Recenzja filmu

Szybcy i martwi (1995)
Sam Raimi
Sharon Stone
Gene Hackman

Westernowy mundial

Ekscytujące zwycięstwa, dramatyczne porażki – to są atrybuty rywalizacji sportowej, rozbudzające emocje kibiców na całym świecie. W piłce nożnej nieraz o triumfie drużyny decyduje jeden gol,
Ekscytujące zwycięstwa, dramatyczne porażki – to są atrybuty rywalizacji sportowej, rozbudzające emocje kibiców na całym świecie. W piłce nożnej nieraz o triumfie drużyny decyduje jeden gol, będący czasami efektem jedynego strzału na bramkę. To sprawia, że faza pucharowa mistrzostw świata eliminująca po kolei drużynę za drużyną dostarcza fanom niebywałych emocji. W przeniesienie takiego schematu na ekran kinowy zabawił się swego czasu Sam Raimi, reżyserując western "Szybcy i martwi". Jako że współzawodnictwo mam we krwi, niewiele trzeba było, abym wciągnął się w taką konwencję, szczególnie że nie stworzono jeszcze oficjalnie dyscypliny bazującej na pojedynkach rewolwerowców. Mimo że w tak wyreżyserowanym spektaklu możemy z góry przewidzieć zwycięzców i przegranych (czyt. martwych), to sam pomysł połączenia westernu z rywalizacją sportową okazuje się ciekawą rozrywką. Zwłaszcza, że w to przedsięwzięcie zaprzęgnięto zastępy gwiazd, włączając Leonardo DiCaprio, Sharon Stone, Gene’a Hackmana czy Russella Crowe’a. Wydanie sporych gaż na tak kasowych aktorów nie miało na celu osiągnięcia wysokiego poziomu gry aktorskiej, lecz tylko i wyłącznie zakupienie nazwisk. Pojedynek Sharon StoneGene Hackman brzmi interesująco, tak samo jak Real Madryt – Barcelona. Niemniej jednak nie można stawiać zarzutów odnośnie wykreowanych postaci. Szczególnie Gene Hackman wyróżnił się pod tym względem, tworząc ciekawy, charyzmatyczny czarny charakter. Oczywiście w takim zamierzeniu filmowym schemat musi gonić schemat. Mamy bezwzględnego, niepokonanego burmistrza, jego konflikt ze stojącym w opozycji synem, żądną zemsty, skrzywdzoną kobietę czy też duchownego, mimowolnie zmuszanego do używania przemocy. Te wątki rozgrywają się na tle turnieju rewolwerowców, odbywającego się w miasteczku Redemption (po polsku - Odkupienie) na Dzikim Zachodzie. Wszystko to wykonane zostało z komiksową oprawą. Ważne są liczne, efektowne i  przenikające się wątki, klarowny podział na dobrych i złych oraz typowe dla westernów popisy nieosiągalnej realnie precyzji strzeleckiej. Nie ma natomiast miejsca na pieczołowite kształtowanie portretów postaci ani na budowanie klimatu tamtego czasu i miejsca. Ta filmowa przygoda opiera się na atrakcyjnych zdjęciach oraz sprawnie zmontowanych scenach, nie pozostawiając umysłowi odbiorcy czasu na własne przemyślenia. Reżyser tworzy pewnego rodzaju eksperymentalny western, z łatwością wciągający widza, ale jeszcze łatwiej po nim spływający. Nie jest to oczywiście żaden zarzut, lecz raczej określenie charakteru produkcji. Bowiem potrzebne są czasem i takie realizacje, które pozwalają na przyjemne skonsumowanie popcornu i coli.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?