Wśród nieprzebranej rzeszy kinowych i małoekranowych adaptacji prozy Stephena Kinga znajdziemy szereg dzieł koncentrujących się na relacji pisarza i jego dzieła. Niejednokrotnie okazuje się ona źródłem cielesnego i duchowego cierpienia. Zanim autor
"Historii Lisey" został jednym z najpoczytniejszych współczesnych pisarzy, którego dorobek od lat stanowi pożywkę dla mniej lub bardziej udanych adaptacji (nie tylko filmowych), doświadczył, czym jest bieda, konieczność szukania źródeł zarobku i zapewnienia bytu rodzinie. Rodzinie, której o mały włos nie rozbił za sprawą swojego wieloletniego przywiązania do alkoholu i kokainy (dość powiedzieć, że Amerykanin do dziś nie ma bladego pojęcia, w jaki sposób napisał powieść "Cujo"). Ale właśnie także poprzez swoje niedoskonałości, o których mówi bez ogródek,
King do dziś cieszy się sympatią czytelników, ceniących niepoprawnego gawędziarza i bacznego obserwatora dynamicznie zmieniającej się codzienności za powołanie do życia galerii niezapomnianych bohaterów; za konsekwentne kruszenie fasady w relacjach międzyludzkich – fasady kryjącej frustracje, dwulicowość, liczne patologie (rozpatrywane przez pisarza w kontekście jednostek i całych społeczności) oraz szaleństwo, nader często spuszczane ze smyczy za sprawą ingerencji nadnaturalnych sił.
Umiejętność odnajdywania grozy w normalnych na pozór sytuacjach, miejscach, obiektach i przedmiotach, jak również smykałka do budowania aury nostalgii łączy się w utworach
Kinga z gruntowną analizą ludzkich zachowań w sytuacjach kryzysowych, objawiających nie zawsze chlubną prawdę o nas samych. Choć autor
"Pod kopułą" specjalizuje się w literackiej fikcji, gros jego opowiadań czy powieści przemyca wątki autobiograficzne lub nawiązuje do autentycznych wydarzeń. Nie dziwi więc fakt, że w literackim uniwersum
Kinga bohaterowie oddający się sztuce pisania nie należą do rzadkości, zaś ich zmagania z niemocą twórczą, uciążliwymi fanami czy bolesnymi wspomnieniami stanowią osnowę nietuzinkowych fabuł, będących punktem wyjścia dla (w większości przypadków) równie ciekawych filmów.
Olśnione strachy stukają na maszynie Jack Torrance – były nauczyciel, poszukujący inspiracji pisarz oraz unikający pokusy alkoholik – to nie tylko kluczowa, choć nie najważniejsza postać na dramaturgicznej planszy
"Lśnienia", wydanego w 1977 roku klasycznego dziś horroru o nawiedzonym hotelu Panorama położonym w odludnej partii Gór Skalistych. To także
porte parole samego
Kinga, egzorcyzmującego na kartach powieści alkoholowego demona oraz irracjonalny gniew, jaki zaczął odczuwać względem swoich najbliższych. Przystępując do realizacji
"Lśnienia" (1980)
Stanley Kubrick z całą premedytacją przenicował treść literackiego oryginału.
Pomijając niezliczone zmiany odnośnie najróżniejszych detali zawartych w fabule, reżyser zmienił profil psychologiczny Jacka Torrance'a, człowieka targanego lękiem przed zawodową klęską. W powieści mężczyzna – odnajdujący szansę na napisanie książki, która może okazać się ostatnią deską ratunku dla jego kariery – jawi się jako podatna na sugestie ofiara upiornego hotelu przeobrażającego go na swój obraz i podobieństwo (niemniej dzięki swojemu synowi Danny'emu Jack na chwilę odzyskuje poczytalność, udowadniając, że wciąż tlą się w nim szczere ojcowskie uczucia). Natomiast w filmie
Kubricka – przekonanego o niedoskonałości ludzkiej natury – można odnaleźć liczne tropy wskazujące, że hotel tylko wyzwolił wyjątkowo mroczny i pokręcony aspekt osobowości Torrance'a, który nie potrafi przełamać blokady twórczej.
Wcielający się w tę rolę
Jack Nicholson zdecydowanie nie był faworytem
Kinga (któremu bardziej pasował
Jon Voight), podobnie jak
Shelley Duvall, będąca zaledwie cieniem jasnowłosej, silnej i walecznej Wendy. Pisarz nie szczędził cierpkich słów pod adresem tego filmu – za który swego czasu
Kubrick otrzymał skądinąd nominację do Złotej Maliny w kategorii "najgorszy reżyser" – tłumacząc, że ceniony filmowiec zabrał się za gatunek, którego nie rozumie. Jednak realizowane (między innymi) w halach EMI Elstree Studios
"Lśnienie" szybko zaczęło zyskiwać na wartości (mimo początkowo słabej prasy), a kolejni badacze, akademicy i recenzenci zaczęli dostrzegać wielowymiarowość tego niewątpliwie misternie skonstruowanego dzieła, w którym motywy sobowtórów, zwierciadlanych odbić i symbolika labiryntu wyłaniają się dosłownie na każdym kroku. Kryzys męskości, rasizm, ludobójstwo Indian, amerykański imperializm, teorie spiskowe – to tylko niektóre z kluczy, w jakich próbowano odczytywać film
Kubricka. W 1997 roku
Mick Garris, w ścisłej współpracy z
Kingiem, przedstawił swoją wersję
"Lśnienia", która jednak wiernie trzymała się literackiego pierwowzoru. Nominowany do Emmy miniserial ze
Stevenem Weberem oraz
Rebeccą De Mornay w rolach głównych zrealizowany został w scenerii Stanley Hotel w Estes Park, Kolorado, czyli miejscu, gdzie dwadzieścia lat wcześniej kilka dni spędził autor "Miasteczka Salem", zyskując inspirację do napisania wiadomej powieści.
Warto wspomnieć, że dziesięć lat przed premierą dzieła
Garrisa,
King – będąc jeszcze w szponach nałogu – popełnił "Stukostrachy", inspirowany dziecięcą rymowanką oraz
Lovecraftowskim "Kolorem z innego wszechświata" horror SF ukazujący perypetie Roberty Anderson, autorki poczytnych opowieści z Dzikiego Zachodu, która przypadkiem odkrywa zagrzebany w ziemi statek kosmiczny, uwalniając tym samym złowieszczą moc oferującą mieszkańcom Haven niezwykłe zdolności (pobudzając przy tym ich kreatywność), jednocześnie czyniąc z nich posłuszne marionetki o coraz bardziej wyniszczonych ciałach.
Powieść, uznawana przez samego autora za wyjątkowo kiepską (choć świetnie ukazującą, co działo się z psychiką
Kinga w tamtym okresie), posłużyła za kanwę nieco lepszej telewizyjnej adaptacji. W wyreżyserowanym w 1993 roku przez
Johna Powera trzygodzinnym filmie na uwagę zasługuje całkiem niezłe aktorstwo, szczególnie zaś ekranowego duetu
Marg Helgenberger (Anderson) –
Jimmy Smits, który wcielił się w postać Jamesa Erica Gardenera,. To poeta-alkoholik, który dzięki wszczepionej w głowę płytce nie ulega równie kuszącym, co śmiercionośnym wpływom pozaziemskiej siły.
Ja, czyli Inny "Tak mógłby pisać
Stephen King, gdyby w ogóle potrafił pisać" – to jedna z najsłynniejszych wydawniczych opinii pod adresem Richarda Bachmana, autora
"Uciekiniera",
"Wielkiego marszu" czy
"Chudszego". Zmarły w 1985 roku na raka literat, specjalizujący się w psychologicznych dreszczowcach i futurystycznych dystopiach, był nader poręcznym pseudonimem
Kinga, pod którym pisarz publikował na mocno wyboistych początkach swojej kariery. Mimo zdemaskowania owego faktu we wspomnianym roku 85, w późniejszych latach Amerykanin jeszcze dwukrotnie przywoływał swoje "ambitniejsze" alter ego. W 1996 roku wdowa po Bachmanie udostępniła przypadkiem odnaleziony maszynopis gotowej powieści męża pod tytułem
"Regulatorzy", która ukazała się na rynku równocześnie z
Kingowską "Desperacją", będącą alternatywną wersją dzieła "zmarłego" pisarza.
Instancja Bachmana zainspirowała
Kinga do napisania powieści (ostatniej przed wyjściem z nałogu), w której podjął temat dwoistości ludzkiej natury. Bohaterem
"Mrocznej połowy" jest bowiem Thad Beaumont, szanowany akademik i autor prestiżowych, choć komercyjnie mało atrakcyjnych publikacji. Aby zarobić na utrzymanie rodziny, protagonista (ukrywając się pod pseudonimem George Stark) pisze niezwykle poczytne, krwawe kryminały z charyzmatycznym mordercą w roli głównej. Kiedy student Beaumonta próbuje go szantażować, Thad publicznie wyjawia prawdę o swoim wstydliwym zajęciu, urządzając symboliczny pochówek swojemu
porte parole. Problem w tym, że Stark nie zamierza odejść udowadniając, że jest kimś więcej niż tylko chwytem marketingowym. W 1990 roku za sterem kinowej adaptacji
"Mrocznej połowy" stanął
George A. Romero, zaś w podwójnej roli z powodzeniem wystąpił
Timothy Hutton.
Temat fikcyjnego nazwiska to jedno, inną sprawą jest oskarżenie o plagiat, które pod adresem Amerykanina próbowano wysuwać nie raz. Nie dziwi zatem, że pewnego dnia do drzwi letniskowego domku Morta Raineya (
Johnny Depp), pisarza cierpiącego z powodu braku weny oraz piekła rozwodu, puka niejaki John Shooter (
John Turturro), oskarżający literata o intelektualną kradzież. Co z tego wynika, doskonale wiedzą osoby znające nowelę
"Tajemnicze okno, tajemniczy ogród" pochodzącą ze zbioru "4 po północy" oraz zrealizowane na jej podstawie kinowe
"Sekretne okno" (2004)
Davida Koeppa, wprowadzające jednak kilka istotnych zmian, szczególnie widocznych w finale dzieła.
W zrealizowanej pod szyldem stacji TNT antologii
"Marzenia i koszmary" (2006), kolekcji ośmiu godzinnych filmów opartych na opowiadaniach
Kinga, znalazła się także – dokonana przez
Roba Bowmana – swobodna adaptacja
"Ostatniej sprawy Umneya", w której tytułowy prywatny detektyw z lat 30. minionego wieku (nominowany do Emmy
William H. Macy) odkrywa, że jest jedynie postacią literacką, zaś jego (s)twórca – boleśnie doświadczony przez życie – próbuje zająć miejsce Umneya, sprawiając, że protagonista trafia do realnego świata.
"Sekretne okno"
Temat bliskiej relacji autora ze stworzoną przez niego personą jest jednym z istotnych wątków
"Wielkiego kierowcy" (2014)
Mikaela Salomona. W tej telewizyjnej adaptacji noweli ze zbioru
"Czarna bezgwiezdna noc" poczytna pisarka Tess Thorne (występująca także w
"Sekretnym oknie" Maria Bello) pada ofiarą bestialskiej napaści ze strony zwyrodnialca udającego dobrego Samarytanina. Pobitej, wielokrotnie zgwałconej i podduszonej bohaterce udaje się uciec z rąk psychopaty, by w tajemnicy przed światem dokonać srogiej pomsty w zapalczywym gniewie w asyście widmowej Doreen (
Olympia Dukakis), bohaterki jednej ze swoich książek.
Kocham Cię na zabój W 1990 roku na ekranach kin zagościła
"Misery" Roba Reinera, thriller psychologiczny wywiedziony z młodszej o trzy lata powieści
Kinga, ukazującej dramatyczne losy Paula Sheldona, autora (znienawidzonej przez siebie) serii wiktoriańskich romansów o Misery Chastain (po mężu Carmichael), które przyniosły pisarzowi niemałe pieniądze oraz uwielbienie czytelniczek, takich jak Annie Wilkes, byłej pielęgniarki i morderczyni w jednej korpulentnej osobie, roztaczającej opiekę nad Sheldonem po jego feralnym wypadku samochodowym.
Gdy pisarz Bean Mears (o aparycji
Davida Soula lub
Roba Lowe'a) powraca po latach do miasteczka Salem, nie podejrzewa, że pragnienie napisania książki oraz zmierzenia się z dziecięcą traumą – której powodem była wizyta w upiornym domu Marstenów górującym nad tym zakątkiem stanu Maine – okaże się najmniej fortunną decyzją w jego dorosłym życiu. Inspirowana
"Drakulą" Brama Stokera powieść
Kinga posłużyła za kanwę dwóch miniseriali, z których pierwszy (dostosowany także do projekcji kinowej z myślą o europejskim rynku) wyreżyserował w 1979 roku
Tobe Hooper, drugi natomiast – w wersji mocno uwspółcześnionej – zaproponował w 2004
Mikael Salomon.
O ile produkcja autora
"Teksańskiej masakry piłą mechaniczną" (1974) spotkała się z dość ciepłym przyjęciem przez znaczną część widzów i krytyków, o tyle nowsza ekranizacja wielu zirytowała daleko posuniętymi odstępstwami od literackiej kanwy. Niemniej w obu odsłonach
"Miasteczka Salem" twórcom udało się uchwycić (doskonale oddany na kartach powieści) klimat małomiasteczkowego tygla, w którym ingerencja nadnaturalnego czynnika jest równie przerażająca, co kumulujące się przez lata w lokalnej społeczności zło czekające na sprzyjający moment, by zebrać krwawe żniwo.
Temat niechlubnej przeszłości, zakłamania i spirali zła powrócił także w
"Worku kości", inspirowanej
"Rebeką" Daphne du Maurier, choć będącej
de facto rasową
ghost story historii Mike'a Noonana, psychicznie wypalonego, cierpiącego na niemoc twórczą pisarza wciąż niepotrafiącego pogodzić się ze śmiercią brzemiennej żony. Owa kameralna opowieść o samotności, ale i miłości oraz nienawiści silniejszych niż śmierć, posłużyła za punkt wyjścia dla debiutującej w 2013 roku telewizyjnej produkcji
Micka Garrisa, w której główną rolę zagrał
Pierce Brosnan.
Natomiast w
"1408", zrealizowanej w 2007 kinowej adaptacji krótkiego opowiadania ze zbiorku
"Wszystko jest względne" (tekst wcześniej opublikowano w formie testowej w Kingowskim "Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika"), reżyser
Mikael Håfström bajecznie rozbudował historię Mike'a Enslina (
John Cusack), autora bestsellerów demaskujących prawdę o pozornie nawiedzonych domach, zamkach i nekropoliach, który w tytułowym pokoju zlokalizowanym w nowojorskim hotelu Dolphin odzyskuje wiarę w życie pozagrobowe. Na tym jednak nie koniec: posiadający aż trzy alternatywne zakończenia film sprawdza się bowiem jako opresyjne, dopracowane wizualnie studium przepracowywania straty, zmyślnie mnożące skądinąd nawiązania do innych dzieł
Stephena Kinga.
Złote lata Zaprawione solidną porcją nostalgii spojrzenie na czasy dzieciństwa – które wcale nie musiało być idylliczne – charakteryzuje nowelę
"Ciało" (stanowiącą jeden z elementów zbioru
"Cztery pory roku"), którą w 1986
Rob Reiner z powodzeniem przeniósł na duży ekran.
"Stań przy mnie" – tytuł zaczerpnięty z piosenki Bena E. Kinga – oferował sentymentalną, pełną ciepła, ale i bardziej ponurych fragmentów podróż do przeszłości. Punktem wyjścia jest w tym przypadku odczytywany przez pisarza Gordiego Lachance'a (
Richard Dreyfuss) nekrolog Chrisa Chambersa, jego dawnego przyjaciela, z którym (oraz w asyście Verna Tessio i Teddyego Duchampa) bohater wyruszył latem 1959 roku na poszukiwanie zwłok zaginionego chłopca Raya Browera.
"Stań przy mnie"
Dysfunkcyjne rodziny, udręki dorastania, koniec niewinności, oswajanie się z nieuniknioną i wszechobecną śmiercią, więzy młodzieńczej przyjaźni, które prędzej czy później muszą zostać rozwiązane – tematyczne bogactwo filmu
Reinera sprawia, że ta kameralna opowieść w duchu
coming-of-age (stanowiąca podstawę książki pisanej przez dorosłego Lachance'a) do dziś plasuje się w ścisłej czołówce najlepszych adaptacji dzieł
Kinga. Zbliżony zakres tematyczny, aczkolwiek mocno podrasowany brutalnością i nadnaturalną grozą, charakteryzuje również
"To", imponującą gabarytami powieść, którą w 1990 na potrzeby małego ekranu z przyzwoitym efektem zaadaptował
Tommy Lee Wallace. W opowieści o walce siedmiorga bohaterów z Klubu Frajerów z postrachem Derry, jakim jest zmiennokształtna bestia lepiej znana jako Pennywise (
Tim Curry), kluczowy wątek stanowi śmierć George'a, młodszego brata Billa Jąkały, który po latach, już jako William Denbrough (
Richard Thomas), popularny pisarz horrorów – jego książki wydawane są przez oficyny promujące wówczas powieści samego
Kinga – będzie musiał stanąć wraz z przyjaciółmi do kolejnej walki z wypartym koszmarem.
Decyzja kapituły National Book Foundation o przyznaniu autorowi
"Bastionu" medalu za wybitny wkład w literaturę amerykańską (mówimy o bestsellerach "zawierających głębokie moralne prawdy o naszym życiu wewnętrznym", przywołując fragment uzasadnienia) wywołała spory ferment w środowisku pisarzy. Z drugiej strony trudno o lepsze uhonorowanie kariery człowieka, który osiągnął spektakularny i zasłużony sukces dzięki długim latom ciężkiej pracy, olbrzymiemu wsparciu ze strony rodziny oraz (tak, jemu także) talentowi, nie mówiąc już o różnie stymulowanej wenie, która czasami płatała
Kingowi niezgorsze figle.
"Płacą mi absurdalną ilość pieniędzy za coś, co i tak robiłbym za darmo" – przekonywał onegdaj pisarz już kilka razy deklarujący chęć przejścia na zasłużoną emeryturę, która (póki co) wciąż schodzi na dalszy plan. I choć ostatnie prozatorskie dokonania Amerykanina nie zawsze satysfakcjonują, w nadchodzących latach nie zabraknie ciekawie zapowiadających się premier wywiedzionych z dorobku człowieka, który przed laty walnie przyczynił się do odmiany oblicza literackiego horroru.