Jestem wielką fanką Westworld, zwłaszcza pierwszego sezonu, ale i drugi dawał radę, ale trzeci to dla mnie jakieś nieporozumienie. Nie chodzi o to, że akcja rozgrywa się poza Parkiem, bo to było do przewidzenia, ale motywacje bohaterów są nielogiczne i kompletnie dla mnie niejasne.
Dlaczego Maeve skoro niesie wszystkim hostom dobrą nowinę, że ich świat to iluzja, mimo to uczepiła się jak rzep idei córki, która jest iluzją dokładnie w takim samym stopniu jak wszystko inne w Parku Rozrywki? Ale nie. Córka jakimś cudem istnieje naprawdę i warto dla niej zabijać i być zabijaną.
Kim był Caleb? Sądziłam, że Dolores przypadkiem na niego trafiła, bo nawet pyta go o imię, a potem on nagle ma stać się... Jakimś liderem ludzkości?
Nie kupuję, że jeden program stworzył prognozy dla każdego człowieka na ziemi, ale okay, to scifi, niech i będzie, ale że ktoś dostaje swój profil i idzie w miasto palić budynki lub popełnia samobójstwo? Hello, to tylko prognoza. Jak z pogodą. Nie musi się sprawdzić.
Po co Bernard ścigał Dolores? Chciał ocalić ludzi? Ją? On od początku miał ten cały klucz i na co czekał?
Nie rozumiem motywacji Dolores, tzn rozumiem, że to miał być twist, że na początku mści się personalnie potem chce zniszczyć system a na koniec wygłasza naiwną mowę w stylu dawnej poczciwej córki ranczera.
Hale na końcu to nowa, wkurzona Dolores?
Tylko wątek z Man in black mi się podobał, bo w sumie dostał to, na co zasłużył.
Za dużo scen walk, z których nic nie wynika, za mało sensownej fabuły. Świat przedstawiony nijaki.