To, że Iwona Siekierzyńska tak rzadko robi filmy, to spora strata dla polskiego kina. Ale może dzięki temu, że idzie własną drogą, to kiedy już zabierze głos, potrafi nam zawsze powiedzieć coś
To, że Iwona Siekierzyńska tak rzadko robi filmy, to spora strata dla polskiego kina. Ale może dzięki temu, że idzie własną drogą, to kiedy już zabierze głos, potrafi nam zawsze powiedzieć coś więcej? Najgorsze, co mogłoby być, to zaszufladkowanie tego filmu jako kolejnego "projektu społecznego" o niwelowaniu różnic itd. "Amatorzy" zasługują na o wiele więcej. To kino z krwi i kości, które naprawdę warto obejrzeć.
Od premiery "Moich pieczonych kurczaków", czyli pełnometrażowego debiutu Iwony Siekierzyńskiej, mija właśnie prawie 20 lat. A szkoda, bo zawsze w tym, co opowiada na ekranie, jest pewien rodzaj przenikliwej prawdy. Prawdy, za którą, świadomie lub nie, ale zawsze tęsknimy, a o którą – z różnych przyczyn – nie tylko w kinie coraz dziś trudniej. W "Amatorach" reżyserka opowiada o grupie aktorów z niepełnosprawnością intelektualną, która – nie do końca z własnej woli – ma zmierzyć się na deskach "profesjonalnego" teatru (oraz oczywiście w życiu) z "Hamletem".
Teatr w kinie nie gości zbyt często. Wbrew pozorom jeszcze nie tak dawno silne było szkołach teatralnych przekonanie o wyższości Melpomeny nad X muzą. Podobnie chyba przez lata traktowaliśmy u nas osoby z niepełnosprawnością. Były niezauważane, ukryte, zamknięte gdzieś we własnych domach czy ośrodkach pomocy społecznej. Teraz oczywiście wiele się zmieniło, ale Siekierzyńska przygląda się temu wszystkiemu bardzo wnikliwie. I wokół tego buduje świetnie oglądające się, a jednocześnie dające do myślenia kino. W którym – jak w teatrze – wszyscy możemy się przejrzeć.
Mimo tego, że obecnie wszelkie równościowe hasła są wypowiadane bardzo głośno, często traktujemy osoby z niepełnosprawnością intelektualną ze swego rodzaju nadbudową, rodzajem filtra. Pół biedy, kiedy przejawią się to pewną sztucznością w kontaktach czy relacjach, gorzej, gdy – świadomie lub nie – kategoryzujemy i zaliczamy te osoby do "innych". A to już samo w sobie buduje pewien dystans. Film Siekierzyńskiej mówi o tym w w lekki, zabawny, ale jednocześnie bardzo mądry sposób. Rozbija pewną bańkę, w której umieściliśmy nas – tzw. "normalnych" i ich – czyli "innych". Oczywiście mogą oni wystawiać sztuki teatralne, mieć swoje festiwale, ba – będziemy ich nawet często podziwiać i oklaskiwać. Ale zrównać "ich" z "nami", traktować jednakowo, przyznać, że czasem są mądrzejsi od nas? To już trochę gorzej, prawda? Na głębszym, humanistycznym poziomie film można odbierać jako przesłanie, że jakiekolwiek kategoryzowanie "my" i "oni" nie ma tak naprawdę nigdy większego sensu.
To duża sztuka zrobić film, który opowiadając o osobach z niepełnosprawnością, nie epatuje tanim sentymentalizmem i nie powiela znanych klisz. Oglądając "Amatorów", zapominamy o tym, że ktoś tu jest w ogóle niepełnosprawny (inna sprawa, co to tak naprawdę znaczy). Wchodzimy w wykreowany na ekranie świat z poczuciem zaangażowania w rozgrywane konflikty, kibicujemy bohaterom szczerze i naturalnie. Jesteśmy tak prowadzeni przez reżyserkę, żeby pochopnie nie osądzać. A jak już osądzać, to przynajmniej sprawiedliwie – tzn. nie ulegając stereotypom, nawet tym spod znaku politycznej poprawności. Jeszcze raz: warto podkreślić – bo to rzadka spotykana umiejętność w polskim kinie – są lekkość i zabawny styl, w którym Siekierzyńska opowiada całą tę historię. Sprawić, że śmiejemy się szczerze, bez poczucia, że śmiać się nie wypada, bo grają niepełnosprawni aktorzy, to naprawdę spora, reżyserska sztuka i dowód świetnego warsztatu.
Film w przenikliwy sposób portretuje też polskie środowisko teatralne. Iwona Siekierzyńska czasem w teatrze pracuje, więc zna to środowisko doskonale. Tym bardziej więc brawa za odwagę w portretowaniu jego hipokryzji, choć tajemnicą poliszynela jest, jakie bywają tam standardy. Aktorzy zostali świetnie obsadzeni i zasługują na wyróżnienie. Wojciech Solarz to chodząca poczciwość, a Roma Gąsiorowska – niezależność, bunt i dominacja. Bardzo dobrym posunięciem było zaangażowanie do roli dyrektora teatru Mariusza Bonaszewskiego. Zobaczyć, jak po latach od swojej świetnej teatralnej roli, mierzy się on ponownie z "Hamletem", to prawdziwa filmowa przyjemność.
Tytuł filmu jest przewrotny. Oglądając "Amatorów", zastanawiamy się oczywiście, kto nimi tak naprawdę jest. Abstrahując od definicji (chociaż akurat nasi polscy aktorzy często różnicować się uwielbiają), ja grającym w tym filmie aktorom z Teatru Biuro Rzeczy Osobistych najzwyczajniej w świecie wierzę. A to znaczy, że w tym co robią, muszą być dobrzy i profesjonalni.