Recenzja filmu

Powrót do domu (1978)
Hal Ashby
Jane Fonda
Jon Voight

There's not enough reason to feel a person die in your hands

Film "Powrót do domu" z 1978 roku w reżyserii Hala Ashby'ego miał to nieszczęście, że został wprowadzony do kin na krótko przed dwoma monumentalnymi dziełami o wojnie w Wietnamie, "Łowcą
Film "Powrót do domu" z 1978 roku w reżyserii Hala Ashby'ego miał to nieszczęście, że został wprowadzony do kin na krótko przed dwoma monumentalnymi dziełami o wojnie w Wietnamie, "Łowcą jeleni" Michaela Cimino i "Czasem Apokalipsy" Francisa Forda Coppoli. Wielkie obrazy zepchnęły w cień film twórcy "Wystarczy być", przez co - nieco zapomniany - zajmuje poboczne miejsce w światowej kinematografii. A niesłusznie, gdyż uhonorowane trzema Oscarami dzieło Ashby'ego to przejmujący dramat o ludziach, o których trudno się pamięta, o poszukiwaniu przez nich swego miejsca w społeczeństwie i życiu z piętnem traumatycznej przeszłości. Do tego film z potężnym, antywojennym przekazem.

Fabuła skupia się na Sally Hyde (Jane Fonda), żonie oficera amerykańskiej armii, który zostaje wysłany na front. Nie chcąc bezczynnie trwonić czasu w oczekiwaniu na powrót męża, Sally podejmuje pracę jako wolontariuszka w szpitalu dla weteranów wojennych. Decyduje się na ten krok pod wpływem przyjaciółki Vi Munson (Penelope Milford), której brat jest pacjentem szpitala. Tam spotyka Luke'a Martina (Jon Voight), dawnego szkolnego kolegę, sparaliżowanego podczas działań w Wietnamie. Sally i Luke nawiązują przyjaźń, a z czasem zakochują się w sobie. Tymczasem z frontu wraca mąż dziewczyny, Bob (Bruce Dern).

Pomysłodawczynią filmu była Jane Fonda, dla której inspiracją stała się jej przyjaźń z weteranem wojny w Wietnamie, Ronem Kovicem (biografię Kovica zekranizował w 1989 roku Oliver Stone filmem "Urodzony 4 lipca" z bodaj najlepszą rolą w karierze Toma Cruise'a). "Powrót do domu" jest swego rodzaju duchowym i ideowym ojcem obrazu Stone'a, wiele jednak różni dzieło Ashby'ego od filmu twórcy "Plutonu", a przede wszystkim od wywołanych we wstępie tytułów Cimino i Coppoli. To poruszająca, wyciszona historia bez choćby jednej sceny walki na froncie, a mimo to potężnie oddziałująca na widza. Walnie przyczyniają się do tego wybitne kreacje aktorskie, które ujmują nieskomplikowaniem, szczerością i prawdziwością.

Luke Martin widział sens wojny, w której wziął udział. Wierzył, że zaciągnięcie się do wojska było jego patriotycznym obowiązkiem wobec ojczyzny. Efektem wojennych doświadczeń okazało się złamanie życia, przez co stał się zgorzkniały i odpychający. Krążąc po szpitalu na inwalidzkim wózku, wykrzykuje antywojenne hasła, jest arogancki i niedostępny. Dopiero postępująca zażyłość z Sally, opuszczenie szpitala, a wreszcie samobójcza śmierć przyjaciela uspokoją jego impulsywny charakter i dokonają zmiany w jego mentalności. Inaczej sprawa ma się z Bobem. Ranny, zmuszony do wcześniejszego powrotu, nie potrafi poradzić sobie z wymogami zwyczajnego życia. Śpiąc z bronią pod poduszką i stając do małżeńskiej sprzeczki z karabinem, powoli przeistacza się we wrak człowieka.

Łącznikiem i jednocześnie pewnym katalizatorem trudnych emocji w tym niecodziennym trójkącie jest Sally. Dziewczyna nie potrafi zrozumieć problemów obu mężczyzn, stara się pomóc, lecz jest bezradna. Uraz fizyczny i psychiczny, ale przede wszystkim rozczarowanie wynikające z konfrontacji ideałów młodości z realiami wojennymi i powojenną znieczulicą ze strony rządu okazują się dla nich zbyt silne, zbyt bolesne i uciążliwe. Sally, która pracę jako wolontariuszka traktuje raczej jako ciekawostkę, zostaje zderzona z brutalną rzeczywistością ludzi pozostawionych samym sobie. Krok po kroku, na skutek rozmów, obserwacji, przebywania z weteranami zaczyna w niej dojrzewać odczucie, że powrót do domu - do normalnego życia - może okazać się dla żołnierzy niemożliwy. Nie wypowiada się na temat słuszności wojny w Wietnamie, nie jest w żaden sposób "upolityczniona". Po prostu reaguje na ból, współczuje. Jest - jeśli mogę użyć takiego określenia - everywoman, swego rodzaju przedstawicielką widza w relacjach z ofiarami wojny, nieświadomą pacyfistką, z którą bardzo łatwo można się utożsamić.

Hal Ashby stworzył w "Powrocie do domu" klisze, które późniejsi filmowcy z powodzeniem wykorzystywali w swoich obrazach wojennych. Potępia nie tyle wietnamski konflikt zbrojny, co wojnę w ogóle. Wykorzystując względnie proste i tradycyjne środki przekazu, spokojnie prowadzi narrację, której finałem jest fenomenalna, symboliczna scena, będąca alegorią narodzenia i umierania. Życie i śmierć oraz wojna i pokój stają się synonimami. Perfekcyjny pod każdym względem finalny monolog Martina, ale także pojedyncze, pacyfistyczne akty mężczyzny nie mają w sobie patosu i heroizmu - to gesty człowieka, przyjaciela, ofiary wojny, która chce zapobiec dalszej niepotrzebnej śmierci. Zwłaszcza, jeżeli można dokonać wyboru, Luke mówi bowiem: I'm just telling you that there's a choice to be made here" To wybór między wpojonym i faktycznym patriotyzmem - między zabijaniem dla ojczyzny a protestem przeciw niemu. Ashby potrafi przekonać, ponieważ najważniejsi w jego filmie są bohaterowie, co istotne - doskonale zagrani. Voight, Fonda, Milford i Dern dają popis pierwszorzędnego aktorstwa. Wierzą w postacie, w które się wcielają, a dzięki temu są maksymalnie wiarygodni dla oglądającego. Głównie dzięki nim tę świetnie opowiedzianą historię, inkrustowaną trafnie dobraną ścieżką dźwiękową, ogląda się z zaangażowaniem i prawdziwą przyjemnością.

Rzecz jasna można wskazać kilka mankamentów obrazu Ashby'ego. Styl prowadzenia filmu może wydawać się nieco zbyt delikatny i za subtelny jak na tematykę, o której opowiada twórca "Ostatniego zadania". Postać Sally jest wyraźnie jednowymiarowa, dziwić też może u konserwatywnie wychowanej dziewczyny chęć do romansu z praktycznie obcym mężczyzną. Są to jednak niuanse, które w ogólnym rozrachunku nie mają większego wpływu na emocjonalną siłę filmu. Wcale nie mniejszą niż we wspomnianych, niezwykle intensywnych "Łowcy jeleni" i "Czasie Apokalipsy", dla których stanowi niemal naturalną przeciwwagę. Głębokie w wymowie, frapujące, znakomite kino.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?