Delikatny i uczuciowy świat kobiet przeciwstawiony męskim szowinistom, którzy uważają, że miejsce kobiet jest w kuchni i w łóżku. Co więcej faceci, wykorzystują kobiety finansowo, oferując im,
Delikatny i uczuciowy świat kobiet przeciwstawiony męskim szowinistom, którzy uważają, że miejsce kobiet jest w kuchni i w łóżku. Co więcej faceci, wykorzystują kobiety finansowo, oferując im, mówiąc językiem aktywistów związków zawodowych, niższą płacę za tę samą pracę. I wreszcie, co najważniejsze, ówcześni (lata 70.) mężczyźni generalnie nie szanują kobiet.
Główna bohaterka filmu, grana przez Emmę Stone, tenisistka Billy Jean King, będąca u szczytu swojej sportowej kariery (postać autentyczna, najlepsza ówczesna tenisistka świata) podjęła się poważnego wyzwania: ma zagrać mecz tenisowy, aby wywalczyć prawo kobiet do szacunku. Jej przeciwnikiem jest tenisista, który jest już na sportowej emeryturze – jest po pięćdziesiątce. Dziwne to więc zawody, które nie mogą przecież wykazać wyższości kobiet nad mężczyznami, skoro rywali dzieli aż taka różnica wieku. Mamy tu jednak mało dla europejczyka zrozumiały amerykański archetyp: liczy się tylko zwycięzca. Drugie i kolejne miejsca już nie. Nie liczy się także konkurencja w jakiej się startuje. Amerykanie tak są do tego mitu przywiązani, że emocjonują się nawet zawodami, które są jedynie teatrem (np. wrestling). Zwycięzca jest nie tylko numerem jeden w zawodach, w jakich startował, ale także ma rację w innych dziedzinach. I tak ma być w tym filmie.
Jednak, aby zwyciężyć, trzeba się najpierw napracować. Tak jak, na przykład, bohater filmu Rocky – przegrywał ale się zawziął, trenował, aż w końcu wygrał. Także i w tym obrazie filmowa Billy Jean King trenuje pilnie do jej meczu życia. Przeżywa też rozterki: czy się uda? Czy nie zawiodę – oczekiwań milionów kobiet, które chcą, abym wywalczyła im prawo do szacunku? Tymczasem jej filmowy protagonista: Bobby Riggs (Steve Carell) – człowiek mało poważny, wręcz pajac, a do tego uzależniony od hazardu i będący na utrzymaniu żony, czas jaki dzieli go od meczu spędza na przechwałkach i naigrywaniu się z kobiet (co usłużnie nagłaśniają amerykańskie media). Bohaterka romansuje też z kobietą. Przy czym relacja ta ma charakter wyłącznie erotyczny ("chodzi im tylko o jedno" – jak, podobno, mężczyznom). Nie widać, aby te dwie kobiety łączyło coś jeszcze. Jest to wątek równoległy do głównego – tenisowego. Z akcją filmu ma niewiele wspólnego.
Film wpisuje się w trend filmów "rozrachunkowych" mających oddać hołd dawniej ciemiężonym kobietom i mniejszościom seksualnym (i innym mniejszościom). Widać w nim jednak, że nie wszystkie uciśnione istoty mają w Ameryce jednakowe prawo do szacunku czy choćby spokoju: bohaterka wręcza przed meczem swemu przeciwnikowi małego prosiaczka, który niewątpliwie śmiertelnie się boi (piszę to bez ironii). Postacie są w filmie jednowymiarowe: wszystkie kobiety są kryształowe, wszyscy mężczyźni to szowiniści, idioci, cynicy i moczymordy. Wyjątek od tej reguły reguły jest tylko (sic!) jeden. Nie będę spoilerować i nie zdradzę kto. Taki mecz naprawdę się odbył i na pewno można by go było w fabularnym filmie dużo lepiej rozegrać. Nie udało się. Plusem filmu są kostiumy i scenografia dobrze oddająca czasy mojej młodości – lata siedemdziesiąte. Fajne są też fragmenty meczów tenisowych – całkiem dobrze pokazane.