Toruń po raz kolejny wita kinomaniaków, na których czeka ponad 100 filmów i imprezy towarzyszące. Od poniedziałku do niedzieli w mieście pierników i Mikołaja Kopernika potrwa festiwal Tofifest. To już 11. edycja imprezy. Organizatorzy rozpoczęli festiwal od mocnego uderzenia. Podczas ceremonii otwarcia wręczyli trzy Złote Anioły oraz statuetkę Flisaka. Za niepokorność twórczą Złotymi Aniołami wyróżnieni zostali Kazimierz Kutz i Małgorzata Szumowska. Magdalena Berus została uhonorowana Złotym Aniołem dla Wschodzącego Talentu Kina Europejskiego. Nagroda Flisaka dla niepokornego twórcy związanego z regionem kujawsko-pomorskim powędrowała do rąk operatora Jacka Szymczaka. Filmowym punktem kulminacyjnym pierwszego dnia Tofifestu była projekcja "Dona Jona", pełnometrażowego debiutu reżyserskiego Josepha Gordona-Levitta. Naszą opinię o filmie znajdziecie poniżej. Sprzężenie zwrotne O tym, że
Joseph Gordon-Levitt zmyślnym reżyserem jest, mogliśmy się już przekonać. Jednak do tej pory aktor prezentował nam jedynie krótkie metraże.
"Don Jon" (czyli pozbawiona scen pornograficznych wersja festiwalowego
"Don Jon's Addiction") to jego pierwsze pełnometrażowe dzieło. Skok na głęboką wodę zakończył się sukcesem, choć aktor jako reżyser ma jeszcze kilka lekcji filmowego rzemiosła do przyswojenia.
Tytułowy Don Jon (w którego wciela się sam
Gordon-Levitt) to młody Amerykanin włoskiego pochodzenia pędzący dość pustą egzystencję. Składają się na nią wypady z kumplami na miasto, wyrywanie kolejnych panienek, coniedzielne spowiedzi i częste bywanie na siłowni. Jest jeszcze jedna rzecz, bez której Jon nie potrafi się obejść. Jest nią pornografia. Bohater ogląda ją namiętnie, wręcz z obsesyjnym namaszczeniem. Choć nie może narzekać na brak seksu, to nie sprawia mu on większej satysfakcji. Jak sam będzie wielokrotnie powtarzał: porno jest lepsze niż seks. I wtedy spotyka blondwłosą seksbombę (
Scarlett Johansson). Ma ona wszystko, czego tylko można sobie wymarzyć i Jon po raz pierwszy widzi się w roli monogamicznego partnera. A jednak nawet powab Barbary okazuje się niewystarczający, by odwrócić uwagę Jona od pornografii. Kiedy dziewczyna przyłapuje go na oglądaniu pikantnych filmików, wymusza na nim obietnicę zerwania z "obrzydliwym" przyzwyczajeniem. Czy jednak Jon będzie w stanie dotrzymać słowa?
Biorąc pod uwagę przypadłość głównego bohatera, można byłoby się spodziewać, że
"Don Jon" będzie opowieścią o uzależnieniu od pornografii. I do pewnego stopnia rzeczywiście tak jest.
Gordon-Levitt pokazuje, jak łatwo jest wpaść w pułapkę rozrywki tylko dla dorosłych. Po pierwsze dlatego, że jest na wyciągnięcie ręki i to w obfitości, która może przytłoczyć. Po drugie dlatego, że nawet kiedy nie ogląda się klipów w internecie, pornografia w wersji soft jest wszechobecna, czy to w formie okładek pism kobiecych, czy też reklam telewizyjnych. Seks stał się rutyną, jak chodzenie na msze czy na wykłady. Jest oczywistością, przez co trudno jest rozpoznać problem.
Gordon-Levitt świetnie potrafił to pokazać, choć forma, jaką wybrał, nie jest specjalnie odkrywcza.
Jednak
"Don Jon" jako opowieść o pornonałogu to jedynie efekt uboczny rzeczywistej historii, jaką
Gordon-Levitt chce nam opowiedzieć. Jego film to przede wszystkim próba odpowiedzenia na pytanie, czym jest związek dwojga ludzi. Reżyser stara się odnaleźć klucz tajemnicy udanej relacji. I nie jest nią wcale ucieleśnienie seksualnych fantazji. Pożądanie, namiętność, a nawet pragnienie wspólnego życia nie są zdaniem
Gordona-Levitta powodem do zakładania rodziny. Rzeczywista relacja wymaga sprzężenia zwrotnego. Tylko autentyczny kontakt, tylko zauważanie drugiej osoby jako jednostki, a nie nośnika cech, jakie nam się w niej podobają, mogą sprawić, że wkroczymy na wyższy poziom wtajemniczenia w intymności.
Nie jest to myśl szczególnie odkrywcza. I niestety
Gordon-Levitt nie znalazł interesującego sposobu na jej prezentację. Jest o wiele ciekawszym twórcą, kiedy opowiada o przywarach i nałogach, niż kiedy próbuje być optymistą i mentorem.
Resztę recenzji Marcina Pietrzyka znajdziecie TUTAJ.