Jednym z najważniejszych punktów programu festiwalu filmowego TOFIFEST w Toruniu jest konkurs filmów fabularnych On Air. We wtorek mieliśmy okazję obejrzeć dwa filmy walczące o główną nagrodę – włoski "Salvo" i grecki "I aionia epistrofi tou Antoni Paraskeva". Piękno obrazów Środek lata na Sycylii. Życie płynie leniwie, wszyscy czekają na wytchnienie, jakie przyniesie zmiana upalnej pogody. Tylko mafiozi nie mają ani chwili spokoju. Wojna o wpływy i władzę trwa w najlepsze.
"Salvo" to historia jednego z jej uczestników.
Salvo to imię mafijnego cyngla. Jego zadaniem jest eliminowanie wrogów szefa bez zadawania pytań o przyczyny i racje. I Salvo doskonale się w tej roli odnajduje. Wszystko zmieni się, kiedy trafi do domu swojej kolejnej ofiary. Spotyka tam niewidomą kobietę. Gdy nadejdzie moment, by ją zlikwidować, dojdzie do dramatycznego wydarzenia – dziewczyna zacznie widzieć. Wyrwany z rutyny Salvo, zamiast zrobić swoje, porwie kobietę, ukrywając ją przed swoim szefem i kolegami. Tak rozpocznie się wewnętrzna przemiana bohatera. Od teraz zacznie żyć w zgodzie ze swoim imieniem.
Dzieło
Antonio Piazzy i
Fabio Grassadonii to film zrobiony dla miłośników sztuki operatorskiej. Zdjęcia
Daniele Ciprìego są jej majstersztykiem. Praktycznie każdy kadr można byłoby powiesić w galerii. Odbyłoby się to nawet z korzyścią dla widzów, bowiem dzięki temu mogliby godzinami stać przed każdym zdjęciem, chłonąć idealną kompozycję, zapierającą dech grę światła i cienia, przepiękną paletę barw i fascynujące twarze
Saleha Bakriego i
Caroliny Crescentini. W filmie niestety nie jest to możliwe, ponieważ co chwilę obraz się zmienia. Nie ma jednak miejsca na zawód i irytację, gdyż jedno genialne ujęcie zastępowane jest następne. I następne. I tak już do końca filmu.
Całą recenzję Marcina Pietrzyka przeczytacie TUTAJ. Herostrates telewizji Wielu ludzi marzy o tym, by osiągnąć sławę, by znaleźć się w telewizji, by wielbiły ich miliony osób. Jednak żeby tak się stało, trzeba mieć odpowiednią osobowość. Jakie cechy są niezbędne? Na to pytanie odpowiada film
Eliny Psikou "I aionia epistrofi tou Antoni Paraskeva".
Obraz zaczyna się od podróży głównego bohatera w bagażniku samochodu. Zostaje on przewieziony do opuszczonego hotelu. Nie ma tam zbyt wiele do robienia. Może kręcić wideoprzewodnik o hotelu i okolicy, uczyć się przygotowywać spaghetti według zasad kuchni molekularnej i czekać. Na początku nic o mężczyźnie nie wiemy. Wkrótce jednak jego tajemnica zostaje wyjaśniona. Samotnik to w istocie osobowość telewizyjna. Upozorował własne porwanie, by w ten sposób odzyskać sławę, która w ostatnim czasie mocno wyblakła. Antoni Paraskeva jest jednak zdesperowany. Nie potrafi przetrwać poza snopem światła rzucanego przez reflektory. Dla powrotu na świecznik zrobi wszystko. Jak się okaże, pozorne porwanie będzie jedynie wstępem.
"I aionia epistrofi tou Antoni Paraskeva" to studium psychopatii. Telewizja przypomina dom wariatów, w którym z własnej woli zamykają się ludzie śmiertelnie niebezpieczni dla społeczeństwa, lecz mający na tyle sympatyczną aparycję, by budzić sympatię widzów. Kamery i studio zapewniają środowisko, w którym mroczne popędy psychopatów związane z potrzebą bycia wielbionym znajdują bezpieczne dla wszystkich ujście. Ale co stanie się, kiedy sława zacznie przemijać? Kiedy widzowie zwrócą swoje uwielbienie w inną stronę? Wtedy rodzi się desperacja. Cena sławy nigdy nie jest wygórowana, o czym przekonał świat już przed wiekami Herostrates.
Całą recenzję Marcina Pietrzyka przeczytacie TUTAJ