Film, który dopiero tworzył konwencję, odbiega znacznie od klimatów, z którymi utożsamiamy filmy o Bondzie: akcja rozwija się powoli, 007 może polegać jedynie na swoim pistolecie (chociaż już tutaj jest łóżkowym potentatem, dlatego spokojnie można rozumieć te zdanie dwuznacznie), klasyczną dziewczynę Bonda – w tej roli niesamowicie naiwna i pokazująca więcej niż inne kobiety w serii Ursula Andress (oczywiście o oryginalnym i seksistowskim imieniu) – poznajemy po godzinie trwania seansu, a sam No pojawia się dopiero w końcowych 20 minutach. Sam agent natomiast jawi się tutaj jako John McClane lat 60. Poturbowany, w podartej koszulce, musi infiltrować bazę złoczyńcy, czołgając się kanałami wentylacyjnymi.