Byłem dzisiaj z synem. Jemu się podobało, ale mnie nic a nic. Wynudziłem się i tyle. Roześmiałem się tylko raz w końcówce...ale już nie pamiętam w którym miejscu:)
Najbardziej wkurzała mnie ta amerykańska papka, te słowa-zaklęcia. Może to wszystko co padło tam o rodzinie, przyjaźni itp, to nie są jakieś ostatnie bzdury, jednak podawanie tego w tak łopatologiczny sposób jest dla mnie nie do zniesienia. Shrek to nie jest - gdzie żarty są i dla dzieci i dla rodziców. Owszem, nie jest to też jakaś ostatnia nędza - idzie obejrzeć. I chociaż kupując bilet wiadomo, że nie wybieramy się na arcydzieło, to jednak... miałem nadzieję, że będzie trochę śmieszniej.
Chodzę z synem do kina co jakiś czas na pozycje dla dzieci i moim zdaniem nie jest to porywający tytuł. Ot co.
A może po prostu...jak zaczęli pokazywać smerfy w TV, to byłem już trochę za duży, żeby pokochać tych niebieskich, choćby tak jak misia Yogi, czy Donalda:)