestes Upiorem to musisz śpiewać!
- Nie! - wrzasnął Erik. - Nie bedę śpiewac, chcę do mojej opery! - podniósl rekę w obronnym geście, widzac że dziewczyna do niego podchodzi. - I nie dotykaj mnie!
- Ależ Eryczku..- przysunęła się i poczęłą mruczeć jak rasowa kotka.- Zaśpiewaj mi.- Jej ręka spoczęła na umieśnionym udzie Upiora. Delikatnie piesciła skórę przez materiał, posuwając się powoli w górę.
- Ja mam spektakl... do zaspiewania... - wymamrotał słabo Erik, czując ze jego serce bije coraz szybciej. - Muszę oszczędzać głos...
Dłoń dziewczyny spoczęła na wypukłości między nogami Upiora. Jęknął dośc głośno.
Za ścianą coś stuknęło.
odcinek 350
Z gabinetu librecistki rozległ się wściekły ryk, oznaczający, że Wiedźma oszacowała straty.
- Ty chamie niemyty! - purpurowa na twarzy pani Kroeger wróciła do gabinetu Sabiny. - Ty bucu lśniący, potłukłeś moje kryształy! Zaraz ci je w dupę wsadzę!
Wystartowała w stronę coraz bardziej rozmigotanego Edwarda, ale czujny Uwe złapał ją po drodze i przycisnął do piersi.
- Spokojnie kwiatuszku - rzekł. - Nie denerwuj się, to ci szkodzi. Nie marnuj zdrowia na tego... - obrzucił Krapiszewskiego pogardliwym spojrzeniem. - ...Dyskotekowego kutafona.
Wiedźma sapnęła kilkakrotnie w mężowską pierś, wymamrotała coś niezbyt cenzuralnego i odetchnęła głęboko.
- Masz rację, Karmelku - powiedziała.
Sabinę nagle odblokowało.
- Proszę wyrzucić tego człowieka z teatru - rzekła zimno. - Tytus, nie wpuszczaj go tu więcej. Reszta zaś niech wraca do roboty.
Tytus i Oleander powlekli Edwarda ku drzwiom.
- Wy nie wiecie kto ja jestem! - zawył. - Ja wampir jestem, ja wam pokażę!
Draczyński uśmiechnął się szyderczo.
- Wampir? - powiedział. - Popierdółka, a nie wampir.
Po chwili tłumek w gabinecie się rozproszył. Katarzyna, Sabina i Wiedźma patrzyły przez okno jak Edward wsiada do ozdobionego neonami karawanu i odjeżdża.
- Boże, co za debil... - jęknęła tłumaczka. - Przepraszam za to całe zamieszanie.
- Koniaczku? - zapytała Wiedźma. Sabina sięgnęła do ukrytego barku.
- Zwykle nie piję, ale chyba zrobię wyjątek - powiedziała tłumaczka.
Wzięła od Sabiny naczynie wypełnione złocistym płynem i pochłonęła napój jednym haustem.
- Sabina, mamy problem - powiedział Jakub. - Borcherta gdzieś wcięło.
Sabina wywróciła oczyma.
- Mam dość jego fochów - oznajmiła stanowczo. - Jeśli nie wróci do jutra, może szukać nowej pracy. Zastąp go kimś. Kimkolwiek.
Odcinek 351
Dzień w teatrze zakończył się Triskelionem, Katarzyna oglądała przedstawienie z loży dyrektorki. Była na premierze tego musicalu i z chęcią zobaczyła go po raz kolejny. Zaraz po opadnięciu kurtyny wyszła razem z Sabiną.
- Planujemy ściągnąć Triskelion na pół roku wraz wystawieniem Nędzników.- powiedziała dyrektorka otwierając gabinet.
- Ale wrócicie do tego?- zapytała Salska.
- Tak ale w chwili obecnej, gdy odszedł Borchert a nie mamy jeszcze nowego reżysera, musimy zawiesić działalność. – odpowiedziała pani Dammerig.
- Rozumiem.
Drzwi gabinetu otworzyły się, Erik wsunął się do środka.
- Jedziemy do domu?- zwrócił się do żony.
- Tak, tylko przekaże Kasi, dokumentację i wytyczne Camerona co do Nedzników. Wiesz, że odkąd Roman wziął się za tekst, jest bardzo podejrzliwy. – wyciągnęła z przepastnej szuflady teczkę.
- Dziękuje.
- Możemy jechać?- zaczął Erik.
- Tak- odpowiedziała chłodno jego małżonka.- Może cię podrzucimy?
Salska oderwała wzrok od notatek.
- Nie dziękuję, mieszkam niedaleko rynku, przejdę się. – rzuciła niedbale. – Dobranoc.
Erik zapiął płaszcz, obracał w długich szczupłych palcach kluczyki do samochodu.
- Idziemy?- zniecierpliwił się.
- Musisz mnie tak poganiać? Gdzie ci się pali?
Dammerig wywrócił oczyma, pomimo nieznacznego ocieplenia ich stosunków, nadal się kłócili. Do tej pory nie potrafili sobie wyjaśnić sprawy z Hajdukiem.
- Do domu, skarbie. Mamy dwójkę dzieci i trzecie w drodze, jakbyś tego nie zauważyła.- spojrzał wymownie na jej brzuch.
- Odwal się Dammerig i wsadź sobie swoje złośliwości w...- nie dokończyła.
Komórka w jej torebce, zawibrowała po czym gruchnęla uwerturą Triskelionu. Na wyświetlaczu pojawił się numer Lamperta. Pomimo niesmaku do niego, odebrała połączenie.
- Słucham?
- Witam, chciałem zaprosić panią na rozmowę w sprawie, zaginięcia Edwarda Hajduka i Franciszki Furter.- zagadnął Lapert.
- Niech pan wybaczy panie Lampert- dobitnie zaakcentowała słowo pan.- Nie mam zamiaru udzielać panu, jakichkolwiek informacji. Dobranoc!- wrzuciła telefon do torebki.
Erik z trudem powstrzymywał się przed wybuchem furii. Znowu ten Lampert!
- Idziemy?- zapytał z udawaną słodyczą.
- Odwal się Dammerig!- wyszła z gabinetu trzaskając drzwiami.
Odcinek 352
Po drodze do domu rozdzwoniły się komórki obojga Dammerigów. Dzwonili jednocześnie Frank i Wiedźma, informujący, że u Kroegerów odbędzie się potajemne pożegnanie Hajduka i Furtera. Porozumiewając się półsłówkami Erik i Sabina zadecydowali, że zajadą do przyjaciół.
Spotkanie odbywało się w atmosferze głębokiej konspiracji, przy starannie zaciągniętych zasłonach w salonowych oknach. Uwe wyciagnął skądś flaszkę szmpana i częstował zebranych. Hajduk był ponury, natomiast Frank tryskał entuzjazmem.
- Ach, Meksyk, plaże i słońce! - świergotał. - Będę się ubierał jak tamtejsze seniority i nosił dużo kolorowej biżuterii! Sabciu, Wiedźmuś, jak myślicie, pasowałyby mi warkocze? Długie i czarne? Uwe, ty jak sądzisz?
- Franiu - rzekła uroczyście Sabina. - Twój własny styl jest niepowtarzalny. Nie zmieniaj się.
- Racja! - poparli ją jednogłośnie Kroegerowie.
- Jesteś jedyny w swoim rodzaju - dodała Wiedźma.
Uwe zastrzygł znacząco brwiami.
- You're just a sweet transvestite... - zanucił, mrugając do Franka.
Furter rozkosznie zachichotał.
- Musimy już iść - powiedział ponuro Hajduk. - Trzymajcie się wszyscy.
Obdarzył zebranych smętnym spojrzeniem, nieco dłużej zatrzymujac wzrok na Sabinie.
- To pa, misiaczki, będziemy pisać! - zawołał Frank. Panowie wyszli do hallu, gdzie czekały na nich walizy, po czym z bagażami w ręku zeszli do piwnicy.
Sabina zmarszczyła brwi.
- Dlaczego oni wchodzą do piwnicy? - zdziwiła się.
Uwe zakołysał kieliszkiem szampana w ręku.
- Jak się okazuje jest tam ukryte wejście do tunelu, prowadzącego gdzieś w dal - wyjaśnił. - Na drugim końcu czeka na nich Helsinek i on ich jakoś wymyci z kraju.
- Sekretny tunel... - mruknęła Sabina.
- Na mnie nie patrz, ja nie budowałem! - zastrzegł się Erik. - To zabytkowe jest!
Wiedźma i Uwe zaczęli chichotać, a Sabina, udając powagę pociągnęła męża do wyjścia.
W sypialni panowała cisza, zakłócana jedynie tykaniem ściennego zegara. Snop księżycowego światła wpadał przez szczelinę w zasłonach i kładł się srebrną plamą na wzburzonych falach białej kołdry i na wystającej spod niej różowej stopie. Właściciel stopy leżał rozłożony na plecach, pochrapując cicho. Złocista aureola zmierzwionych włosów okalała jego twarz, na nagiej piersi zaś spoczywała małżonka, chrapiąca cokolwiek głośniej.
Nagle telefon komórkowy na jednym z nocnych stolików eksplodował dźwiękiem.
- SIEEEEBZEHN STUUUUUUFFEEEEEN! - zaśpiewało gromko z aparatu.
Uwe wierzgnął, zaklął w półśnie i otworzył oczy. Skoncentrował spojrzenie na tarczy ściennego zegara. Telefon kontynuował radosny koncert.
Jedno z ramion Wiedźmy wysunęło się spod kołdry, dłoń opadła na stolik w poszukiwaniu źródła hałasu, ale nie trafiła, zsuwając się tylko po krawędzi mebla.
- Odbierz to - wymamrotał Uwe.
Wiedźma ponowiła próbę, tym razem ze skutkiem pozytywnym. Nie otwierając oczu pzyłożyła aparat do ucha.
- Hlo? - wymamrotała.
- Pani Kroeger? - zajęczało w słuchawce. - To ja, Oleander. Ja się czuję taki samotny teraz, jak się od państwa wyprowadziłem, a co jeśli Kudełek wróci i mnie porwie?
- Oleander? - mózg Wiedźmy funkcjonował na zwolnionych obrotach. - Jest noc. Głucha.
- Wpół do trzeciej - mruknął Uwe, kóry wszystko znakomicie słyszał. - Niech spada na drzewo.
- Spadaj na drzewo - powiedziała mechanicznie Wiedźma do telefonu.
- Ale pani Kroeger, ja samiutki jestem! I nawet nic do jedzenia nie mam! Wie pani jakie to straszne?!
Uwe nie wytrzymał i zabrał żonie telefon.
- A wiesz jakie to będzie straszne, jeśli się nie wyśpię i będę miał wory pod oczami? - warknął. - Nie chcesz wiedzieć!
- Ja przepraszam, panie Kroeger, ale ja naprawdę się boję sam... Jakby mnie ktoś potrzymał za rączkę...
- Po pierwsze, mam żonę, po drugie, nie jesteś w moim typie - zgrzytnął Uwe. - Po trzecie, jeśli chcesz trzymania za rączke zapisz się do przedszkola.
- Dobrze - obraził się Oleander. - to ja miałem powiedzieć, że widziałem tego Krapiszewskiego jak się próbował zakraść wieczorem do teatru, ale jak jesteście tacy okropni to nic wam nie powiem! Dobranoc!
Uwe wymamrotał pod nosem parę wyjątkowo paskudnych niemieckich przekleństw, wyłączył telefon, rzucił na stolik i opadł w pościel.
- Trzeba było go zamurować żywcem w piwnicy - mruknął.
Wiedźma pocałowała jego pierś.
- To by nic nie dało, z głodu przegryzłby się przez fundamenty - rzekła kojąco. - Śpijmy, ptysiu.
W sypialni znowu zapadła błoga cisza.
Odcinek 353
Tego marcowego dnia na krakowskim Kazimierzu panował bardziej wzmożony ruch. Samochody z międzynarodowymi rejestracjami przejeżdżały przez starą, żydowską dzielnicę wprost na festiwal kina bollywood.
Na schodach teatru Otchłań, obok jednej z kolumn przycupnęła pękata postać, tępo wpatrując się przed siebie.
Na parking zajechał migoczący karawan z którego wnętrza, wydobywała się muzyka.
„ Nie wybrałeś mnie, żegnaj więc, nie, nie, nie atakuj mnie... Chce pożegnać się..- słychać było jedną z twórczych piosenek, Diody. Samochód zatrzymał, zamigotał w tekst ostatniej piosenki a z wnętrza wysiadł Edward Krapiszowski.
Oleander był tak załamany swoją jakże tragiczną egzystencją i męczeńtwe, że nie zauważył przechodzącego obok mężczyzny.
Kilka dni wcześniej, Aleks wyjechał z Martą do Petersburga a na jego miejsce Tytus awansował nowego współpracownika Damona Salwator.
Damon, wysoki czarnowłosy i błękitnooki trzydziestolatek od razu podbił serca tancerek i większości żeńskiego personelu teatralnego.
Salwator jednak miał kilka wad, kochał flirtować w miejscu pracy i nie przeszkadzało mu, że rzeczona pani ma męża albo narzeczonego.
-„ Nie ma takiego wagonu którego nie da się odczepić”- powiedział kiedyś do Tytusa, gdy ten upomniał go, że podrywana pani jest mężatką.
Krapiszewski skorzystał z okazji, Salwator właśnie urwał się z posterunku i poszedł wypić kawkę z Aurelią Zollner.
Niezauważony przemknął przez kilka pięter i wpadł do gabinetu librecistki włączając neony na pełen full. Rozchylił poły płaszcza, pomieszczenie wypełniła muzyka z Upiora w Operze w przekładzie Dariusza Myszogrodzkiego.
-„ Przeczuj me rozmiary! „-
- Wynoś się stąd!- krzyknęła Salska rzucając w Krapiszowskiego lampką z biurka.
- Jesteś już mną!- krzyknął a jego oczy poczęły dzwonić.
- Ty wstrętny, zboczony idioto!- ryknęła Katarzyna zamachując się torebką.
Sabina usłyszała krzyki za ścianą.
- Krogery się kłócą?- zapytała sama siebie.- Nieee oni pławią się we wzajemnej sacharynie.- odpowiedziała na zadane sobie pytanie.
Lustro otworzyło się, ze środka wypadł wściekły Erik.
- Co tak wyje do cholery?- zapytał.
- W gabinecie Wiedźmy ktoś krzyczy, poczekaj zajrzę. – ruszyła ku drzwiom.
- Nie wchodź tam!- Erik złapał ją za rękę. – Sprawdzę co tam się dzieje.
Korytarz zaczął się zapełniać pracownikami, zaaferowanymi dudnieniem w pokoju.
Dammerig pchnął zamaszyście drzwi, jego oczom ukazał się komiczny widok.
Krapiszewski leżał na dywanie trzymając się oburącz za krocze. Salska stała kilka kroków od niego, trzymając w ręce torbę pokaźnych rozmiarów.
- Auauaua!- jęczał Edward Roberto.- Moje bezcenne lotne dna...- kwiczał
- Dobrze ci tak zboczeńcu!- fuknęła wściekła tłumaczka.
- Co tu się dzieje?- zapytal Erik spoglądając to na kobietę, to na Krapiszewskiego.
- Znowu tu przylazł. – powiedziała wściekła.- I włączył jakieś pseudo dzieło z Romana!
- To najwspanialsza wersja Upiora w Operze, to są rozmiary na miarę europejską!- kwiczał
Erikowi przed oczami poczęły migać czerwone światełka. W furii złapał Krapiszewskiego za poły płaszcza i zamachnąwszy się wywalił z pokoju.
- Sprzątnąć mi tego idiote! – warknął – Kto ma dzisiaj dyżur?- zaryczał.
- Salwator!- odpowiedział Paciorkowski.
- Wezwać go do mnie!
- Apokalipsa!- skomentowała Wintermina.
Piszcie złociutkie dalej bo ja usycham z tęsknoty ,już nie pamiętam kiedy ostatnio czytałam z takim zaangażowaniem . Tak swoją drogą Sabina to święta kobieta ,wytrzymać z Winterminą to trzeba mieć nerwy.No i jeszcze jedno trochę więcej o Jakubie ,bo Eryczek coś jakby statusiał i upiór poszedł w diabły,jakoś go mało widać, wypuście go już z tego lochu. To tylko moje skromne uwagi mam nadzieję ,że się nie pogniewacie. . Pozdrawiam
Sabina jest bardzo święta,codziennie poleruję jej złocistą aureolę ;)
Co do Erika, to owszem zrobił się z niego ojciec( Polak?Niemiec? Francuz?)ale spokojna głowa, zaraz go czymś wkurzymy xD
Jakuba tez będzie więcej a za uwagi ze swojego stanowiska dziękuję, i nie mam zamiaru się gniewać, przynajmniej wiadomo, co się podoba a co trzeba poprawić.
Dawajcie więcej mojego ulubionego wampirka!! A, małe pytanie. Czy może Jakubek jest wolny? Bo ja chętnie zatopiłabym w nim swoje kiełki, choć nie jestem wawpirzycą! Przy okazji, jestem małą drobna osóbką (metr pięćdziesiąt w kapeluszu) z ciągotami do aktorstwa, więc gdyby znalazło się tam dla mnie jakieś miejsce, byłabym happy. 8-)
Odcinek 354
Damon Salwator, z właściwym sbie krzywym uśmieszkiem na twarzy, wszedł do gabinetu librecistki.
- Czyżby ktoś mnie wzywał? - zapytał.
Erik otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, lecz w tym samym momencie jego spojrzenie napotkało wystające zza łokcia Salwatora buraczkowe loki trwałej ondulacji Winterminy, która (Wintermina, nie ondulacja) z zimną krwią udawała, że czyści klamkę w otwartych drzwiach.
- Rzepowa won! - warknął Dammerig, zaciskając dłonie na oparciu giętego krzesła.
Wintermina nadęła się urażoną godnością.
- Merywilowa jestem, mężatka! - oznajmiła.
- Won za drzwi - powtórzył Erik. W oparciu coś niepokojąco trzasnęło.
- Pójdę, jak będę chciała - odpowiedziała sprzątaczka. - Klamkę muszę wyczyścić!
Damon patrzył na to z ironicznym półuśmieszkiem, który doprowadzał Erika do furii.
- Wyjdź... - oparcie znowu zatrzeszczało. - Stąd... - Zatrzeszczało głośniej. - Kobieto!
Oparcie złamało się z hukiem w dłoniach Erika. Wintermina pobladła i posłusznie wycofała się na korytarz, zamykając za sobą drzwi.
- Skąd to zdenerwowanie? - zapytał Salwator z niezmąconym spokojem.
Erik strzepnął wióry z dłoni.
- Słuchaj Salwator - rzekł złowieszczo. - Zatrudniłem cię tutaj, żebyś pilnował teatru, a nie rwał dupy jak świeże wiśnie. Jeszcze jedna kawka w godzinach pracy i wylatujesz. Wyraziłem się jasno?
- Najzupełniej - odparł Salwator. - Ale o ile wiem to nie pan tu rządzi, tylko pana żona.
Błysnął niebieskimi oczyma w tak ironiczny i złośliwy sposób, że Dammerig się zagotował. Chwycił Damona za klapy i grzmotnął nim o drzwi, z taką siłą, że ze ściany nad nimi odpadł wielki płat tynku.
- Masz błędne dane - wysyczał wściekle prosto w nos przeciwnika. - To jest również mój teatr.
- Widocznie coś źle zozumiałem - Damon błysnął sztucznym uśmiechem. - Drobne nieporozumienie.
Erik zwolnił chwyt i odsunął się.
- Ten pajac ma się trzymać z daleka od teatru - powiedział normalnym głosem. - Jeśli nie zrozumie perswazji słownej, wytłumacz mu to... inaczej.
Damon skończył poprawiać ganitur.
- Z przyjemnością, szefie - odparł.
Nagle drzwi uchyliły się, a klamka łupnęła Damona w nerki. Odskoczył, chwytając za poszkodowaną część pleców.
- Czy moglibyście, do jasnej cholery, przestać się kotłować w moim gabinecie? - zapytała gromko librecistka. - Wywieszę sobie tabliczkę "Wyszalnia dla zboczków, furiatów i migotliwych buców".
- Wybacz - rzekł wytwornie Erik. - Chyba złamałem ci jedno krzesło.
- Nie szkodzi - odparła jadowicie, masując pokaźny brzuch. - Zamówię sobie meble z kutego żelaza.
Erik czym prędziej opuścił pokój i podążył do gabinetu swej żony.
- Skąd ty wytrzasnełaś tego Salwatora? - zapytał. - Bezczelny typ.
- Tytus go polecił - odparła spokojnie. - Wezwałam policję. Lampert zaraz tu będzie.
- Lampert? - krwawa furia znowu uderzyła falą w umysł Dammeriga. - Ten amancina wiejski? Nie ma innego gliny w całym Krakowie?
- Mam dość twojej zazdrosci - warknęła Sabina, chwytając torebkę. - Idę na dół, Katarzyna czeka na policję w foyer, przy kawiarence, Tytus jej pilnuje.
- Idę z tobą - oznajmił stanowczo Erik, ruszając za żoną. - Nie pozwolę, żeby cię Lampert oczami macał.
Sabina prychnęła jak rozwścieczona kotka. W milczeniu przebyli korytarz i weszli do windy.
- Będziesz się bawił w przyzwoitkę? - zakpiła Sabina, naciskając guzik opatrzony literą P. - Może jeszcze każ mi nosić afgańską burkę?
- Romansowałaś z nim - warknął Erik. - On na ciebie leci, a ja tego nie ścierpię! Zwłaszcza teraz, gdy...
- Gdy co? - zapytała zimno.
- Gdy nasze małżeństwo się wali - rzekł ponuro.
Winda zgrzytnęła przenikliwie i stanęła.
- Co do cholery? - zapytali Dammerigowie unisono.
Tymczasem Katarzyna siedziała na eleganckiej, ciemnoczerwonej kanapie w foyer, przed nią zaś na stoliku stała filiżanka wonnej kawy. Tytus, z miną służbowo nieprzeniknioną, siedział na poręczy.
- To się już nie powtórzy, zapewniam - rzekł.
- Jasne - wymamrotała Katarzyna. - Zapewnił mnie pan o tym już około miliona razy.
W oczach Tytusa coś błysnęło.
- Obciąłem Salwatorowi premię, a jeśli zawali jeszcze raz obetnę mu jaja. Czy takie zapewnienie jest bardziej wiarygodne?
Katarzyna przyjrzała się Pulińskiemu.
- Tak, panie Puliński, teraz panu naprawdę wierzę.
- Chciałbym przypomnieć, że obcinanie jaj jest w tym kraju nielegalne - rzekł miły, głęboki baryton, od niechcenia przeciągając głoski.
Tytus i Katarzyna odwrócili się w stronę foyer. Przy stoliku stał wysoki mężczyzna w średnim wieku, mierząc ich spojrzeniem szarobłękitnych oczu, chłodnych i rozbawionych zarazem. W jego gęstych ciemnych włosach nie było ani śladu siwizny, a ruchy miał nadspodziewanie młodzieńcze i zwinne. Długi beżowy płaszcz w który był odziany, zwisał swobodnie rozpięty, odsłaniając obcisłe spodnie, opięte na muskularnych udach.
Dłoń o długich białych palcach zanurkowała pod płaszcz i z wewnętrznej kieszeni marynarki wyłuskała odznakę.
- Inspektor Tarta - rzekł mężczyzna, błyskając odznaką przed oczyma Pulińskiego i tłumaczki. - Komisarz Lampert był chwilowo zajęty.
- Chciałam wnieść skargę! - oznajmiła stanowczo Katarzyna. - Jestem nękana przez niejakiego Krapiszewskiego, i to od dłuższego czasu! Jeśli nie chce pan, żebym posunęła się do czynów karalnych, proszę zamknąć tego bucefała w więzieniu!
Inspektor odwrócił głowę, by ukryć uśmieszek, przy okazji demonstrując piękny orli profil.
- Pani wybaczy - rzekł. - Znam Krapiszewskiego, to wyjątkowy idiota.
Katarzyna rozpromieniła się jak wiosenne słoneczko.
- No nareszcie! - zawołała. - Inteligentny policjant! To znaczy, przepraszam najmocniej...
Inspektor Tarta uniósł w uśmiechu jeden kącik ust.
- Nic się nie stało, droga pani.
Odcinek 355
Sabina nacisnęła nerwowo alarm w windzie. Przed oczami zaczęły migotać jej światełka a ciśnienie podniosło się, oblewając jej ciało żarem. Wydawało jej się, że ściany windy nagle zaczną się ruszać i zgniotą ją i dziecko. Oparła się ciężko o ścianę, przymykając oczy.
- Dobrze się czujesz?- zapytał Erik
Podniosła powieki, mierząc go wściekłym spojrzeniem zielono niebieskich oczu.
- Fantastycznie- syknęła.
- Znowu zaczynasz.?- zapytał z wyrzutem.- Chociaż raz porozmawiajmy jak ludzie, od kilku miesięcy nie potrafimy się porozumieć bez wrzasków!
- I myślisz, że to wyłącznie moja wina? – usiadła na podłodze, trzymając się za brzuch. Dammerig usiadł przysunął się , nie spuszczając z niej oczu. Poprzez wściekłość było w nich również widać głębokie uczucie targające dusze upiora.
- Nie.- odpowiedział zmęczonym głosem. – Ale nie ulega wątpliwości, że nasze małżeństwo to ruina. Nie potrafimy ze sobą rozmawiać jak ludzie, mamy dwoje dzieci, trzecie w drodze a żremy się jak psy.
Sabina uśmiechnęła się mimowolnie.
- Masz na myśli, że nie karmelkujemy sobie?- zapytała ironicznie. – Och, przecież nie chcesz żebym mówiła do ciebie ptysiu.
- Lubiłem jak mówisz do mnie kochanie...- zaczął.
Zignorowała to, udając że szuka czegoś w torebce.
Tymczasem komisarz Tarta, pochylał się nad Edwardem Krapiszewskim. Ten trzymał się za genitalia, pokwikując cicho nad niesprawiedliwością losu.
- I co, Krapciu? Znowu się widzimy?- zapytał sarkastycznie. – Skończyło się rumakowanie w neonowym karawanie.
Oczy Krapiszewskiego poczęły wirować, chcąc zahipnotyzować komisarza. Tarta trzepnął go w ucho, oczy znowu wróciły do swojej bezbarwności.
- Aua!- zajęczał.- Nie wiesz kim jestem....
- Wiem doskonale.- odpowiedział niedbale Kevin.- Jesteś idiotą, za którym musze się uganiać. Gnębisz tą piękną panią- spojrzał na Katarzynę.- I przysparzasz mi bezowocnej roboty, podczas gdy powinienem ścigać prawdziwych przestępców.
Edward prychnął kolebiąc się na krześle.
- Jak pan śmie! Jestem wampirem! Mogę pana wypić!- zagroził.
Tarta, uśmiechnął się ukazując zebranym olśniewające żeby, z taką klawiaturą mógł śmiało reklamować pastę do zębów.
- Drodzy państwo!- zwrócił się do zebranych.- Czy ja wyglądam na jelonka Bambi?- zapytał.
Katarzyna zakryła usta ręką, opanowując atak śmiechu, Tytus mruknął pod nosem, że musi sprawdzić korytarz. Wyszedł pospiesznie, trzęsąc podejrzanie szerokimi ramionami, pod skrojonym eleganckim garniturem.
Oleander przechadzał się obok windy zajadając kanapkę ze schabowym. Miał lepszy humor, odkąd dowiedział się od wróżki Pelargonii, że spotka kobietę swego życia. Magda rzuciła go dla jakiegoś bubka, szefa siłowni.
Phi- pomyślał dumnie.- Nie mam lepszą muskulaturę niż ten bezmózg! I jestem artystą i złotą rączką! Kudełku, ty jeden mnie doceniałeś.
Kończąc męczące rozmyślania, pochłonął ostatni kęs kanapki, otarł usmarowane sosem czosnkowym wargi, rękawem bluzy i podszedł do windy.
Nacisnął guzik, chcąc przywołać ją z górnych pięter. Nic.
Nie chciała się ruszyć, walnął pięścią, o mało nie rozwalając pulpitu.
- Cholerna winda!- krzyknął zacięła się! - Ja chcę do Romana! Tam nie było wind! Kudełku...- wyjęczał- Łaj!?
Odcinek 356
Erik patrzył przez chwilę na plecy swej żony, aż wreszcie nie wytrzymał. Jednym gestem odwrócił ją ku sobie.
- Dość tego - rzekł, zaglądając jej głęboko w oczy. - Porozmawiajmy wreszcie jak ludzie.
- Bardzo dobrze - odparła. - Czego zatem chcesz?
- Nie wymagam, żebyś zalewała mnie werbalnym syropem, jak Wiedźma Uwe - powiedział. - Ale, na rogi Lucyfera, mamy dzieci, będziemy lada moment mieć ich więcej. Przez wzgląd na nie spróbujmy się chociaż tolerować. Nie chcesz chyba, żeby ich głównym wspomnieniem z dzieciństwa był tatuś warczący na mamusię i vice versa?
Sabina przymknęła oczy.
- Tolerować? - zapytała. - Tylko na tyle nas stać? Gdzież się podziała ta wielka miłość?
- Nie wiem - odparł Erik ze znużeniem.
Przez chwilę patrzyli na siebie w absolutnej ciszy, potem winda ruszyła ze zgrzytem.
- Dla dobra dzieci - powiedziała Sabina. - Umowa stoi.
- Stoi.
Drzwi otworzyły się, posapując.
- No co wyście robili w tej windzie?! - zapytał Oleander z pretensją. - Mnie się tu spieszy!
Sabina i Erik zgodnie posłali mu mordercze spojrzenie.
- To znaaaczy... wcale mi się nie... - wyjąkał Oleander. - Może lepiej pójdę schodami...
Inspektor Tarta spisał protokół zajścia, sprawnie zakuł Krapiszewskiego w kajdanki i poprowadził do wyjścia. W hallu minął wchodzących Kroegerów. Wiedźma otaksowała spojrzeniem jego barczystą sylwetkę, zatrzymując przez chwilę spojrzenie na dolnych rejonach jego anatomii, podkreślonych obcisłą garderobą.
- Ty... ty się gapisz na jego uda! - Uwe był niemal zaszokowany.
- Nie wypomnę, kto ostatnio wytrzeszczał gały na dekolt pani Salskiej, skarbie - rzekła Wiedźma słodko. - Oko za oko, ząb za ząb. A ten pan jest niczego sobie.
Uwe dumnie podrzucił głową, blond grzywka opadła mu na jedno oko.
- Ja tylko podziwiałem piękno natury! - rzekł. - A ty się tu ślinisz bezecnie!
Stanęli przed windą.
- Mmmmm - Wiedźma uśmiechnęła się szeroko. - Mój złoty książę jest zazdrosny!
- Piekielnie - zawarczał Uwe niby-groźnie, kabotyńsko strzygąc brwiami i udając szalenie niebezpiecznego. - Budzi się we mnie zzzielonooki potwór!
Drzwi otworzyły się, ukazując puste wnętrze kabiny. Wiedźma stanęła na palcach, by sięgnąć ucha męża.
- Twoje uda są dużo seksowniejsze - szepnęła. - Że o bioderkach nie wspomnę...
- Chodź tu, kusicielko - wymruczał, wciągając ją delikatnie ale stanowczo do kabiny.
Patrząca na to z drzwi swej kanciapy Wintermina ostentacyjnie splunęła i przeżegnała się.
Minęło kilka miesięcy, wiosna rozkwitła i przeszła w lato. Sabina i Wiedźma zdążyły w międzyczasie urodzić zdrowe córeczki, a prace nad przekładem Les Miserables posunęły się znacznie do przodu. Dowodząca nimi Katarzyna zdążyła się zadomowić w Otchłani. Krapiszewski przypominał czasem o sobie, przysyłając Salskiej kwiaty, czekoladki i wyjątkowo paskudną sztuczną biżuterię, jednak od samego teatru trzymał się z daleka, pomny nauk udzielonych mu przez Damona i inspektora Tartę, który w Otchłani bywał całkiem często, nie tylko służbowo, ale również jako widz.
Jak Eryczek się rozwiedzie z Sabcią to ja go mogę pocieszyć, chociaż on się jej trzyma jak ... no ale cóż ,pomarzyć zawsze wolno.Jedno pytanko skąd wy bierzecie tych przystojniaków? Co jeden to lepsze ciacho.
Oni mają taki sposób bycia, muszą się kłócić i być na krawędzi rozwodu:P
W końcu to nie powieść tylko webnowela xD Wszystko się może zdarzyć.
Co do przystojniaków, to wystarczy się dobrze rozejrzeć :)
No dobra może nie rozwód, ale jakiś mały romansik ? (chyba coś ze mną nie tak) ,ale to dlatego że u mnie same maszkarony chodzą przystojniaków jak wody na pustyni można szukać, więc zostaje wyobraźnia -ale głupoty co?
Po to są, webnowele żeby można było sobie marzyć.:P Ale Erik jest szlachetny i jest hirołem i nie zdradza żony, bo ją strasznie kocha xD
Ale uwielbiam,te ich awantury xD
Odcinek 357
Było piękne popołudnie ostatniego dnia lipca. Jezioro w podkrakowskiej wsi Zielonki lśniło przejrzystym blaskiem odbijając w sobie, niczym w lustrze strzelistej wierzchołki drzew. Na drewnianym pomoście wesoło bawił się najstarszy synek Dammerigów, Samek.
Złote loczki chłopca lśniły w promieniach słonecznych niczym polerowane złoto. Samek w kapeluszu korsarskim i przepasce na oko, udawał dzielnego pirata. Z wieszaka na ubrania, niezawodna pani Halina zrobiła mu hak.
Figle pięciolatka z uśmiechem na ustach obserwowała niania, pani Natalia. Była to kobieta około czterdziestoletnia, miłośniczka muzyki klasycznej i dalekich podróży, palcem po mapie, to ona zaszczepiła w Samku, miłość do korsarskich opowieści. Natalia miała również wielki sentyment do latynosów i z chęcią opowiadała o historii studenckiej, sprzed niemal dwóch dekad, gdy to zakochała się w przystojnym Meksykaninie Vascu Colunga.
Nagle zza piaszczystej hałdy piachu, rozległ się wesoły krzyk dwójki bliźniąt. Mała Pia na widok Samka, poprawiła blond loki( zupełnie jak ojciec) i uśmiechnęła się kokieteryjnie. Thomas, pobiegł do starszego kolegi ile sił w pulchnych nóżkach. Mały Dammerig dla dwójki Kroegerząt był niemalże bogiem.
- Samek,Samek! – krzyczała Pia.- Pac co mam!- wyciągnęła doń tłuściutką łapkę, w której trzymała czekoladowego lwa z nadgryzionym uchem i ogonem.
- Pia cię kocha i ci kupiła.- uśmiechnął się Thomasik pokazując białe ząbki. – Tata mówi na to libe, lande amole.-
Natalia uśmiechnęła się do Wiedźmy, która trzymała na rekach małą Konstancją . Dziewczynka zupełnie nie przypominała rodzeństwa. Miała ciemne włoski i szaro zielone oczy z długimi rzęsami.
- Dzień dobry pani Natalio.- uśmiechnęła się librecistka, siadając na wiklinowym fotelu.
- Bardzo dobry, słońce tak pięknie świeci.- zaśmiała się perliście.- Dla takich dni warto żyć i widoku dzieci. Są takie szczęśliwe.
Wiedźma uśmiechnęła się.
Gdyby tak ich rodzice, byli równie szczęśliwi.- pomyślała. Głośno zaś zapytała.
- Dammerigów nie ma w domu?
- Sabina pojechała z małą i Gabrysiem do pediatry a Erik do teatru. – odpowiedziała.
- Ach tak. – westchnęła.- Mój mąż, wyjechał na tydzień do Hamm, jego mama miała operację kolana. Bardzo cierpiała i Uwe chciał być z nią. Jak tylko wydobrzeje, resztę wakacji spędzi u nas.
- Och w takiej pięknej okolicy na pewno dobrze wypocznie. Słyszałam, że mama Sabiny zapowiada się z wizytą a siostra podrzuci swoje pociechy. Sabina obiecała, że weźmie chłopaków na festiwal smoków. Widziała pani córeczkę pani Justynki?
Wiedźma przytaknęła.
- Aniołeczek, a jaka podobna do Nastki. Jak starsza siostra, co mnie nie dziwi, bo przecież Sabina jest taka podobna do siostry. Ale niech pani spojrzy, idzie Erik.
Dammerig z miną Aresa ruszającego do boju, szedł od strony posiadłości. Żwir chrzęścił pod stopami, gdy spojrzało się na jego twarz, można by było wywnioskować, że zgrzyta również zębami. Ciemne loki rozwiewał wiatr a koszula dobrała po kolor oczu, podkreślała ich zieleń.
- Erik...- zaczęła Wiedźma.- Co się stało?
Mężczyzna mierzył przez chwilę obie kobiety, na widok synka bawiącego się na pomoście, odrobinę złagodniał. Bez słowa wyciągnął pogniecioną kartkę.
Wiedźma przeleciała pismo wzrokiem, po czym zamarła.
- Bękart Upiora?- zapytała- Czy ten Webber całkowicie stracił rozum?
- Mam ochotę go zamordować. – syknął upiór.- Na domiar złego, ktoś nasłał na nas urząd skarbowy i siedziałem zakopany po uszy w papierkowej robocie. Jakub jest na urlopie, Sabina z maluchami u lekarza. Na szczęście Kasia, była tak miła i mi pomogła.
- Złota kobieta.- wtrąciła się pani Natalia.- Czy ten Krapiszewski nadal ją prześladuje?- zapytała.
- Wysyła jej jakieś listy i paskudztwa, ale nie ośmieli się zbliżyć, bo Tarta uciąłby mu jaja.
- Erik!- napomniały go unisono.
- Przepraszam, wiecie panie co...
- Ten Tarta to bardzo przystojny mężczyzna. Najchętniej widziałabym go w roli jakiegoś złowieszczego, męskiego korsarza. – rozmarzyła się niania.
- I te opięte spodnie.- dodała równie marzycielsko librecistka.
Erik uśmiechnął się. Ciekawe czy jego małżonce, również podoba się Tarta? Wolał tego nie wiedzieć.
Odcinek 358
- Co za kretyństwo - wymamrotała Wiedźma. - Sequel do sequelu, który nie jest sequelem, nic się nie trzyma kupy, a Upiór wychodzi na idiotę... Pardon.
Dammerig zgrzytnął zębami.
- Już za pierwszy sequel mialem ochotę spuścić mu żyrandol na łeb, ale za to... Argh. To się domaga krwawej zemsty. Ja zimnym biznesmenem dokonującym przejęcia firmy, należącej do ojca ukochanej mego syna? Czy komuś się "Dynastia" z "Upiorem z opery" nie popieprzyła??? i ten tytuł, Bękart Upiora... - Erik plasnął się dłonią w czoło.
- Zemsty, powiadasz? - mruknęła Wiedźma. - Będziesz miał okazję, bo Roman pod nową dyrekcją chce wystawić Love Never Dies. A nowa dyrekcja cieszy się osobistym zaufaniem Webbera, który planuje niedługo złożyć im gospodarską wizytę.
W oczach Erika zapłonęło ponure światełko, usta zaś rozciągnęły się w niebezpiecznym uśmiechu.
Następnego dnia Wiedźma powierzywszy swe pociechy niani, popędziła do teatru, aby przedyskutować z Katarzyną parę kwestii. Ledwie jednak przestąpiła próg Otchłani uszy jej zaatakowało wyrzekanie Winterminy.
- Pani widziała, pani Goździkowa, co za siksę on sprowadził?- tokowała sprzątaczka ze swojej kanciapy. - Gówniara, ze dwadzieścia trzy lata góra, kiecka ledwie jej wstyd zakrywa, a dekolt taki ze obraza boska! Z cycami na wierzchu chodzi jak jaka Murzynka peruwiańska, tfu! A żona zamiast tę wywłokę za kudły wytargać, to się z tym całym Deribeirem prowadza! Z tancerzem! A te wszystkie tancerze to wiadomo, pedały!
Wiedźma pchnęła otwarte drzwi kanciapy aż się zatrzasnęły, izolując hall od źródła hałasu.
- Co jej się stało? - zapytała tkwiącego na posterunku Tytusa.
Ochroniarz uśmiechnął się pod wąsem.
- Poznała nową podrywkę Borcherta - mruknął. - Rzadki okaz, zobaczysz.
- Ohoho -powiedziała do siebie Wiedźma, maszerując do windy. - Napięcie wzrasta.
Kiedy wysiadała na piętrze wpadła na nią wysoka, szczupła blondynka, odziana w białą minisukienkę z rozległym dekoltem. Przód sukienki zdobiło ostentacyjnie wielkie logo znanego projektanta mody, podobnie wielkie logo pyszniło się też na torebce dziewczyny. Za blondyną dreptał potulnie Borchert.
- Uważaj jak chodzisz, ty głupia cow! - warknęła panienka, nadepnąwszy Wiedźmie na nogę.
- Słucham? - zapytała Kroegerowa z morderczą uprzejmością.
- Stupid idiotka, wiesz ile kosztowały te shoes? One są oryginalne, z New York! - perorowało dziewczę. - Tommy, cóż to za buda, mój dad mógłby ją bez trudu wykupić gdyby chciał...
Drzwi windy zamknęły się, szczęśliwie odcinając Wiedźmę od reszty wypowiedzi panienki. Ogłuszona librecistka pomaszerowała do gabinetu, w którym siedziały już Sabina i Katarzyna, okopane w papierach. Przez szeroko otwarte okno do wnętrza pokoju wpływały odgłosy ulicy.
- Jesteś wreszcie - dyrektorka była nieco zniecierpliwiona. - Trzeba wprowadzić drobne poprawki w Nędznikach, Kasia wie gdzie, wyjaśni ci później. Na razie mamy do omówienia sporo nowej roboty.
- Czekajcie moment - powiedziała Wiedźma. - Niech zbiorę siły.
Katarzyna spojrzała na jej oblicze, na którym wciąż malowało się osłupienie i niedowierzanie.
- Coś się stało? - zapytała.
- Owszem - odparła librecistka. - Spotkałam kochankę Thomasa.
Sabina i Katarzyna jak na komendę wybuchły śmiechem.
- Wszyscy tak na nią reagują - wyjaśniła tłumaczka. - Nie wiem skąd Borchert ją wytrzasnął...
-...i co w niej widzi - dodała dyrektorka.
- Cycki - wyjaśniła zwięźle librecistka.
Tym razem śmiały się wszystkie trzy.
Uspokoiwszy się zasiadły do pracy i przez godzinę w pełnym skupieniu zajmowały się wyłącznie przekładami, tekstami i projektami literackimi. Intensywna burza mózgów na temat jednego z projektów wyczerpała je do tego stopnia, że z odsieczą wezwano Aurelię, żądajac od niej rozmaitych napojów. Niezawodna asystentka dostarczyła wkrótce na biurko tacę pełną różnych chłodnych napojów, przekazała dyrektorce kilka dokumentów i znikła bezszelestnie za drzwiami.
Katarzyna wzięła sok, Wiedźma zaś sięgnęła po szklankę zimnego mleka, gdy zza okna grzmotnęły nagle pierwsze tony "Muzyki Nocy".
- Noooc napłyyywaaa i pobuuuu... dza zmysłyyyy! - zaskrzrzeczał nosowo głos wzmocniony przez potężny mikrofon i głośniki. - Katarzyno, przeczuj jej rozmiaaaryyyy!
Fontanna mleka strzeliła z ust krztuszącej się Wiedźmy, bryzgając na dywan, biurko i dokumenty na nim. Z bezwładnych palców Katarzyny wypadła szklanka z sokiem, który chlapnął na nogi siedzących.
- Kurwa, to Krapiszewski - powiedziała tlumaczka, z trudem przebijając się przez grzmiące skrzeki i muzykę.
Nie zwracając uwagi na bałagan wszystkie trzy runęły do okna. Po drugiej stronie ulicy stał neonowy karawan z potężną kolumną głośnikową na dachu. Obok Krapiszewski czochrał zadkiem okalajacy trawnik płotek, w obleśnej parodii erotycznego tańca. Podniósł rękę, w której ściskał mikrofon i otworzył usta.
- Słodko, czule pieści cię mój wmykacz - skrzeknął.
- To jakaś bardzo alternatywna wersja - zauważyła Sabina.
Wiedźma zawzięcie filmowała niecodzienny koncert wyciągniętą z kieszeni komórką.
- Czy grozi mi długi wyrok za zabicie tego cymbała? - zapytała Katarzyna zdławionym głosem.
- Każdy sąd cię uniewinni, Kasiu - odparła Sabina kojąco.
- ...Pozwól się przeniiikaaaać! - Krapiszewski wykonał wypad jedną noga do przodu i wstrząsnął czupryną. - Katarzyno, kocham cię! Wiem, że ty też, to tylko nieśmiałość wzbrania ci to głośno powiedzieć! Wyjdź do mnie! Padnij w me ramiona!
- Chyba ci sufit na głowę zleciał - mruknęła tłumaczka, wybierając na speeddialu numer inspektora Tarty.
Odcinek 359
Krapiszewski znowu wylądował na czterdzieści osiem godzin na posterunku policji, doprowadzając Tarte do furii. Przez całą noc nieprzerwanie migotał i śpiewał do siebie piosenki z musicalu Love Never Dies.
W sali widowiskowej teatru Otchłań trwała próba przed wieczorną Elisabeth, pod nieobecność Uwe w rolę Toda wcielił się Janusz Kruciński. Jakub obserwował końcowy pocałunek cesarzowej i śmierci. Kruciński wziął Agę w ramiona, tak delikatnie jakby była z porcelany.
- I TO MA BYĆ KISS?- prychnęło z czwartego rzędu. – Ta laska, nie umie całować!
Kilkanaście par oczy, włącznie z aktorami i reżyserem wpatrywało się z wściekłością na kobietę.
- Kto udzielił pani prawa do zakłócania próby?!- wrzasnęła Sabina wychodząc zza kurtyny. Rozmawiała tam z Januszem Radkiem o jego najnowszej płycie i tournee po Niemczech.
- A kim coś ty za jedna, baby?- mlasnęła gumą do żucia, kochanka Thomasa.
- Lepiej żebyś nie wiedziała!- zirytowała się Dammerigowa. – Thomas, możesz zaprać swoją pussy do domu? – zwróciła się z jadowitą uprzejmością do Borcherta.
- Oglądam próbę.- odpowiedział.
- Przeszkadzasz!- huknął Jakub. – Daje wam minutę na opuszczenie tego pomieszczenia!
- Chodźmy skarbie. Nie chcą nas tu. Rozważam możliwość wyjazdu do Ameryki. – odparł urażony. Tamsin przytuliła się do niego, kładąc umalowaną, szponiastą dłoń na jego rozporku.
Thomas spojrzał wymownie na Agę, która odwróciła się doń plecami i wesoło rozmawiała z Juanem.
Gdy świergocząca, megalomańska panna Jones, razem z „ honey” wyszła z teatru, wszystko wróciło do normy. No prawie wszystko.
W prasie brukowej pojawiła się notka o Eriku Dammerigu. SuperExpress na jedynce wywalił zdjęcie Erika sprzed kilu lat, ubranego w strój Upiora.
DAMMERIG UPODABNIA SIĘ DO NIESZCZĘŚLIWEGO ARTYSTY!- brzmiał wielki czerwony napis.
Artykuł zawierał opinię eksperta niejakiego doktora Gburskiego, jakoby zdobywca Oscara, przeszedł szereg operacji plastycznych upodabniających do Michaela Crawforda, pierwowzoru Erika. Natomiast Janusz Jóźwikowicz, stwierdził, że w tym zawodzie to norma.
„ Znałem słynnych reżyserów kina francuskiego, jak i zarówno amerykańskiego, którzy upodabniali się do osób fikcyjnych...- mówił Joźwikowicz. Ale również, niektórzy zagraniczni artyści upodabniają się do nas. Przykładem jest sweter pewnej gwiazdy musicalu w identycznym kolorze jak mój.”
Erikowi gazetę podrzuciła życzliwa osoba, którą okazała się być Wintermina.
- Widzi pani jaki przykład daje młodzieży ten rozpustnik?- mówiła w szwalni do Goździkowej. – Ani chybi jest pedałem!
Goździkowa poprawiła szew w stroju Veljeana.
- Znaczy się homoseksualistą.- poprawiła ją.
- Jaki tam z niego seksualista?!- prychnęla.- Jak zamiast żonę to obmacuje facetów. Geraldzik mawia, że takich powinni kastrować.
- Ależ pani Wintermino.
- To prawda. Pedofilię wprowadza do teatru! A tą jego stukniętą żonę pewnie to pociąga. Sama sypia z Draczyńskim, oglądałam ten bezecny program w Tiwienie.
- W tvn- ie.- poprawiła szwaczka.
- Jak zwał, tak zwał. – odburknęła Merywilowa, która nie lubiła jak ktoś ją poprawia.
Redaktor naczelny SuperExpressu szedł przez podziemny parking pod redakcją, zmierzając ku swojemu luksusowemu samochodowi. Rozmawiał przez telefon, gestykulując przy tym energicznie wolną ręką.
-... taaaa, galeria Wola Park. Co? Jakie obrazy? Nie, idioto, to centrum handlowe jest. No przecież ci tłumaczę, Anita Mycha ma tam być, ze swoim fagasem. Duża okazja, dobrze zapłacę, tylko zdjęcia mają być wyraźne...
Stanął przy aucie, wyłowił z kieszeni kluczyki, ćwierknął alarmem i od niechcenia musnął wierzchem dłoni lśniącą karoserię.
- Co? Że mordę obiją? Nie bój żaby, Mycha sama dała nam cynk. No. No. Ta, gotówką. No, na razie.
Schował telefon do kieszeni marynarki i wsiadł do samochodu. Nie zdążył nawet włożyć kluczyka do stacyjki, gdy kawał mocnego sznura opadł mu na szyję i zacisnął się nieprzyjemnie mocno. Naczelny łypnął w lusteko i ujrzał zarys męskiej sylwetki na tylnym siedzeniu.
- Panie redaktorze - rzekł Erik szeptem. - Napisał pan coś badzo głupiego o panu Dammerigu. W następnym numerze zamieści pan sprostowanie.
- Wolność phrashrrrrrrrr... - sznur zacisnął się mocniej, dławiąc końcówkę wypowiedzi naczelnego.
- Sprostowanie - powtórzył Erik zimno. - Zrozumiał pan? Tekst był fatalną pomyłką, za która bardzo przepraszacie.
Po chwili namysłu redaktor ostrożnie kiwnął głową.
- Nazwisko autora tego ścierwa - zażądał Dammerig, luzując nieco sznur. - Adres i numer telefonu.
- To wolny strzelec, ja nie mam z nim nic wspólnego - pisnął naczelny.
- Adres. Natychmiast. - ton Erika zamrażał lepiej niż ciekły azot.
-K... Koooo... Kooooo... - zająknął się redaktor.
- Rekrutujesz personel w kurniku?
- Koperkowsky! - wykrzyknął naczelny gorliwie. - Allan Koperkowsky, mieszka gdzieś na Nowej Hucie!
Po chwili pamieć redaktora wyrzuciła dokładny adres Koperkowsky'ego.
- Dziękuję i żegnam - sznur zsunął się z szyi redaktora. - I niech pan nie próbuje z nikim rozmawiać o naszym spotkaniu... bo może się panu przydarzyć coś niemiłego. Uszczerbek na zdrowiu, na przykład, albo na lakierze tego cacka.
- Tylko nie samochód! - wrzasnął naczelny, odwracając się gwałtownie.
Tylne siedzenie było puste. Rozejrzał się wkoło, ale na parkingu nie było żywego ducha.
Odcinek 361
Erik ulotnił się z parkingu tak szybko jak się na nim znalazł. Był wściekły, ale postraszył redaktorka z niemałą przyjemnością, miło było czasem wrócić do starych, sprawdzonych metod.
Drogę z krakowskiej redakcji SE do teatru, gdzie zostawił samochód, przeszedł pieszo. Kazimierz tętnił życiem, ludzie z dusznych pubów wylęgli do ogródków, racząc się piwem. Języki mieszały się jak po zburzeniu biblijnej Wieży Babel.
Dotarłszy na parking wsiadł w samochód i pognał do Zielonek. Dochodziła dziewiętnasta, gdy zaparkował przed domem, spojrzał w okno sypialni widząc zarys kobiecej sylwetki.
W domu panowała absolutna cisza, pani Natalia usypiała małą, chłopcy oglądali w telewizji film Disneya. Dammerig wszedł do sypialni zrzucając buty i koszulę, półnagi wszedł do łazienki zastając żonę w samej bieliźnie.
- Może byś tak zapukał?- huknęła szukając czegoś w szafce.- Gdybym była goła?
Uśmiechnął się na poły chłopięco, na poły seksownie przechodząc obok niej. Owionął ją zapach jego perfum.
- Pierwszy raz bym cię widział nago?- zapytał złośliwie.- Już zdążyłem zapamiętać jak wyglądasz. – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Dupek!
- Złośnica.
Sabina pokazała mu język i wyszła z łazienki trzaskając drzwiami.
Kilka godzin później w foyer teatru witali się z gośćmi przybyłymi na setny spektakl Elisabeth.
Za kulisami trwało istne pandemonium. Tancerki biegały w sukniach balowych, fryzjerzy uwijali się z koafiurami gwiazd. Aga poprawiała włosy przed dużym kryształowym lustrem w garderobie. Nagle zobaczyła odbicie, człowieka który stal za nią. Odwróciła się pospieszenia, podniosła głowę i zobaczyła, to...
Wybuchła nieopanowanym śmiechem, tusz począł spływać po upudrowanych policzkach, tworząc czarne smugi.
Przedmiotem jej nagłej głupawki była fryzura Thomasa w kolorze żółtka u nasady włosów i jaśniejszych tonach na końcach.
- Dlaczego się śmiejesz?- zapytał oburzony artysta.
- Coś ty zrobił z włosami?- zapytała wycierając oczy.
- Zafarbowałem, coś ci się nie podoba?- zapytał wyzywająco.
Aga zaśmiała się, tym razem dwa razy głośniej. Pracownicy teatru zlecieli się do jej garderoby, zwabieni dzikim śmiechem.
Sabina zobaczywszy włosy Thomasa, czym prędzej wycofała się do swojego gabinetu, natomiast Uwe nie omieszkał tego skomentować.
- Borchert, czyżbyś aspirował do roli Toda?- zapytał bardzo poważnym głosem, zdradzały go tylko oczy.
- A w ryj byś nie chciał Kroeger?- zapytał wściekle Thomas.
- To są groźby karane.- odezwał się niski głos z korytarza. Właścicielem owego barytonu był inspektor Kevin Tarta.
Ubrany w nienagannie skrojony czarny smoking i śnieżnobiałą koszulę wyglądał jak żywcem wzięty z katalogu mody dla panów. Tancerki westchnęły przeciągle, nawet Wiedźma nie mogła utrzymać wzroku w obrębie twarzy Tarty. Co rusz spoglądała na ułożenie jego spodni na umięśnionych udach.
- Komisarz Tarta.- uśmiechnęła się Katatrzyna Salska. – Jaki pan jest odmieniony.
Kevin usmiechnął się rozbrajająco podchodząc do swojej ulubionej pracownicy teatru.
- Postanowiłem kupić smoking i widzę że efekt jest właściwy.- Puścił oczko do zgromadzonych, przez chwile mierząc fryzurę Borcherta rozbawionym wzrokiem. Wziął pannę Salską pod rękę i ruszył w stronę sali widowiskowej.
Thomas blondyn???? O matko, <idzie umrzeć ze śmiechu>
ale nie róbcie z niego świni <robi potulną minkę>
PS podziwiam pomysły!! Jesteście świetne!
Odcinek 362
Spektakl był wyśmienity. Janusz Kruciński jako Tod jak zwykle uwiódł publiczność, Janusz Radek w roli Lucheniego zachwycał formą wokalną i aktorską, podobnie jak Agata Borchert, grająca rolę tytułową. Zadowolony Komisarz Tarta z wielką ochotą obdarzył aktorów rzęsistymi oklaskami, gdy opadła kurtyna. Potem hrabiowskim gestem podał Katarzynie ramię i poprowadził ją do foyer, gdzie napotkali Sabinę i Wiedźmę, zwisającą z ramienia Uwe. Salska rozpływała się nad kreacją Janusza Krucińskiego, nie znajdując wręcz słów uznania dla jego talentu.
- On jest niesamowity! - mówiła z przejęciem, na policzki wystąpiły jej rumieńce. - I te jego oczy, takie wymowne, coś wspaniałego!
- O tak - zgodziła się Sabina. - Dlatego tylko jego widziałam w roli Śmierci.
- Jest dobry - rzekła Wiedźma, wtulona w małżonka. - Ale czegoś mi w jego kreacji brakowało.
- Nie wiem czego - zdziwił się Uwe. - Janusz jest naprawdę świetny!
- Ja wiem - mruknęła Sabina. - Nie jest tobą. Wiesz, że ożeniłeś się ze swoją psychofanką, Uwe?
- Nie miałem okazji widzieć pana w tej roli - rzekł komisarz. - Natomiast pan Kruciński jest genialny. Pani dyrektor, ma pani wielki talent, jeśli chodzi o dobór aktorów.
- Cieszę się z pańskiego uznania, komisarzu - odparła Sabina. Zerknęła na zegarek. - Przejdźmy może na salę balową, bo już czas.
W tym momencie wybuchło zamieszanie pośród gości. Tłusta dama w różowej sukni trzymała się oburącz za dekolt, wrzeszcząc przy tym głośno.
- Moje brylanty! Ukradł moje brylanty!Ucieka, łapcie go!
- Państwo wybaczą - rzekł spokojnie Tarta.
Upierścieniony palec wskazał na mężczyznę w niegustownym, świecącym ganiturze, przepychającego się ku schodom na parter.
- Stać! Policja!
Tarta bez namysłu ruszył w pościg, bezceremonialnie roztrącajac gości. Sabina wyciągnęła komórkę i połączyła się z ochroną, upewniając się, że wszystkie drzwi są zamknięte. Tłum niespokojnie falował.
Tymczasem złodziej ruszył ostro schodami w dół, z niezłą przewagą nad Tartą. Komisarz jednak nie tracił głowy. Rozejrzał się błyskawicznie, a jego oczy rozbłysły na widok gładkiej metalowej kolumny obok schodów. Bez namysłu, a za to z gracją, zjechał po niej na dół, tak, ze uciekinier wpadł niemal wprost na niego.
- O kurwa, jego jest dwóch! - wrzasnął, przerażony. Usiłował się cofnąć, ale w tym momencie pięść Tarty zetknęła się z dużą siłą z jego szczęką. Osunął się na podłogę. Tłum wokół nich zafalował i jęknął.
Tarta nonszalancko poprawił muszkę i błysnął odznaką.
- Komisarz Tarta, ten człowiek jest aresztowany. Proszę państwa, proszę spokojnie iść na salę balową, gdzie dyrekcja przygotowała poczęstunek. Wszystko jest pod kontrolą.
Odcinek 363
Ludzie szybko zapomnieli o przykrym wydarzeniu a komisarz Tarta stał się główną atrakcją wieczoru. Kilka pań z władz miasta dotąd zainteresowanych Uwe, śledziło wzrokiem bohaterskiego policjanta. Prezydent zaprosił Kevina na rozmowę w ratuszu a wojewoda małopolski planował odwiedzenie go na komisariacie.
Tymczasem przy stoliku kierownictwa teatru trwała zażarta dysputa na temat muzyki. Prym w rozmowie wiódł Janusz Radek wypowiadając się na swój ulubiony temat.
Dawał właśnie wykład na wpływ melodyki przy interpretacji roli Judasza i Lucheniego. Sabina słuchała jednym uchem, Wiedźma karmiła Uwe ciastem z karmelem a Janusz Kruciński z szerokim uśmiechem potakiwał swojemu imiennikowi.
- Czy on tak zawsze?- Tarta konspiracyjnym szeptem zwrócił się do Salskiej.
- Jak ma wyjątkowe natchnienie, to owszem. Ale to bardzo sympatyczny człowiek, tylko pokręcony na punkcie muzyki. – uśmiechnęła się upijając łyk szampana.
- Słyszeliście że Roman wystawia LND?- Kruciński zmienił temat.
Erik wyrwał się zamyślenia w zielonych oczach błysnęła furia, szybko jednak opanował to uczucie.
- Ten nowy dyrektor...Kłaczkowski ma gorsze pomysły od Kępki- Kudełka. – prychnęła Wiedźma.- Znajoma tłumaczka przesłała mi to tłumaczenie.
- Nie pokazywałaś nam!- odpowiedziały równocześnie tłumaczka i dyrektorka.
Wiedźma wywróciła oczyma.
- Kobieca ciekawość...- zaśmiał się Uwe.- Skarbie widziałaś to ciasto z kremem jogurtowym i galaretką? Mam na nie ochotę.
Małżonka uśmiechnęła się szeroko, co nie przeszkadzało jej nadepnąć mu obcasem na nogę.
Ledwo powstrzymał jęknięcie.
- Uwe dobrze się czujesz?- zapytał Kruciński.
- Dobrze, ale jednak podaruję sobie to ciastko...
Rozmowa znowu wróciła na tory melodyki ku zadowoleniu jednego z Januszów. Zespół Kulturka właśnie grzał się do rozpoczęcia występu. Kilka chwil później zaczęli grać skoczną rock and rollową piosenkę. Uwe poderwał się z siedzenia zabierając Wiedźmę na parkiet, wywijał i kręcił nią jak frygą. Czerwona rozkloszowana sukienka wirowała w rytm muzyki. Komisarz Tarta, również okazał się świetnym tancerzem, panie ustawiały się w kolejki.
Sabina nie miała ochoty tańczyć, pomimo próśb kilu panów, siedziała zamyślona dłubiąc w talerzu, Erik gdzieś znikł.
Przechodził obok garderoby jednej z aktorek, gdy niechcący usłyszał rozmowę Thomasa z Tamsin.
- To jego wife zdradza go z przestępcą i policjantem?! Wow... ona jest lepsza niż niejedna american bitch! – wykrzyknęła.
- Nie wiem jak to dokładnie było.- odpowiedział znużony Thomas. Poczuł przemożną tesknitę za Agą i ich ciekawymi dysputami a także kłótniami i godzeniu się. Ona ma teraz de Ribeira a on ma...pustą idiotkę i zrąbane włosy.
- Och Thommy, come on! Przecież to dziwka a jej mąż to typowy loser! Pewnie ta ich mała to nie jego dziecko.- zakwiczała
Erik stał jak skamieniały, ze złości nie mogąc się ruszyć. Odwrócił się i spojrzał Sabinę stojącą za nim. Przysłuchiwała się rozmowie Borcherta i Tamsin ze łzami w oczach.
- Sabina...- odpowiedział
Odwróciła się na pięcie i pobiegła przed siebie, łzy zalewały jej oczy i dławiły w gardle.
Dogonił ją w foyer.
- Sabina, poczekaj.
- Zostaw mnie!- wyrwała się z jego uścisku. – Pozwoliłeś mnie oczerniać. Tak o mnie myślisz?- krzyknęła.- Jestem dla ciebie dziwką, która cię zdradza. I ty też myślisz że Tasia nie jest twoja?- zapytała jadowicie.
Erik niewiele się namyślając przerzucił ją sobie przez ramię i wyniósł na parking.
- Pogadamy, ale nie tu.- warknął wrzucając ją na siedzenie w samochodzie.
Odcinek 364
Przez miasto przejechali jednak w milczeniu. Dopiero na rogatkach odezwał się Erik.
- Nigdy tak o tobie nie myślałem - powiedział zachrypniętym głosem. - Nigdy!
- Doprawdy? - zapytała zgryźliwie. - Jesteś nieustannie zazdrosny. Dostajesz furii na samo wspomnienie Lamperta! I ty mi mówisz, ze uważasz mnie za wierną żonę?!
- To nie to samo... zaczął.
- Tylko co? Więzisz mnie! Najchetniej zamknąłbyś mnie w klatce!
Znowu zapadła cisza. Erik ponurym wzrokiem wpatrywał się w szosę przed sobą, oświetloną tym dziwnym żółtawym światłem, jakie zjawia się tylko przed burzą. Granatowoczarne chmury sunęły od wschodu niczym ponure wieże, przed którymi leśne drzewa, smagane pierwszymi podmuchami wiatru, gięły się w pokłonach.
- Zatrzymaj się - powiedziała nagle Sabina.
- Co? - zdziwił się Erik.
- Zatrzymaj się - powtórzyła. - Nie mam ochoty z tobą rozmawiać, zresztą to i tak bez sensu.
Grube krople deszczu zabębniły o dach i rozprysnęły się na szybach. Grzmot przetoczył się po niebiosach.
- Jezu, chciałem wszystko wyjaśnić! - jęknął Erik.
- Zatrzymaj się! - krzyknęła, w jej oczach zapłonął dziki blask.
Dammerig poslusznie zahamował, samochód stanął na poboczu. Rozedrgana kurtyna wody przesłoniła swiat, pochłonęła też żonę Erika, która wyskoczyła z pojazdu.
- Sabina!
Ruszył w ślad za nią. Po trzech krokach był już kompletnie mokry, ubranie lepiło mu się do ciała. Dojrzał błysk sukienki Sabiny w ciemnym tunelu ścieżki prowadzącej w las.
- Poczekaj, wariatko! - krzyknął. - Dokąd...?
Ścieżka gwałtownym spadkiem poprowadziła go nad jezioro, którego ołowiana tafla marszczyła się pod uderzeniami deszczu i wiatru. Gdzieś na drugim brzegu z ogłuszajacym hukiem uderzył piorun.
- Sabina! - głos Erika ginął w wyciu wichury.
Stała na pomoście, z rękami skrzyżowanymi na piersi, wpatrzona we wzburzoną toń. Mokra sukienka szczelnie oblepiła jej krągłości i Erik poczuł wzbierające gwałtownie pożądanie, zmieszane z niespodziewaną czułością. Zszedł na pomost i stanął tuż za nią.
- Wracajmy - powiedział wprost do jej ucha.
- Dokąd? - zapytała zjadliwie. - Na bankiet, żebyś mógł słuchać, jak nazywają mnie dziwką?
- Przestań, proszę.
Podmuch wichru szarpnął nimi, fale rozbijały się o krawędź pomostu.
- Zostaw mnie, to przestanę.
Erik przymknął oczy i zacisnął szczęki.
- Nie chcę się kłócić - powiedział. - Ale nie zostawiasz mi wyboru.
- Ależ zostawiam - odparła zimno. - Możesz dać mi spokój i odejść.
- To jakaś farsa - wybuchnął. - Całe to małżeństwo to jedna, pieprzona farsa!
Chwycił ją za ramię i odwrócił ku sobie.
- Powiedz, kochałaś mnie kiedykolwiek? - wrzasnął. - A może wyszłaś za mnie z litości dla popaprańca z lochów, którego nikt nie lubił? Co? Poczułaś się od tego lepiej? Szlachetniej?
Sabina bez namysłu wyrżnęła go otwartą dłonią w twarz. Niebo nad nimi rozdarła błyskawica, za nią przyszedł grzmot.
Erik stał przez chwilę z otwartymi ustami, trąc dłonią ociekający wodą policzek.
- Kochałam cię, idioto - powiedziała Sabina łamiącym się głosem. - I nadal kocham.
Bez namysłu przyciągnął ją do siebie i wpił się ustami w jej wargi, mokre od deszczu i od łez.
"Sabina bez namysłu wyrżnęła go otwartą dłonią w twarz. Niebo nad nimi rozdarła błyskawica, za nią przyszedł grzmot.
Erik stał przez chwilę z otwartymi ustami, trąc dłonią ociekający wodą policzek.
- Kochałam cię, idioto - powiedziała Sabina łamiącym się głosem. - I nadal kocham.
Bez namysłu przyciągnął ją do siebie i wpił się ustami w jej wargi, mokre od deszczu i od łez."
Jakie to dramatyczne!!!!! Ojej! Musicie wydać tę powieść. Taka szmira musi się sprzedać! To lepsze od "Trędowatej"!
Mniszkówna to amatorka. My wznosimy gatunek na nowe, niebosiężne poziomy, ot co.
Taki sensacjo-romans z dreszczykiem czyta się dużo lepiej niż jakieś smętne romansidło .Czekam na książkę ,choć jeszcze trochę i będzie to opasłe tomisko,ale nic to .Ja mam nawet propozycje do roli Upiora-facet niczego sobie i głos ma fajny,taki niski i głęboki (tylko nie wiem czy śpiewa, bo nie słyszałam) :)
Wydajcie, wydajcie. A jak nakręcą telenowele to wystąpcie w Tańcu z Gwiazdami xD
Czekam na książkę! Wtedy pewnie przeczytam tę wspaniałą powieść w całości. Głównie w tramwaju, jadąc do pracy. Telenowela?... zakasuje pewnie "Modę na sukces". Nie mam czasu czytać Waszych wypocin, ale wierzę, że Mniszkówna w grobie się przewraca z zazdrości. Jedyna uwaga: za dużo dialogów!!! Nie lubię....
Ja póki co musicalu nie piszę...
Do tańca z gwiazdami się nie nadaje, bo mam problemy z kolanami.
Wintermina nie czyta ale dziwnym trafem, zawsze wie co się dzieje.
Tak Winterm, rozumiemy nie czytasz.... :P
Bo to takie zdolności parapsychiczne ;)
Jezu, dziewczyny, jak ja się stęskniłam za waszym dziełkiem... Wszystko mi wyfrunęło z głowy, ale jak zobaczyłam, że znów zaczęłyście pisać, zrobiłam sobie wolny weekend i przypomniałam sobie wszystko. Jeny, muszę się wreszcie nauczyć, że wakacje od Filmweba nie popłacają. Zwłaszcza długie. No i co ja mogę powiedzieć? Wpadłam w ciąg i czekam na następne części z niesamowitą niecierpliwością. Ach i bardzo podoba mi się nowa, despotyczna twarz Draczyńskiego. Jak ja go ubóstwiam.
Uwielbiam Was dziewczyny, zarówno za Erika jak i za Upiora w tarapatach. Bardzo przyjemnie się czyta Waszą twórczość, zarówno części Eine Hexe jak i Sabci. Jak na początku widać było sporą różnicę pomiędzy Waszymi stylami pisania, tak teraz żadna nie odbiega od drugiej... I miał to być komplement, bo wiem, jak to jest pisać z drugą osobą. Nie zawsze wszystko wychodzi tak spójnie jakby się chciało. I za to, że Wam wychodzi, wielkie gratulacje!
Ach właśnie! I jeszcze jedno. Widzę, że macie nowe fanki, więc mam dla nich jeden, bardzo chamski, a jednocześnie konkretny przekaz. Łapy precz od Kuby! On jest MÓJ! ;)
Odcinek 364
Świadkiem wyjścia Dammerigów była jedna z przedstawicielek lokalnej gazety. Znała Wiedźmę osobiście i czym prędzej ruszyła by donieść jej o tym wydarzeniu.
Kroegerowa wróciła do stolika pełna nadziei na szczęśliwe pojednanie przyjaciół.
Gdy wróciła usłyszała część zażartej rozmowy na temat nowego działa Andrew Lloyd Webbera pt” Bękart Upiora”.
- Słyszałem, że jeszcze przed nowym rokiem mamy się dowiedzieć o co chodzi.- powiedział Janusz Kruciński.
- Ja już wiem o co chodzi.- mruknęła Wiedźma.- Szmira i żenada...
- Bękart.- zachichotał Uwe.- Czy w dobie wolnych związków, jeszcze istnieje takie pojęcie?
- W nieoświeconych i patologicznych sferach , owszem.- odpowiedział spokojnie komisarz Tarta. – Kiedyś byłem na akcji, gdzie kobieta miała piątkę nieślubnych dzieci w ciągu pięciu lat i to każde z innym facetem.
- Przepraszam bardzo.- przed Wiedźmą, znienacka zwizualizował się Damon Salwator. – Jakaś kobieta w foyer awanturuje się i chce wejść. Krzyczy i woła dyrektora, ale pani Sabina i pan Erik wyszli przed godziną.
- Każ jej odejść.- odpowiedziała.
- Nie chce się ruszyć. – mruknął.- Przyszła do Merywilowej, sprzątaczka ją zobaczyła i sprała jednego z chłopaków mopem po głowie.
- Matko Bosko Kochano! – librecistka podniosła się z krzesła, czerwona sukienka zafalowała odbijając w świetle świec krwiste refleksy.
Tymczasem w foyer nie ustawały krzyki.
- Wy zboczeńcy!- krzyczała Wintermina.- Będziecie bezkarnie macać bratanicę mojego Geraldzika? To dziewczynina przyjechała do mnie a wy nienasyceni szataniści chcecie jej odebrać cześć!- poczęła szarżować na jednego z ochroniarzy uzbrojona w mop i wiadro.
Komicznej sytuacji z zainteresowaniem przyglądał się Allan Koperkowsky, który jakimś cudem zdołał przekupić jedną panią z eleganckiego magazynu, żeby poszła z nim.
Aparat miał wmontowany w oprawki, bardzo drogich i lanserskich okularów.
Zdążył już uwiecznić wyjście dyrektorki i męża, a teraz to. Jutro kilka poczytnych numerów z serii prasy brukowej będzie miało sensację.
- Rzepowa!- krzyknęła Wiedźma tak strasznym głosem, że wszyscy stanęli niemalże na baczność.- Co to ma znaczyć?- zapytała zimno.
- Nie widzi pani?!- odpowiedziała butnie konserwatorka powierzchni płaskiej.
W oczach librecistki pojawiły się mordercze błyski, gdyby nie mąż stojący za nią, wyrwałaby mopa z rąk Winterminy i zdzieliła ją, nim.
- Spokojnie skarbie.-
Kroegerowa odetchnęła głęboko raz, potem drugi i uśmiechnęła się z jadowitą słodyczą do sprzątaczki.
- Proszę odłożyć tego mopa i iść do składziku, pani krewna może podążyć za panią.
- Chodź Andżeliko, będę cię pilnować przez złem i zgnilizną tego świata.- zabrała siostrzenicę za rękę i wyszła dumna niczym królowa, dzierżąc mop jak berło.
- Apolalipsa!- Wiedźma cieżko upadła na krzesło. – Salwator, pilnuj tych wariatek i informuj mnie jakby coś się działo.
- Tak jest!- odpowiedział z tajemniczym uśmiechem.
- Chodź skarbie, musisz napić się łyka czegoś mocniejszego.- Uwe poprowadził swoją połowicę do baru.
- O tak mój książę złotowłosy, najchętniej spiłabym nektar z twych ust malinowych, ale obawiam się, że te procenty zadziałają na mnie w zupełnie inny sposób. – zachichotała/
Ja na pewno nie zamierzam ci wchodzić w drogę! Choć nie ukrywam, Kuba to jest FACET! No i w dodatku pełnokrwisty wampir! Szkoda, że nie ma bliźniaka!
Odcinek 365
Przed małym, ale przytulnym motelikiem stał samochód, zaparkowany zdecydowanie krzywo, tak, jakby jego kierowca bardzo się spieszył. Recepcjonistka, rozparta za ladą, przerwała na moment piłowanie paznokci i spojrzała na pojazd z niedowierzaniem.
- Pierwszy raz w życiu coś takiego widziałam - powiedziała do sprzątaczki, siedzącej obok i zajętej wertowaniem kolorowego magazynu. - jak w jakiej komedii romantycznej.
Sprzątaczka pokiwała głową, nie odrywając spojrzenia od czasopisma.
- Taaa... - mruknęła z wyaźną aprobatą. - Niósł ją do pokoju na rękach, czaisz to? Zenek to se najwyżej piwo nosi...
- I taki przystojny - dodała recepcjonistka z wyraźnym żalem. - Jak z jakiej telenoweli meksykańskiej.
- Zenek? - zdziwiła się sprzątaczka.
- Nie no, co ty! - recepcjonistka z oburzeniem popukała się w czoło. - Ten gościu spod dwójki. Ona zesztą też niezła laseczka, a jej pantofle, zabiłabym za nie!
- Za nie i za tego kolesia - sprecyzowała sprzątaczka.
Na klamce pokoju numer dwa, od wewnątrz, wisiała męska marynarka, mocno jeszcze wilgotna. Tuż za progiem rozciągnięta na dywanie damska bluzka wskazywała niczym strzała w stronę łóżka, drogę do którego znaczyły rozmaite inne elementy garderoby. Całości kompozycji dopełniały eleganckie koronkowe majtki, zaczepione na sztucznym fikusie, stojącym pod oknem.
Państwo Dammerig, wyzbyci chwilowo uraz, skrępowania, jak również odzieży, leżeli w łóżku, rozciagnięci na plecach i sycący się błogim zmęczeniem.
- Nie masz pojęcia, jak mi tego brakowało - zamruczał Erik. - Jak mi ciebie brakowało.
- Mam pojęcie - Sabina przekręciła się na brzuch i zanurzyła dłoń we włosach na mężowskiej piersi. - Mam bardzo dobre pojęcie, mój drogi.
- O co my się właściwie kłóciliśmy? - zapytał.
Sabina zamknęła mu usta pocałunkiem.
- Nieważne - powiedziała. - Nie mam teraz ochoty o tym myśleć.
Uśmmiechnął się szelmowsko.
- A na co masz ochotę?
- Znalazłoby się parę rzeczy - jej dłoń zanurkowała pod kołdrę.
Uśmiech na twarzy Erika poszerzył się znacznie. Jednym gestem Dammerig zerwał kołdrę z nich obojga i załopotał nią w powietrzu, jakby była peleryną, po czym cisnął na podłogę. Uniósł się i pochylił nad żoną, mięśnie prężyły się pod owłosioną skórą jego torsu.
- A więc - rzekł, jego gorący oddech omiótł jej piersi. - Na czym skończyliśmy?
Sabina uśmiechnęła się szatańsko i pociągnęła go za sobą w kainę zmysłowej ekstazy.
Bankiet miał się już ku końcowi, goście poczęli się wymykać, to pojedynczo to parami. Na parkiecie jednak wciąż panował spory ruch, pary wirowały w tańcu, ciała wyginały się i prężyły. Katarzyna, odtańczywszy upojne tango z Dominikiem Paciorkowskim, grzecznie wymówiła się od tańca z jakimś panem sięgającym jej ciut powyżej linii dekoltu i usiadła przy stoliku, sącząc drinka. Patrzyła na tańczących, podziwiając kocie ruchy Jakuba Draczyńskiego i tańczącej z nim kobiety, wysokiej, gibkiej, o włosach, które w świetle lamp lśniły jak miedź. Wreszcie taniec dobiegł końca. Po krótkiej przerwie rozbrzmiały dźwięki samby, jednak po pierwszych kilku taktach orkiestra została zagłuszona przez pisk, dobiegający od strony baru.
- Samba, księciuniu, grają sambę! - kwiknęła librecistka.
Państwo Kroeger wpadli na parkiet, on z poluzowanym krawatem i rozpiętą koszulą kręcąc lubieżnie biodrami, ona z rozwianym włosem i lśniącymi oczyma mierzyła jego biodra równie lubieżnym spojrzeniem, nie usiłując tego ukrywać w najmniejszym stopniu.
Katarzyna prychnęła śmiechem tak serdecznym, że aż załzawiły jej oczy. Przypomniawszy sobie, że tusz ma niekoniecznie wodoodporny, a łzy ze śmiechu przytrafiły jej się nie po raz pierwszy tego wieczora, udała się do toalety, skontrolować stan swego makijażu.
Inspekcja wypadła zadowalająco, przeto Salska dokonała tylko dobnych poprawek. Kończyła właśnie malować usta, gdy do toalety weszła długowłosa platynowa blondynka, chwiejąc się nieco na wysokich obcasach wieczorowych pantofli. Katarzyna nie zwróciła na nią z początku uwagi, ale zachowanie kobiety było co najmniej dziwne. Zakręciła się nerwowo po toalecie, szarnpnęła klamkę drzwi jednej z kabin, potem się cofnęła i podeszła do Salskiej. Oworzyła usta, tylko po to by zaraz się cofnąć i zakryć twarz włosami.
Tłumaczka nerwowo łypnęła przez ramię. Dziwna kobieta wydała jej się nagle znajoma, jakby ją gdzieś wcześniej spotkała. Tymczasem blondynka ponownie podeszła do niej, mrugając ciężkimi od tuszu rzęsami i odymając jaskaworóżowe wargi.
- Katazyno - zapiszczała kiepskim falsetem.
Po plecach Salskiej przeleciał dreszcz. Już wiedziała. Kątem oka namierzyła za sobą otwartą kabinę.
- Tak? - spytała cofając się. - My się skądś znamy?
- Ależ oczywiście - pisnęła blondynka, przysuwając się. - Znamy się od zawsze.
- Doprawdy? - Katarzyna błysnęła wielkim fałszywym uśmiechem, wciąż się cofając, aż weszła do kabiny.
- Nie poznajesz mnie? - blondyna zamigotała i wyciągnęła dłonie, chcąc chwycić Salską w objęcia. - to ja, Eeeeeedwaaaaa...
Katarzyna zareagowała błyskawicznie. Ze stojaka przy muszli wyjęła szczotkę i wepchnęła ją w szeroko rozdziawione usta Krapiszewskiego. Ten charknął i zataczając się wycofał się z kabiny. Salska skoczyła ku drzwiom.
- Niewierna! - Edward pozbył się szczotki z jamy gębowej. - Zapłacisz za to!
Chwycił Katarzynę za suknię na plecach i szarpnął, w chwili gdy jej dłoń niemal dotykała zbawczej klamki. Tłumaczka wylądowała na podłodze, ale Edward nie zaatakował. Wręcz przeciwnie, uniósł się w powietrze.
Salska wytrzeszczyła oczy. Dopiero teraz dostrzegła, stojącą za Edwardem Iwettę, która podniosła go jedną ręką za kark, niczym szczenię.
- Nie lubię nachalnych facetów - oznajmiła. Katarzyna mogła przysiąc że jej oczy zapłonęły czerwienią. - Oraz zboków.
Potrzasnęła Krapiszewskim. dwa dorodne melony wypadły z jego stanika i rozbryznęły się na podłodze toalety.
- Zmykaj, misiaczku - poleciła Iwetta. - Jeśli cię tu jeszcze zobaczę, skończysz jak one.
Otworzyła drzwi i bezceremonialnie wyrzuciła Edwarda na korytarz.
- Nie poznajesz mnie? - blondyna zamigotała i wyciągnęła dłonie, chcąc chwycić Salską w objęcia. - to ja, Eeeeeedwaaaaa...
Katarzyna zareagowała błyskawicznie. Ze stojaka przy muszli wyjęła szczotkę i wepchnęła ją w szeroko rozdziawione usta Krapiszewskiego. Ten charknął i zataczając się wycofał się z kabiny. Salska skoczyła ku drzwiom.
- Niewierna! - Edward pozbył się szczotki z jamy gębowej. - Zapłacisz za to! No dobrze ,że nie miałam nic w ustach bo nie wiem czym doczyściłabym swój monitorek. Arcydzieło !!!!!!!!
Nie no, fakt, telenowela udana... Nie ważne, ile stracisz i w jakim momencie znowu zaczniesz czytać- w koło to samo.
Zone romantica zapewne w przyszłości nie będzie mogła się obejść bez tego dzieua na ekranie. A przecież Polska to taki biedny kraj pod względem produkcji oper mydlanych.
Czekam, aż powstanie polska telewizja Zena- Romantica czy coś w tym stylu.
Tylko kurcze, nie jesteśmy modne, za mało wątków homoseksualnych, niech już ten Manu wróci z Afryki.
Pawian też się przyda albo jakiś piękny tubylec w stroju w panterkę. Jakiś król Afryki, no coś takiego byłoby bardzo chwytliwe. I koniecznie jakiś projektant mody....
A później już tylko gonić B&B i sukces gwarantowany.
No, no, no, koniecznie, słońca, przecież mówiłam. Chociaż homoseksualizm robi się przeżytkiem, musicie pojechać jakąś nagłą zmianą płci, czy coś, ultrasex jest teraz na czasie. Zoofilia też nie zaszkodzi. No przecież ile można te denne seksy międzyludzkie opisywać...
Gdzież tam, ja i telewizja, telenowele. Do pięt wam nie dorastam... Życzę zdobycia sukcesu większego niż sam Robert Pattinson i Moda Na Sukces razem wzięte. Należy wam się, buziaczki :*