Dzięki pewnej reżyserskiej ręce, fantastycznej obsadzie oraz przyzwoitej gatunkowej podszewce całość wygrana jest bez jednej fałszywej nuty. A ponieważ obudziliśmy się w rzeczywistości, w której
DJ? Aktor porno? Poeta? A może tancerz? Nieistotne, kim według tytułowych amatorów był William Szekspir. Najważniejsze, że robią z jego sztuką to, co należy: filtrują przez nią własne pragnienia i lęki, wlewają w cudze naczynie swoją wrażliwość. Świetny film Iwony Siekierzyńskiej to artystyczne kino wysokiego konceptu i – nie bez szkody dla jego emocjonalnej intensywności oraz psychologicznej głębi – całość da się streścić w jednym zdaniu. Oto grupa niepełnosprawnych intelektualnie artystów wystawia "Hamleta". Albo "Makbeta". Albo "Romeo i Julię". Jeszcze nie wiedzą.
Na czele grupy stoi reżyser w typie judymowym, o zmierzwionych włosach, w zbyt dużej kurtce (Wojciech Solarz). Jak sam przyznaje, nigdy nie zagra z inną obsadą, na innej scenie. Podnoszące na duchu i otwierające film zwycięstwo w regionalnym konkursie daje jego podopiecznym szansę jedną na milion – niedługo będą mogli zaprezentować się na deskach teatru przez wielkie T. Jest jednak haczyk – przygotowywana w pocie czoła sztuka o Greku Zorbie musi ustąpić miejsca szekspirowskiej klasyce. I tutaj zaczynają się schody, ponieważ niepełnosprawności oraz choroby, z którymi mierzą się bohaterowie, skutecznie przeszkadzają w rozgryzaniu staroangielskiej frazy. Ale czy przeszkadzają w podróży do sedna dramaturgicznej materii?
Siekierzyńska, trochę dokumentalistka ("Obcey"), trochę fabularzystka ("Moje pieczone kurczaki"), zniknęła z radaru na kilkanaście lat, ale nie zasypiała gruszek w popiele. W swoim nowym filmie przypomina starą prawdę, że aktorstwo (na ekranie pars pro toto wszelkich działań artystycznych) nie jest przestrzenią twardych reguł i matematycznych wzorów, tylko nauką samopoświęcenia. Gdy do grupy, skuszona najpewniej obietnicą podreperowania wizerunku, dołącza filmowa gwiazdka (Roma Gąsiorowska), grywająca ogony weteranka sceny (Małgorzata Zajączkowska) zaczyna tupać nogą, a cyniczny dyrektor teatru (Mariusz Bonaszewski) rzuca na wszystkich złowrogi cień, staje się oczywiste, że każdy – z reżyserem na czele – będzie musiał dotrzeć do tej prawdy na własną rękę.
Nieco anachroniczne fabularne rozdanie – Szekspir vs Amatorzy to przedmiot niezliczonych (tragi)komedii – jest tutaj jedynie punktem wyjścia. Podobnie jak nakreślenie dynamiki skomplikowanych relacji pomiędzy bohaterami to zaledwie przyczynek do szerszej refleksji na temat samorealizacji i godności. Siekierzyńska pochyla się z czułością zarówno nad niepełnosprawnymi aktorami, jak i nad zblazowaną gwiazdką oraz tyrającym u podstaw siłaczem. A gdy zabiera się za walkę z pełnym stereotypów językiem, równie sprawiedliwie rozdaje im kuksańce. Z jednej strony, trudno wyobrazić sobie inną optykę. Z drugiej, nie aż TAK trudno, gdyż żyjemy w Polsce, gdzie narracja o niepełnosprawnych bywa infantylizowana frazesami o "pięknie wewnętrznym" albo uwznioślana figurami współczesnych jurodiwych.
Dzięki pewnej reżyserskiej ręce, fantastycznej obsadzie (wyróżnię tu absolutnie wszystkich amatorów i profesjonalistów, nawet Bonaszewskiego, który męczy się z naftalinową postacią chama w świątyni muz) oraz przyzwoitej gatunkowej podszewce (jako scenarzystka Siekierzyńska odhacza wszystkie punkty węzłowe w trzyaktowej strukturze, zaś humor i dramat odmierzone są w aptekarskich proporcjach) całość wygrana jest bez jednej fałszywej nuty. A ponieważ obudziliśmy się w rzeczywistości, w której zarówno niepełnosprawni, jak i ludzie kultury wylądowali na szarym końcu korowodu petentów Wielkiej Polski, "Amatorzy" wydają się czymś więcej niż sumą swoich składowych. To kino szlachetne w ambicjach i eleganckie w formie. Potrzebne jak nigdy. Niewidzialne jak zawsze.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu