Ikona filmowego popartu, Quentin Tarantino, po raz kolejny zrobił kino z pedantyczną wręcz dbałością o każdy detal. Co prawda "Pewnego razu w Hollywood" ciągnie się jak makaron, ale doskonale
Nie bez kozery nawiązuję do "Pulp Fiction (1994)Pulp Fiction". Bo jak we wszystkich innych filmach "szalonego"Quentin TarantinoQuentinakróluje tu fikcja. By ten zabieg się udał -wszystko musi być wiarygodnie osadzone w rzeczywistości. I jest. Niestety, sama fabuła rozczarowuje, wlekąc się niczym główni bohaterowie w ich "wędrówce" po Hollywood. Jeśli miałbym jednym słowem opisać ten film, postawiłbym na słowo "dziwny". Jakby pozbawiony scenariusza. Jesteśmy bowiem świadkami improwizacji, która sporadycznie udaje przemyślaną, solidną konstrukcję. Ale oczywiście za serce kolejny raz łapią nas tarantinowskie smaczki - niech tylko przytoczę infantylny sposób mówienia jednego z "epizodystów" Quentina - Bruce'a Lee!
Celebryci epoki hippisów. Ich nieznośna lekkość bytu zwiastuje zbliżającą się tragedię. I chyba tylko dzięki temu - w oczekiwaniu na suspens - trzygodzinny seans mija bezboleśnie. To hołd dla Hollywood i całej kinematografii - film pełen sarkazmu i uszczypliwości. Przetrącone życiorysy bohaterów i beneficjent ówczesnej fabryki snów -Roman PolańskiRoman Polański. Polski reżyser żyjący ze swoją piękną żonąSharon TateSharon Tateżyciem z innej planety. Tymczasem jak pokaże historia - planeta Hollywood to miejsce zbierające krwawe plony z cyrografów pisanych krwią.
Wystarczy być! Taki jest nowy film Tarantino, takie też są ścieżki, którymi snują się bohaterowie opowieści o będącym na haju Hollywood lat 60. I jak to na haju, chwile bywają różne, a jazda często wymyka się spod kontroli, niczym orgazmiczna mina Rafał ZawieruchaZawieruchy...