Dwanaście minut owacji na stojąco, Demi Moore ze łzami w oczach mówiąca “Jestem zmęczona”, oraz szepty na festiwalowych korytarzach dnia następnego - “To może być złota palma”. A może to tylko
Dwanaście minut owacji na stojąco, Demi Moore ze łzami w oczach mówiąca "Jestem zmęczona" oraz szepty na festiwalowych korytarzach dnia następnego: "To może być Złota Palma". A może to tylko krwawy horror bez wyczucia?
Ten film nie jest straszny, to trzeba podkreślić na początku. Nie przyspieszy wam bicie serca, na czole nie pojawią się krople zimnego potu, na waszym kręgosłupie nie pojawią się ciarki strachu (choć akurat u tej części ciała może pojawić się lekki dyskomfort).
By zrozumieć, o czym jest "The Substance", wystarczy zobaczyć pierwszą scenę, a tak na prawdę pierwsze ujęcie. Jest ono wymowne, nadające strukturę całej historii.
Wylewana jest gwiazda w Alei Gwiazd, w Los Angeles. Mijają pory roku, po chodniku chodzą turyści, z biegiem lat pojawiają się pierwsze pęknięcia. No właśnie, co będzie z gwiazdą kiedy się zestarzeje? Gdy cera nie będzie tak jędrna jak wcześniej, biust nie będzie we właściwym miejscu? O tym dowiaduje się nasza bohaterka, Elizabeth Sparkle, grana przez pojawiająca się w Cannes ze swoim filmem po raz pierwszy, Demi Moore. Właśnie kończy 50 lat i dowiaduje się, że zbliża się koniec jej kariery.
A co gdyby ten los można było zmienić za pomocą tajemniczej substancji? Co gdyby można było pozbyć się starości? Elizabeth Sparkle nie trzeba przekonywać. Zdobywa nowy lek i skuszona obietnicą nowego życia aplikuje substancję. I tak pojawia się Ona, nowa, lepsza, młodsza wersja.
Seans The Substance to podróż międzygatunkowa. Zaczynamy z założeniem, że będzie przerażająco, bo tak mówi dystrybutor, że jest to horror, jednak z każdą kolejną minutą jest tylko dziwaczniej. To też nie do końca science fiction. Twórcy tajemniczego lekarstwa nie są prawdziwymi antagonistami. W centrum zawsze jest Ona, Elizabeth, jej uczucia, emocje i potrzeby, jej walka o samą siebie.
Demi Moore za tą rolę zasługuje na wielki szacunek. Wykazuje się bowiem niesamowitym dystansem i świadomością, wrażliwością. Rola nie wymagała od niej zmiany masy ciała, nakładania ciężkiego kostiumu czy nauki nowego języka, jednak jest emocjonalnie wymagająca, odważna, ale też samą aktorkę mocno obnaża (nie tylko dosłownie).
Pod prostą i pstrokatą scenografią, między przerysowanymi postaciami i kilogramami brokatu, sensualnymi tańcami i pewną dozą nagości, dostrzec można, że to film o młodości, pięknie, przemijaniu, potrzebie bycia dostrzeżonym, ale też samotności i strachu. To mocny film, który na pewno nie spodoba się każdemu, ale każdemu na pewno dostarczy seans niezapomniany.
Na początku, podczas premierowego pokazu filmu, widzowie spoglądali po sobie. Czy powinniśmy się śmiać? Czy to przypadkiem nie będzie niegrzeczne? Czy tak to powinno wyglądać? A może Coralie Fargeat popełniła błąd, nie wyczuła emocjonalnie historii i zamiast Szklanej Pułapki wyszło jej Szklanką Po Łapkach? Otóż nie.
Wszystko w tym filmie jest przemyślane. Od pierwszego starannie wypracowanego ujęcia, poprzez każdą kolejną sekwencje dawkowania "Substancji", aż po wielki finał, niczym z "The Shining" Kubricka, wszystko jest tak jak być powinno. Fale śmiechu, oklasków oraz krzyki "What the f is happening?!" są jak najbardziej na miejscu.