Krytykowany za komunistyczne sympatie Pasolini, tworząc swoje najwybitniejsze dzieło w karierze, w roli Chrystusa obsadził naturszczyka, Matkę Boską zagrała matka reżysera, a sama historia
Jezus Chrystus to najbardziej rozpoznawalna postać w historii świata, której przedstawienie zawsze wywołuje skrajne emocje niezależne od intencji i kontekstu. Ciężko się dziwić w końcu wszyscy wychowaliśmy się w kulturze, gdzie uznaje się go za mesjasza, a jego narodziny to punkt zwrotny w dziejach ludzkości. Gdybyśmy jednak mieli stworzyć zestawienie twórców filmowych, którzy najmniej nadają się do zekranizowania życia proroka z Nazaretu, to Pier Paolo Pasolini wyprzedziłby Mela Gibsona ("Pasja") i uplasował się w ścisłej czołówce.
Już sam tytuł mówi wszystko. Jest to ekranizacja jednej z ewangelii, która opisuje życie, śmierć i zmartwychwstanie syna bożego. To, co wyróżnia dzieło Włocha na tle innych produkcji religijnych to unikanie patosu, zachowanie surowej formy wyrazu i ukazanie głównej postaci nie tylko jako proroka i mesjasza, ale przede wszystkim jako największego rewolucjonistę w dziejach świata.
Nieścisłością, która zawsze bardzo mnie drażniła to polskie tłumaczenie tytułu. Reżyser z pełną świadomością usunął słowo "święty" z tytułu filmu tym samym skupiając się bardziej na ludzkiej twarzy Jezusa. Takie niedopatrzenie ze strony polskich tłumaczy szczególnie zasługuje na naganę bowiem, wypacza treść utworu.
Charakterystyczne są również nawiązania i odniesienia do arcydzieł malarstwa światowego, głównie fresków Piero della Franceski, czy twórców XX-wiecznego ekspresjonizmu. W połączeniu z muzyką klasyczną Johanna Sebastiana Bacha, czy Wolfganga Amadeusza Mozarta, "Ewangelię według Mateusza" ogląda się jak dzieło sztuki, które idealnie łączy granice sacrum i profanum.
Krytykowany za komunistyczne sympatie Pasolini, tworząc swoje najwybitniejsze dzieło w karierze, w roli Chrystusa obsadził naturszczyka, Matkę Boską zagrała matka reżysera, a sama historia została nasączona skrajnym realizmem, dzięki czemu widz ma wrażenie, że jest autentycznym świadkiem wydarzeń, które widzi na ekranie.
"Ewangelia według Mateusza" pomimo uniwersalnego, humanistycznego wydźwięku wciąż jest dziełem religijnym, jednak nie jest to propagandowa agitka kościelna. Zgodnie z Pismem Świętym wszelkie instytucje kościelne są pokazane jako złote cielce. Tym bardziej dziwi fakt, że Watykan umieścił film Pasoliniego na elitarnej liście najlepszych obrazów X muzy propagujących wartości moralne i religijne.
Kiedyś myślałem, że po seansie "Pasji" Mela Gibsona już nigdy więcej nie zobaczę filmu biblijnego na takim poziomie. Seans "Ewangelii według Mateusza" rozwiał jednak wszelkie wątpliwości. Ten film po prostu trzeba zobaczyć, bo wszystkie aspekty złożyły się na wielkie widowisko filmowe (jeden z najpopularniejszych obrazów w historii włoskiej kinematografii), które pogodziło walory autorskiego kina, z unikalną wartością i mądrością płynącą z ust Chrystusa.