Aż mnie skręca, że muszę dać wielkiemu Clintowi *6*. Po pierwsze, nie wierzę, że mistrz robił ten film. Być może przychodził na plan na trochę, bo zdrowie już nie to, a scen pilnował już ktoś inny, mniej wymagający. To samo z montażem. Dla prawie 90-latka to był galop, ale film nie miał już charakterystycznego dla młodszego Eastwooda rytmu.
Ale jeśli powyższymi tezami mijam się z prawdą to jedynym wytłumaczeniem "Przemytnika" jest próba rozliczenia się reżysera z własnym życiem. Może obecność w filmie córki nie jest przypadkowa i to Clint chciałby wybaczenia rodziny, to on czuje, że nie było go tam, gdzie być powinien, to on chciałby kupić czas.
I mnie robi się smutno, że Eastwood już powoli żegna się z widzami, bo jak aktorem był charakterystycznym, trochę jednowymiarowym ze względu na zaszufladkowanie do takich a nie innych postaci, tak reżyserem był wybitnym, że aż szkoda, że tak późno zaczął ten etap.