Recenzja serialu

Oshi samurai (1973)
Kenji Misumi
Tomisaburô Wakayama

Człowiek, któremu odebrana została umiejętność śpiewania

Zabił mu rodziców. Zgwałcił jego narzeczoną. Pozbawił go głosu cięciem szpady. Hiszpanin Gonzales trudniący się przemytem. Teraz jego ofiara zmieniła imię i jako Kiichi Hogan - łowca nagród,
Zabił mu rodziców. Zgwałcił jego narzeczoną. Pozbawił go głosu cięciem szpady. Hiszpanin Gonzales trudniący się przemytem. Teraz jego ofiara zmieniła imię i jako Kiichi Hogan - łowca nagród, szuka zemsty za dawne krzywdy. Tak przedstawia się zawiązanie fabuły najlepszej serii telewizyjnej, jaką dane mi było oglądać. Początkowa kreacja postaci nasuwa na myśl "Il grande silenzio" ("The Great Silence") w reżyserii Sergio Corbucciego, jednak oprócz tego jednego wspólnego motywu, oba filmy więcej dzieli niż łączy. Głównym bohaterem serii jest, jak można przypuszczać, tytułowy niemy samuraj imieniem Kiichi (co znaczy Demon) Hogan, doskonale władający kataną, mający też kilka sztuczek w zanadrzu, jak np. lusterko w nakryciu głowy, dzięki któremu trudno zajść go od tyłu. Wystąpił w tej roli Wakayama Tomisaburo, lepiej znany z serii przygód o Samotnym Wilku i szczenięciu ("Lone Wolf and a Cub"- na podstawie mangi, wydawanej obecnie w Polsce, która jest bardzo ciekawą pozycją i zarazem jedyną mangą, jaką kupuje - doskonale uchwyciła nastrój samurajskich przygód, nie ustępujących tym znanym z najlepszych chambar). Jego kreacja, mimo mojego początkowego oporu, zachwyciła mnie. Wciąż milczący, ponury, z żelaznymi zasadami i doskonale dzierżący miecz. Na tak wyśmienitą kreację wpływają też zdjęcia, ale o tym później. Jest on również postacią nieco inaczej ubraną od pozostałych postaci serii, co dodatkowo go wyróżnia w filmie. Zresztą w "Oshi Samurai" nie brakuje ciekawych charakterów (w pierwszym odcinku jest np. ksiądz Japończyk trudniący się przemytem i oszustwami), a warto wspomnieć, że Kiichi nie walczy tylko z Japończykami, w końcu podąża za Hiszpanem. Nie raz więc przyjdzie zmierzyć mu się z dzierżącymi szpady Europejczykami, ich niewolnikami murzyńskiego pochodzenia, którzy walczą swoją bronią, będą przeciwnicy uzbrojeni w broń palną (m.in. w doskonałym piątym odcinku, gdzie Hogan walczy z bezwzględnym gangiem mordującym zakładników jeden po drugim) i innych przeciwników. Na nudę nie można narzekać, zwłaszcza, iż wszystkie walki stoją na wysokim poziomie. Czasem tylko można zauważyć pewną sztuczność choreografii, i w pierwszym odcinku kamera jest trochę zbyt blisko walczących, przez co niedokładnie widać ciosy, ale są to małe niedociągnięcia, niepsujące doskonałego wrażenia. Jeszcze tylko wspomnę, że 10. odcinek mocno kojarzył mi się z "Yojimbo" Akira Kurosawy. To, co w moim mniemaniu, wynosi film na wyżyny samurajskich filmów to nastrój. Niesamowite zdjęcia, z nieco wyblakłymi kolorami, od czasu do czasu ładne ujęcia przyrody, na szczególną uwagę zasługuje przedstawienie dzięki nim głównego bohatera. Trzeba zobaczyć. Zwykle w symetrycznych ujęciach, podczas walki filmowany często odrobinę z dołu. Doskonale ów nastrój wzmacnia muzyka, momentami kojarząca się z tym co uczynił Ennio Morricone w spaghetti westernach, najbardziej motyw przewodni. Od 6. odcinka również mamy do czynienia ze śpiewem podczas czołówki każdego odcinka, ten natomiast mogę porównać do utworu wykonywanego podczas czołówki do filmu "Koroshi no rakuin" Seijuna Suzuki. Muzyka nie jest w większości dziełem klasycznych instrumentów, jej nieco niepasujące do czasów, w jakich się dzieje akcja filmu brzmienie dodaje nierealistycznego klimatu całej produkcji. Jeśli chodzi o przekaz poza filmowy, to chyba nie ma w nim żadnych głębszych przesłań. Kiichi żyje zgodnie z zasadami, pomagając potrzebującym, ale i nie zapominając o sobie, mamy kilka scen o ludzkim strachu, odwadze, chciwości, ale ta seria to głównie wypełniona interesującą fabułą i scenami akcji produkcja dająca rozrywkę na bardzo wysokim poziomie, głównie dzięki swemu nastrojowi. Jeśli natomiast chodzi o poziom odcinków, to zważywszy, że prawie każdy reżyserował kto inny to jest bardzo równy, moimi faworytami są odcinki 5-8, a nieco odstaje (ale bardzo mało) 9. Cóż więc mogę rzec słowem podsumowania? Serial oczywiście polecam, wyśmienita muzyka, zdjęcia, aktorzy, dobra fabuła i mnóstwo zapadających w pamięć momentów. Dla miłośników kina spod znaku katany "must see". Nawet, jeśli nie jest się fanatykiem jidaigeki, to oryginalna i nieporównywalna do większości filmów tego typu oprawa sprawia, iż warto sięgnąć po podróż niemego samuraja.
1 10
Moja ocena serialu:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones