O dziwo jeszcze się taki temat w ilości x10 nie pojawił, więc zakładam go jako pierwszy.
Jestem świeżuteńko po odcinku. Co tutaj dużo mówić, czysta rewelacja. Fabularnie jest wręcz idealnie, wątki są pociągnięte z dużą dozą zarówno pomysłowości, jak i racjonalnego pomyślunku, ciągle poznajemy jakieś to nowe "zakamarki" charakteru, każdego z bohaterów. W "When the dead come knocking" zaserwowano nam chyba każdy z możliwych gatunków, jakie mogą wpasować się do tematu. Był czysty dramat, thriller zarówno ten zwykły, jak i ten opatrzony szczyptą elementów psychologicznych, nutka romansu, trochę obyczajówki. Oczywiście to wszystko okraszone typowym horrorem. Gdyby się nawet wysilić to i trochę komedii się znajdzie :D Na plus można zaliczyć również podjęcie tematu przemiany. Jak widać twórcy chcą nadal zgłębiać tą nieodzowną sferę egzystencji naszych bohaterów. Teraz pytanie, czy czegoś chcieć więcej? :D Widać, iż twórcy na poważnie podeszli to tematu. Wydaje mi się, iż zdawali sobie w pełni sprawę, jaki obowiązek i wyzwania czekają na nich, podczas ekranizacji jednego z najcięższych fragmentów całego uniwersum. Śmiało można stwierdzić, że podołali. Ba, nawet przeszli moje najśmielsze oczekiwania. Oczywiście jest kilka spraw, które zapewne bym zmienił, ale nie są to rzeczy pierwszorzędne.
Tak to się plasuje aspekt fabularny. Teraz oczywiście, zgodnie z przyjętą "tradycją" przechodzę do kwestii bohaterów. Niewątpliwe jest to, że pierwsze skrzypce w tym odcinku, grali duet Glen-Maggie, Rick, Michonne, Merl i Andrea.
W przypadku Glena i Maggie, to nie dość, iż pokazali siłę ich związku, to przedstawiono nam również lojalność w stosunku do grupy. Oddanie, przywiązanie, chęć zapewnienia im bezpieczeństwa, troska. Widać, że są skorzy to poświęcenia samych siebie, tylko po to, by reszta nadal znajdowała się poza obszarem "wpływów" tego złego. Glen naprawdę mi zaimponował. Uważałem go do tej pory, jako takiego chłopca na posyłki, co to robi wszystko co się mu karze. Teraz rolę się odwróciły i to znacznie. Chłopak sprawia pozory słabego, uległego, ale jest silny psychicznie. Wola walki, mimo beznadziejności sytuacji, ciągle w nim tkwi. Nie ma oporów przed wyrażaniem własnego zdania, nawet w obecności takiego, można powiedzieć "bossa" jakim jest Merle. Został postawiony pod murem, ale nadal prowadził bój. Zdawał sobie sprawę, że takim postępowaniem naraża Maggie, ale nie miał wyjścia. Nie przejawiał przez to egoizmu. Co toto nie. Chciał przedstawić Dixonowi, że nadal się trzyma, a do złamania jego postanowień Merlowi daleko. Pokuszę się tutaj o stwierdzenie, że tą właśnie postawą Glen zaimponował starszemu z braci. Jeżeli przyrównamy ten moment do komiksu, to ja tu widzę rozbieżność jak między niebem, a ziemią. Różnica znaczna oraz diametralna. Maggie natomiast pokazuje swą siłę, gdy nie ma przed oczami wizji śmierci osoby na której jej zależy. Moc, chęci, oddanie. Jest gotowa oddać własną godność. Jako osoba zdaje sobie sprawę z bólu jaki może ją spotkać, ale mimo wszystko nadal podąża za swoimi wartościami. Jednakże, mimo wszystko wyjawia położenie więzienia. Teraz pojawia się kwestia sporna. Czy zrobiła źle, czy może dobrze. Wszystko zależy do naszego punktu widzenia. Z jednej strony można ją bronić, z drugiej potępiać. Moje stanowisko znajduje się pomiędzy. Wychodzę z założenia, iż wszystko ma swoje plusy i minusy. W takiej sytuacji nie jest możliwym aby obiektywnie ocenić kroki Maggie.
Czas na Ricka. Ohhh Rick, Rick, Rick i po raz kolejny nowe oblicze. Widać, iż sytuacja z Andrew sporo go nauczyła, bo i czemu miałaby nie? Działanie sprawne, taktowne, racjonalne, dogłębnie przemyślanie. Przy bramie nie ma już przywitania z otwartymi rękami. Wkrada się spora doza podejrzeń, sprawnej analizy, oraz można powiedzieć, lekkiego zdziwienia, co również swoje zrobiło. Wszak, widzi on kobietę, która nie dość, że zachowuje się jak ninja wywijając kataną na prawo i lewo, to jeszcze jest świadkiem faktu, iż maszeruje sobie ona jak gdyby nigdy nic wśród grupki prawie 20 zombie. Niemniej jednak postanawia ją wprowadzić do więzienia, ale nie z powodów typu "o hej, jestem Rick, a to reszta". Co toto nie. Chce dowiedzieć się tego co wymagane, po czym, kolokwialnie mówiąc "wypad". Pokazuje to nam, iż Grimes mówi stanowcze nie, nowo przybyłym. Stawia sprawę jasno, my nie znamy ciebie, ty nie znasz nas, lecz mimo wszystko nie ma dla ciebie miejsca w naszej grupie. Jest to nie tylko przejawem nieufności. Rick w ten sposób chce pokazać, że każdy krok jest przez niego dogłębnie analizowany. Nic nie przejdzie niezauważenie. Poza tym, czy Rick przypadkiem nie uciekł się do formy lekkiej tortury? Może tortura to za mocne słowo. Powiedzmy, że silnymi bodźcami chciał zmienić pogląd Michonne :D To jak wiadomo wcześniej się nie zdarzyło. Nawet w przypadku więźniów. To ponownie dowodzi, że tamte wydarzenia sprawiły, iż stał się przeczulony na każdy, nawet najmniejszy szczegół. Wszędzie widzi potencjalne zło. Postawa zła, czy dobra? Kwestia naszej opinii.
Michonne z odcinka na odcinek zaczyna zyskiwać w moich oczach. Po lekko nadszarpanej reputacji za sprawą odcinków 3-4-5, zaczyna się podnosić. Mówiąc szczerze robi to dość sprawnie. Zacznę chronologicznie od akcji pod bramą. Zaimponowała mi walką, ale z tą różnicą, że nie była to walka, dla samej walki z fizycznym przeciwnikiem. Można powiedzieć, iż była to walka z własnymi słabościami, a nawet strachem. Wizja śmierci, porażki, przegranej robi swoje. Do tego dodajmy sobie fakt, iż Mich miała pełną świadomość tego, że tak naprawdę całą ta sytuacja wynikła z faktu jej brawury, która ją lekko zgubiła. Pod grubą warstwą alienacji, kryją się uczucia wyższe, które oczywiście stara się maskować nie mówiąc o nich, jednakże jej ciało, wzrok, mimika, gesty wszystko to uwidaczniają. Czuć, że potrzebuje grupy by przeżyć, tego czynnika ludzkiego, który sprawi, że na nowo poczuje się jak człowiek, a nie maszyna. Z jednej strony czuje ulgę widząc nowe osoby, ale z drugiej strony nie pozostaje ufna. Też pełna obaw, czuje się bezpieczniej przy broni, którą ponownie jej odebrano. Początkowa złość z powodu tego faktu ustaje, gdy ta widzi zajście z Carol. Michonne uświadamia sobie, iż w końcu trafiła na ludzi dobrych, dbających o siebie, troszczących się wzajemnie. Osiągnęła rzecz, którą pragnęła. Oczywiście będzie podchodzić z lekką rezerwą, przecież nic nie jest jeszcze pewne, ale zdaje sobie ona sprawę z tego, że jest tam gdzie powinna być. Dodatkową rzeczą jest fakt jej ponownego wypadu do Woodbury. Nie jest on bynajmniej motywowany chęcią pomocy w celu ratowania naszej pary. Co toto nie. Jest to element poboczy. Głównym celem jest próba zabrania z miasta Andrei. Najważniejszy element. Pokazuje to, że dziewczyna nie chowa urazy. Można powiedzieć, iż ciągle czuje więź jaka się miedzy nimi pojawiła. Brak Andrei lekko jej doskwiera. Tutaj jeszcze muszę wspomnieć o akcji w domku w lesie. Co by nie mówić, czynem zabicia potencjalnego zagrożenia, Mich sobie znacznie zapunktowała u Ricka.
O Merlu nie ma potrzeby by się Bóg wie jak rozwodzić. Dalej ten sam ...... (dopowiedzcie sobie wedle uznania :D) co to widzi tylko czubek własnego nosa. Mówiąc prosto nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć cel. Niemniej jednak nie spodziewał on się takiego obrotu sprawy i oporu ze strony Glena. Jak już mówiłem, ta kwesta zaimponowała znacznie Dixonowi. Podejrzewam, iż w końcu uświadomił sobie, iż grupa z Atlanty, to teraz kompletnie inni ludzi. Silniejsi, sprawniejszy, gotowi do walki. Fakt oczyszczenia przez nich więzienia trochę go wrył w beton.
O Andrei dużo też pisać nie trzeba. Brała ona udział w jednym z większych wątków, jednakże szedł on według jednej linii, lecz nie znaczy to, iż nic nam nie pokazywał. Co toto nie. Pokazywał on nam dość sporo, a mianowicie chodzi o to, iż Andrea mimo poprzednich przejść, mimo takiego nagromadzenia śmierci i cierpienia, nie potrafi obojętnie przejść obok umierającego człowieka. Sprawia jej to wewnętrzne cierpienie i ból. Fakt późniejszej przemiany jeszcze bardziej potęguje to wrażenie. Potrzebuje przy tym jakiejś bliskiej osoby, kogoś kto doprowadzi to tego, iż jest szansa na lepsze jutro. Taka postawa pokazuje nam jak duża zmiana zaszłą między Andreą w drugim, a Andreą w trzecim sezonie. Na farmie trzymała się z dala, nie wchodziła w żadne głębsze korelacje. Nie potrzebowała tego, aczkolwiek nie znaczy to, iż była nieważna. Można powiedzieć, że korzyści z jej obecności czerpania tylko jedna strona, w tym wypadku grupa, a nie ona. W Woodbury jest już inaczej. To ona wymaga, to ona pragnie, przy czym odwzajemnia. Tutaj możecie powiedzieć, że Gubernator traktuje ją przedmiotowo, jako coś przelotnego. No z tym bym polemizował. Wszystkich na około trzyma na dystans, jednak samą Andreę dopuścił do siebie. Chce ją mieć przy sobie, aczkolwiek jest tutaj druga sprawa, a mianowicie ma w tym swój cel. Uczucia może ma i słuszne, ale podsycane są one rzeczami drugorzędnymi, a definitywnie negatywnym zabarwieniu.
Tutaj jeszcze muszę wspomnieć o samym Gubernatorze. W tym właśnie odcinku wyszła na jaw siła Gubernatora. Tak naprawdę jest on słaby, bezsilny, ograniczony, miałki. Ma wielkie mniemanie o sobie, które na ma odzewu w realiach. Jego władza nie polega na jego decyzjach, a na działaniu popleczników. Dysponuje prawie 100-osobowym miastem, ma niezbędne wyposażenie, broń, leki, ubrania itd, a nie potrafił zdobyć stosunkowo małego obiektu jakim jest więzienie. W mgnieniu oka mógł je mieć na własność. Co zrobił? Zrezygnował. To już nasza grupa w składzie 5 osobowym oczyściła znaczną część. Pokazuje nam to, że siła nie leży w ilości, a sprawności grupy i jej taktyce. Blake uświadomił sobie przy tym, że ma do czynienia, z o wiele większym zagrożeniem, niż początkowo uważał. Jego pozycja jest znacznie zagrożona. Teraz zdaje sobie sprawę, że skoro 10 osoby team dał sobie radę z hordą, to co mogą zrobić z takim miasteczkiem. Zastanawiam się jak to wszystko później się rozegra.
W takim razie muszę koniecznie obejrzec ten odcinek jeszcze raz :) Ja mam wielką nadzieję, że Merl jednak stanie po stronie brata :) a co do przerw to faktycznie człowiek sie później zastanawia co było wcześniej i pewne niuanse uciekają :/
dzięki:)płeć meska
nie sądzę żeby Glenn uwierzył w intencje Merle które były akurat w tym momencie szczere
Merle nie chce żeby Gubernator się dowiedział dokładnych danych bo wykończy wszystkich plus jego brata
dlatego chciał śmierci Glenna wpuszczając walkera i miał plan zająć się laską, do tego ma dosyć bycia pieskiem Gubcia
No tak, z ostatnią kwestią zgodzę się z Tobą stuprocentowo. Merle to zdecydowanie nie jest charakter, który chce być podporządkowany w jakikolwiek sposób. To on chce mieć pod sobą ludzi. Dlatego wydaje mi się, że kiedy nadejdzie jakakolwiek sposobność, żeby przestać być "pieskiem Gubernatora", to Merle RACZEJ ją wykorzysta. Twój argument ze Szwędaczem także wydaje mi się bardzo sensowny , ale (no właśnie, znowu mam jakieś "ale") Merle doskonale widzi, jaki jest Gubernator, prawda? Wie, że likwiduje jakiekolwiek zagrożenie. A zagrożeniem w tym wypadku jest CAŁY team Ricka. Biorąc Glenna i Maggie za zakładników, wiedział, na co się pisze. Gdyby rzeczywiście tak bardzo zależałoby mu na bracie, to raczej zgodził się na pomysł Glenna i poczekałby na Daryla, który miał zostać tam przywieziony. Oczywiście można to tłumaczyć, że Merle miał nadzieję, że Gubernator zrobi dla swojego wiernego człowieka wyjątek i oszczędzi jego brata, bla bla bla. Mimo wszystko, wydaje mi się to lekko naciągane, a Merle głupim człowiekiem nie jest.
Niestety ale Wasze przewidywania odnośnie moralności Merla, są że tak powiem, psu a budę. Zresztą moje wcześniejsze dotyczące lojalności Daryla również były strzałem w eter. Wyjaśnię dlaczego. Wczoraj natknąłem się na zdjęcie promujące odcinek "Made to Suffer". Widniał na nim Daryl, siedzący sobie jak gdyby nigdy nic, na skwerze Woodbury. Na photo wygląda jakby był, nie nie wiem, zamyślony, układający sobie wszystko do kupy? Wszystko sprawia wrażenie czasu po szturmie. Dominuje spokój itd. Może to są zbyt dalekosiężne wnioski, ale wygląda na to, że Dixon opuści Ricka co mi się nie podoba. Pisałem o tym wczoraj, jeżeli twórcy wprowadzą taki wątek to cała przemiana Daryla w drugim sezonie będzie bezpodstawna, sztampowa, nijaka, miałka. Pokaże nam to, że tak naprawdę jest to postać słaba psychicznie, dająca się łatwo owinąć wokół palca. Mówiąc prościej wyjdzie na jaw jego naiwność.
Uważasz, że jeżeli Daryl odłączy się od grupy, będzie oznaczało to, że jest naiwny? :) Zawsze odstawał od reszty grupy, choć ostatnio można zauważyć, że traktuje ich trochę jak rodzinę, której nigdy nie miał. Został mu tylko brat, który za dobrym bratem nie jest. Jeśli odejdzie od Ricka, tzn., że dał się owinąć wokół palca? Komu? Z perspektywy Merla, to właśnie będąc w grupie Ricka jest pod jego „władzą”. Myślę, że jeżeli miałby odejść, to tylko dlatego, że niezbyt sobie z tym poradził psychicznie – „nowa rodzina” kontra stary brat. Bo w zapowiedzi wyraźnie widać, że będzie musiał podjąć decyzję.
Jakie to zdjęcie, gdzie można je znaleźć?
Pewnie chodzi o to: http://25.media.tumblr.com/tumblr_me4b0swCY61ro95bto2_1280.jpg
Po pierwsze to odstawał od reszty za czasów pierwszego sezonu. W drugim znacznie się do grupy zbliżył, o czym wielokrotnie wspominano, głównie za sprawą Carol. W trzecim sezonie działa ramię w ramię z Rickiem. Można nawet powiedzieć, że pełnią razem przywództwo gdyż i jednemu i drugiemu zależy by znać opnie drugiego.
Perspektywy Merla tutaj nie mieszaj. Nie od dziś wiadomo, że ma on skrzywione poczucie realności. Skoro uważasz (bądź też nie), że przejście w funkcję filaru grupy, rozpoczęcie bycia ważnym, traktowanym na równi z innymi, gdzie każda opinia jest ważna, można przyrównać do owinięcia się w okół palca, to chyba nie mamy nad czym tutaj dyskutować.
Cyt. "Myślę, że jeżeli miałby odejść, to tylko dlatego, że niezbyt sobie z tym poradził psychicznie" i tutaj trafiłaś w pełną 10. Człowiek, który wydawał się twardo stąpający po ziemi, silnie trzymający się swoich przekonań uległ chwili wybierając rzecz z góry nacechowaną negatywnie, wracając się przy tym do punktu wyjścia. Cała jego przemiana jaką mogliśmy oglądać na przełomie poprzednich dwóch sezonów pójdzie się bujać, jeśli okaże się, iż moje przewidywania są prawdą.
PS. teraz przynajmniej wiadomo dlaczego wprowadzają Tyressa. No, przynajmniej byłoby to dobrym wyjaśnieniem.
Nie, chodziło mi o to, że stali się bardzo dobrymi partnerami, idą prawie ramię w ramię, aczkolwiek to Rick jednak ma to ostatnie zdanie, on rządzi ponad Darylem i całą resztą, chociażby scena, w której Daryl celuje do Michonne. A co do Merla to chodziło mi o to, że Rick miał na Daryla wpływ przez ten cały okres czasu, a Merle nie miał na niego ani na jego postępowanie wpływu. Więc jeśli mowa o owijaniu sobie kogoś wokół palca, to w przypadku Merla nie można o tym mówić, bo nie było co do tego perspektyw i podstaw. Jeżeli by odszedł z bratem (o ile go nie zabije), to moim zdaniem tylko z jednego powodu – to jego brat.
A dlaczego Rick ma to ostatnie zdanie? Bo oddano mu przywództwo bez żadnych obiekcji. Sam Daryl na to przystał. A czy tak naprawdę Grimes ma ostatnie zdanie? No nie powiedziałbym. Może jeszcze za czasów drugiego sezonu, kiedy oni nie byli na tyle ze sobą zżyci, takie zjawisko miało miejsce. W trzecim natomiast już tego brak. Akcja z więźniami = konsultacja z Darylem, problem Axela i Oscara = konsultacja z Darylem itd. Są to tylko wybiórcze przykłady, ale mają one zobrazować relacje Rick-Daryl, która na pewno nie przybrała formy owijania w okół palca.
Kolejna sprawa, to czy Rick tak naprawdę miał jakiś wpływ na Daryla? Oj z tym bym polemizował. Oczywiście jakoś tam zmienił jego nastawienie, ale były to naprawdę nieznaczne kroki. Nie zapominaj, że jego zmiana, to głównie zasługa Carol, która jako jedna z niewielu otworzyła się na Dixona pokazując, iż widzi w nim coś więcej niż tylko outsiders'a i chama.
Co do Merla to wystarczy iż miał wpływ na Daryla przez ostatnie 30 lat jego życia. Widać było co jego "wartości" zrobiły z chłopakiem. Poza tym chyba nie zrozumiałaś o co mi chodzi, kiedy mówiłem o "owijaniu...". Miałem namyśli fakt, że Daryl na widok brata momentalnie zmienił strony (hipotetycznie zakładając). Oczywiście miał jakieś tam wyrzuty, ale mimo wszystko opowiedział się po stronie osoby (nie ważne, że jest to brat) która w pewnym sensie przyczyniła się do procesu unicestwienia Ricka i reszty, a to tego zasilił szeregi Gubernatora. Wiadomo jaki jest Merle, zrobi swoje "pseudomaślane oczka" a Daryl to kupi (ciągle założenie hipotetyczne).
Nie chodzi o to, czy rzeczywiście Rick wpłynął na zachowanie Daryla, ale chodzi mi o to, że mógł go mieć, bo z nim przebywał. A sam Daryl w którymś odcinku mówi, że jego brata nie było przy nim tak jak zresztą matki.
A co jego decyzji, to myślę, że może stanąć po stronie Ricka. W końcu chyba się ze mną zgodzisz, że każdy wybrałby obcych ludzi, którzy stanowią rodzinę, oparcie, przyjaźń niż tylko więzy krwi i nic poza tym.
Też się z tym zgadzam. Brat, bratem ale Daryl byłby głupi gdyby wybrał Merle'a, który tylko potrafił mu zaoferować swoje gadanie mające na celu dowartościowywanie siebie. Starszy Dixon, to toksyczna osoba i Daryl raczej to już zrozumiał. Poza tym jak się dowie o tym że to jego braciszek porwał Glenna i Maggie + pobił Glenna i zamknął go w pokoju z zombiakiem, to zobaczy do czego Merle jest zdolny i że nic, a nic się nie zmienił i tym samym pewnie traktował by go tak jak dawniej.
Nie jest to zdjęcie z przerwy między ujęciami, gdy po pierwsze takowe są robione z przypadku i jeżeli są już zamieszczane, to przez samych aktorów, a po drugie to nie poddawane są tak silne obróbce z użyciem programu pokroju photoshop, a po trzecie, to photo zostało już oficjalnie potwierdzone przez AMC razem z czterema innymi zdjęciami.
Tomb, wątpię, aby to zdjęcie oznaczało to, co przewidujesz. Równie dobrze może to być ze sceny kiedy rozmawia z bratem.
Zresztą, nawet gdyby wybrał Merle'a, to nie widzę w tym naiwności. Masz rodzeństwo? Ja mam i potrafiłabym zrozumieć jego postępowanie. Krew to krew i nie każdy jest gotów bez wahania odrzucić brata chwilę po tym jak się dowiedziało, że jednak żyje.
Swoją drogą, to zabawne, że postępowanie Andreai nie uważasz za naiwne, a ewentualną decyzję Daryla już tak.
Obydwie sytuacje uważam za naiwne, z czego jedną odrobinę mniej. Więzy nie mają tutaj nic do rzeczy. Merle doprowadził do porwania dwóch, Bogu ducha winnych, osób. Jedną z nich okaleczył, drugą pozostawił na pastwę Gubernatora. Prowadził polowanie na jednego z przyszłych członków grupy więziennej. Pragnie zemsty na człowieku, który tak de facto nic mu nie zrobił, a który to jeszcze narażał życie własne, swojej rodziny i innych by po niego wrócić. Po części sprowadził również na nich Blake'a, mimo tego, iż wie do czego jest ten człowiek zdolny. Jak widać, Merle ma sporo na sumieniu. Jak dla mnie to sprawa jest oczywista i pod żadnym pozorem, niemożliwa do jakiegokolwiek wybielenia ze strony twórców. Żyją w świecie, w którym decyzje należy podejmować sprawnie i rozsądnie. Przejście na stronę Merla oznacza wyrzeczenie się wartości i lojalności w stosunku do ludzi, którzy traktują go jak równego sobie, liczą się z nim, dali mu zalążki rodziny, której nie miał. Jeżeli ja zostałbym postawiony w takiej sytuacji, to wybór były klarowny. Jak to się mówi "rodzina jest dobra jedynie na obrazku".
PS. a czy scena rozmowy z Merlem, nie byłaby przypadkiem usytuowana po szturmie na więzienie? Raczej przed, jak i w trakcie nie będzie na to czasu.
No cóż, raczej nie dojdziemy do porozumienia. Głównie dlatego, że uważasz, że więzy krwi niewiele znaczą.
Nie mówię, iż niewiele znaczą ale w zaistniałej sytuacji grają one trzeciorzędną rolę. Pojawiło się wiele innych aspektów, które tą oto sprawę spychają na bok i to znacznie.
Przypomnijmy sobie sprawę na drodze Rick-Shane. Czy można powiedzieć, że ich relacje były jak brat, z bratem? Owszem. Wystarczy zobaczyć jaki ból Rickowi sprawiło zabicie Shane'a. Sam Grimes jednakże potrafił wybrać. Postawiono go w sytuacji ultimatum i wybór padł natychmiastowo. Kroki były ciężkie, ale wiedział, iż jeżeli tego nie dokona, grupa nie będzie miała racji bytu i przetrwania. Jak to się mówi "większe dobro, stosunkowo mniejszym złem". Coś za coś. W podobnej sytuacji jest właśnie Daryl, tylko on akurat może (ale nie musi, moje przewidywania mogą okazać się błędne) pójść w złym kierunku.
A tak jeszcze na marginesie. Tutaj ukazuje się po trochu Wasza hipokryzja. Nie jest to rzecz zła, ale do chlubnych się nie zalicza. Gdy Andrea pozwoliła Michonne odejść to pojawił się wielki hejt co to nie ona, i co to ona wyprawia, mimo tego, że pojawiły się sytuacje sprzyjające do usprawiedliwienia jej postępowania. Nie zaprzeczę faktowi, iż jak dla mnie poprowadzono kilka rzeczy źle w jej przypadku, wiele mi się nie podoba i inaczej bym to rozwiązał, ale liczy się fakt tych właśnie sprzyjających elementów. Jednakże, gdy wspomni się o możliwej cofce Daryla i jego negatywnym postępowaniu, to zaraz idzie jego silna ściana obrony tylko by go wybielić. Słuchajcie, albo w tę, albo we wtę. Oczywiście na dzień dzisiejszy nie jestem w stanie w pełni ustosunkować się do całego wątku. Dopiero jak się ona zakończy będzie można wydać obiektywny wniosek, jednakże póki co zbyt wielu pozytywnych rzeczy opowiadających się za takim postępowaniem nie ma.
Nie rozumiem, naprawdę nie czaję, jak można porónywać sytuację Rick-Shane z tym Darylem i jego bratem. Shane chciał zabić Ricka i odebrać mu rodzinę. To normalne, że Rick go zabił, inaczej sam by zginął. Z Darylem i Merle'em zupełnie inaczej. Naprawdę nie mam pojęcia skąd ten przykład.
Kolejne głupie porównywanie... Andrea odrzuciła osobę, która uratowała jej życie, z którą spędziła 8 miesięcy sam na sam. Natomiast Daryl, JEŚLI zdecyduje się odejść od grupy, to nie dla obcych ludzi (Jak Andrea), tylko dla własnego brata. Gdzie tu hipokryzja? Czy dla Ciebie wybranie brata, jest równoznaczne z wybraniem nieznanych sobie ludzi tylko po to, aby mieć miękką poduszkę i śniadanie co rano? Porównanie z dupy, doprawdy.
Sytuacja Shane i Merla jest taka sama. Obydwoje są zagrożeniem dla grupy. Jeden doprowadziłby do jej destrukcji ciągle stając okoniem do reszty, drugi robi obecnie to samo, z tą różnicą, że dostarcza Gubernatorowi niezbędnych informacji, przy czym jeszcze ucieka się do porwań. Więzi jakie łączył Ricka i Shane'a, oraz Daryla i Merla są wręcz identyczne, mimo tego, iż Shane była dla Grimesa jedynie przyjacielem. Nie zmienia to jednak faktu, iż były one silne. Kwestia Lori to jedynie element składowy całości. Sam Rick przyznał, że całe to zajście spowodowane było ochroną grupy, a do samej żony się znacznie odsunął.
To samo można powiedzieć o Michonne. Mimo swojej niby niezachwianej intuicji odrzuciła jak gdyby nigdy nic osobę, która zapewne nie raz ratowała jej tyłek. Czyż nie tak było? Mich nie próbowała w żaden racjonalny sposób wybronić swojej pozycji. Andrea mówiła "nie stawiaj mi ultimatum". Ta co zrobiła? Niewzruszenie obróciła się na pięcie i pozostawiła And z kwitkiem wiedząc na jakie niebezpieczeństwo ją naraża. W komiksie było kompletnie inaczej. Mich widząc tam zagrożenie dla reszty poświęciła samą siebie, przez co skończyła wiadomo jak. Tutaj? Tutaj nie zrobiła nic. Można powiedzieć, że działa od tak, dla zasady by było.
Daryl nie odchodzi dla obcych? Proszę Cię, trochę racjonalnego pomyślunku. Skieruje się w stronę prawie 100-osobowego miasta, w którym prócz Merla nie zna nikogo. To nie jest zwrócenie się ku obcym? Do tego może trafić jako sługus Gubernatora, wykonujący jego rozkazy. Poza tym, czy on też nie dostanie przy tym, cyt "miękką poduszkę i śniadanie co rano". Jak do tej pory tego nie mówiłem tak teraz powiem. BeeBee hipokryzja jak nic :D Ale wiesz, że nie mam niczego złego na myśli.
Mam jeszcze jedno wytłumaczenie obecności Daryla w Woodbury. Oczywiście nadal powiązane jest ono z decyzją odłączenia młodego Dixona od grupy, ale troszeczkę łagodzi wizję tego zajścia. Co wy na taki pomysł. Daryl pozostał w mieście jednakże, z tego powodu, iż Merle poniekąd okłamał Gubernatora nie mówić mu prawdy o Michonne, ten nazwał go zdrajcą, a samego Daryla związał i zamknął, by użyć go jako karty przetargowej? Znacznie wybieliło by to całą sytuację.
To już może być akcja "po". Przypuśćmy, że szturm się zakończył. Daryl został w mieście nie podejrzewając tego, co może się wydarzyć. W świecie Gubernatora dojdzie do potężnego wstrząsu (patrz Michonne i Penny), po czym będzie musiał się pozbierać. Minie jakiś czas oczywiście. Blake sobie poukłada to i owo, po czym uzna Merla za zdrajcę, gdyż zataił fakty o Mich. Obecność Daryla będzie sprzyjająca, gdyż dzięki temu będzie mógł go użyć jako karty przetargowej. Pozbawiony oręża walki, sam przeciwko całemu miastu nie da rady.
No właśnie, jak Gubernator obczai żywą Michonne, to Merle ma pozamiatane. Gościu nie jest osobowością wybaczającą.
To już nawet nie jest kwestia samej Michonne. Merle powiedział, że Crowlej, Graguilo i ten trzeci zostali otoczeni przez hordę, że nie dali radę, że niby głowa Mich i jej miecz przepadł, że sam ledwo dał radę. Jak było w rzeczywistości? Mich dwóch kropnęła, Merlowi dokopała, a ten zbił jednego z ludzi Blake'a. Oj se chłop naważył piwa.
To może w takiej sytuacji Merle postanowi zdezerterować i przyłączyć się do teamu Ricka? :D to by było najlepsze wyjście.
Najlepszą opcją dla Merla byłaby śmierć obu. Merle zna Gubernatora i wie, że mu nie daruje okłamania i niesubordynacji. Służy dla niego tak długo, że wie, do czego jest zdolny i jak traktuje przeciwników.
Rick popełnił w oczach Merla 2 ciężkie grzechy: zostawił go w Atlancie i niejako zajął miejsce Merla w życiu Daryla.
Merle może wykorzystać zamieszanie i próbować sprzątnąć któregoś, albo obu albo pozwoli im się nawzajem naparzać licząc, że sprawa sama się rozwiąże :)
Już raz wspomniałam, wątek braci, okołoDarylowy :) najbardziej mnie ciekawi w nadchodzącym odcinku.
Najgorsze jest to że to będzie ostatni odcinek przed przerwą i jeżeli ta kwestia nie zostanie jednoznacznie rozstrzygnięta, bądź pójdzie to w złą stronę (Daryl przystanie do Merle'a, lub zginie), to będzie masakra.
Najbardziej usatysfakcjonuje mnie takie zakończenie, kiedy wszyscy wyrzynają się nawzajem, krew po kostki, flaki na drzewach, horda zombie, te sprawy, a na koniec zostaje tylko Daryl z Ass-kicker, odjeżdżający razem na motorze w stronę zachodzącego słońca.
Najlepsze wyjście? Hmmm kwestia sporna. Ja nie widzę plusów ani dla Ricka ani dla Merla wraz z Darylem. Po pierwsze Merle nie ma co liczyć na to, iż Rick pozwoli mu na nowo zasilić szeregi grupy. Jak by to wyglądało? Dixon po torturach wykonanych na Glennie i Maggie, jak gdyby nigdy nic, ponownie zaaklimatyzuje się w naszej grupie? Nie przejdzie. Co za tym idzie pojawi się kolejny problem, a mianowicie kwestia znalezienia dobrego lokum by przetrwać. Kolejna sprawa, Merle mógłby się obawiać represji ze strony Gubernatora. Jak widać ma chłopak wpływy na znacznym terenie. Nawet wiedział, gdzie leży więzienie itd, więc możliwe punkty schronienia spadają do minimum. Następna rzecz ma się tak, że zaraz Gubcio wysłałby za nim patrole by go złapać, tak samo jak było w przypadku Michonne. Jeżeli nawet przyjmiemy, że udało im się uciec, to co zrobią? We dwoje, bez wyżywienia, taktyki bojowej oraz zapasów daleko nie zajdą.
Nie pisałam tego na poważnie ;]
Zapomniałeś jeszcze dodać że nie było by szans żeby Merle się przyporządkował Rickowi i uznał jego "szefostwo".
Wiem, że nie na poważnie :D Ale to było tak w gwoli wyjaśnienia, gdyby ktokolwiek, kiedykolwiek wyleciał z takim pomysłem :)
Rozumiem. Tak że teraz będzie takie być albo nie być dla Daryla. Trochę to będzie przypominać rozterki żony, która ma odejść od męża alkoholika, że tak to ujmę.
To myślisz, że Merle i Gubernator przeżyją ten szturm? Że ich wątek będzie się dalej ciągnął po przerwie?
No a jak? Mają tego nie przeżyć? Jeżeli chodzi o Gubernatora to nie pokazali nic. To nawet nie był wierzchołek góry lodowej. Jedynie tyciusi zalążek. To aż prosi się o eskalację. Co do Merla to również na tym etapie nie skończy. Po pierwsze znowu wkrada się kwestia rozwoju, zarówno jego samego, jak i relacji na drodze on-Daryl, a po drugie Roker jest rewelacyjnym aktorem i byłaby to ogromna strata dla serialu.
Masz rację, za dużo się nie zdążyli popisać, gdyby to miałoby się teraz już skończyć. Mnie bardzo ciekawi, co stanie się w więzieniu, bo skoro dobrze rozumiem, to podczas gdy Rick będzie w Woodbury, część ludzi Gubernatora uda się do więzienia?
Zważywszy na akcję w Woodbury, ludzie Gubernatora nie będą mieli czasu aby zrobić sobie mały wypad do więzienia. Zauważ, że Blake nie ma zielonego pojęcia co czeka pod bramą miasta. Poza tym wprowadził on godzinę policyjną, więc żaden z jego popleczników nie mógł wyjść poza obręb murów bez jego wyraźnego pozwolenia. Takowego on nie dał, gdyż rozmowa między nim, Merlem, Miltonem i tym czwartym miała miejsce pod sam wieczór. Co za tym idzie, można wywnioskować, iż planował on swoje "odwiedziny" na dzień następny. Jednakże mimo wszystko to i tak nie dojdzie do skutku, gdyż po szturmie Gubernator będzie miał nadszarpnięte oddziału, nie wspominając o ogólnej panice wśród społeczeństwa, stracie znacznej ilości amunicji, oraz co najważniejsze pojawi się przy tym również problem zwabionych trupów, a które będzie trzeba wyplenić. Reasumując, z pomysłu odwiedzić zrezygnuje gdyż dostanie pokaz możliwości Ricka, jednakże w zamian za to, będzie zapewne planował jak tu odbić wiezienie, wybijając naszą grupkę do cna, a przy tym nie uszkadzając kompleksu.
Dla mnie wybór Daryla będzie chyba najważniejszą rzeczą w nadchodzącym odcinku. Lubię gościa i serdecznie mu współczuję. Daryl jest członkiem grupy/rodziny Ricka, jest przez wszystkich lubiany i szanowany, Podejrzewam, że są to uczucia, których rzadko doświadczał przed apokalipsą.
Ale jest też w pewien sposób uzależniony od brata (przypominam jego majaki z 2 sezonu!), poza tym po tak długiej rozłące zazwyczaj następuje w człowieku zatarcie złych wspomnień, dla Daryla cudem odzyskany brat może być przynajmniej na początku lekko idealizowany.
I tu właśnie budzi się moje współczucie do Daryla. Otóż wiadome jest dla każdego, że Merle nie może być członkiem grupy Ricka, którego nienawidzi i nigdy nie będzie słuchał. A biedny Daryl - będzie chciał zostać w grupie, ale równocześnie mieć brata u boku. Nie do pogodzenia.
:(
dokładnie - to samo pisałam tygodnie temu hehe to są bracia i jacy by nie byli to rodzina
a mówiłam hehe to nie wierzyłeś :P
koniec końców pewnie brata zostawi-przechytrzy-może zabije- ale to normalna reakcja ze strony Daryla, jaki by jego brat nie był to jego rodzina, jedyna biologiczna, przecież jemu krzywdy nigdy nie zrobił
to była do przewidzenia, ale Ty się uparłeś że Daryl stanie po stronie Ricka i koniec :P
Upierałem się, że Daryl stanie po stronie Ricka, gdyż nie myślałem, iż twórcom kiedykolwiek przyjdzie do głowy tak zjechany pomysł, by postąpić z nim inaczej. No po prostu nie wierzyłem w taką możliwość.
Czy tak Merle nie wyrządził Darylowi krzywdy? Kwestia sporna :D