Relacja

T-MOBILE NOWE HORYZONTY 2014: W pajęczynie

autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/T-MOBILE+NOWE+HORYZONTY+2014%3A+W+paj%C4%99czynie-106433
Drugiego dnia festiwalu Kuba Popielecki i Michał Walkiewicz wybrali się m.in. na "Wroga", nowy film Denisa Villeneuve'a ("Pogorzelisko", "Labirynt") oraz konkursową propozycję o jakże nowohoryzontowym tytule – "Masło na zasuwce"  w reżyserii Josephine Decker.


Adam frasobliwy (rec. filmu "Wróg")

Kanadyjczyk Denis Villeneuve wszedł do hollywoodzkiej ekstraklasy przebojem. Nie dał się zmielić w trybach finansowej machiny, obronił autorski styl, podarował Jake'owi Gyllenhaalowi jedne z ciekawszych ról w karierze. O ile jednak w świetnym "Labiryncie" udało mu się rozsadzić skostniałą konwencję thrillera i nasycić całą opowieść emocjonalną intensywnością, o tyle "Wróg" wydaje się pustym stylistycznym ćwiczeniem – niegodnym reżysera tej klasy.   

Film otwiera panorama zamglonego Toronto. Widok strzelistych budynków, pajęczyn obwodnic,  zatęchłych, skąpanych w blado-żółtym świetle alejek będzie niejednokrotnie powracać, zamieniając miasto w bezduszny labirynt. Podobna, opresyjna atmosfera panuje w mieszkaniu głównego bohatera, nauczyciela akademickiego Adama Bella (Gyllenhaal). Bell żyje na trasie z domu do pracy, snuje się wpatrzony w chodnik, a wieczorami uprawia seks ze swoją dziewczyną, która pojawia się i znika jak duch. Rutyna dobiega końca, gdy w tandetnym filmie szpiegowskim Bell wypatruje swojego sobowtóra – trzecioligowego aktora na dorobku, Anthony'ego Claire'a. Napięcie rośnie, żonglerka gatunkowymi kliszami rozkręca się na dobre. I na tym, niestety, się kończy.

Adam wykłada historię. Tłumaczy studentom socjotechniczne mechanizmy, którymi posługują się rozmaite dyktatury. I tak jak każdy totalitarny ustrój dąży do upodrzędnienia jednostki, zanegowania jej indywidualizmu, tak największym lękiem Adama jest strach przed utratą tożsamości. Strach ten oczywiście musi się w końcu zmaterializować – spotkanie sobowtóra, istoty zaprzeczającej prawom natury, a konkretniej prawu niepowtarzalności, to dla bohatera pierwszy krok do piekła.

Wszystko to oczywiście bardzo ciekawe, ale nawet taki zestaw ostatecznych tematów nie usprawiedliwia dętych tonów, na których wygrany jest cały film. Każde ujęcie obciąża powieki, każde słowo podawane z nabożną powagą, każda nuta zapowiada apokalipsę. Trochę tu Hitchcocka, szczypta Polańskiego, najwięcej chyba Lyncha.

Resztę recenzji Michała Walkiewicza możecie przeczytać TUTAJ.


Poszły w las (rec. filmu "Masło na zasuwce")

"Masło na zasuwce" w reżyserii Josephine Decker wymyka się łatwym klasyfikacjom. Mikrobudżetowy, skupiony na bohaterach mumble-core sąsiaduje tu z niemal surrealistycznymi sekwencjami, a eksperymentalny ton całości miejscami ustępuje miejsca skojarzeniom z... "Blair Witch Project". Improwizacja i dokumentalny zapis idą w parze z filmową kreacją i rymują się z dylematami bohaterki powoli tracącej rozeznanie między prawdą a fikcją. "Kino nowohoryzontowe" w pełni. Choć niekoniecznie w najlepszym wydaniu.



Rodem z mumblecore'u są miotające się życiowo postacie przyjaciółek Sarah (Sarah Small) i Isolde (Isolde Chae-Lawrence). Kobiety opuszczają wielkomiejski zgiełk Nowego Jorku, zostawiają za sobą męsko-damskie perypetie i postanawiają poszukać zapomnienia oraz oczyszczenia na obozie kultury bałkańskiej. Niczym Joe Swanberga (z którym zresztą Decker współpracowała) i jemu podobnych twórców reżyserkę "Masła na zasuwce" interesuje zgłębianie zawiłości związków międzyludzkich. Relacja między przyjaciółkami zaczyna się robić napięta, gdy na horyzoncie pojawia się pewien mężczyzna (Charlie Hewson). 



Ale podczas gdy w filmach z nurtu mumblecore główną formą podawczą jest dialog, Decker nieraz nie przywiązuje wagi do słowa, przekazując kluczowe informacje samym obrazem. Rozmowy między bohaterkami często giną w dźwiękach muzyki albo w leśnych odgłosach, wręcz lekceważone. Najważniejszego dowiadujemy się często z celnych sklejek montażowych, elips, które mówią wiele bez zagadywania problemu. Wyraźnie daje o sobie znać również dokumentalne doświadczenie Decker: troje aktorów (z czego dwie osoby występują pod własnymi imionami) wrzuconych jest w rzeczywistą sytuację obozu. W napisach końcowych pojawia się nawet informacja, że wszelkie dialogi były improwizowane. Stąd wrażeniowy, intymny ton filmu.

Resztę recenzji Jakuba Popieleckiego znajdziecie TUTAJ.