Nie zapominaj, że sukcesy Shaqa są związane z przyjściem Phila do Lakersów. Ale w 99 nierozmontowani Bulls raczej nie powinni mieć problemu z wygraniem, konkurencja była słabsza niż wcześniej.

Myślę, że spokojnie daliby radę. Zwłaszcza, że sezon zaczął się dopiero w lutym z powodu lockoutu - cała, wypoczęta ekipa na ostatnich, rocznych kontraktach, zapewne znowu największe problemy miałaby w finale konferencji z Pacers, ale w wielkim finale dokopaliby San Antonio. Dlaczego? Bo Jordan na sam koniec nie przepuściłby okazji, aby móc dopiec i udowodnić swoją wielkość kolejnej wschodzącej gwieździe NBA - Timowi Duncanowi.

Zgadzam się, że lockout przemawiałby na ich korzyść - mieliby więcej sił pomimo już dość sędziwego wieku jako zespół, no i nieocenione doświadczenie

Na wschodzie liczyli sie tylko Heat, Pacers i Knicks w tamtym roku, może byłoby trochę zadyszki ale obstawiałbym Bulls na Finały

Natomiast Finał ze Spurs to jednak jest fifty-fifty, może niewielka przewaga Bulls. Duncan z Robinsonem zdominowaliby strefę podkoszową, Rodman by swoje zebrał i utrudniał mocno życie Duncanowi, ale raczej by go nie powstrzymał zbytnio przed zdobywaniem punktów, podobnie Longley z Wenningtonem nie daliby rady Robinsonowi.
Ale Twin Towers to jedyna przewaga Spurs, bo jak się mają Johnson, Elliott i Elie do Jordana Pippena i Harpera? Tutaj byłaby dominacja totalna Bullsów. Avery Johnson był niski i niezbyt atletyczny, nie dałby kompletnie rady w obronie.

No i dochodzi sam faktor Jordana, który nigdy finału nie przegrał i po prostu nie dopuszczał do siebie takiej możliwości :)

OK, może przesadziłem trochę z tym słowem "dokopali", ale stawiam, że byłoby kolejne 4-2 dla Bulls ;) z pewnością pojedynki Twin Towers z Rodmanem i Longleyem byłyby fascynujące, no ale właśnie... Harper, Scottie, trójki Kerra, no i tak jak słusznie napisałeś, faktor Jordana, na który składałaby się dodatkowo podwójna motywacja złożona z ostatecznego pożegnania oraz chęcią udowodnienia młodemu Timowi, kto rządzi w NBA ;)
Jestem też przekonany, że gdyby Michael w ten sposób zakończył karierę, nie byłoby jego średnio udanego powrotu do NBA w barwach Wizards.

Duncan dopiero zaczynał karierę, poza tym to nigdy nie był typ twardziela. Jordan spokojnie by go wtedy zdominował. Spurs mieli swoje atuty, ale na tamtych Bulls byliby raczej za mali. Kadrowo jako całość wypadali gorzej, do tego mniejsze doświadczenie. Z jeden mecz by urwali, góra dwa.

Jordan by nie krył Duncana, prawdopodobnie byłby to Rodman.
Duncan był twardy, tylko tego nie okazywał specjalnie, on w ogóle żadnych emocji nie okazywał, a jednak 4 misie zdobył... Był wtedy tylko drugoroczniakiem, ale dojrzałym i świetnie przygotowanym do NBA po pełnych czterech latach gry na uniwerku.

Jordan by zdominował guardów Spurs z pewnością, i to by może wystarczyło bo mieliby spore problemy z budowaniem zagrań ofensywnych, a w obronie mieliby jeszcze trudniej.

Jakbym miał obstawiać to pewnie też jakies 4;2 dla Bulls.

5 misiów oczywiście...

Z Rodmanem też by nie miał lekko. "Ostatni taniec" pokazuje wyraźnie jak niedoceniany bywa to gracz. Traktuje się go głównie jak wariata o dziwnych fryzurach, a to był cholernie dobry obrońca i bardzo ważny zawodnik dla tamtych Bulls. To ogólnie była bardzo twarda drużyna i to było jej największą siłą. Ale nic w tym dziwnego - Jordan nie zaakceptowałby jakiegoś mięczaka w jednej drużynie, ktoś taki nie miałby z nim życia.