PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=829444}

Portret kobiety w ogniu

Portrait de la jeune fille en feu
7,8 26 134
oceny
7,8 10 1 26134
7,7 49
ocen krytyków
Portret kobiety w ogniu
powrót do forum filmu Portret kobiety w ogniu

Film jest oczywiście bardzo poetycki i malarski. Oceniłam go jednak na ocenę 6, zaraz wytłumaczę dlaczego. Argumenty - bo już kilka takich widziałam - że ja tego filmu nie zrozumiałam bo opowiada on o wyższych wartościach, których normalny śmiertelnik nie zrozumie, jest wobec mnie zbędny. Jestem chociażby fanką filmu "Call me by your name", który podobnie jak "Portret kobiety w ogniu" mógłby się z pozoru wydawać nudny i mdły, jednak to co się dzieje w sercach i głowach bohaterów przyprawia o dreszcz samego widza.
"Portret kobiety w ogniu" jest dla mnie niestety kompletnie pozbawiony chemii między bohaterkami - gdy przypomnę sobie jak wielka była chemia między Timothee Chalamet a Armie Hammerem to niestety "Portret...." wypada bardzo blado. I w takiej sytuacji nawet przepiękna symbolika czy malarskie kadry nie pomogą. Nie o tym jednak.
Niestety, obawiam się, że reżyserka trochę za bardzo inspirowała się "Call me by your name". Scena, w której dwie Panie rozmawiają ileż to dni zmarnowały, kiedy był pierwszy moment, w którym chciały się pocałować - jest żywcem wyjęty z "Call me by your name". Może się czepiam, może przesadzam. Ale jednak ostatnia scena - w której Heolise wybucha emocjonalnie na różnych płaszczyznach, słuchając Vivaldiego....jest jak dla mnie straszną kopią ostatniej sceny "Call me by your name", w której Elio wspomina Olivera. I jest dokładnie tak samo - zbliżenie na twarz, muzyka i różne emocje, począwszy od grymasu, złości i smutku, aż po śmiech i łaskawość na wspomnienie o tych najpiękniejszych momentach.
Czy ktoś z Was zauważył coś podobnego?

ocenił(a) film na 8
la_belle_juliette

Tak, film jest żeńskim odpowiednikiem Call me by your name, a gdybym była mniej łaskawa, mogłabym go nazwać kopia. Inspirowane się nie przeszkadzało mi w odbiorze filmu, bo jest on śliczny, a prowadzenie kamery genialne (ja czułam chemię między bohaterkami), ale ostatnia scena pozostawiła we mnie ogromny niesmak i znacznie obniżyła moja ocenę. Gdyby zakończyć film na obrazie z książką, dużo by zyskał. Ta ostatnia scena, przepraszam za brutalność, jest okropnie odtwórcza i wypada bardzo blado na tle tej w CMBYN. Poczułam się, jakby ktos zaserwowal mi fanfick powyższej produkcji.

ocenił(a) film na 6
Baku_12

Cieszę się na Twoją odpowiedź, bo już myślałam, że przesadzam. Dokładnie, gdyby film urwał się na momencie z książką zapewne nie poczułabym takiego niesmaku, jaki poczułam w trakcie ostatniej sceny - wręcz poczułam taki wewnętrzny "wstyd" za to co dzieje się na ekranie. Reżyserka trochę za bardzo poleciała w swojej inspiracji, bo jak dla mnie - to już niestety JEST kopia. A tak jak mówisz na tle tego, jak Chalamet zagrał ostatnią scenę w "Call me by your name" - czyli genialnie - scena z Heolise wypada co najmniej blado.

Baku_12

Pełna zgoda…

ocenił(a) film na 10
la_belle_juliette

Jasne, że przesłanie "Nie żałuj, pamiętaj" jest w obu filmach tożsame, jak również (w przypadku jednej z postaci) tematyzacja formatywnego charakteru pierwszej miłości - z tym że dla mnie podobieństwa tu się już wyczerpują. "CMBYN" (którego jestem fanką, to dla mnie ścisła filmowa czołówka w osobistym rankingu tytułów) przedstawia miłość jako niesymetryczną relację władzy - podczas gdy "Portret" opowiada o relacji dużo bardziej partnerskiej i równościowej.

Ostatnia scena pierwszego filmu to owszem, podróż emocjonalna, ale wywołana otrzymaną bezpośrednio wcześniej, stosunkowo świeżą informacją, a może raczej doświadczaną właśnie deziluzją w kontekście potencjału jakiegokolwiek ciągu dalszego tej historii, a więc ogólnie jednak w jakiś sposób doraźną (co nie znaczy, że pozbawioną ciężaru), podczas gdy ta Heloizy jest podróżą dojrzałą (tzn. odbywaną już w zupełnie innym życiowym momencie, po latach rozłąki), przywołaną w dodatku sztuką, w którą inicjacją stał się konkretny moment, będącą bardziej pracą pamięci niż doraźnie odczuwanego bólu i żalu. Ten drugi film nie jest tylko melodramatem, jest równoważnie opowieścią o sztuce (i kobiecym spojrzeniu na nią), o jej charakterze zarówno emancypacyjnym, jak i kompensacyjnym czy eskapistycznym - jako płaszczyzny realizacji pragnień, których odmówiło wcześniej życie. Dlatego to, że Heloiza wspomina przy akompaniamencie Vivaldiego, jest kontekstem bardzo istotnym i nie bez wpływu na porównanie ze wspominającym, wpatrzonym w ogień (ale równie dobrze mogącym patrzeć wówczas na cokolwiek innego) Elio. Heloizą targają ponadto gwałtowniejsze, a jednocześnie (paradoksalnie) dużo bardziej stonowane, jakoś "ukorzenione" emocje - w każdym razie z mojej perspektywy. On głównie płacze, i oczywiście mam ochotę płakać z nim, otrzeć mu łzy, bo czuję, że choć pamięta słowa ojca, wciąż bardziej żałuje niż ceni to, co się stało (bo właśnie, to reakcja bezpośrednia i doraźna, wszystko jest zbyt świeże, dopiero co dowiedział się o ślubie). za to gdy patrzę na nią - walczą we mnie smutek i zazdrość, bo ona sama smuci się i ulega jakiejś ekstazie, żal równoważy się już z wdzięcznością, po prostu nie grzebie już na naszych oczach młodzieńczych złudzeń.

Jest generalnie sporo filmów, które kończą się w ten sposób - bez słów, z całą paletą emocji, które jedna po drugiej malują się na twarzach bohaterów - tak kończą się też "Carol" czy nawet "La La Land". Nie mam podczas ich oglądania wrażenia, że się powielają, we wszystkich przypadkach są napisane i zagrane tak dobrze, że po prostu mam ochotę towarzyszyć w tych momentach postaciom, dzielić te emocje z nimi. Wiadomo, że percepcja jest zawsze indywidualna, ale nie mam poczucia, że ktoś kogoś kopiuje, oba filmy podejmują tak uniwersalne kwestie, że siłą rzeczy się w sobie jakoś odbijają czy przeglądają - uwielbiam i jeden, i drugi (choć "Portret" cenię jednak bardziej), ale nawet w takich scenach jak te wydaje mi się, że nie mogłyby się już bardziej od siebie różnić.

ocenił(a) film na 8
ex_machina_durejko

Nie zgadzam się z Twoją wypowiedzią. To znaczy - zgadzam, że paleta emocji była nieco inna w obu przypadkach, no ale w porównaniu tych dwóch scen chyba nie bardzo chodzi o to, by powiedzieć, że jedna osoba w identycznym kadrze miała nieco mniejszy uśmiech albo przeżywała nieco inaczej niż ta druga.
Mówisz o sztuce? A w CMBYN jej nie było? Przecież tam spotkali się profesor i doktor historii sztuki na wakacyjnych badaniach.
Obie sceny z płaczem na muzyce następują po (to tylko w diegezie upływa wiele lat) otrzymaniu przez widza informacji, że partner/partnerka głównego bohatera/bohaterki wzięli ślub (względnie mają to zrobić). Naprawdę nie widzisz oszałamiającego podobieństwa? Elio także się uśmiecha na koniec i ja czuję dokładnie te same emocje bijące z jego twarzy, co od Heloizy (smutek, żal, rozpacz po stracie, akceptacja, godzenie się, ból przechodzący we wspomnienie i rozbłysk ciepłej nostalgii).
Podkreślasz, że relacja między kobietami była bardziej partnerska? Ja tego nie widzę, Marianne jest rodzajem mentorki, bardziej obeznanej światowo (pokazuje Helozie muzykę, sztukę), mówi o tym, że już kochała (rzecz jasna potem to wyjaśnia), jest bardziej doświadczona (ona ma sekret trzymany w tajemnicy przed Heliozą). I to ona jest także gościem w jej domu zaproszonym przez rodzica (jak w CMBYN).
Oczywiście, że ostrość w obu filmach jest skierowana na inne aspekty rzeczywistości, no ale jeśli chodzi o clue, o jądro całej tej opowieści, to w obu przypadkach jest ono niemal identyczne. Chodzi tu o wakacyjny romans dwójki osób odkrywających swoją seksualność i orientację, z których jedna potem wyjeżdża, a następnie po jakimś czasie dowiaduje się, że partner/ka wzięli ślub. Ale abstrahując, bo tu nie chodzi o to, że się powielają bo opowiadają o podobnych sprawach. Chodzi o konkretną scenę i kadr, który jest kopią drugiej sceny/kadru. No po prostu nie widzę sposobu, by temu zaprzeczyć inaczej, niż łaskawie nazwać to "odniesieniem".
Tak więc uważam, że zdaniem "Nawet w takich scenach jak te wydaje mi się, że nie mogłyby się już bardziej od siebie różnić." bardzo popłynąłeś/aś. A La La Land i Carol to, moim zdaniem, zupełnie różne filmy (pierwszego jestem fanką, drugiego nie), które łączyć może jedynie związek homoseksualny i/lub rozstanie. W przypadku Portretu kobiety i Tamtych dni podobieństw jest dużo więcej, łącznie z dokładnie odwzorowaną, finalną sceną.

la_belle_juliette

Mam podobne przemyślenia i porównanie tych dwóch filmie również przyszło mi do głowy.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones