PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=893}
7,6 15 tys. ocen
7,6 10 1 15274
7,5 30 krytyków
Do widzenia, do jutra...
powrót do forum filmu Do widzenia, do jutra...


Nieczęsto ogladam filmy sprzed ponad półwiecza i być może jeszcze wiele czasu by minęło, zanim sięgnąłbym po "Do widzenia, do jutra..." - debiut Janusza Morgensterna z 1960 roku, ale pomogła mi książka. A konretnie "Jak zawsze" Zygmunta Miłoszewskiego, której akcja rozgrywa się w latach 60 ubiegłego wieku w Warszawie. Wprawdzie powieściowa Warszawa dość znacznie różni się od tej rzeczywistej, ale wiele punków jest wspólnych. Jednym z nich jest piękna Teresa Tuszyńska, aktorka i modelka. Od razu przyznaję, że nigdy wcześniej o niej nie słyszałem. Gdy jednak obejrzałem zdjęcia i przeczytałem kilka artykułów o Tuszyńskiej, koniecznie chciałem zobaczyć najbardziej znany film z jej udziałem.

Zwłaszcza że główną rolę męską w "Do widzenia..." powierzono Zbigniewowi Cybulskiemu, którego widziałem w co najmniej kilku filmach. Największe wrażenie zrobił na mnie w "Popiele i diamencie" Wajdy, kiedy to chwilami wydawało mi się, że Cybulski jest jak współczesny aktor wmontowany do starego filmu (na takiej zasadzie, jak Tom Hanks w paru scenach z "Forresta Gumpa".).

Pod względem fabularnym "Do widzenia..." opowiada dość banalną historię miłosną: aktor z teatrzyku kukiełkowego poznaje w Gdańsku piękną Francuzkę, córkę konsula. Jacek Cybulskiego szybko obiera kurs na wzniosłą, romantyczną miłość, natomiast 18-letnia Margueritte traktuje całą sprawe lekko i raczej zabawowo. Aktorstwo tych dwojga ratuje cały film, który, poza muzyką Komedy i widokami Gdańska, ma dość niewiele do zaoferowania. Rzuca się w oczy fakt, iż siermiężna rzeczywistośc PRL-u w tym filmie, jak i w wielu innych (np. w "Jowicie") jest wyraźnie "polukrowana". Nie widać biedy, zacofania. Dobrze ubrani ludzie grają w tenisa i tańczą w klubach jazzowych. Nie sądzę, aby to była świadoma propagadna. Raczej konwencja wynikająca z kompleksów polskich twórców.

Ze starymi filmami jest trochę jak z muzyką klasyczną. Utwory w zamierzeniu autorów lekkie, typowo rozrywkowe, po wielu latach pokrywają się nobilitującą patyną i stają się szacowną klasyką. Przecież takie słynne francuskie arcydzieło Nowej Fali jak "Windą na szafot" to w gruncie rzeczy kryminał z mocno naciąganym scenariuszem, któremu po latach klasy dodaje monochromatyczny obraz, muzyka Davisa i fascynująca uroda Jeanne Moreau. Dla niej warto ten film obejrzeć, podobnie jak "Do widzenia..." dla Tuszyńskiej.

Ta modelka "Mody Polskiej" i dziewczyna z okładki (także amerykańskiego magazynu "Show") była w Polsce lat 60 symbolem seksapilu. Z racji temperamentu Kazimierz Kutz nazywał ją "Teteką". Aż trudno uwierzyć, patrząc na jej posągowe kształty i rysy, że grając Margueritte naprawdę miała tylko 18 lat. Tuszyńska okazała się postacią niemal tragiczną; przez kilka lat sławna i podziwiana, pozująca, balująca i romansująca, dość szybko popadła w alkoholizm. Po krótkim apogeum kariery nastąpił szybki zjazd. Zmarła w roku 1997, w biedzie i zapomnieniu. Na szczęście to zapomnienie okazało się nie takie całkowite, o czym świadczy choćby ta recenzja.

Więcej moich recenzji na blogu: https://nowerekomendacje.blogspot.com/