Nołlajf

Nie mam dobrych wiadomości dla fanów pierwszego "Still Life'a". "Dwójka" różni się zarówno atmosferą, mechaniką rozgrywki, jak i, niestety, wykonaniem.
Pierwszy "Still Life" do spółki z "Syberią" przywrócił blask przygodówkom point'n'click. Co prawda ten zasłużony – acz niestety zapomniany – gatunek gier długo takim wzięciem się nie cieszył, ale dzięki wspomnianym tytułom przeżył swoje 5 minut come backu. Choć wydawało się, że kontynuacja omawianej gry (która przez wielu została okrzyknięta jedną z najlepszych w gatunku) zawita wnet po premierze "jedynki", spragnionym fanom przyszło czekać aż cztery długie lata. Za tworzenie sequela nie odpowiadała już firma Microïds, która ograniczyła się jedynie do roli wydawcy, ale nikomu nieznane Gameco Studios. A oto efekty ich pracy.



Fabuła opowiada o polowaniach na psychopatycznego zabójcę, zwanego Mordercą ze Wschodniego Wybrzeża. Oprawca na swoje ofiary wybiera młode kobiety, które najpierw torturuje, a potem uśmierca w bestialski sposób. Wszystko filmuje kamerą, a nagranie przesyła do mediów. W sprawę zostaje zaangażowana znana z poprzedniej odsłony nieugięta agentka FBI Victoria McPherson. W międzyczasie zawzięta reporterka Paloma Hernandez prowadzi własne dziennikarskie śledztwo. To właśnie ona jest drugą grywalną postacią, gdyż wkrótce zostaje uprowadzona przez mordercę. Victoria ma niewiele czasu, aby uratować kobietę, a sama Paloma musi zmierzyć się z szeregiem prób i pułapek, zastawionych przez psychola lubującego się w zabawach Wielkiego Brata.

Od razu uprzedzam: nie mam dobrych wiadomości dla fanów pierwszego "Still Life'a". "Dwójka" różni się zarówno atmosferą, mechaniką rozgrywki, jak i, niestety, wykonaniem. Zapomnijcie o zawziętym śledztwie, trzymającej w napięciu wielowątkowej fabule, czy przeprowadzonych w mocnych akcentach zwrotach akcji. "Still Life 2" obiera zupełnie inną drogę. Niemal cała akcja rozgrywa się w jednym miejscu, a gra romansuje z klimatami "CSI" oraz "Piły". Jako Victoria przeprowadzamy szczegółową analizę miejsca: badamy wszelkie znalezione ślady, pobieramy próbki włosów, krwi, odcisków palców, przesyłamy je do bazy, grzebiemy w komputerach, a od czasu do czasu za pomocą telefonu prosimy o pomoc znaną z pierwszej części Claire, która wygrzebie coś z archiwów albo poszuka przydatnego info. Kierując Palomą, musimy zaś wydostać się z rąk szaleńca. Łączymy znalezione przedmioty, interpretujemy zostawione wskazówki, unikamy śmiertelnych pułapek. Co jakiś czas fabuła serwuje nam poziomy Victorii, rozgrywające się w 2004 roku.



Nie miałbym nic przeciwko zupełnie innym klimatom, gdyby nie fakt, że zostały koncertowo spaprane. Początkowy entuzjazm wynikający z możliwości badania i analizy śladów szybko przeradza się w znużenie, a po chwili w irytację. Miejsce akcji jest dość obszerne, a my nie popchniemy fabuły do przodu, jeśli nie odkryjemy tego jedynego tropu albo nie skojarzymy ze sobą dwóch faktów. Sytuacje, w których nerwowo biegamy wte i wewte, w poszukiwaniu dowodów są bardzo wkurzające. Na całe szczęście nie trzeba odnajdywać każdego odciska palca. Co najwyżej ominie nas ciekawy smaczek, bez którego można dograć do końca. Misje Palomy też za wiele miodu nam nie naprodukują. Morderca ukazuje nam się już od początku grania, a naszym pierwszym zadaniem jest – uwaga – przeprowadzenie z nim dialogu! Przez to już na starcie zostaje on obdarty ze swojej aury tajemniczości. No i gdzież mu tam do tych finezyjnych metod psychopaty z "jedynki". Nie pomaga też fakt, że niemal cała gra dzieje się tylko w domu mordercy. Chociaż budynek przepełniony jest tajnymi przejściami, kryjówkami i pułapkami, to po kilku chwilach w nim spędzonych mija jakiekolwiek poczucie czyhającego zagrożenia. Pojawia się za to nuda. Fragmentów, które potrzymają nas w napięciu lub podniosą ciśnienie, jest zbyt mało i, co gorsze, nie pasują do przygodówek.

Przejdźmy teraz do najważniejszych elementów gier przygodowych. Po pierwsze: fabuła i scenariusz. "Still Life 2" odpowie na wszystkie pytania, które sam zadał, jak również kończy niedopowiedziane kwestie poprzednika. Poznamy w końcu tożsamość mordercy z pierwszej części. Niestety, wątek ten jest wepchany na siłę, a rozwiązano go kompletnie "na odwal się". Po linii najmniejszego oporu. Fani mogą przeżyć wielkie rozczarowanie. Nieco lepiej przedstawia się sprawa Mordercy ze Wschodniego Wybrzeża. Pomijając aspekty nudnej rozgrywki, trzeba otwarcie przyznać, że jej scenariusz sam w sobie w miarę się klei. Jest intrygująco, ciekawie i potrafi potrzymać w napięciu – a przynajmniej do pewnego momentu. Do momentu, w którym twórcy postanowili sztucznie wydłużyć czas trwania gry. Tytuł spokojnie mógłby się zakończyć na VII rozdziale. Niestety, zamiast tego historię rozciągnięto aż do dziesięciu. One zaś nie tylko wleką się w nieskończoność, ale też napchane są szeregiem absurdalnych fragmentów. W dodatku w tym czasie autorzy próbują co rusz wprawiać nas w szok, serwując kolejne zwroty fabularne. Każdy z nich jest jednak w mniejszym lub większym stopniu przewidywalny.



Po drugie: zagadki. W tym aspekcie gra się spisała. Łamigłówki naprawdę mogą dać graczom popalić. Są bardzo trudne, wymagają wysokiego wytężenia szarych komórek, co na pewno zadowoli starych wyjadaczy przygodówek. Dodatkowo niektóre możemy rozwiązać na więcej niż jeden sposób. Niestety, weterani nie będą zadowoleni z tego, że gra posiada też czasówki, czyli fragmenty, w których mamy określoną ilość czasu na ukończenie poszczególnego zadania (np. musimy zrobić antidotum, gdyż nasza bohaterka została zainfekowana). Chybionym pomysłem jest też ograniczone miejsce w ekwipunku postaci. Zbędny balast musimy przechowywać w porozmieszczanych skrzyniach. Zabieg ten może sprawdza się w grach a la "Resident Evil", ale nijak ma się do przygodówki – nawet jeśli ta kokietuje z klimatami przetrwania. Przedmioty są przez nas używane non stop, a ciągłe bieganie do pudła i wyciąganie z niego kolejnych szpargałów jest bardzo irytujące.

Daję głowę, że nie tak miała wyglądać druga część świetnej gry. Czy winni są temu twórcy? Niekoniecznie. Przygodówkom istotnie udało się powrócić, ale taki stan rzeczy nie utrzymał się długo. Wkrótce splendor minął, a w czasie gdy proces produkcji "Still Life'a 2" się przeciągał, zmienił się rynek gier i zmieniła mentalność graczy. Projekt niechybnie wymagał przebudowy. Niestety, na te zmiany twórcy w ogóle nie byli przygotowani, a zaproponowane przez nich pomysły kompletnie się nie sprawdzają: ani dla fanów poprzedniej części, ani dla nowych gejmerów. W efekcie dostaliśmy twór, który rozczarowuje pod każdym względem. Wielbicieli pierwszego "Still Life'a" do "dwójki" przyciągnie zapewne chęć poznania tożsamości psychola, za którym uganiali się po całym Chicago, ale gra sama w sobie nie ma nic do zaoferowania.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?