Nie pojmuję dlaczego większość fanów PLiO tak się podnieca tym gostkiem. Dla mnie to jest postać dosłownie z d*py wyciągnięta, największa fabularna porażka Martina. Kolejny palant który chce wszcząć krwawą rozpierduchę, bo ktoś tam z jego rodziny był królem. Wiecie, w odróżnieniu od wszystkich na forum ja patrzę na Wojnę Pięciu Królów nie z perspektywy zadufanych arystokratów, tylko szarego człowieka, kogoś takiego jak np. Gendry, którego nie obchodzi nazwisko króla, tylko pokój i bezpieczeństwo. Więc pitolenie Varysa że Aegonowi korona się należy bo niby ma lepsze kompetencje od Tommena wobec perspektywy że zbiry tego pierwszego spalą mi chałupę i zgwałcą żonę albo córkę, delikatnie mówiąc mnie nie przekonuje.
Dla mnie był tak ciekawy, że aż z wrażenia przestałam oglądać :P Potem dooglądałam resztę, ale byle tylko dojść do sceny z Nedem, więc sporo przyspieszałam, np. jakieś 95% wątku Danki i 99% Neda po aresztowaniu. Przykro mi, że tak źle potraktowałam sezon 1, szczerze żałuję, tak po lannistersku :>
Bardzo, bardzo przepraszam
http://37.media.tumblr.com/24d094d476d7796f353c7cbc6ce010e2/tumblr_mpeqpw6y8d1r0 6m1wo1_1280.png
pfffffftttt
Za to drugi sezon wynagrodził mi te męczarnie i uważam go do tej pory za najlepszy.
Mam pewne granice wytrzymałości. Oglądałam wytrwale, choć z narastającą irytacją do momentu zabicia Lady. Potem dałam se siana. Resztę obejrzałam w terminie późniejszym i wyrywkowo.
Stannis sam w sobie jest GIT, ale wkurza mnie ta jego kapłanka - to jest ktoś kto nigdy nie powinien mieć władzy
Co do kibicowania, to uważam, że Daenerys będzie najlepsza do rządzenia :P
Myśle ,że Varysowi nie tyle chodziło o to ,że Aegonwi bardziej sie należny tron tylko o to , ze będzie wiedział jak na tym tronie rządzić w przeciwieństwie do marionetki jaką jest Tommen .
Varys jest i był zawsze wierny rodowi Targaryenow wiec nie chodzilo tu o kompetencje Aegona, raczej o jego prawo do tronu.
Dajmy Aegonowi szansę. Chłopak jest wykształcony, świetnie walczy, ma chyba porządny charakter - jest zdecydowanie kilka gorszych opcji w kwestii tego, kto zasiądzie na Żelaznym Tronie. Nie jest rozpieszczonym, zbzikowanym bachorem jak Joffery, marionetką jak Tommen, krwiożerczym szaleńcem jak Euron, czy bucem jak Stannis. Póki co, jakoś bardzo mu nie kibicuję, za mało o nim wiadomo, nie wydał mi się też wyrazistą, silną osobowością, którą moim zdaniem powinien być władca. Jest w gruncie rzeczy tworem Varysa i Gryfa, takim księciem na białym koniu, rodem z baśni - a wiadomo, że w świecie Gry o Tron, nie jest to cecha gwarantująca długi żywot ;) Mimo to - trzeba dać mu szansę, żeby pokazał, na co go stać i kim właściwie jest.
To, że wyskoczył trochę jak Filip z konopii, w stylu Mody na sukces, to już inna sprawa ;)
Jakoś nie zauważyłam, żeby większość fanów się podniecała Aegonem, wręcz przeciwnie-wielu sądzi, że facet ewidentnie jest fałszywy. Osobiście myślę, że jest z rodu Blackfyerów lub jest synem Illyria i Serry. Wychowano go wmawiając mu, że jest Aegonem, to samo mówiono tym, którzy mogli mu pomóc w zdobyciu tronu np. Conningtonowi...Warto tu przypomnieć sobie wizję Daenerys z drugiej części, która w dużej mierze to potwierdza. Widzi ona "smoka komediantów", z którego cieszy się tłum, a później nazywają ją :"slayer of lies"...W dodatku te teksty Varysa w stylu, że władza należy do tego, do kogo ludzie wierzą że ona należy czy że jest to sztuczka, cień na ścianie. Mi ten zabieg ze strony Martina bardzo się podoba, zwłaszcza że wielu dało się nabrać :P Pseudo-Aegon może posiedzi na tronie, ale nie na długo :)
O, ładnie zinterpretowałeś tę wizję Daenerys :O To ma sens! Gdyby był Blackfyerem to by jeszcze nie było tak źle, gorzej, gdyby okazał się jakimś kompletnie randomowym gościem o srebrzystych włosach. Mimo to, szkoda żeby go ukatrupili - w końcu to, że nie jest Targaryenem nie znaczy, że byłby złym władcą. To taki głupi feudalny sposób rozumowania - ktoś jest idealny na pana i władcę bo się urodził w odpowiedniej rodzinie :/ Jak już pisałam, istnieje mnóstwo gorszych pretendentów do tronu niż Aegon.
Ale i lepszych, choćby Tyrion Lanninster, który oczywiście z racji swojego wyglądu oraz złej reputacji na tronie nie zasiądzie, ale przewyższa wiedzą, sprytem i intelektem wszystkich innych kandydatów a choć prowadzi się dosyć bezecnie to i tak uważam go za wzór cnót nie tyle moralnych co przynajmniej etycznych. Jako jedyny interesował się losem prostaczków ze stolicy i starał się im zapewnić bezpieczeństwo i schronienie, wybryki Joffreya w porównaniu z innymi otwarcie krytykował i nie dał sobie wejść na głowę, co już np. w przypadku Tywina nie było tak oczywiste.
Z obecnych realnych pretendentów tylko Stannis wydaje się właściwą opcją. Fakt, nigdy nie zdobędzie miłości ludu, ale w rządzeniu przecież nie chodzi o względy poddanych lecz sprawiedliwość, której za rządów Lanninsterów próżno się dopatrzeć. Swoją szarżą na Dzikich udowodnił zresztą, że jak nikt inny powinien zasiąść na Żelaznym Tronie, przedłożył własne interesy nad bezpieczeństwo królestwa. Lepszej laurki nie mógł sobie wystawić.
O Aegonie, to już napisałem. Może i jest błyskotliwy, wykształcony i waleczny, może ma dobre serce ale jest małpką na sznurku Varysa i Conningtona, królik doświadczalny, którego ukształtowali według własnych wyobrażeń idealnego władcy. I jak już ktoś wcześnieś wspomniał "smok komediantów" czyli oszust, który upadnie szybciej niż mu się zdaje.
Tywin otwarcie krytykował wybryki Joffa i wbrew "przewyższającemu wszystkich innych wiedzą, sprytem i intelektem" Tyrionowi nie groził mu przy tym śmiercią. Interesował się też losem prostaczków nie tylko w KP, ale też i w całym królestwie, dlatego też chciał jak najszybciej zakończyć wojnę. Jego dwadzieścia lat rządów jako Ręka również były po to, żeby poprawić losy królestwa wydał też na to nie mało kasy, wtedy i potem). Do tego na biedę nie była też obojętna Margeary, również ponosząc duże materialne koszty. A na co swe pardon, ojca) pieniądze wydawał na prawo i lewo Tyrion?
Na los prostaczków nie był też obojętny Jaime, a także był też niezmiernie oburzony traktowaniem Sansy przez królewskich gwardzistów.
Rządy Lannsterów przyniosły królestwu bardzo wiele (chociażby dwadzieścia lat Tywina jako Ręki). No chyba że mówiąc rządy Lannisterów masz na myśli niezmiernie długie panowanie Joffreya Baratheona SPOILER Które gdyby żył wnuk i dziadek zupełnie by potem inaczej wyglądały) PO SPOILERZE
A sprawiedliwość Lannisterów niczym nie różni się od tej stosowanej przez Stannisa. Jeden łamie kulasy, drugi ucina palce.
Szarża na Dzikich ma być jakimś dowodem na poczet Stannisa? Przecież gdyby nie wyklinana od najgorszych na tym forum Mel, palcem by nie kiwnął.
Pragnę się nie zgodzić z tą "sprawiedliwością" Lanninsterów. Uważasz, że Tywin dbał o Królestwo? Dlaczego więc wydał Górze rozkaz by wybijał i łupił wioski wieśniaków? Czy w jakikolwiek sposób zrekompensował im potem ich straty, naprawił szkody, które wyrządzili jego siepacze? Nie przypominam sobie, mało tego, był na tyle bezduszny, że wieszał podczas wojennej zawieruchy bogu ducha winne karczmarki. Ja bym działania Lanninstera uznał za zdradę stanu, Siedem Królestw to jedno wielkie państwo, krainy zjednoczone są pod jednym królem, to jego prowincje a nie wrogie kraje. Tywin więc świadomie dokonywał rzezi na terenie własnego państwa, wywołał wojnę domową oczywiście sprytnie zrzucając winę na Neda, który jako namiestnik zmuszony był ukrócić działania Góry i jego rzeźników (rzezie dokonywane przez Górę oczywiście miały sprowokować Neda do wszczęcia konfliktu, ale to temat na inną historię). Nie wątpię w dobre intencje Tywina, ale kończą się one jedynie na tym by Lwy utrzymały władzę w państwie i prestiż wśród wielkich rodów.
Co do gróźb rzucanych przez Tyriona pod adresem Joffa, myślę, że przeważyła tu właśnie wspomniana przez ze mnie moralność Karła, który owszem, wydawał pieniądze ojca na dziewki, ale wtedy był odpowiedzialny tylko sam za siebie (i kanalizację w Casterly Rock). Jako namiestnik udowodnił, że jest gotowy do poświęceń i rządzenia dla ludu, nie tylko dla samego siebie i interesów rodziny.
Stannis jako jedyny odpowiedział na rozpaczliwy apel Nocnej Straży, Tywin ani nikt inny palcem nie kiwnął by pomóc Czarnym Braciom. Praworządność Stannisa bywa okrutna, ale nie jest niesprawiedliwa, każdy kto czytał książki wie że Stannis ma swój niezachwiany kodeks, którym kieruje się bez sentymentów. Być może dla niektórych potraktował Davosa okrutnie odcinając mu palce, ale sam Davos przecież przyznał, że była to sprawiedliwa kara i nie miał pretensji do swojego lorda. Nie wygląda mi na nierównoważnego psychicznie faceta, który ślepo podąża za swym królem i zachowuje się wobec niego jak ofiara z syndromem sztokholmskim.
Jak to dlaczego? Był w stanie wojny z rodem Tullych, którzy wystąpili przeciwko królowi i królestwu. Nie jego wina, że nie miał pod ręką swych dzieci-cieni jak Stannis. Sam nigdy z siebie nie powodował rozruchów, wręcz przeciwnie, podkreślał, że pokój i dobrobyt dla prostaczków są najlepsze dla królestwa.
I przypominam, że był głównym sponsorem korony, więc chyba kto jak kto, ale on rekompensował to i owo. A to, że w serialu od razu przerwał bezsensowne tortury ludzi Góry, też nie było wzięte z powietrza.
A kto powiesił trzy dziewczyny, które na swej drodze spotkali Jaime i Brienne? A pamiętasz jak strasznie zmarły?
Bogu ducha winne? A to nie wiesz, czemu karczmarka zawisła?
Zdrady stanu to dokonała Catelyn, uprowadzając rodzinę króla. To co zrobił Tywin, to była reakcja na tę zdradę. Nie ma tu jakiejś wielkiej filozofii czy pola do dyskusji.
Grożenie królowi śmercią (nie raz publicznie, a także w prywatnych rozmowach) uważasz za oznakę moralności? Ciekawe.... Gdyby nie nazywał się Lannister, już dawno by zawisł. Już nie mówiąc o tym, że Tyrion, w odróżnieniu od Stannisa, Tywina czy Neda, chciał władzy dla samej władzy i upajał się nią, a nie że myślał jakoś specjalnie o ludzie. A rodzinę to już w ogóle miał głęboko gdzieś.
Stannis nie odpowiedział na żaden apel. Odpowiedziała Mel. A on nie miał i tak nic innego do roboty ani innego kierunku. Gdzie indziej miałby się udać? Jakoś nie przypominam sobie, by jak był członkiem małej rady Roberta, jakoś specjalnie Nocna Straż go interesowała. Traktował ją jak wszyscy. A potem jak swoją własność, w końcu nigdzie indziej nie mógł dzielić i rządzić. Ale Jon odpowiednio tonował jego zapędy.
Praworządność Tywina również jest sprawiedliwa, choć okrutna. Każdy, kto czytał książki wie, że ma swój niezachwiany kodeks, którym kieruje się bez sentymentów.
Davos? Davos patrzący w Stannisa jak w obrazek? Mający z nim jakąś chorą relację? I tolerujący wszelkie jego okrucieństwo, frasobliwie jedynie stwierdzając, że Stannis nigdy nie przyjmuje dobrych rad? Który wszystko mu zawdzięcza, jak sam dobrze wie, a zwłaszcza możliwość lepszego życia dla swych synów? Który traktuje honor jako wszystko, co ma, a jednocześnie wypełnia niehonorowe zadania zlecone przez Stannisa? On miałby być jakiś autorytetem w tej sprawie, on który twierdzi, że pachnie różami, jak Stannis raczy pierdnąć? Nie sądzę. Owszem, on wygląda na niezrównoważonego faceta w tej relacji, a jego przekazywany obraz dotyczący Stannisa jest megasubiektywny i powinien być dzielony przez trzy. Równie poważnie moglibyśmy brać opinie wąsatej Selyse.
Nie zgadzam się żadnym z Twoim stwierdzeniem Fune i chętnie bym ci odpowiedział, ale znowu się to sprowadzi do produkowania niezliczonej ilości postów. Z naszych poprzednich dyskusji wiem, że mamy całkiem inne spojrzenie tego jak to wyglądało w książkach i tak naprawdę ani Ty mnie ani ja Ciebie nigdy nie przekonamy do swoich racji. Ja uważam,że Tyrion był lepszą wersją swojego ojca, prócz tego że jest wybitnie zdolnym politykiem to jeszcze miał w sobie dosyć sporo empatii, która właśnie w przypadku gróźb wobec Króla Potwora przewyższała jego spryt i instynkt samozachowawczy. Ty uważasz inaczej, ok, inaczej interpretujesz postać. Ja w Tywinie nie jestem w stanie dopatrzeć się tego co ty zauważasz, inaczej też interpretuję relację Stannisa i Davosa - jak dla mnie to jedna z najszlachetniejszych przyjaźni w książce. Niejednoznaczna, bo oparta na relacjach król-poddany, zwieńczona nadaniem tytułu królewskiego namiestnika byłemu przemytnikowi, człowiekowi z ludu.
Tywin i dbanie o prostaczków? Zauważyłam, że wyjątkwo lubisz Lannisterów, ale takie stwierdzeni to jest grube przegięcie... Pewnie z tej troski wysłał Górę do pustoszenia Dorzecza?
Stannisa nie lubię, ale mimo wszystko lepszy on niż Lannisterowie (Tywin,Cersei, Joff). Miał dość głupie,moim zdaniem, podejście do sprawiedliwości, ale przynajmniej w ogóle mu na niej zależało, w jej imię czynił rzeczy idiotyczne, ale w jego mniemaniu sprawiedliwe. Natomiast Tywin olewał sprawiedliwość ciepłym moczem - chodziło mu wyłącznie o chwałę rodu, która miała być budowana poprzez potęgę królestwa. A potęga królestwa nie ma nic wspólnego z dobrobytem zwykłych ludzi. Tywin przypomina tu Putina - ch*j, że zwykli ludzie żyją w biedzie, idziem się zbroić, bo to da nam CHWAŁĘ.
A gdzie było coś o lubieniu? Wyjątkowo to lubię Tyrellów. Ale mniejsza z tym.
"Tywinowi przypadło w udziale zadanie (...) władania całym królestwem, gdy miał zaledwie dwadzieścia lat. Dźwigał to ciężkie brzemię przez dwa dziesięciolecia, a jedyne, co otrzymał w nagrodę, to zazdrość obłąkanego króla. Zamiast zasłużonych zaszczytów spotykały go niezliczone zniewagi. Mimo to dał Siedmiu Królestwom pokój, dobrobyt i sprawiedliwość."
Powtórzę ile to trwało - dwadzieścia lat. Dla Ciebie to mało?
W odróżnieniu od Stannisa - zabiję, a najlepiej spalę wszystkich, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że potęga królestwa równa się dobrobyt zwykłych ludzi.
"– Joffrey, kiedy twoi wrogowie ci się sprzeciwiają, musisz im odpowiedzieć stalą i ogniem. Gdy jednak padną na kolana, musisz im pomóc się podnieść. W przeciwnym razie nikt nigdy nie ugnie przed tobą kolan. Ponadto każdy, kto musi powtarzać „jestem królem”, nie jest nim naprawdę. Aerys nie potrafił tego zrozumieć, ale ty zrozumiesz. Kiedy wygram dla ciebie tę wojnę, przywrócimy królewski pokój i królewską sprawiedliwość. Zamiast pozbawiać ludzi głów, myśl o tym, jak
pozbawić Margaery Tyrell dziewictwa.
(...)
– Chłopak ma dopiero trzynaście lat. Jest jeszcze czas. (...) Potrzebna mu surowa nauczka."
A Górę wysłał na pustoszenie Dorzecza z troski o swego syna. Czy Catelyn pomyślała choć przez chwilę, kto poniesie konsekwencje jej samowoli? Nie przypominam sobie.
Kiedy niby Tywin nie był sprawiedliwy? Jego zasady były jasne, jak i konsekwencje. Z tym, że on nie zabijał dezerterów bez pytania, jak co niektórzy. Czy też nie wyręczał się innymi, by cierpieli w jego imię, jak Stannis czy Tyrion.
A to, o czym napisałaś przy Tywinie, to idealnie określa Stannisa. Tywin nic nie robił dla chwały. W przeciwieństwie do takiego, ocenianego przez Ciebie bezkrytycznie, Tyriona.
A Joff był Baratheonem. Cersei też wszystko, co robiła, to pod ród Baratheonów.
Jednak Watersem, bo wychowywał się w Królewskiej Przystani.
Jon też nie urodził się na Północy ale jako że się tam wychowywał został Snowem.
Bekarcie nazwisko przyjmuje się od regionu, z którego pochodzi ojciec lord, matka wieśniaczka czy od tego gdzie się chowa ?
Bękarcie nazwisko otrzymuje bękart szlachetnego pochodzenia uznany za syna, ale nie usynowiony, przez ojca. Tak że to nie jest sytuacja, pod którą podlegał Joffrey.
Nie bardzo. Joffrey miał na nazwisko Baratheon, wystarczy spojrzeć do spisu postaci zawartego w książkach.
A jednak ;) Ta lannistero-baratheonowość to tylko opakowanie. W środku siedzi najprawdziwszy Waters, czy tego chcesz, czy nie :P
Waters to nie jest coś, co dostaje się w pakiecie w momencie urodzenia. Nie każdy bękart ma prawo do noszenia takiego nazwiska. Gendry na przykład nie miał.
A Joffrey urodził się jako Joffrey Baratheon i umarł jako Joffrey Baratheon. Takie miał nazwisko, nic na to nie poradzisz, niezależnie jak bardzo byś chciała, tego faktu nie zmienisz.
Nie mógł być Watersem lub Hillem, skoro dostał nazwisko do Roberta Baratheona. A żeby był Watersem lub Hillem to musiałby być uznany przez Jaimego. A samo bycie bękartem jeszcze nie daje żadnego nazwiska.
W takim razie był po prostu Joffreyem.
Jon też mógł dzięki Stannisowi zostać Starkiem, co nie znaczy że przestałby być bękartem. Oficjalnie tak. Ale prawda jest inna.
Jakby lord Hightower usynowił np Hodora, to oficjalnie mielibyśmy Hodora Hightowera. Prawda byłaby jednak taka że jest to syn jakiejś wieśniaczki i chłopa.
Jeżeli uznajemy iluzję, to proszę bardzo, można się bawić i w ten sposób.
Nie był Joffreyem, skoro dostał nazwisko od osoby, która uznała go za syna i je mu dała. To nawet dziś obowiązuje, więc nie wiem, czego nie możesz w tym zrozumieć, że nie urodził się jako bękart.
Tak, Jon wtedy przestał być bękartem. Zostałby odbękarcony (co weszło by w życie, gdyby Stannis został królem) i stałby się legalnym synem swego ojca. Ba, nawet Robb by go odbękarcił, tylko że nie zdążył. niby jest tam gdzieś jakieś jego pismo, ale zaginęło gdzieś w akcji,
A Joffrey nie urodził się jako bękart, więc nie było co odbękarcać, od razu miał nazwisko rodowe, z takim też umarł.
Gdyby lord Hightower adoptował Hodora i dał mu swe nazwisko, to nazywałby się Walder Hightower, co w tym dziwnego i iluzyjnego? Byłby synem lorda i korzystałby z praw syna lorda, a inni zwracali by się do niego per lord.
Legalizacja bękarta to nadanie mu praw wynikających z pochodzenia rodowego, włączenie do rodu, danie mu prawa do nazwiska czy herbu. To fakt, a nie iluzja. Naprawdę nie rozumiem, o co Ci chodzi.
Joffrey był Baratheonem w świecie Westeros, ale my jako czytelnicy znamy prawdę, która jest ponad wszystkimi prawami stworzonego przez Martina świata.
Przyjmijmy że Stannis zdobywa Królewską Przystań i Żelazny Tron, ale Cersei i Joffreyowi jakimś cudem udaje się uciec z miasta. Stannis ogłasza Joffreya bękartem Jaimiego Lannistera. Stronnictwo Lannisterów w Caterly Rock nadal uznaje Joffreya królem i tworzy coś w rodzaju "rządu na uchodźstwie".
Czy gdyby tak potoczyły się wydarzenia z sagi uznałabyś Joffreya za bękarta czy nadal mówiłabyś że to Baratheon ?
"Joffrey był Baratheonem w świecie Westeros" - a o jakim świecie my tu rozmawiamy?
To może tak. Nawet dziś, jeżeli masz żonę i urodzi ona dziecko, to od razu jest prawnie Twoje, nawet jak wiesz, że nie Ty jesteś jego ojcem biologicznym. A jak nie wiesz, że nie jesteś jego ojcem to już w ogóle po ptakach. Ma Twoje nazwisko i tyle. Jak umrzesz zanim się zgłosisz do sądu, żeby go pozbawić tego nazwiska, to jest Twoim synem z Twoim nazwiskiem i wszystkimi wynikającymi z tego prawami.
Wracając do Westeros. Możesz wiedzieć, że Joffrey nie ma wspólnego DNA z Robertem, to nie ma znaczenia. Liczy się prawo. Prawnie i legalnie Joffrey jest synem Roberta Baratheona i ma na nazwisko Baratheon i jest z rodu Baratheon. Czy Ci się to podoba czy nie. To jest prawda. Geny genami, a nazwisko nazwiskiem.
Nie mam wiedzy na temat zabierania nazwiska i tworzenia bękartów z zalegalizowanych synów. Jeżeli znajdziesz gdzieś informację, jak się na ten temat wypowiedział Martin, chętnie się tego dowiem.
W każdym razie nie przypominam sobie jakiś działań w drugą stronę. Można pozbawić tytułu, ziem, zamku, ale nazwiska? Możliwe, że Joff jest Baratheonem, dopóki ktoś, kto będzie miał taką władzę tego nie obali. Ale na dzień dzisiejszy nie można mówić inaczej o Joffie niż Baratheon, o Ramsayu niż Bolton, a o Jonie niż Snow.
Nie ma czegoś takiego jak rząd na uchodźstwie w Westeros. Król jest w stolicy i tam ma pełnię władzy, dzieli i rządzi. Samo nazwanie się królem tego nie uprawomocnia i nie czyni zaraz jak jakieś abrakadabra zaklęcie samo z siebie. A obalonych królów się zabija bądź zmusza do oddania hołdu oraz utraty tytułu i honorów z tym związanych.
(za wyjątkiem Króla Północy, tam ogłoszenie się królem wiązało się z namaszczeniem na króla przez poddanych i władzą ustawodawczą, wykonawczą oraz sądowniczą na podległym terenie)
Ale nikt nie zaprzecza że według prawa Joffrey jest Baratheonem. Jednak jego geny czynią go bękartem a nawet czymś gorszym. A pomimo tego że w Westeros nie ma badań DNA czytelnicy znają prawdę i mogą się posługiwać określeniem "bękart" w stosunku do Joffa, Myrcelii i Tommena a być może i Tyriona jeśli np okazałby się synem Aerysa Targaryena. Ale uprawnia Nas do tego dopiero wiedza o tym fakcie z książki. W przypadku wyżej wspomnianych wiemy o tym, w przypadku Krasnala nie, więc póki co i dla czytelników może pozostać tylko i wyłącznie Lannisterem ;)
Możesz go sobie tak przezywać, ale to będzie po prostu jedynie pogardliwe przezwisko (tylko co by sobie pomyślał Jon Snow o takim wyborze wyzwiska?;) Bękartem jest się tylko i wyłącznie wtedy, gdy nie jest się uznanym za legalnego syna i decyduje o tym ojciec, gdy dziecko przychodzi na świat. Bądź staje się to samo przez się, gdy w ogóle ojciec jest nieznany, a wiadomo, ze nie był mężem twej matki. Tako rzecze Martin, a ja się będę tego trzymać :)
(no poza tym, gdy ma się dziecko z niedźwiedziem)
Kto wie, może w świecie Martina zwierzęce nasienie działa na kobiety gatunku ludzkiego. To by znaczyło że Mormontówny mają specyficzną dziatwę na Bear Island ;P
A jest może jakaś wzmianka w sadze o tym że bękart szlachetnej krwi (z mamy lady i taty lorda- ale nie ohajtanych) ma większe prawa niż z lorda i chłopki ? Jest na to jakieś inne określenie czy też nie różni się niczym od bastarda półszlachetnego ?
Z pewnością trudniej jest wtedy ojcu nie uznać takiego bękarta za swojego, by się go wyprzeć, jak było chociażby w przypadku Roberta i Deleny, Jednak w przypadku jakiejś wieśniaczki to już jest tylko i wyłącznie dobra wola pana lorda (czy tam nawet króla), a tak to mamy jeszcze nacisk ze strony rodu matki. Więc chyba zawsze mają swe bękarcie nazwisko. Wygląda też na to, że mają lepsze warunki bytu, finansowania czy możliwości kształcenia i rozwoju.
Broniąc Lannisterów tak silnie naginasz fakty, że uznałam, iż stoi za tym wyjątkowa sympatia ;)
Czyli winę za splądrowanie Dorzecza ponosi Catelyn. Mhm. No to ja już nie mam pytań.
Tywin i troska o Tyriona xD Proszę Cię... Tywin nienawidził go ze wszystkich sił, a w jego obronie stanął tylko dlatego, że nosił on nazwisko Lannister - a hańbienie jednego Lannistera było równoznaczne z hańbieniem całego rodu. Wracamy do dogmatu o CHWALE.
Tywin nie był sprawiedliwy w tym co zrobił z Tyshą, w całym swoim postępowaniu z Tyrionem, we wspomnianej już kwestii Dorzecza, w kwestii splądrowania KP, w kwestii wyrzeczenia się Jaimego. Kilka innych rzeczy pewnie by się znalazło.
Tyriona nie oceniam bezkrytycznie, kilka błędów popełnił. Ale nie wiem, czemu go tak tępisz. Jest sprytny, inteligentny, wykształcony, jest zręcznym politykiem, nie jest okrutny, ma dobre serce, będąc namiestnikiem starał się ochronić zwykłych ludzi. Przypomnij mi kiedy Tyrion wysłał kogoś, żeby cierpiał w jego imię? Bo jakoś nie pamiętam, ale może faktycznie coś takiego się zdarzyło.
Ja też nie lubię Stannisa, ale robienie z niego takiego krwiożerczego fanatyka, to jednak przesada. Fanatyczką jest to głupie babsko Selyse i Melisandre. A Stannis to po prostu buc. Podobnie jak Tywin, tyle że Tywin miał przynajmniej odrobinę charyzmy ;)
Pisanie jak było, nie jest jakąś specjalną obroną, tylko właśnie pisaniem jak było. Oczywiście, że winę ponosi Catelyn, przecież Tywin nie najechał ziem należących do jej rodu dla własnego kaprysu, ale z powodu jej zdrady. Tak, takie porwanie i narażanie życia kogoś o pozycji Tyriona to zdrada. Syn najbogatszego i jednego z najpotężniejszych lordów w kraju, do tego sam szwagier króla, to nie jest ktoś, na kimś można wykonywać sobie samosądy wedle własnego widzimisie. A kategoryczna odmowa wydania jeńca przez głowę rodu to nie było nic innego jak wywołanie wojny.
Sympatia do Starków czy antypatia do Lannisterów nie powinna Ci tego przesłaniać, a czynienie tego to właśnie naginanie faktów.
I motywy Tywina, co jest tematem na inną dyskusję, nie mają tu nic do rzeczy. Tywin nie nienawidził Tyriona, a jedynie chciał, żeby ten zachowywał się godnie do własnej pozycji. Tego też nie zauważasz, zapewne będąc czuła na wszelkie płacze Tyriona, jaki on biedny i nieszczęśliwy.
O Tyshy też nie będę dyskutować. Napiszę tylko tyle, że kara owszem, wydaje się brutalna, ale to miała być lekcja dla Tyriona, inaczej nie można było sprawić, żeby dał sobie z nią spokój, a nie pochylanie się nad jakąś bezczelną wieśniaczką, która śmiała w ogóle spojrzeć na syna swego pana lorda, a co do dopiero go tknąć A już małżeństwo? Chyba nie zdajesz sobie sprawy z realiów.
Nie wiem, o co chodzi z tym niesprawiedliwym splądrowaniem KP, ale pamiętasz chyba, że to była rebelia i obalenie ówczesnej władzy? Przypominasz sobie, czego się obawiano po wtargnięciu świętego Stannisa? Ponownie chyba uciekają gdzieś realia.
I co niesprawiedliwego było w kwestii wyrzeczenia się Jaimego?
Co do Tyriona, cóż, za bardzo bezkrytycznie przejmujesz jego punkt widzenia. Ale dlaczego zaraz "tępisz"? Szkoda, że zapominasz, dzięki komu jest taki wykształcony (taki np. Sam Tarly nie mógł kształcić się zgodnie ze swymi zainteresowaniami, a pewnie i paru innych by się znalazło, i wcale nie byli karłami, no ale tak, oczywiście Tyrionek miał najgorzej). Tywin, będąc namiestnikiem, również starał się ochronić zwykłych ludzi, a prowadząc wojnę (w przeciwieństwie do Robba czy Stannisa) starał się nie wysyłać swych ludzi na pewną śmierć, przeciwnie, ponosić jak najmniej strat. Jest też inteligentny i wykształcony. Do tego nigdy nie upajał się władzą, ani w przeciwieństwie do Tyriona, nie szukał poklasku. A kto niby cierpiał w jego imię? Bo w imię Tyriona to mogę Ci przypomnieć np. imię - Alayaya.
Melisandre nie jest fanatyczką. Na jej miejscu, widząc to co ona, chyba raczej również wierzyłabyś w swojego boga? A Stannis się po prostu nie liczy z ludzkim życiem, poza swoim. I nigdzie nie napisałam, że go nie lubię.
W żadnym razie nie twierdzę, że Aegon jest idealny na króla. Powtórzę to, co już pisałam: za mało jeszcze wiemy o nim jako o osobie, na razie jest ładnym i obiecującym obrazkiem namalowanym przez Varysa i spółkę. Ale upieram się, żeby dać mu szansę.
Tak, biorąc pod uwagę, to, co już wiadomo, Tyrion jest lepszym kandydatem na władcę, z powodów, o których napisałeś. No ale z oczywistych względów, jego możemy już skreślić z listy wyborczej ;)
Przykro mi, ale Stannisa nie lubię i nigdy się do niego nie przekonam. SPOILER SPOILER SPOILER Wiem, odsiecz z która przybył Jonowi bardzo mu się chwali, ale w tym miejscu muszę przyznać rację Fune: gdyby nie Melisandre, Stannis nie kiwnąłby palcem. Chociaż raz z chodzenia na jej pasku, wynikło coś dobrego. Choć Jonowi nie brakowało kłopotów z racji późniejszej obecności Stannisa i jego ludzi w Czarnym Zamku.
Uważam, że Stannis też by się długo nie utrzymał u władzy. Chyba, że wciąż trzymałby przy sobie Mel, która paliłaby na stosie każdego podejrzanego o krzywe spojrzenia na jej Azora Ahai ;)
Nie tylko szarża na Dzikich stawia Stannisa w roli dobrego władcy. Go nie interesują układy, układziki, rodowe konotacje, pakty, interesy, nepotyzm. Stannis postępuje w zgodzie z własnym sumieniem, dlatego na namiestnika wybrał najlepszego kandydata jakiego mógł wybrać. Docenił Davosa nie przez pryzmat jego pochodzenia i szemranej przeszłości, lecz zobaczył w nim człowieka szczerego, mającego własne zdanie, wiernego i oddanego swojemu władcy. Nie lizusa, tchórza, wazeliniarza lecz kogoś kto będzie go wspierał i doradzał w najtrudniejszych chwilach. Wykazał się nadzwyczajną mądrością, jak na władcę przystało.
Owszem, jego wadą jest że ulega często Mellisandre, ale nie jest też głupcem i fanatykiem jak np. jego żona. Po prostu traktuje ją jako cennego sojusznika, czytając książkę odniosłem wrażenie, że on ma R''hllora w poważaniu, bardziej interesuje się jej przepowiednią o Azorze Ahai, w którą nie wiem dlaczego tak łatwo uwierzył, może po prostu chce mieć potwierdzenie tego, że jest jedynym prawdziwym królem i obrońcą królestwa.