Różnica między Olivią Cooke a Nicolą Peltz jest zasadnicza.
Ta pierwsza ma wątpliwości (bezzasadne) co do swojej atrakcyjności, toteż niestety nieustannie mizdrzy się do kamery. Patrzy w obiektyw tymi swoimi sarnimi wielkimi oczyma, błagając o litość, o uwagę, co w istocie jest... żenujące.
Panna Nicola tymczasem, ta doskonale piękna lalka Barbie z ząbkami równymi od linijki, doskonałymi włoskami, szminką, jednocześnie zupelnie nagim, do bólu szczerym spojrzeniem wygrywa. Wygrywa... naturalnością. Zupełnie nie dba o kamerę. Gra. Na nic się nie sili. I robi tym samym jeszcze większe wrażenie.
Zdumiewające.
Przypomina to trochę pojedynek Sophie Marceau z Denise Richards w "Świat to za mało" (ale tam wynik był jednak do końca remisowy).
Mam zupełnie odmienne zdanie na ten temat. O Olivii Cook nie można jednoznacznie powiedzieć, czy jest piękna, czy zupełnie przeciętna. Czasem w wyrazie jej twarzy pojawia się coś niesamowitego i ujmującego, innym razem irytującego. Ale przynajmniej coś się tam dzieje. Natomiast Nicola Peltz wygląda jak tysiące innych amerykańskich nastolatek w stylu "American Pie" - jest po prostu nudna, a jej spojrzenie puste.