Film niewątpliwie jest piękny i wzruszający, ale koniec mnie zdziwił. Brakowało tego THE END. Oglądasz i nagle bum napisy. Film wydaje się po prostu niedokończony. To mój jedyny minus.
Ja myślę, że ostatnia scena była bardzo wymowna i wystarczająca jako końcówka :(
Zgadzam sie, it was about love. Rozczarowala mnie postawa meza, ale sama nie wiem jak bym sie zachowala w podobnej sytuacji..
A mi też się wydaje, że film powinien się bardziej określić, chociaż z czasem przestałam na cokolwiek takiego liczyć, wręcz film zaczął mnie pod koniec drażnić...
Miałem bardzo podobne odczucia. Pomimo tego jednak uważam, że bardzo dobry film.
dokladnie tak samo sie poczulam, az nie moglam uwierzyc ze juz napisy.. taka pustka bez konca, ale jak dluzej tym pomysle, to taka wlasnie koncowka filmu jest idealna.
Film jest na podstawie książki Lisy Genovy więc twórcy nie mogli za wiele zmienić
Dla mnie nie tyle jest nieskończony, co zakończył się w złym momencie. Może to wyjść na nieczułe z mojej strony, ale film powinien zakończyć się samobójstwem Moore. Powinien zakończyć się w momencie, w którym potrafiła jeszcze zrobić coś, na co zdecydowała się będąc jeszcze "sobą". Bo nie wyobrażam sobie tragedii, jaką musi być zapomnienie dosłownie wszystkiego - od wiązania butów, przez to kim się jest, po osoby, które się kocha. Moore świadomie podjęła decyzję, znając jej konsekwencje, wiedząc, kim nie chce się stać, a ostatecznie przez przypadek losu, stała się dokładnie tym - pustą skorupą po samej sobie, przyczyną rezygnacji córki z marzeń, ciężarem dla rodziny. Ale może autor chciał właśnie, by film był nawet bardziej tragiczny.
Taka wersja wydarzeń byłaby filmowa, a w zamian otrzymaliśmy czysto życiowe zakończenie, uważam, że lepsze.
Określenie, że coś jest bardziej życiowe to mocne stwierdzenie. Ludzie mają różne charaktery, ja np. w tej chwili trzeźwości umysłu uważam, że postąpiłabym tak jak Alice pierwotnie zamierzała, bo widziałam, co ta choroba robi z ludźmi (i nie mówię, że widziałam w filmach, tylko naprawdę) i wiem, że nie chciałabym skończyć w ten sposób. Ale zgodzę się, że samobójstwo byłoby bardziej medialne, ale czy mniej życiowe? Różnie bywa w życiu.
Nie o to mi chodziło :) Również podczas oglądania zgodziłam się z jej decyzją o samobójstwie. Miałam na myśli, że to, że jej się nie udało, bo pewnie stojąc w łazience nagle zapomniała, że miała połknąć tabletki albo była zupełnie bezradna, bo nie wpadła na to, żeby po prostu zamknąć drzwi, było dla mnie bardzo realistyczne. Ja to tak odebrałam, że była na takim etapie choroby, że mogła nawet nie zdawać już sobie sprawy jakie są konsekwencje tego co zaraz zrobi. Ale wg mnie nie zrobiła tego, dlatego że choroba w tym momencie zwyciężyła, a nie, bo się rozmyśliła.
Uważam, że film byłby uboższy, gdyby Alice popełniła samobójstwo. Nie ze względu na jej decyzje, lecz na dalszy rozwój wydarzeń, kiedy matką postanawia zająć się córka, z którą utrzymywała najbardziej konfliktową relację. Ostatnia scena, w której córka pyta matkę o czym była historia przez nią przeczytana - Alice niby nie zdaje sobie sprawy z tego co się dzieje, jednak widać przejęcie w jej oczach i po dłuższej chwili odpowiada patrząc w oczy córki "love". Może jestem naiwny, ale myślę, że Alice była wtedy jeszcze gdzieś w głębi sobą i chciała w ten prosty, choć przejmujący, sposób okazać córce wdzięczność.
Jak dla mnie końcowa scena idealnie podsumowała film... Bez niej nie spodobałby mi się aż tak bardzo, także kwestia gustu.
Według mnie ostatnia scena była idealna.
Po pierwsze, pokazała jak koniec konców przy Alice pozostała tylko Lydia, z którą będąc zdrową miała trudny kontakt, a w czasie choroby tylko ona tak naprawdę zajęła się matką. Te "idealne" dzieci - prawniczka Anna, z którą grała w scrabble, lekarz Tom, czy nawet wspaniały niegdyś mąż - wszyscy woleli wrócić do swojego życia, niż być przy Alice (to zwłaszcza widać wcześniej, w tej scenie, gdzie oni rozmawiają przy stole o przyszłości Alice, jakby nie było jej w pomieszczeniu, jakby nie mogła ich usłyszeć i zrozumieć).
Poza tym, to pokazuje, że człowieka nie definiują jego zdolności umysłowe. Alice była znakomitym profesorem, miała rozległą wiedzę, choroba "upokorzyła ją" - zabrała inteligencję, zabrała nawet władzę nad własnym ciałem. W scenie samobójstwa możemy mieć wrażenie, że dobrze, jeśli ona to zrobi - po co żyć w ten sposób, po co cierpieć. Ostatnia scena pokazuje, jak bardzo mogliśmy się mylić - życie Alice chorej na alzheimera nie jest w niczym gorsze czy mniej wartościowe od życia zdrowej Alice. "Miłość" - to, że czujemy, to, że dostrzegamy miłość, że mamy świadomość wyższych uczuć - to czyni nas człowiekiem. Choroba odbiera pewne aspekty naszego życia, ale nie pozbawia nas człowieczeństwa, ani nie sprawia, że nie jestesmy warci tego, by żyć.
Przepraszam za takie górnolotne tony, ale bardzo wzruszył mnie ten film i tak to rozumiem.