Recenzja filmu

Rocky 4 (1985)
Sylvester Stallone
Sylvester Stallone
Talia Shire

Rocky przeciwko komunizmowi

Wiadomo, że nie miało być to dzieło aspirujące. Nie był to czarno biały arthouse, jakiś samogwałt intelektualny, na miarę Passoliniego czy Bergmana, których albo nikt nie rozumie, albo udaje, że
Joanna Szczepkowska stwierdziła kiedyś, że komunizm w Polsce skończył się 4 czerwca 1989 roku. Świat zaś uznaje, że stało się to wraz z pierwszymi gwizdnięciami Klausem Meine, gdy młodzież z młotkami ruszyła rozbierać mur na Warschauer Strasse.

Na bok odłóżmy jednak swadę. Rocky, jaki jest, każdy widzi. Poprzez pierwszą, świeżą część, która przyniosła Slyowi zasłużonego Oscara, poprzez drugą, kto nawet wie, czy nie lepszą od pierwszej, poprzez trzecią, którą zepsuł Mr. T, a uratował Survivor (hehe, zabawne, że ocalały uratował... hehe) piosenką o tygrysim oku. Część czwarta jest najpełniejszą z... podwójnej trylogii? sekstologii? Ten film czemuś służy. No ba, nie czemuś. To coś to nic innego jak 'Murica.

Wiadomo, że nie miało być to dzieło aspirujące. Nie był to czarno biały arthouse, jakiś samogwałt intelektualny, na miarę Passoliniego czy Bergmana, których albo nikt nie rozumie, albo udaje, że rozumie. To był film dla mas. To był film dla nas, ciemiężonych narodów bloku wschodniego, w jugosłowiańskich dżinsach i powyciąganych swetrach, tęskno zerkających na muskułę Stallone'a na witrynie Pewexu.

Ale też film dla mas ze zgniłego zachodu, który miał nieść przesłanie pt. komunizm jest zły. Albo jeszcze lepiej, przesłanie pt. komunizm jest wrogiem Ameryki. Ergo, komunizm jest wrogiem wolności. Ergo, Ameryka, wielki szeryf, musi pokonać zło nadchodzące ze Wschodu, jak w witkacowskim Nienasyceniu.

I tak, za pomocą prostolinijnego chłopaka z Filadelfii (co oznacza braterską miłość - wszyscy ludzie będą braćmi, tam gdzie twój przemówi głos - a przecież Ameryka jest dużym Bratem dla każdego narodu miłującego wolność), który tylko miał marzenie (Martin Luther King też miał tylko marzenie), za pomocą kopciuszka w conversach umazanych krwią wołu z posadzki rzeźni, który wszedł na sam szczyt, film ten ma pokazać komuchom gdzie ich miejsce.

I tu jawi się geniusz Stallone'a. Pokonuje on komunistów ich własną bronią - nawoływaniem do narodów wszystkich krajów (janusowe jest bowiem oblicze Rocky'ego - wyszedł z nędzy, z wypierdzianych dresów i rzeźni, po złote klamki i nowiutkie bmw), bez względu na klasę. Każdy może się z nim utożsamić, każdy chce się z nim utożsamiać. 

Pobić sowietów nie jest jednak łatwo. Inaczej. Na początku jest bardzo łatwo, Sly biega wesoły w nowych dresach adidasach po mansion ze złotymi klamkami, a usługuje mu robot. Ba, takiego samego sprawia swojemu niegdysiejszemu mecenasowi, szwagrowi (a jak wiadomo, każdy szwagier golnąć lubi), jako prezent urodzinowy. Jest dobrze, nie musi tak naprawdę wracać na ring, pływa w dostatkach. Jednak jego dobry druh, człowiek, dzięki któremu wszedł na szczyt, jest dalej głodny walki, chce pożegnać się z ringiem w wielkim stylu. Mowa o Apollo Creedzie (Carl Weathers), który postanawia zmierzyć się z bestią ze Wschodu, dwumetrowym ruskiem z fryzurą na szweda, nabitym końskimi sterydami, małomównym Ivanem Drago (Dolph Lundgren). Maszyną do zabijania. Gada za niego żona (Brigitte Nielsen). Co dzieje się później - wiadomo. 

Później już film wchodzi w mrok. Scena, w której Adrian (Talia Shire), która jeszcze niedawno bała się zdjąć okulary przed kizi-mizi z Rockiem, ruga go jak burka, i mówi mu najboleśniejsze ze słów. Że nie jest w stanie wygrać. 

Niedoczekanie, kuchto! Ameryka Demokracja zawsze wygrywa! Żeby jednak wygrać, Rocky musi najsamprzód zmierzyć się z dziedem morozem, z trudami siarczystej ruskiej zimy. Cóż to jednak dla Jankesa? Brak ogrzewania i siłowni sprytny chłopak z kolebki wolności przekuje w atut, jako nowy trening, w genialnie zmontowanej sekwencji ROCKY TRAINING MONTAGE.
Musi nieraz podnieść wóz ze swoimi kompanami, musi przechytrzyć wąsatych agentów KGB, biegnąc na przełaj przez śniegi po pas. Pomoże też woźnicy, co wóz mu z drogi wypadł, bowiem Rocky nie jest wrogiem ludzi.

On jest przyjacielem Moskali, jest wrogiem tylko tych, którzy zadzierają z Ameryką, i zabijają przyjaciół Rocka (przestroga dla ludów afrykańskich, osieroconych postkolonialnie przez kraje zachodniej Europy, wchodzących w konszachty z czerwonymi zbirami, żeby w nie nie wchodzili, bo ruscy zabijają czarnoskórych). Wyhoduje też brodę; brodę znaczącą, bowiem zawsze gładko ogolony, broda ta symbolizuje brak baczenia na sprawy doczesne. Wyłączenie się. Spojrzy w lustro, patrząc, jak daleko zaszedł, podążając za zemstą.

Brodę jednak zgoli. I bez tej brody, czysty, nagi, nieskalany, na wrogiej, złowrogiej ziemi,  stanie naprzeciwko dwumetrowego Filistyna. I tak jak w przypowieści, Dawid pokona Goliata. Sport pokona sterydy. Wiara pokona strzykawki (tak jak Jurek Górski).

 Na koniec, gdy Drago będzie leżał, jego żona, łaknąca tylko sławy, wyjdzie z trybun, a na Slya rzucą sztandar, a on uniesie pięść, i stanie jak Statua Wolności. Ta ostatnia scena właśnie, Statua Wolności z limem, pokazuje wszystkim wrogom demokracji, że we, the people, nigdy się nie poddamy.

Tak właśnie prezentuje się ta historia, scenariusz w swej prostocie genialny, prosty, i niemniej propagandowy niż "Triumf Wiary" (też sportowo, też z przesłaniem antykomunistycznym). Ale historię piszą zwycięzcy. A Rocky omnis vincit.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Magiczne pięści znowu w akcji! Dochodzi do ostrej konfrontacji Wschodu z Zachodem, która z czasem... czytaj więcej
Od pewnych serii widzowie oczekują utartego schematu, a gdy twórcy od niego odejdą, oglądający są... czytaj więcej
Do USA przybywa radziecki mistrz świata amatorów Ivan Drago (Dolph Lundgren). Jego trenerzy mówią, że... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones