PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=703836}

Zwierzogród

Zootopia
7,9 269 266
ocen
7,9 10 1 269266
7,8 35
ocen krytyków
Zwierzogród
powrót do forum filmu Zwierzogród

Przedsłowie:

No cóż... Dawno mnie tu nie było. Tak... Dawno niczego nie zamieściłem. Choćby słowa. Ehh... Nostalgia...

No cóż, jak z tytułu można wywnioskować, mam zamiar zamieścić tutaj napisane przeze mnie fanowskie opowiadanie, które zatytułowałem, zauważcie że bardzo subtelnie, "Zwierzogród 2".

Nie wiem, czy bywają tutaj osoby, które kojarzą mnie z forum "Krainy Lodu". Nie wiem, to było dawno. Tym bardziej nie wiem, czy ktokolwiek zobaczy ten temat, który jest już zapewne kawałek scrollowania w dół. Jeżeli jednak są tu te osoby i dotrą do tego tematu, to zapewne pamiętają coś o wspomnianych przeze mnie co najmniej dwóch opowiadaniach z "Krainy Lodu". Muszę niestety was zawieść. Prawdopodobnie nigdy ich nie skończę. Mam jednak nadzieję że, jeżeli moje wcześniejsze opowiadania dały wam choć odrobinę rozrywki, w tym wypadku będzie podobnie.

Jednak zanim przejdziemy do historii, powiem parę słów o tytule, bo wydaję mi się, że muszę parę słów powiedzieć.

Dlaczego "Zwierzogród 2"?

Cóż... Było to coś na kształt ambicji. Chciałem żeby nie była to kolejna historyjka, opowiadająca o jakimś tam nieistotnym wątku, w której nasi bohaterowie coś tam robią, nie! Chciałem by tym razem była to historia wielkiego formatu. Opowiadająca o bardzo ważnym wydarzeniu, mająca morał, wątki poboczne i żeby była blisko powiązana z materiałem źródłowym... Żeby nadawała się na nic innego, jak ekrany kin. Żeby była to historia, która mogłaby zostać sequelem filmu. Czy mi się udało? Oceńcie sami.

Zazwyczaj tego nie robię. Zazwyczaj nie mówię nic o moim "dziele" przed jego zamieszczeniem, żeby nie włączyć w czytelniku oczekiwań, pozytywnych, czy negatywnych. Ale skoro już obiecałem historię "dużego formatu", powiem teraz coś negatywnego, żeby nieco zrównoważyć wasz obiektywizm.

Po obejrzeniu "Zwierzogrodu", co miało miejsce kilka miesięcy temu, jakoś w lutym, pomysł na tę historię wpadł mi do głowy od razu. Od razu zasiadłem do klawiatury i od razu zacząłem pisać.

...

I skończyłem DOPIERO teraz. Pisało mi się wyjątkowo źle. Ciężko, boleśnie, przez pot i łzy, nie płynące jednak z ciężkiej pracy, a ze zmuszania się do niej. Tak, dobrze mnie słyszeliście. Po prostu uparłem się, żeby tę historię dokończyć. Moim celem było jak najszybsze odcięcie się od tej historii, bym nie zniszczył sobie spojrzenia na nią. Cóż... Nie obyło się bez ofiar na tym polu. Moje odczucia nie mają jednak nic wspólnego z tym, że w wielu momentach, o ile nie w całym opowiadaniu, moje pismo może wydać się wam po prostu wymuszone, napisane od niechcenia, niedbale, szybko i bez poświęcanej uwagi.

Dodam jeszcze, że wyszło 120 stron w Microsofcie i sami zdecydujcie, czy w ogóle zechcecie się za to zabrać.

W razie czego, proszę o rzetelną opinię.

andrzej_goscicki

"Zwierzogród 2"

Cicha noc rozchodziła się w promieniu kilku przecznic. Nieliczne latarnie rzucały światło jedynie na ulicę, pozostawiając okolicę w niemalże kompletnych ciemnościach. Jednak dzięki temu można było dostrzec kilka gwiazd. Łączenie ich prostymi liniami, tworząc przy tym zmyślone koniunkcję, stanowiło dla Judy i Nicka jedyną rozrywkę. Nie mogli włączyć radia, nie mogli głośno rozmawiać. Okolica była zupełnie pusta, nie było więc czego komentować. Na dodatek było tak upiornie cicho, jak nigdzie w mieście. W wielu dzielnicach noc wcale nie jest wyznacznikiem ciszy, bo niektórzy obywatele dopiero zaczynają wtedy życie. Jednak tutaj, w dzielnicy morskiej, prawie zawsze było cicho, nawet za dnia. Jedyny dźwięk dobiegał z pracujących cicho filtrów akwariów, z których składała się większa część dzielnicy. Wąskie ulice między tymi akwariami służyły do przemieszczania się głównie mieszkańcom innych dzielnic. Tutejsi rzadko opuszczali swoje domy o tej porze. Toteż nocą, kiedy nawet inne ulice zaczynają pustoszeć, tutaj jest już zupełnie pusto i zupełnie cicho. Spoglądając przez szyberdach, Judy skrzywiła się, w reakcji na narysowany przez Nicka wzór na niebie.
- Nie, to ani trochę nie wygląda jak parasol.
- No jak nie? Wyprostuj palec, narysuj pagórek, po czym pod spodem dwa mniejsze i na końcu zanurkuj i wyjdzie rączka.
- Tak zdecydowanie rysuje się parasol, ale nie idzie po gwiazdach.
- Bo pewnie patrzysz w złe miejsce.
- Patrzę na to samo miejsce, które wskazywałeś mi już trzy razy. Jeżeli to jest parasol, to chyba wygięty przez huragan.
- Nie chcę nic mówić, ale twoja ośmiornica też żadną Miss Głowonogów nie była.
- Ho-ho! A jak ci ją pokazałam, to moją kreatywność chwaliłeś! I co? Duma ucierpiała, to zmieniasz zdanie?
- Nie chwaliłem twojej kreatywności, tylko pomysł i upór. Wielu zaczęłoby od kręcenia kółek, a ty sobie ośmiornicę wypatrzyłaś! – Judy uśmiechnęła się drwiąco.
- Nie umiesz przegrywać.
- Ja sobie nie przypominam, by to były jakieś zawody.
- Niezależnie od tego, moja ośmiornica była ładniejsza od twojego parasola – Nick w głębi wiedział, że nie może temu zaprotestować. Skrzyżował łapy, oparł pięty o deskę rozdzielczą i z udawanym zażenowaniem odparł.
- Tylko nie tupaj z radości. Jeszcze obudzisz małże…
- Albo przegonię włamywaczy… - zmieniła temat Judy, spoglądając na ulicę, wyszukując jakiegoś najmniejszego ruchu, nasłuchując choćby szelestu – Co tak długo? – zapytała się samej siebie. Nick wyciągnął się w fotelu i splótł dłonie z tyłu głowy. Chytry uśmieszek zawitał na jego pysku.
- Może zrobią skok jutro…
- Dostałam jasny cynk: dzisiaj, około północy.
- Na innego jubilera… Na innej ulicy… – kontynuował Nick, ignorując uwagę partnerki – W innym mieście – ucho Judy odruchowo skierowało się w stronę lisa, wyczuwając podtekst.
- Coś sugerujesz?
- Nic, poza tym że podana ci informacja mogła być kompletną pomyłką – Judy rozłożyła dłonie pytająco.
- Czy moje kontakty kiedykolwiek nas zawiodły? – Nick uniósł brwi i przez chwilę patrzył się partnerce prosto w oczy, a uśmiech nie znikał z jego pyska. Czekał chyba na jakąś reakcję, parsknięcie śmiechem, albo wyjaśnienie, że jej słowa były żartem. Widząc jednak, że Judy nie żartuje, podrapał się po podbródku, udając zamyślenie.
- Niech pomyślę… Twoim pierwszym kontaktem była z pewnością pani wiceburmistrz Wymoczek.
- Obłoczek.
- Tak, pamiętam, jak miała na imię. A więc wiceburmistrz Wymoczek, czyli psychopatyczna owca, która chciała cię zabić, moimi rękoma, dodam. Tydzień później twój informator, którego imienia do teraz nie chcesz mi wyjawić, naprowadził nas na przemyt kocimiętki, który okazał się zwykłym przewozem kocich miętówek, niezarejestrowanym, bo sztuk było poniżej tysiąca. A dwa tygodnie temu, szop Praczyński powiedział ci o wylewaniu niebezpiecznych odpadów do miejskich ścieków. Niebezpiecznych odpadów oczywiście nie było, a ja przez tydzień śmierdziałem kanałami.
- Hej! A sprzedaż lewych płyt miesiąc temu? O tym oczywiście zapomniałeś!
- O tym powiedział ci Pan B. Znasz go dzięki mnie, nie liczy się… – odpowiedział Nick, podśmiechując.
- Faktycznie, znam go dzięki tobie. Ale gdyby nie ja, zrobiłby z ciebie polarnego lisa!
- Okej, po pierwsze, to przez ciebie chciał mnie załatwić. Po drugie, może faktycznie zawdzięczam ci życie. Tobie, albo cudownemu zbiegowi okoliczności, który sprawił, że uratowana przez ciebie dzień wcześniej ryjówka, okazała się być jego córką. Po trzecie, o czym my tu teraz rozmawiamy? Tak trudno ci się przyznać do porażki, że zmieniasz temat na wygodniejszy?
- Wcale nie zmieniam tematu! Po prostu wydaję mi się, że warto wspomnieć o tym szczególe.
- Wiesz co, Karotka? Nie umiesz przegrywać.
- Po prostu przyznaj, że tym razem wszystko brzmi aż nadto sensownie. Ten jubiler to wręcz pewniak – z tym Nick też nie mógł się kłócić. Od tygodni policja dostaje zgłoszenia o kradzieżach w sklepach z biżuterią. I nie mowa tu o jakimś zwykłym rabunku, ale o profesjonalnej kradzieży. Bez przemocy, ciężkiego sprzętu, czy czegokolwiek podobnego. Zgrabna złodziejska praca, wykonywana przy pomocy sprytu i finezji. Zawsze w nocy. Bez śladów i świadków. Nikt nic nie widzi, nikt nic nie wie. Znikają niewielkie ilości biżuterii, ale zawsze o wyjątkowej wartości. Dodatkowo, złodziej nigdy nie uderza w bliskie sobie miejsca. Tak jakby w każdej dzielnicy obrał sobie na cel jedynie jeden sklep. Ostatnia kradzież miała miejsce w dzielnicy obok. Niezależnie od tego, kim był informator Judy, musiał mieć o tych przestępstwach przynajmniej drobne pojęcie. Natomiast sklep z perłami, który obserwowali, wydawał się być naprawdę dobrym celem.
- No więc? Jakie masz plany na weekend? – zagadał Nick, poważnie znudzony.
- Takie, jak zwykle.
- Zamkniesz się w socjalu, słuchając Gazelle? No, daj spokój, Karotka! – rzucił funkcjonariusz, obracając się w stronę królika – Wyskoczyłabyś czasem na miasto, do kawiarni, na tańce, zobaczyć jakiś film… Skosztowała trochę życia i nieco bardziej wymagającej rozrywki! Może, przy okazji, poznałabyś jakiegoś przystojnego królika, najlepiej prawie tak przystojnego jak ja, i doczekałabyś się z nim po sto córek i synów… Ech… To jest takie piękne, jak to sobie wyobrażam…
- Twierdzisz, że się marnuję?
- Praca, dom, praca, dom, praca, dom i tak w kółko. Twierdzę, że wpadłaś w jakiś rodzaj pracoholizmu. A ilekroć chcę cię gdzieś wyciągnąć, to albo „jesteś zmęczona”, albo „spotkamy się w pracy”. Wiem, że marzyłaś o policji od dziecka, ale ostatnio jakoś nie żyjesz niczym innym. A wydaję mi się zdrowe posiadanie kilku zajęć, tak na zapas.
- Dobra. Zawsze mogę posadzić sobie grządkę.
- O, tak! Już to widzę. Wracamy z pracy, podlewamy warzywa wymagające tyle samo uwagi, co reklamy w sieci, po czym zamykamy drzwi i słuchamy Gazelle… Naprawdę chcesz, by twoje życie zamknęło się w pracy? Chcesz by twoimi jedynymi znajomymi byli poszkodowani i przestępcy?
- Mam przecież ciebie – odparła Judy, nie do końca rozumiejąc do czego zmierza jej partner.
- Chcesz by twoimi jedynymi znajomymi byli poszkodowani i przestępcy? – powtórzył Nick.
- Dlaczego zawsze rozmawiamy o moim życiu osobistym!? – skwitowała policjantka – A ty co niby porabiasz w wolne dni? – lis ponownie zanurzył się w fotelu, wspominając wszystkie te momenty, w których miło spędzał czas.
- Dajmy na to w ten weekend umówiłem się na partyjkę pokera z Flashem, Feńkiem i Bobem.
- Flash to oczywiście pirat drogowy. Feniek to twój dawny partner od przekrętów. Czym zajmuje się Bob, bo nie pamiętam?
- Lewe oprogramowania.
- A, właśnie! Lewe oprogramowania... Czy wasze zajęcia jakoś ze sobą nie koligują?
- I co? Mam porzucić kumpli tylko dlatego, że postanowiłem zmienić branżę?
- Zdaję się mówiłeś coś o posiadaniu znajomych jedynie wśród poszkodowanych i przestępców?
- Mam przecież ciebie! – skontrował Nick i trudno się było nie zgodzić.
- A pomyślałeś o tym, co powiesz komendantowi, kiedy dowie się o twoich wciąż aktualnych, starych kumplach?
- Sprawdzam wiarygodność informatorów – zrezygnowana Judy oparła łokieć o kierownicę, a podbródek o łapkę.
- Na wszystko masz jakiś bajer, Nick – rzuciła kręcąc głową.
- Tak mi mówią. A skoro już rozmawiamy o niecodziennych znajomościach, to pochwaliłaś się w pracy swoją chrześniaczką? – Judy wyprostowała się, skrzyżowała ręce i patrząc w sufit rozpoczęła coś w rodzaju monologu.
- Właściwie… To nawet się nad tym zastanawiałam. Bo w sumie co w tym złego? Pan B może i prowadzi nieciekawe interesy, oraz ma nieciekawe nawyki, ale to jednak honorowy kret, z zasadami. W porównaniu do tego, jaki byłeś ty, kiedy cię poznałam. Do tego mała Judy obchodzi niedługo pierwsze urodziny. Muszę pomyśleć o prezencie. Zastanawia mnie za to, czy jej rodzina będzie chciała przyjąć jakiś prezent od ciebie, albo że zrobi to bez odrobiny lęku…
- Cii! – przerwał jej Nick, podnosząc pazur do góry.
- Prawdę mówiąc, wątpię by ktokolwiek w tym mieście, kto choć trochę cię zna, przyjąłby od ciebie cokolwiek, nawet jeślibyś mu dopłacił…
- Cii!
- Co „Cii!”? Mam szanse się na tobie odegrać, a ty…
- Cicho! Słyszysz to? – Judy podniosła uszy do góry i od razu pojęła, o co chodzi jej partnerowi. Stukot. Ledwo słyszalny, choć powtarzał się często. Jakby stukot niewielkich stópek o twardą powierzchnię. Funkcjonariusze wytężyli wzrok, w stronę sklepu z perłową biżuterią. Światło na niego nie padało. Mogli jedynie dostrzec ciemne sylwetki. Sylwetki zmierzające tuż pod szklaną ścianą akwarium, po chodniku i jak najdalej od ulicy, w stronę sklepu.
- A widzisz? Mówiłam? – cienie zatrzymały się dokładnie przed witryną, zachęcającą pięknymi okazami pereł do obejrzenia całej oferty, po czym wykonały kilka dziwnych ruchów. Można by przypuszczać, że się rozglądały. Kilka chwil później zaczęły zbliżać się do wąskiej szczeliny, w której znajdowało się wejście do środka. Judy i Nick obserwowali to wszystko z radiowozu upchniętego w zaułku, dokładnie naprzeciwko. Tutaj nie docierało jakiekolwiek światło. Przy zgaszonym silniku byli zupełnie niewidoczni. Para policjantów czekała niczym drapieżnik, co ukryty w trawie czeka na swoją zwierzynę. Tym bardziej, że owa zwierzyna znajdowała się dokładnie przed ich nosem.
- I powiesz mi jeszcze, że specjalnie wybrałaś takie miejsce? – zapytał cichutko Nick, patrząc to na cienie znajdujące się długość ulicy przed nimi, to na włącznik syreny, wyraźnie podniecony. Wystarczy nacisnąć jeden przycisk, a wszystkie światła rozświetlą mroczną okolicę błękitem i czerwienią, przy akompaniamencie dźwięku wprawiającego w osłupienie każdego złodzieja. W takich okolicznościach, naciśnięcie tego przycisku wepchnie serca tych gości do gardeł. Nick nie mógł się doczekać…
- No dalej, rozładuj się! – zachęciła Judy, dając znak do rozpoczęcia akcji. Nick starał się by ten moment sprawił mu jak największą przyjemność, mimo że miał trwać niewiele ponad sekundę. W końcu wyczekiwana chwila nadeszła. Syrena zawyła z mocą tysięcy paradnych fanfar. Migające światło, to niebieskie, to czerwone, odbiło się od szklanych powierzchni licznych akwariów, tworząc niewielkie słońce na ziemi. Przednie światła rzuciły swój oskarżycielski blask na szczelinę prowadzącą do wnętrzna jubilera. Dwa szczury wyskoczyły w powietrze, jakby stały na trampolinie i z charakterystycznym sobie piskiem przerażenia, upadły prosto na głowy.
- Myślisz że obudziłem sąsiadów? – rzucił Nick, gdy razem z partnerką opuszczali samochód. Judy jednak chciała jak najszybciej dopaść podejrzanych. Nie dać im szansy na ucieczkę. Szczury zdążyły już usiąść i rozejrzeć się po okolicy. Już zaczynały wstawać, a ich zamiarów można było jedynie się domyślać. Nick wraz z Judy skoczyli do przodu, chcąc przygnieść je do ziemi i szybko zakończyć akcję. O ile lisowi się udało i sprawnie unieruchomił szczura siedzącego po prawej, ten drugi wydał się bardziej opanowany. W ostatniej chwili czmychnął spod stóp Judy i rzucił się w ucieczkę ulicą, w stronę zachodu. Królik spojrzał na partnera, któremu zatrzymany wyrywał się jak tylko mógł. Nick rzucił jej swój chytry uśmieszek, którego powód jak zwykle trudno było odczytać. Choć zapewne oznaczał zachęcającą do działania satysfakcję.
- Skuj go! – rzuciła Judy do partnera, ruszając w pościg za drugim podejrzanym – Stać, w imieniu prawa!
- Mówiłem ci już, jak to lamersko brzmi!?
- Jak ci się wyrwie, do końca miesiąca piszesz moje raporty! – wykrzyknęła przez ramię, nie tracąc na prędkości. Nick zgrywając się zasalutował jej, po czym powoli wyciągnął kajdanki.
- „Stać, w imieniu prawa”… Ech… Nie da się tego fajnie powiedzieć – powiedział pod nosem. Dostrzegł utkwione w siebie spojrzenie powalonego szczura, który zdążył już się uspokoić. Nie próbował się wyrywać i najwyraźniej zrozumiał, że już po nim. Nick skrzyżował jego dłonie, przygotowując je do skucia – No dobra, a więc masz prawo zachować milczenie… I masz jeszcze kupę innych praw, które i tak przeczytają ci na komisariacie… Więc, co mnie to? – zakończył zgryźliwie. Skutego już szczura podniósł na nogi i zaciągnął w stronę radiowozu. Myśl o pomyślnie zakończonej akcji napełniała go radością. Nie tylko ze względu na samego siebie, ale także na Judy. Mógł mówić wiele rzeczy, ale tak naprawdę uwielbiał patrzeć, jak coś jej się udaję. Była świetną policjantką i nigdy nie dokonaliby połowy ostatnich rzeczy, gdyby nie ona, ale trzeba było przyznać, że jej kontakty niemal zawsze przynosiły zawód. Aż do dzisiaj. Było natomiast coś niezwykle inspirującego, w jej poczuciu satysfakcji. W głównej mierze dlatego, że ilość porażek jej nie interesowała. Ona zawsze próbowała dalej. Aż w końcu się jej udawało… Nick zatrzasnął drzwi samochodu, zamykając zatrzymanego. Zapewne przez długi czas będzie się musiał przyzwyczajać do zamkniętych pomieszczeń, przeszło lisowi przez myśl, gdy usłyszał coś niepokojącego. Pisk opon. Niepokojąco daleko, a zarazem niepokojąco blisko. Wybiegł szybko z zaułka i spojrzał w prawo. W oddali zobaczył jedynie tył samochodu, który ocierając się o lampę skręcił w lewo i zniknął za jednym z ogromnych akwariów. Nick miał ogromną nadzieję, że to nie to, o czym myśli, ale jednocześnie wiedział, że to dokładnie to, o czym myśli. W kilku skokach znalazł się przed witryną sklepu, oświetlaną przez światła radiowozu.
- O rzesz, w kurnik… – zaklął pod nosem, widząc że kilka pereł było wciąż na miejscu, a kilka nie… Spojrzał się na zamkniętego w samochodzie szczura i westchnął ze zrezygnowaniem. A jednak klapa. Otworzył zatrzymanemu drzwi, ściągnął mu z łapek kajdanki i na odchodne powiedział, zmierzając śladami Judy – Wszystkie zarzuty wobec pana zostały wycofane. Dziękujemy za współpracę.

Judy złapała uciekającego szczura dwa zakręty od sklepu. Mimo że biegał wolniej od niej, był wyjątkowo mały i zręczny, przez co łatwo wyślizgiwał się jej z łap. Teraz, gdy przygwoździła go do ziemi całym ciężarem ciała, nie miał szansy by uciec. Problem jednak stanowiło wyciągnięcie kajdanek i skucie delikwenta. Judy postanowiła wykorzystać ten czas, na realizacje procedur.
- Jesteś aresztowany w związku o podejrzenie napadu na sklep jubilerski! Masz prawo zachować milczenie! Wszystko co powiesz, może być użyte przeciwko tobie w sądzie! – kątem oka zauważyła zbliżającego się Nicka. Bez pośpiechu, trzymając ręce skrzyżowane za plecami, lis nadchodził, co nieco zaniepokoiło Judy, tak jakby przybity. Nick był zdecydowanie mistrzem w ukrywaniu prawdziwej natury swojego samopoczucia, ale Judy od dłuższego czasu zauważała drobne zmiany w postawie, zachowaniu, czy wyrazu twarzy. Widziała jednak, jak zatrzymał tego szczura, co więc złego mogło się stać?
- Karotka – zagadał Nick. Judy jednak wciąż nie mogła sięgnąć po kajdanki. W dodatku nie skończyła wyczytywania praw.
- Masz prawo do adwokata! Jeżeli nie stać cię na adwokata, sąd udzieli ci adwokata z urzędu!
- Karotka! – powtórzył Nick głośniej. Właśnie wtedy, gdy Judy już miała wyciągnąć kajdanki z kabury, szczur uwolnił przednią łapkę i prawie wyślizgnął się spod królika, gdyby ta nie przycisnęła go ponownie, obiema łapami.
- Jestem tak jakby zajęta!
- Zostaw go.
- Co!? – rzuciła, kompletnie nie rozumiejąc toku rozumowania partnera.
- To był fortel. Sklep jest już obrobiony.
- Ale jak to?
- Ci dwaj mieli odciągnąć naszą uwagę.
- Tym bardziej musimy ich zatrzymać! – Nick podszedł do partnerki, chwycił ją za bark i delikatnie usunął z zatrzymanego szczura, po czym i jego złapał za bark i delikatnie podniósł na nogi.
- Tak, by dowiedzieć się, że nie mamy absolutnie żadnych dowodów przeciwko nim, a następnie usłyszeć od nich jakąś barwną historyjkę, tłumaczącą ich dziwne zachowanie i w końcu dostać ochrzan od szefa, kiedy bezzasadnie zatrzymani dowiedzą się, że mają prawo nas pozwać – Nick znowu skrzyżował ręce za plecami i uśmiechnął się charakterystycznie, kierując swe ostatnie słowa do szczura - Wszystkie zarzuty wobec pana zostały wycofane. Dziękujemy za współpracę – szczur patrzył się to na Judy, to na Nicka, najwyraźniej kompletnie nie rozumiejąc sytuacji. Gdy jednak zorientował się, że nikt już nie przyciska go do ziemi, odwrócił się i uciekł najszybciej jak potrafi, bez słowa pożegnania. Judy spojrzała się na partnera, najwyraźniej zmartwiona.
- Jak to obrobiony? – Nick zabrał ją z powrotem przed sklep, pokazując witrynę. Wszystko wyglądało tak samo, jak przy poprzednich napadach. Wejście nie nosiło śladów włamania. W środku nic nie zostało uszkodzone. Alarm nie został włączony. Ten napad wydawał się o tyle prostszy od poprzednich, że okolica nie wydawała się ani trochę obudzona, nawet mimo głośnej akcji policyjnej. Ale cóż się dziwić, skoro tutejsi mieszkańcy żyli oddzieleni od świata grubą warstwą szkła i rozpraszającą dźwięk wodą? Jednakże w poprzednich napadach nikt nie znalazł śladów obecności szczurów, których udział dało się potwierdzić nawet teraz, patrząc na miejsce zdarzenia gołym okiem. Ślady brudnych łap, sierść, specyficzny zapach…
- To bardzo stary, a jednocześnie bardzo trudny trik – tłumaczył Nick – Kiedy spodziewasz się zasadzki, dajesz glinom powód do interwencji w bliskiej odległości, jednocześnie samemu wykonując robotę. Nigdy jednak do tej pory nie widziałem, by ktoś zrobił to tak blisko i to w tak szybkim czasie.
- Czyli że złodziej się nas spodziewał?
- Być może. A może po prostu uznał, że po tylu napadach policja w końcu wzmocni patrol przy takich placówkach i był to po prostu środek bezpieczeństwa. Który sprawdził się pierwszej nocy… – Nick dostrzegł smutniejący wyraz twarzy partnerki. Mimo całej jej pewności siebie, porażki dotykały ją naprawdę głęboko – Ale! Co muszę przyznać, twój informator nie pomylił się ani trochę.
- Dzięki Nick – odparła, uśmiechając się lekko – A chociaż widziałeś cokolwiek? – dopytała się. Nick spojrzał w stronę zakrętu, za którym zniknął samochód.
- Usłyszałem pisk opon, po czym zauważyłem odjeżdżający w tamtą stronę samochód. To właśnie zwróciło moją uwagę – Judy ruszyła w stronę wskazaną przez partnera, a ten podążył za nią – Tutaj skręcił – powiedział Nick, wskazując na prostopadłą ulicę. Judy włączyła latarkę i przyjrzała się okolicy. Zobaczyła lekkie wygięcie na stojącej na krańcu chodnika latarni. Zbliżyła się do niej i dotknęła powierzchni.
- Biały lakier…
- Faktycznie, zawadził o latarnię – przypomniał sobie Nick. Judy spojrzała na ulicę, w którą skręcił samochód. Na samym jej końcu znajdował się tunel, prowadzący do innych dzielnic. Z niego samochód mógł wyjechać wszędzie.
- No to teraz wystarczy tylko sprawdzić nagrania z kamer, numery rejestracyjne, kierunek podróży… Biały samochód, Przynajmniej wiemy, czego szukać.
- Zwłaszcza, że o tej porze i tak nikt tutaj nie jeździ.
- Za to w tych tunelach białych samochodów może być od groma. A tak w ogóle, to która jest…? – zapytała się retorycznie Judy, wyciągając komórkę. Gdy jednak nacisnęła na ekran, nic się nie wyświetliło. Nacisnęła więc na włącznik, ale telefon wciąż nie reagował – Co jest? – kolejne próby były tak samo nieskuteczne jak pierwsza. Tak jakby rozładowała się bateria, choć Judy była pewna, że dzisiejszego ranka ją ładowała – Hej! Komórka mi padła – Nick spojrzał się na nią i zaczął gmerać w kieszeni, w poszukiwaniu swojej.
- W tej okolicy zawsze były jakieś problemy z polem magnetycznym – wyjaśnił spokojnie – Pewnie nastąpiło jakieś zwarcie, czy coś… Tak! Moja też nie działa.
- A wiesz którą mniej więcej mamy?
- Jak ostatnim razem patrzyłem, była za dwadzieścia druga.
- Moment! – wykrzyknęła Judy, do której coś niepokojącego właśnie dotarło – Czy to znaczy, że kamery też nie działają!? – Nick rozejrzał się, by znaleźć chociaż jedną, ale w tych ciemnościach graniczyło to z niemożliwością.
- Całkiem możliwe…
- I mówisz to tak spokojnie!? Szef nas zabije, jak znowu wrócimy z niczym!
- Uszy do góry, Karotka! Biorę sprawę na siebie.

Ranek na komisariacie wyglądał tak, jak zawsze wygląda. Rześkie powietrze dawało siły do pracy. Tłumy interesantów zapewniały o tym, że jest sporo do zrobienia. Krzyki przełożonych uświadamiały, że praca będzie trudna. Zapach pączków i kawy obiecywał krótkie chwilę na zaczerpnięcie oddechu. Wszystko to, pomimo swoich wad, dawało jakąś wewnętrzną chęć do służby. Chyba że wczorajszy patrol zakończyło się kilka godzin po północy, a mimo to trzeba było się stawić o szóstej rano. Wtedy te wszystkie aspekty pracy w policji, czy to miłe, czy obiecujące wyzwania, filtrowała mgła zmęczonych oczu i opadające, ciężkie powieki, pozostawiając tylko negatywy. Tak właśnie czuła się Judy, stojąc na krzesełku, z opartą o stolik w recepcji brodą. Jej uszy położyły się spać już jakiś czas temu. Teraz o tym samym marzyły oczy. A Judy powoli zaczynała z nimi przegrywać…
- Mam nadzieję, że nie masz ciężkiego snu, bo zostało wam tylko pięć minut do rozpoczęcia służby – zaczepił ją Pazurian, gdy jej oczy już miały się domknąć. Judy podniosła podbródek z blatu, oparła się łokciami i ziewnęła mocno, przecierając oczy.
- Co…? Nie! Nie śpię! Nie śpię…
- A Nick to się planuje dzisiaj zjawić? Szef chciał się z wami widzieć punktualnie o szóstej. On nie lubi spóźnień…
- Co…? Nick…? Kto to jest Nick…? A! Nie! Nie! Przyjdzie! Przyjdzie! Pewnie też miał problemy ze snem… Ale jeszcze nigdy się nie spóźnił.
- Ciężka noc?
- Można tak powiedzieć – odparła Judy, chociaż to „niezadowalająca”, byłoby odpowiednim słowem. Owszem, nie spała prawie wcale, a pościg za szczurami nie jest spokojnym sposobem na spędzenie nocy, ale brak rezultatów w śledztwie dobijał ją najbardziej. Dodatkowo przypomniała sobie, że musi zabrać komórkę do naprawy…
- Cześćwamcotamporabiacie!? – usłyszeli ledwo zrozumiałe zawołanie od strony wejścia. Pazurian niemal podskoczył z krzesła, zaskoczony nagłością tych słów, podczas gdy Judy powoli zwróciła łepek w stronę nadchodzącego Nicka. Szedł bardzo sztywnym krokiem, tak jakby każda część ciała znajdowała się w stanie najwyższego pobudzenia i to właśnie stanowiło dla niego problem. Oczy miał otworzone tak szeroko, że można by stwierdzić brak powiek, a źrenice zajmowały prawie cały ich obszar. W prawym ręku ściskał kubek z kawą.
- Eee… Cześć, Nick? – zagadał Pazurian niepewnie – Dobrze się czujesz…?
- Nienoświetnie! Obudziłemsiędokładniedwadzieściaminuttemumusiałemsięumyćubraćznaleźćmundurniemia łemczasunaśniadanie! – mówił, a łapa trzymająca kubek zaczęła się niebezpiecznie trząść - Aitakbyłemtakzmęczonyżepodrodzemusiałemwstąpićnakawę! – kończąc zdanie złapał łapę z kawą drugą łapą, by zapobiec jej wylaniu – Cotozakartony!? – rzucił wskazując pazurem na leżące przy recepcji niewielkie, białe kartoniki, ułożone jeden na drugim i zapakowane w folie.
- Właściwie, to nie mam pojęcia. Były tu, jak przyszedłem. Chyba kartoniki z mlekiem… Myślałem, że może chłopaki zarekwirowali jakiś nielegalny przemyt, ale nikt nic nie wie… – Judy spojrzała się na kartony i zmrużyła oczy, starając się je dostrzec.
- Popatrz, nawet ich nie zauważyłam… – skomentowała, po czym powoli zwróciła się do Pazuriana – Słuchaj, przypomnisz mi, gdzie jest butla z wodą…? – gepard spojrzał się na nią niepewnie, po czym wskazał na ścianę po lewej strony drzwi wejściowych.
- Tam gdzie zawsze… – Judy przytaknęła i przykryła usta łapką, ziewając. Zeskoczyła z krzesełka, złapała Nicka za łapę i pociągnęła w stronę dozownika.
- Jaktamkomórka? Działa!? Zmojącałyczasproblem! Będziemymusielipodczaspatroluzajechaćdojakiegośserwisu!
- Pogadamy jak zaczniemy odtwarzać w tej samej prędkości… – mówiąc to, wyciągnęła dwa plastikowe kubki i nalała do nich pełno wody. Przez chwilę stała patrząc się w nie tępo, tak jakby zapomniała, co chciała zrobić – Zbliż no się… – rzuciła do Nicka. Gdy ten pochylił się, Judy znów się zawiesiła. Po chwili jednak zaskakująco szybkim ruchem wychlusnęła na twarz lisa zawartość jednego kubka. Nick odskoczył do tyłu i potrząsnął ryjkiem mocno zaskoczony. Chwilę później i sobie Judy oblała twarz – Postaraj się zachowywać w miarę normalnie. Jeżeli szef zobaczy że wszystko z nami w porządku, może nie zapyta o wczorajszy dzień… – woda pomogła, choć nie znacznie. Do szóstej została niecała minuta. Nick i Judy ruszyli w stronę gabinetu szefa. Judy stawiała kroki powoli, jeden za drugim, jak spokojny lis, podczas gdy Nick rwał się do przodu, jak przerażony królik. Po drodze, niemal pod każdymi drzwiami znajdowali takie same kartoniki z mlekiem, jak w recepcji.
- Otwierają tu bar mleczny…? – zapytała Judy.
- A może przemycali w nich nielegalne energetyki? Już się z tym spotkałem chociaż jest ich niezwykle dużo jak na jeden transport! – odparł Nick, już nieco spokojniej. Gdy znaleźli się przed drzwiami do gabinetu szefa, a wskazówka już przechodziła na szóstą, Judy rzuciła partnerowi ostatnią uwagę.
- Pamiętaj: naturalnie – lecz gdy miała zapukać, drzwi nagle otworzyły się, jakby wyrwane przez słonia. Komendant Bogo wyjrzał na korytarz, a że był większy od Nicka o trzy rozmiary, o Judy nie wspominając, nawet ich nie zauważył i ryknął w stronę recepcji.
- Gdzie są Hops i Bajer!?
- Emm… – wymamrotała Judy. Bogo spojrzał się w dół i dostrzegł podkomendnych.
- Oh… – wszedł do środka, robiąc im miejsce – Wejść! – para policjantów weszła powoli do gabinetu i skierowała się w stronę krzeseł. Bogo nie był w humorze. Nie napawało ich to entuzjazmem. Chociaż z drugiej strony, rzadko kiedy można go było spotkać w humorze – A wam co!? Falę zrobili? Myślałem, że przeszliście już ten okres! – skomentował mokre ryjki policjantów. Siadając na krześle Judy podniosła palec, chcąc wyjaśnić.
- Właśnie…
- Powiem wam szczerze, zawalacie mi głowę coraz to większym szambem – przerwał jej Bogo. Podszedł do jedynego okna w gabinecie i otworzył je na oścież, wpuszczając świeże powietrze. Oboje, Judy oraz Nick, byli za to niezmiernie wdzięczni. Bogo natomiast odsunął krzesło pod prawą ścianę i podniósł z biurka kartonik mleka.
- O, właśnie! Może wie szef, skąd to całe mleko…? – zagadał Nick, lecz komendant zignorował i jego, kontynuując wyrzuty.
- Przez miasto przechodzi fala kradzieży! Ginie kilkadziesiąt bezcennych świecidełek! Miasto naciska na całą policję, chcąc jak najszybciej odzyskać skradzione fanty, a mówiąc „policję”, mam oczywiście na myśli tylko i wyłącznie mnie! Sprawa wygląda jak wyjęta z taniego filmu sensacyjnego, a ja mogłem przekazać ją każdemu! Kojoto i Trąbalskiemu, albo Marlenie i Gołogonowi. Nawet Mahoney i Hightower byli dziwnie chętni! Albo najlepiej powiedzieć, że to nie na moje możliwości i wcisnąć to komuś wyżej! Ale co robię? – zapytał się, rozkładając ręce – Otóż z jakiegoś niedorzecznie absurdalnego i kretyńsko idiotycznego powodu, przekazuję sprawę wam! – ostatnie słowo Bogo zaznaczył wskazując Judy i Nicka przy pomocy kartonika.
- Właściwie, to też zaczyna mnie intrygować obecność tego mleka… – wtrąciła Judy.
- Dwóm niedorobionym żółtodziobom, którzy są tu dopiero rok, a już sprowadzili na mój komisariat uwagę całego miasta! – kontynuował komendant, chodząc w te i we w te, wciąż wymachują kartonikiem mleka – Macie swoje zasługi, przyznaję… Ale wiecie co? Kiedy coś się wam powiedzie, gratulacje pójdą do was. Prasa będzie pisała o was. Burmistrz wlepi medale wam. A kiedy zawiedziecie, zgadnijcie, komu się oberwie!? – zapytał się, uderzając kartonikiem w stół i patrząc podkomendnym prosto w oczy. Judy i Nick wbili się w oparcia krzeseł. Judy zacisnęła zęby i odchyliła głowę do tyłu, bojąc się reakcji szefa, na odpowiedź, którą zamierzała dać.
- Pan…?
- Ja! – wrzasnął Bogo, tak jakby nie chciał usłyszeć odpowiedzi z jej ust – Jak zawsze ja! Bo przecież to ja pozwoliłem wam na wykonanie ruchu, mimo że kompletnie nie byliście do tego przygotowani! Nie to, że pozwalam wam na to wówczas, kiedy przygotowani jesteście i wam się udaje! Nie! To już wyłącznie wasza zasługa! Tak jakbym nie miał wystarczająco zmartwień! Trzeba się zając nowymi rekrutami, których w ostatnich miesiącach przybyło dziesięć razy więcej, niż zwykle! I to jakich! Surykatki, chomiki…! Nawet owca nam się trafiła! Jeszcze burmistrz naciska na mnie z nowymi genialnymi projektami! Mam w całym komisariacie wdrążyć program propagujący zdrowe odżywianie w służbach mundurowych!
- Aaa! To stąd to mleko! – powiedzieli jednym głosem Judy i Nick, patrząc się na siebie z uśmiechem.
- Ale trudno mi się na tym skupić, skoro cały czas do słuchawki jęczą mi coraz to nowe ssaki, zgłaszając kradzież coraz to nowych świecidełek! – mówiąc to, komendant machnął ręką w powietrzu najmocniej jak mógł, by trochę się wyładować. Chwilę później usłyszał zza otwartego okna czyjś jęk. Spojrzał na swoje racice, między którymi przed chwilą trzymał karton z mlekiem. Przewrócił oczami i przeklął pod nosem zły los.
- Czy otrzymamy w końcu jakieś konkrety na tym spotkaniu…? – zapytał Nick, a Judy zmierzyła go ostrym spojrzeniem, którym jednak lis nie przejął się ani trochę. Bogo podsunął krzesło pod biurko i z hukiem usiadł na nim, splątując racice i przybierając kamienny, choć zażenowany wyraz twarzy.
- Dostałem dzisiaj telefon…
- Jak zapomniał pan kupić żonie mleka, mogę podać prostą alternatywę.
- W sprawie pereł… – Judy jeszcze raz rzuciła partnerowi gniewne spojrzenie. Nick wzruszył ramionami udając, że kompletnie nie wie o co chodzi.
- Żona zapomniała odebrać naszyjnika…?
- Słuchaj, Bajer, bo być może nie masz przed sobą całego obrazu sytuacji… Masz pojecie jak to jest, wysłuchiwać lamentów wydry, której przez zmoczony pysk ni w ząb zrozumieć się nie da, mając na linii telefonicznej mustanga i świstaka w tej samej sprawie!? No to jeżeli jeszcze raz przysporzysz mi podobnego problemu, to się dowiesz, bo mianuję cię moim rzecznikiem do spraw interesantów i to ty będziesz ich wysłuchiwał!
- Nick…? – szepnęła Judy, w domyśle prosząc partnera o nie kontynuowanie tematu.
- Podobnego problemu…? – zapytał Nick z chytrym uśmieszkiem.
- Nosz…! – parsknęła gniewnie Judy, nie mogąc znieść wybryków lisa.
- Wczoraj byliście na akcji… – zaczął komendant.
- Tak, szefie! Mogę wyjaśnić! – powiedziała Judy, desperacko próbując uratować sytuację.
- A ja skorygować! To było dzisiaj – wtrącił Nick. Jego partnerka uderzyła go w ramię, nie starając się hamować. Lis wydał cichy odgłos bólu i zaczął masować uderzone miejsce. Uśmiech jednak wrócił na jego twarzy chwilę później.
- Przeczytałem wasze raporty kilka razy – powiedział komendant, podnosząc z biurka teczkę i zakładając okulary – Dostając informację o prawdopodobnym celu kolejnego napadu na jubilera, zorganizowaliście obławę w morskiej dzielnicy. Po godzinie pierwszej rano, zauważyliście dwa szczury, kręcące się przy wejściu do sklepu. Przystąpiliście do aresztowania podejrzanych. Jednakże po chwili zorientowaliście, że w czasie waszej gonitwy za gryzoniami sklep został już okradziony, a w oddali dostrzegliście odjeżdżający, biały samochód. Z powodu awarii kamer nie byliśmy w stanie ustalić drogi owego samochodu… I tu zaczyna się mój ulubiony fragment: wypuściliście zatrzymane szczury, które z całą pewnością były zamieszane w sprawę, nie zadając im choćby jednego pytania! Jeżeli chcesz coś jeszcze wyjaśnić, Hops, słucham z zainteresowaniem… – zakończył Bogo, pochylając się w stronę królika.
- Wiem, że pokazaliśmy tylko złodziejowi, że jesteśmy na jego tropie, co zapewne poważnie utrudni…
- Dlaczego ich nie przymknęliście!? – wrzasnął bawół, jeszcze bardziej pochylając się w stronę Judy. Ona natomiast spojrzała się na Nicka, z wyraźną pretensją. Wypuszczenie szczurów to był jego pomysł. Ona od początku się temu sprzeciwiała. Nick jednak nie tracąc uśmiechu nawet na nią nie zerknął.
- Bo… Uznaliśmy, że nie będą stanowili żadnej pomocy w śledztwie – komendant prychnął gniewnie, odchylając się w fotelu i przejeżdżając racicami po twarzy. Pokręcił głową, nie wiedząc co myśleć o sprawie.
- Gdybyście to nie byli wy, już dawno odebrałbym wam sprawę… – Judy uśmiechnęła się w duchu. Do złych dni komendanta dało się przyzwyczaić, choć na pewno nie ich polubić. No! Chyba że było się Nickiem… – Obyście w najbliższym czasie przynieśli mi jakieś rezultaty, bo słowo daję, przez tydzień będziecie wlepiać mandaty!
- Jasna sprawa, szefie! – odparła Judy, zrywając się do wyjścia.
- Nie skończyłem! – zatrzymał policjantów bawół. Otworzył szufladę w swoim biurku i wyciągnął z niej czerwoną teczkę – Jak wspominałem, mamy coraz to więcej rekrutów. Ja nie mam czasu, ani ochoty wszystkimi się zajmować, zwłaszcza, że większość z nich nawet nie będzie pracować tutaj. Zatem jednego z nich, Bajer, karzę ci osobiście wprowadzić! – Nick zmarszczył czoło zaskoczony, a uśmiech zniknął z jego pyska. Nie było to codzienne zadanie…
- Kogo? Chyba nie owcę…?
- Gorzej! – odparł Bogo, rzucając policjantowi teczkę pod nos. Nick podniósł ją, choć nie otworzył – To lisica – tyle wystarczyło, by wzbudzić w Nicku zainteresowanie, a zarazem ekscytację. Energicznie otworzył akta, chcąc jak najszybciej zobaczyć zawartość. Judy również zaciekawiła ta informacja. Wyprężyła się w stronę partnera, by zobaczyć wnętrze teczki, lecz widząc to, Nick tylko bardziej ją zasłonił, uniemożliwiając królikowi podejrzenie – Nazywa się Katherine. Drugi lis w całej policji. Góra uznała, że będzie najlepiej, jak ty ją wprowadzisz. Masz jej wyjaśnić kilka zasad, znaczenia niektórych zachowań, zaprowadzić na jej posterunek i życzyć powodzenia w służbie. Czy to jasne!?
- Czyli że… Nie będzie tutaj pracować?
- Bogu niech będą dzięki, nie! Już trudno mi znieść jednego z was…

- Wiedziałam! Wiedziałam, że tak będzie! – skarżyła się Judy, gdy z partnerem opuścili gabinet szefa. Na najbliższe kilka godzin mieli wyznaczony patrol. Później Nick będzie musiał wrócić na komisariat, by powitać nową rekrutkę. Judy natomiast będzie mogła iść do domu. Rozmowa z komendantem Bogo zdołała uwolnić oboje policjantów, Judy ze zmęczenia brakiem snu, Nicka z pobudzenia kawą. Lis szedł spokojnie, trzymając pod pachą teczkę z aktami osobowymi nijakiej posterunkowej Katherine. Z trudnego do określenia powodu, na jego twarzy wciąż malował się jego chytry uśmieszek. Judy była natomiast podenerwowana. Wymachiwała łapkami w różnych kierunkach, starając się pozbyć nadmiaru złej energii.
- Wiedziałam, że powinniśmy ich aresztować! Może wtedy by się tak nie wkurzył! A teraz? Wracamy kolejnego dnia z pustymi rękami, kiedy byliśmy już tak blisko! Ehhh… Nie daruję sobie, kiedy odbiorą mi tę sprawę! Tak bardzo chciałam ją rozwiązać! A teraz nie mamy absolutnie żadnego tropu! Znowu musimy wyszukać następny cel napadu! Chyba że w planach mamy sprawdzenie wszystkich białych… Co się tak śmiejesz, co!? Już ci ten uśmiech w szczękę wrósł!? – Nick spojrzał na partnerkę, a jego uśmiech wydał się Judy jeszcze bardziej irytujący.
- Wiesz, że zaczynasz zachowywać się jak szef?
- Oh, ha, ha! Bardzo śmieszne!
- Ty naprawdę myślisz, że po dzisiejszej nocy planuję czekać na kolejny skok? – oboje weszli do grupowego biura, gdzie zastali większość swoich kolegów siedzących w półkolu, w prawej części pomieszczenia, zajętych towarzyską rozmową. Z niewiadomych przyczyn, zaczęli chichotać. Nick zmierzał w stronę swojego biurka, z zamiarem schowania teczki.
- Karotka, zachowujesz się, jakbyś mnie nie znała! Naprawdę myślałaś że wypuściłbym tych kanalarzy, gdybym nie wiedział co dalej robić?
- Wiesz gdzie pracują, czy po prostu ich obrażasz, używając bezpodstawnego stereotypu?
- Lepiej! Wiem, gdzie mieszkają! Naprawiłaś komórkę?
- Nie…?
- W takim razie zawitamy dzisiaj do dwóch miejsc. Najpierw pojedziemy do serwisu, by rodzice nie musieli się o ciebie martwić, a potem… Gdzie jest moje biurko…? – zapytał otoczenie Nick, gdy stanął dokładnie przed miejscem, w którym zwyczajowo leżało jego miejsce pracy. Chichoty ze strony kolegów nagle wzmogły. Judy i Nick spojrzeli w ich stronę i już wiedzieli, co ich tak bawiło. Jeden z nich, którego biurko jeszcze niedawno sąsiadowało z biurkiem Nicka, szybko zajął miejsce.
- Ukradziono panu biurko!? No to poważna sprawa! Trzeba sporządzić protokół! – mówiąc to, wyciągnął z szuflady szablon i długopis – Niech pan mi powie, kiedy ostatnio je pan widział?
- Bardzo śmieszne, chłopaki…
- Wie pan, wiele osób zgłasza kradzież przedwcześnie, po czym zawsze okazuję się, że wystarczyło się rozejrzeć! Próbował go pan szukać za oknem? – Judy nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem. Szybko jednak zakryła usta łapką. Nick podszedł do okna wskazanego przez kolegę ruchem głowy. Gdy przez nie wyjrzał, również uśmiechnął się mimowolnie. Jego biurko stało idealnie pośrodku ulicy, na pasie zieleni. Nie sprawiało problemu przejeżdżającym, choć wciąż nie powinno się tam znajdować – A niech to! – zawołał jeden z policjantów w tle – Pańskie biurko stanowi poważne zagrożenie dla przejezdnych i łamie do pięciu przepisów kodeksu drogowego… Wielka szkoda, ale chyba nie odzyska go pan szybko…
- Wielka szkoda… – zgodził się Nick, a jego uśmiech przyjął charakterystyczny, chytry wyraz – Faktycznie stanowi poważne zagrożenie. Każdy może je potrącić i zniszczyć wszystko, co w nim jest, albo jakiś odważny przechodzeń może je zabrać, razem ze wszystkim co w nim jest… Wielka szkoda, bo trzymałem w nim dwa bilety na tegoroczny mecz, między Krętorożcami Stepowo i Panterami Dżunglice. Mistrzostwa świata, żal byłoby przegapić. Otworzyć ma je występ Gazelle na żywo… Planowałem zaproponowanie ich szefowi, jako nagrody dla tego, kto wlepi najwięcej mandatów. Teraz najwyraźniej przepadną… – słowa Nicka wryły wszystkich policjantów w ziemię. Na ich twarzach pojawiło się kamienne przerażenie i przez moment nikt nie odważył się ruszyć, jakby w obawie, że biurko może przez to ucierpieć.
- W której szufladzie…? – wydusił w końcu któryś.
- Ech… Jakoś zapomniałem… Wszystkie zamykam na klucz, który mam tylko ja… – to mówiąc wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i zadzwonił nimi. Nie minęła sekunda, jak wszyscy szturmem rzucili się w stronę wyjścia. Omal nie wyrwali drzwi z zawiasów, przepychając się w przejściu. Odgłosy ich stóp było słychać nawet, kiedy znaleźli się już przy wyjściu z komisariatu. Judy podeszła do Nicka i stuknęła go w ramię przyjacielsko.
- Szczwany lis…
- Zabezpieczyłem się – odparł Nick z uśmieszkiem – Chętnych na parkingowych będzie więcej niż zwykle. Wyobraź sobie jak nam dziurę w skarbie państwa zapełnią. No i zmniejszyłem prawdopodobieństwo, że szef da nam tą robotę, jeżeli coś schrzanimy. Chyba że lubisz piłkę? Bo wiesz… W razie czego mam jeszcze dwa bilety.
- Nie wiem, czy będę miała czas – Nick wzruszył ramionami.
- Dobra, schowam teczkę później. Chodźmy już, mamy robotę – Nick założył swoje ciemne okulary i nie tracąc czasu razem z partnerką ruszył w stronę parkingu. Na zewnątrz, funkcjonariusze zdołali jeszcze dostrzec, jak ich koledzy zatrzymują ruch, z zamiarem bezpiecznego przeniesienia biurka przez jezdnie. Judy nie potrafiła przywołać żadnego wypadku, w którym Nick nie obróciłby skierowanego w jego stronę kawału na swoją korzyść. Chyba tylko jej udało się go wykiwać… Gdy zajęła miejsce kierowcy i zapięła pasy, niespodziewany, nowy obiekt na desce rozdzielczej wyciągnął ją z wszelkiej zadumy.
- Nick, co to jest…?
- Radioodtwarzacz – odpowiedział lis z zadowoleniem – Najlepsza jakość dźwięku, jaką znalazłem, pamięć własna, antena odbierająca z promienia kilku mil… Odtwarza nawet CD-ki, z jakiegoś powodu…

- Przecież to zabronione – wytknęła Judy, łapiąc się za czoło i kręcąc głową z politowaniem. Pomysły Nicka nie przestawały jej zaskakiwać. Nie wiedziała, czy aż tak bardzo lubi się zgrywać, czy po prostu stara się trzymać ją w dobrym humorze.
- Prowadzenie śledztwa nie będąc policjantką też jest zabronione. A jak na tym wyszłaś? Poza tym, co złego może zrobić jeden, niewielki odtwarzacz w radiowozie?
- Ciekawe co szef powie, gdy się o tym dowie – rzuciła odpalając silnik i powoli ruszając z miejsca. Nick natomiast tylko parsknął śmiechem.
- Coś tam powie, każe mi je wymontować, po czym zapomni i nawet się nie zorientuje, że się go nie pozbyłem.
- Chyba przeceniasz swoją wartość.
- Karotka! Ubiegają się o mnie goście z infiltracyjnego, a o ciebie jednostka specjalna! Za zwykłe radio raczej się nie obrażą – odparł, jak zwykle, w żartobliwym tonie, przytykając kubek z kawą do pyska – dopiero teraz, gdy przypomniała sobie ranny stan partnera, na pyszczku Judy zawitał uśmiech. Była wtedy zbyt zmęczona, a szkoda, bo pewnie zwijałaby się ze śmiechu. Pierwszy raz widziała Nicka z litrem kofeiny we krwi. Drugą myślą, która ją naszła była wspomniana przez partnera jednostka specjalna. Faktycznie, jej dowódca rozmawiał z komendantem Bogo, chcąc zobaczyć Judy w swoich szeregach. Mimo, że nie posiadała stopnia oficerskiego, mówiło się o przypadkach, w których proces awansu i egzaminy były przyspieszane, gdy policjant miał wyjątkowe zadatki na członka jednostki. Wszystko wskazywało na to, że na taką osobę wyróżniono Judy. Dowódca był pod wrażeniem jej pracy i sukcesów w wielu akcjach. Policjantka od jakiegoś czasu już nad tym rozmyślała. To w końcu naprawdę wielki krok w przód. Szansa na dalszy rozwój, o którym zawsze marzyła. Marzyła, by zostać policjantką i zajść w tym jak najdalej, robiąc coraz więcej. Najpierw występki, potem wykroczenia, aż w końcu przestępstwa. Trzeba się było w końcu wziąć za zbrodnie…
- Myślę o wstąpieniu do jednostki specjalnej – podzieliła się w końcu swoimi rozważaniami z partnerem. Nie spodziewała się jednak całej przedniej szyby zalanej mieszaniną kawy i śliny w odpowiedzi.
- Znudziłem cię?
- Poważne i wymagające zadania, poważne przestępstwa, niezwykle niebezpieczni przestępcy do złapania… Nie wspominając o takich aspektach, jak dreszczyk emocji, ciężkie wyposażenie i większa płaca. To stanowisko jest robione specjalnie pode mnie. Po prostu wydaję mi się, że to jeden z następnych szczebli w moim życiu.
- Nie no, poważnie. Jeżeli masz mnie dość, co wcale nie jest takie dziwne, jak się nad tym zastanowić, wystarczy, że mi powiesz! – kontynuował Nick zauważając, że Judy nie wzięła jego słów na poważnie.
- Daj spokój! Przecież wciąż będę pracować w policji! To, że nie będziemy partnerami, nie znaczy, że nie będziemy ze sobą pracować.
- Jednostka specjalna Zwierzogrodu ma siedzibę trzy ulice od naszego komisariatu… – skwitował lis, wskazując łapami mniej więcej w jej kierunku.
- To przecież nie tak, że zostawiam cię w tyle! Tobie propozycję złożył Wydział Infiltracyjny. Czy to nie jest praca w sam raz dla ciebie?
- Mówisz o tym samym wydziale, który mieści się w Las Padas?
- Co tutaj umiejscowienie ma do rzeczy!? Czemu odległość stanowi jakiś problem!? Przecież to wcale nie znaczy, że zerwiemy znajomość! – pysk Nicka wciąż starał się układać w uśmiech, lecz jego oczy wypełnił smutek. Bardzo dziwny smutek. Smutek, który rodzi się z radości z sukcesu kogoś bliskiego, oraz nieodpartego wrażenia, że coś jest nie tak.
- Karotka… – przerwał westchnieniem – Ale my się spotykamy tylko w pracy… – Judy zjechała z jezdni i zaparkowała przed serwisem elektronicznym. Nick pokazał jej kiedyś to miejsce. Niewielki biznes, ale miał to do siebie, że przy niewielkich uszkodzeniach pracownik naprawiał od ręki.
- Jeszcze o tym pogadamy. Daj telefon, oddam od razu dwa – zakończyła Judy, odpinając pas i szykując się do wyjścia. Nick podał jej swoją komórkę, a gdy wychodziła posłał jej ostatnią radę.
- Jak zaproponuje wymianę baterii, nie daj sobie wcisnąć tych oklejonych taśmą!

- Dobra, to tutaj. Zaparkuj gdzieś i idziemy.
- Oczyszczalnia ścieków? Co my tu robimy? Myślałam, że masz dosyć kanałów na co najmniej rok – zaskoczyła się Judy, kiedy razem z Nickiem dotarli do śródmiejskiej oczyszczalni ścieków.
- Cóż, jak to niektórzy policjanci mówią: służba nie drużba – zaczął wyjaśniać Nick, idąc obok partnerki z rękami splecionymi za plecami – Poza tym, nie idziemy wcale do oczyszczalni ścieków, a do leżącego obok porzuconego szybu. Takie miejsca bardzo często stają się domem dla niektórych grup, stroniących od stylu życia, jaki narzuca im cywilizowane społeczeństwo. Ale wracając do sprawy, przypomnij mi jeszcze raz, jakie były ślady przy obrabowanych dotąd sklepach, nie licząc ostatniego?
- Żadne.
- Świadkowie?
- Ani jednego.
- Chociaż jedna, mała poszlaka?
- Mam ci raporty przeczytać? Przecież wiesz!
- No właśnie wiem, mój mały króliczku, że złodziej do tej pory nie korzystał z niczyjej pomocy, przez co ryzykował nie załatwiając sobie żadnej pomocy na wypadek porażki, a jednocześnie usuwał zagrożenie istnienia zbyt dużej wiedzy o sobie, w nieodpowiednich umysłach.
- Sam kazałeś wypuścić te szczury… – Nick zaśmiał się i pokręcił głową.
- Oh, bo one niczego by nie powiedziały! Ktoś im powiedział, żeby po północy zjawiły się przy sklepie jubilerskim i zachowywały w miarę podejrzanie. Zapewne nawet nie poznały swojego zleceniodawcy. Jednakże żeby zlecić komuś jakąś robotę, trzeba wiedzieć, że ta robota zostanie wykonana. Trzeba zatem mieć jakąś znajomość. Znajomość, prowadzi do drugiej znajomości. Pamiętasz kiedy mówiłem, że wiem, gdzie te szczury mieszkają?
- Masz znajomości wśród szczurów!? – lis spojrzał na partnerkę spod czoła. Już nie potrafił zliczyć, ile razy to powtarzał…
- Oh, tak… Wybacz – poprawiła się Judy, kiedy wchodzili do okrągłej, wyłączonej z sieci rury. Przez pierwszy odcinek było wyjątkowo ciemno i gdyby nie światło dnia, wlatujące przez wejście, nic nie byłoby widać. Dopiero po minucie marszu Judy zauważyła światełko w tunelu. Złapała się za ramiona, chcąc się ogrzać. Niby na zewnątrz było plus dwadzieścia trzy stopnie, ale panujący tutaj przeciąg i wilgoć skutecznie kazały o tym zapomnieć – Do kogo konkretnie chcesz się zgłosić?
- Nasz wielbiciel biżuterii na pewno nie znał tamtej dwójki osobiście, to już ustaliliśmy. Musiał więc skontaktować się z kimś, kto by ich znał. Pośrednictwo to wśród szczurów bardzo pospolita rzecz, ze względu na ich ilość. A najlepszym pośrednikiem wśród szczurów jest Conrat. Najlepszym, bo pośredniczy we wszystkim, nawet w pośrednictwach. Jeżeli chciałabyś znaleźć jakikolwiek ład w tej kolonii chaosu, jest to zdecydowanie jego umysł, który ten chaos ogarnia.
- Zupełnie jakbyś opisywał sytuację między moimi rodzicami i moim rodzeństwem… – rura którą podążali uległa znacznemu rozszerzeniu, gdy wreszcie dotarli do rzeczonego światła. Ich oczom ukazał się rozległy system pomostów i balkonów, wykonanych niedbale, choć stabilnie. W wielu miejscach na tejże konstrukcyjnej pętli, znajdowały się zbite w nieregularne sześciany budowle, dla których określenie „domy” byłoby nie lada komplementem. Wszystko było na tyle duże, że umożliwiało Judy i Nickowi jako tako poruszanie się. Choć gdzieniegdzie deski zdawały się niebezpiecznie zaskrzypieć… Dziwnym jednak by było, gdyby cokolwiek się zawaliło. A to dlatego, że gdzie nie spojrzeć, po tych amatorsko wykonanych pomostach poruszały się stada szczurów! Było ich tysiące! Każdy z nich był niewiele mniejszy od Judy. Chodziły tuż obok siebie, ściśnięte jak samochody w centrum miasta, w godzinach szczytu. Każdy się wydawał się zmierzać w inną stronę. Wydawało się, że cały czas skręcały w różne kierunki, dzieląc swoje grupy i łącząc je z powrotem i mimo wszystko nie dochodziło do żadnych wypadków, a ruch nie ustawał. Nick klepnął Judy w ramię i wskazał jej na jeden z najwyżej położonych pomostów. Stał tam osobnik nieco wyróżniający się z tłumu raczej brudnych i obdartych mieszkańców starej rury. Szczur w trudnym do określenia wieku, ubrany w długą, czarną pelerynę z kołnierzem sięgającym mu do czubka głowy, a w prawym ręku trzymający opartą o ziemię czarną laskę ze srebrną gałką wyglądał nie tyle jak osoba z wyższych sfer, co z innego wieku! Co jeszcze bardziej zadziwiało, to jego zajęcie, któremu nie dawał spokoju chociażby na sekundę. Gdyby porównać raz jeszcze poruszające się stada szczurów do ruchu ulicznego, ten jeden z pewnością byłby kierującym nim policjantem.
- Trudy, Patrick zapłacił za porcję ryżu. Zanieś mu worek. Roger, Melman chciał z tobą porozmawiać. Jest w drodze do Susan, na zachodnim, trzecim pomoście. Jessie, udaj się do kwiaciarni i załatw trochę stokrotek dla małego Johna. Kirk, Spock i Picard, załatwcie wreszcie sprawę z Khanem, zanim kryzys się powtórzy… – i tak w kółko, i tak w kółko. Lista poleceń które wydawał ów szczur i osób, które pamiętał dokładnie z imienia mogłaby z pewnością pobić rekord w swojej kategorii. Nick zawsze był pod wrażeniem tego widoku. Nigdy nie mieściło mu się w głowie, jak można tak bezbłędnie zarządzać taką wielką grupą.
- Robi wrażenie, co? – Judy jedynie wzruszyła ramionami z uśmiechem.
- Ani trochę. Tak jak mówiłam… Mam dwieście siedemdziesiąt braci i sióstr. U mnie to normalka – Nick pokręcił głową z uśmiechem. Tego rodzaju rzeczy były dla niego zupełnie niepojęte… Nie tracąc więcej czasu podszedł do szczura, który stojąc na podeście znajdował się na poziomie oczu lisa, i zagadał.
- Siemasz, Conrat! Ileśmy to się nie widzieli, co?
- Stać! – zawołał odziany w pelerynę szczur, stukając laską o drewniane podłoże. Każdy szczur w okolicy natychmiastowo zatrzymał się i spojrzał w stronę dwóch policjantów. Judy delikatnie schowała głowę między ramionami, rzucając oczami w tę i we w tę, nie wiedząc jak zareagować na tyle oczu nagle skierowanych w jej stronę. Nick natomiast oparł łokieć o podest, na którym stał Conrat i spokojnie kontynuował.
- Ach… Te luźne pogadanki z tobą to coś, czego naprawdę mi ostatnio brakowało.
- Hamujesz ruch, Nicholasie. Jeżeli więc jesteś tu z tego powodu, to wiedz, że żadnego drewna od ciebie nie kupię – Judy nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem. Jednak dostrzegła wtedy tysiące wlepionych w nią małych oczek, niewzruszonych jak kamienie, poczuła się jeszcze bardziej niekomfortowo.
- Moich paty… Eee! To znaczy, mojego drewna wiśniowego? – Judy znowu zaśmiała się niekontrolowanie i znowu tego pożałowała.
- Wykorzystaliśmy je do budowy nowego kompleksu, w głębi rury. Na szczęście starczyło tylko na pierwsze piętro. Po czterech dniach wszystko się zawaliło…
- No co ty! Nikt się jeszcze na jakość nie skarżył! To nie może być wina mojego drewna. Chcesz mi powiedzieć, że zawaliło się same z siebie?
- Pewnego razu jedna z grup wróciła z powierzchni, bardziej głodna niż zazwyczaj. Nie wiem, co było nie tak z twoim drewnem, ale wiem, że do tej pory nikt z nas, niezależnie jak bardzo głodny, nie podgryzał desek, po których chodzimy… – Nick odwrócił się w stronę Judy.
- A widzisz? Drewno w porządku. Tylko użytkowanie nienajlepsze – partnerka zmrużyła oczy i pokręciła głową, uśmiechając się sarkastycznie.
- Co to za królik? Nie spodziewałem się, że jakiś w ogóle będzie chciał z tobą gadać… Chyba nie zabrałeś się za porwania, co? Jeżeli tak, nie licz na mnie dwukrotnie. Wiesz, że staram się nie naciskać za bardzo na odcisk policji… – Nick złożył dłonie i przybrał delikatny ton.
- I właśnie tutaj jest pewien problem, Ratciu! Ponieważ, niestety, dwóch gości z twojego osiedla weszło jej w drogę. Dzisiaj nad ranem.
- Wiem o tym… Zatrzymali ich ponoć policjanci, z których jeden był królikiem, drugi lisem. Niezwykle dziwna sprawa… Myślałem, że przyjmują tam tylko tych, którzy się do tego nadają – Judy pociągnęła partnera za rękaw, chcąc by to, co miała do powiedzenia trafiło tylko do niego, choć wydawało się to mało prawdopodobne w takim otoczeniu.
- On nie jest zbyt bystry, co?
- Zasadniczo nie ogarnia prawie niczego, co wychodzi poza kolonię – odszeptał jej Nick.
- To nie była ich wina – kontynuował Conrat – Mieli przetransportować pewien niewinny towar do Tundrówki. Lecz jak się okazało, zleceniodawca ich wystawił i uczynił żywą przynętą, by ukryć własne działania.
- No i właśnie o to mi chodzi! – wtrącił Nick – Czy mógłbyś, ze względu na stare czasy i na to, że jednak zszedłem ci z ceny za to drewno, nadać mi namiary na gościa, który zlecił wam transport tego „niewinnego towaru”? Poproś Susan, żeby zapytała Melmana, czy wie, kto poinformował o tym Jessie i podaj mi odpowiedź, co?
- Susan, Melman i Jessie nie mieli z tym nic wspólnego…– wytknął Conrat zdziwiony. Nick westchnął i przekręcił oczami.
- Wiem, tak tylko strzelałem… Po prostu koniecznie potrzebuję wiedzieć, kto kazał twoim kumplom się podstawić. Zależą od tego wyprostowane uszy mojej koleżanki – Judy uniosła prawą brew i lewy kącik ust. Nick rzucił jej tylko ironiczny uśmiech.
- Co dostanę w zamian? – wtem mina lisa zrzedła. Z jakiegoś powodu w ogóle o tym nie pomyślał. Spojrzał na swoją partnerkę i podniósł dłonie bezradnie, prosząc o wsparcie. Judy zrobiła niepewny krok w przód, również rozkładając ręce.
- Emm… Dziesięć kartonów pączków…?
- Dwadzieścia i umowa stoi.
- Dwadzieścia… Dobra… Pogadam z Pazurianem. Niech będzie dwadzieścia! – Conrat przyłożył dłoń do ryjka i splunął na nią, wysuwając ją następnie do Judy.
- Stoi! – królik skrzywił się zniesmaczony, patrząc błagalnie w stronę Nicka.
- Twoja oferta, ty dobijasz… – odparł lis, niewzruszony. Judy niechętnie wyprostowała łapę – A, a! – zatrzymał ją Nick – Najpierw spluń! – policjantka skarciła go wzrokiem, lecz ponownie nie zrobiło to na nim wrażenia. Judy z ogromnym trudem opluła własną łapę i dobiła targu.
- Widać, że jesteś nowa, króliczku. A możecie mi jeszcze powiedzieć, po co wam informacja, o którą mnie prosicie? – zapytał się zaciekawiony szczur.
- Prowadzimy śledztwo… – odparła Judy, wycierając łapę o spodnie. Conrat zmrużył oczy, nie do końca rozumiejąc otrzymaną odpowiedź. Spojrzał na Nicka, którego pysk zdobiła jego typowa, uśmiechnięta mina, powrotem na Judy, cały czas wycierającą łapę. Następnie zmierzył ich dokładnie, od stóp do głów, najpierw jego, potem ją. W końcu zdobył się na odwagę i zadał kolejne pytanie.
- Jesteście z policji? – Judy, zapominając o oplutej łapie, oraz otaczającym ją tłumie szczurów, zawyła z niedowierzającego śmiechu.
- Myślałam, że będziesz potrzebował monokla, by to stwierdzić! – rzuciła kąśliwie, wciąż się śmiejąc. Jej rozbawienie jednak szybko przytłaczała wszechogarniająca cisza i setki białych oczu, wpatrujących się w nią śmiertelnie poważnie – No więc, tak… Tego…

Po wizycie u szczurów, Judy i Nickowi zostało zaledwie kilka godzin patrolu i mogli się zwijać do domów. A przynajmniej Judy. Gdy wybiła godzina, odstawiła Nicka i radiowóz na komisariat. Lis pożegnał się z nią i ruszył na spotkanie z nową rekrutką. Przy okazji stwierdził uradowany, że jego biurko wróciło na miejsce. Judy tymczasem była już w drodze do domu. Wiązała ogromne nadzieje z planem Nicka. Nie chciała zawalić tej sprawy. Prawdę powiedziawszy, była to pierwsza niezwykle obiecująca sprawa, od czasu afery ze skowyjcami. Zdarzały się jej i Nickowi poważne przestępstwa i głośne sukcesy, ale wszystko trwało zazwyczaj krótko i nie wymagało włożenia całego wysiłku. Teraz jednak nie mogła zrobić niczego, poza czekaniem na informacje od szczurów. Przed swoim blokiem mieszkalnym, policjantka wstąpiła do sklepu, by kupić trochę jedzenia na zapas. Przy wyjściu jej uwagę przyciągnął nagłówek gazety, który stanowił wprowadzenie do opisu brawurowej operacji oddziału specjalnego. Zatrzymali rozpracowywaną od miesięcy szajkę oszustów bankowych, działających na wielką skalę. Im nigdy się nie nudzi, pomyślała Judy. Gdy weszła do mieszkania i odgrzała jedzenie w mikrofali, spojrzała na naprawioną już komórkę i stwierdziła, że zostało dobrych kilka godzin do końca dnia. Po posiłku nie za bardzo wiedziała co ze sobą zrobić. Jej psychopatyczni sąsiedzi wyjechali na jakiś czas, więc wokół panowała cisza, co tylko zachęcało umysł policjantki do rozmyślań, co tylko przedłużało czas. Chcąc jakoś temu przeszkodzić, włączyła na komórce pierwszy utwór Gazelle, nie mając obaw, że będzie komuś przeszkadzać. Wtedy przypomniały jej się słowa Nicka. Gdy była poza pracą, faktycznie nie bardzo miała co robić. Ale nie dawała jej spokoju myśl, że za słowami lisa kryło się coś innego. Nie wiedziała jednak co… Wtem zmęczenie brakiem dłuższego snu dało o sobie znać, a oczy Judy zamknęły się na dłuższy czas.

Obudziła się w okolicach dziewiątej. Dziękowała sobie w duchu, że nie zapomniała wyłączyć budzika, gdyż bardzo potrzebowała dłuższego snu. Wciąż jednak ani trochę nie chciało jej się wstać. Jeszcze przez dłuższy czas przewracała się z jednego boku, na drugi, nie myśląc o niczym konkretnym. Gdy w końcu spojrzała na zegarek, było już wpół do dwunastej. Czas rankiem musi ulegać jakiemuś zakrzywieniu… Wpatrując się w stojącą obok zegara statuetkę szczura, wpadło jej do głowy, że Nick zapewne gra teraz z kumplami w pokera. Przez chwilę zastanawiała się, jak w to się gra. Zdarzyło jej się zaledwie kilka razy widzieć parę rozdań, a i tak nie przykładała do tego uwagi. Ale zaraz… Statuetka szczura? Judy spojrzała na nią raz jeszcze. Mrugnęła kilka razy, by przekonać się, czy na pewno ją widzi. Stała jednak dalej. Wyprostowała się na łóżku i rozejrzała. Czy ktoś tu był? Chyba niemożliwe, by zakupiła coś takiego i o tym zapomniała. Poza tym, dlaczego miałaby to kupić? Spojrzała na nią jeszcze raz, a gdy zbliżyła nieco mordkę, statuetka mrugnęła.
- Aaa! – krzyknęła Judy, zakrywając się kołdrą i przytulając się do ściany.
- Spokojnie, pani władz… – zaczął szczur, lecz uderzająca go boleśnie w szczękę królicza stopa przerwała mu zawczasu. Gryzoń przeleciał przez cały pokój i uderzył plecami o drzwi. Gdy już upadł na ziemię, Judy błyskawicznie podbiegła do niego i przycisnęła go nogą do podłogi.
- Kim jesteś i co robisz w moim domu!? Jeżeli chcesz mnie obrabować, to wyjątkowo źle trafiłeś! Po pierwsze to nie mam nic cennego… A po drugie jestem…!
- Spokojnie! Spokojnie! Wiem, kim jesteś! Wczoraj byłaś u nas w domu! Przysyła mnie Conrat! – Judy rozluźniła się trochę, choć oddech wciąż miała ciężki. Jednak nie tak ciężki jak szczur, którego właśnie uwalniała spod stopy.
- Dlaczego przychodzisz do mnie? I dlaczego nie zapukałeś? Zawsze tak ładujecie się komuś do domu, bez zapowiedzi? – szczur wyciągnął zza pasa złożoną kartkę.
- Dostałem wytyczne – powiedział, rozkładając papier – Że mam przybyć na ten adres i wejść niepostrzeżenie, by nikt mnie nie zauważył… – Judy złapała łapą czoło.
- Nick, zabiję cię…
- Tak czy inaczej – kontynuował szczur – Zdobyliśmy potrzebne wam informację.

andrzej_goscicki

- No dobra! Zawodnicy gotowi, drzwi i okna pozamykane, żaluzje zasłonięte, telefony wyłączone, wiatrak się kręci, kasa na stole, karty gotowe do rozdania, pula wciąż do zgarnięcia! – ogłosił entuzjastycznie Nick, rozdając karty każdemu po kolei – Po ekstremalnie długim, czterogodzinnym pierwszym rozdaniu, dziękujemy ci Flash za to, że z nami jesteś, czas na rozdanie drugie, w którym albo ktoś zgarnie pulę, albo przekazujemy ją na sierociniec w Starej Saharze! Nie traćmy więc czasu, bierzmy karty do rąk i rozpoczynajmy grę, bo stawką jest całe dziesięć baniek! – gdy Feniek wciął swoje karty z wiecznie zrzędliwym wyrazem twarzy, a Flash dopiero co wyciągnął po nie rękę, Nick poprawił mankiet jaskrawo-żółtej koszuli, w palmy wyróżniające się mocnym brązem, a następnie umocował stabilniej daszek na czole, po czym rozprostował palce i sięgnął po swoje karty. Rzadko kiedy zdarzało się, że miał wolny weekend. Warto było to wykorzystać. A nie ma to jak cały dzień z kumplami przy kartach. Zerknął na to, co otrzymał w wyniku tasowania, a na jego twarzy od razu zawitał chytry uśmieszek.
- Jak jeszcze raz się tak uśmiechniesz, skończysz pod kołami mojego vana… – rzucił Feniek, nie odrywając oczu od swojego układu.
- Hej! Każdy ma jakąś pokerową twarz!
- Twoja nigdy się nie zmienia. A wiesz, że Feniek nie lubi przegrywać – wytłumaczył Bob, pisząc na komórce.
- Bob, zaczynasz! – przypomniał Nick – Poza tym, komórki miały być wyłączone!
- Czekaj, kolega umieścił fajne zdjęcie, muszę dać łapkę… I jeszcze tylko zaktualizuję status… „Z kumplami przy pokerze”. Dobra! Co my tu mamy…? – powiedział, patrząc wreszcie w otrzymane karty. Nick znał strategię Boba na wylot. Jeżeli miał słabe karty, albo podbijał, by przeciwnicy myśleli, że ma dobre karty, co miało ich zachęcić do spasowania, albo sprawdzał, bądź czekał, by przeciwnicy pomyśleli, że blefuje i ma dobre karty, co miało ich zachęcić do spasowania. Gdy natomiast miał dobre karty, albo sprawdzał, bądź czkał, by zachęcić przeciwników do gry i ostatecznej przegranej, albo podbijał, by inni gracze pomyśleli że blefuje i ma słabe karty, co miało ich zachęcić do gry i ostatecznej przegranej. Jedyne co musiał zrobić Nick, to odczytać intencje. Z Feńkiem było gorzej, on zawsze grał zachowawczo, niezależnie od swoich kart. Atutem było to, że strategia Nicka doprowadzała go często do szału. Flash myślał głównie o swoich kartach. Które wymienić i czy warto, przez co trudno było go odczytać, gdyż prawie nie skupiał się na innych. Nie było to jednak niemożliwe. Nick natomiast? Nick starał się dostosować do innych.
- Czekam – ogłosił Bob. W grze z ante nie musiał postawić jako pierwszy, mimo że zaczynał. Ten ruch jednak usunął połowę z domysłów Nicka odnośnie kart Boba, co znacznie ułatwiło dalszą grę. Nadszedł czas na ruch Flasha. Wszyscy czekali cierpliwie wiedząc, że zapewne nawet nie obejrzał dokładnie swoi kart. Po długim czasie oczekiwania na jakąś reakcję, która nie była taka męcząca jak mogłoby to się wydawać, Flash wreszcie podniósł łapę, sięgając po pieniądze. To było nawet zadziwiające, jak leniwiec potrafił rozluźnić tak stresującą grę, jak poker. Gdy już położył swoje pazury na odliczonej ilości monet, niespodziewany huk rozgrzmiał w pomieszczeniu, dobiegając zza pleców Nicka.
- Ubieraj się! Mamy ślad! – krzyknęła Judy na całe gardło, stojąc w pełnym umundurowaniu, w otwartych na oścież drzwiach. Nick obrócił się na krześle, kładąc łokieć na oparciu i nie tracąc pokerowej twarzy.
- Oj, daj spokój! Jak teraz wyjdę stracę szanse na zgarnięcie puli!
- Że co..? – spytała się Judy, nie wierząc w to, co słyszy.
- He he – zaśmiał się Nick w odpowiedzi – Żarcik taki. Dobra, spadam! – rzucił kolegom przy stole, zrywając się w stronę wyjścia.
- Na razie, psie! Oszczędzaj syrenę! – zawołał za nim zgryźliwie Feniek.
- Narka, Nick! Zostawimy ci klucze pod wycieraczką! – lis złapał za kurtkę policyjną na wieszaku i podszedł do partnerki.
- Odezwali się od Conrata?
- Tak, a o tym, że podałeś im mój adres to jeszcze pogadamy!
- Chciałem ci zapewnić towarzystwo w ten weekend!
- Dobra, nieważne! Koleś, który dał zlecenie tamtym szczurom spotkał się z pośrednikiem w publicznej pralni na ulicy Pandziej, w dzielnicy Orientu. Nawet jeżeli jest tam tylko jednym z bywalców, wciąż zawęża nam to obszar poszukiwania… C-co…? Co to za daszek co? I ta koszula?
- To moje pokerowe ubranie! – odparł lis, pokazowo poprawiając kołnierzyk.
- Wyglądasz raczej jak plażowy sprzedawca koktajli… – głośny chichot rozbrzmiał od strony stołu.
- Dokładnie tam, gdzie boli! Uwielbiam tego pluszaka! – rzucił Feniek, a Nick spojrzał na nich z krzywiąc się ze złości.
- Może już lepiej chodźmy, zanim złodziej upierze gacie i się zmyje.
- Wreszcie gadasz do rzeczy! – zgodziła się Judy i już miała wyjść, kiedy Nick złapał ją za ramię, unosząc do góry pazur, najwyraźniej na coś czekając.
- To… Na razie… Nick.
- Narka, Flash! Nie przegraj wszystkiego!

- Sprawdziłam pralnię w sieci – oznajmiła Judy, gdy w radiowozie razem z Nickiem zmierzała do wskazanego przez szczury miejsca – Raczej niewielki biznes, upadający biznes. Z tego co się wydaje, przychód ledwo starcza im na utrzymanie. Pomimo to posiadają ofertę dostawy do domu. Głównie ze względu na to, że klientela, składająca się głównie z gibonów, polega właśnie na tej pralni. Dlatego też właściciel nie chce jej zamknąć.
- Gibonów, powiadasz?
- Tak, a to znacznie ułatwia nam zadanie. Jeżeli klientów jest mało, tym łatwiej będzie odnaleźć nasz biały samochód. Nawet jeżeli nie znajdziemy go od razu, ani nikt nam o nim nie powie, wystarczy że dokładnie obejrzymy kamery z tamtego rejonu. Wiemy, kiedy złodziej spotkał się tam z łącznikiem. To wydaje się wręcz dziecinnie proste…
- No widzisz, Karotka. Czy moje kontakty kiedykolwiek nas zawiodły?
- Ha ha ha… – udała śmiech Judy, a w radiowozie na jakiś czas zapanowała cisza. Nick patrząc na przewijające się budynki, pomyślał trochę o sprawie. Dzielnica Orientu znajdowała się na północnej granicy Śródmieścia z Las Padas. Była niewielka, a tamtejsza społeczność była bardzo zamknięta w sobie. Traktowali siebie nawzajem jak rodzinę, a wszystkich innych jak obcych. Nick wiedział, że na pewno nie będą skorzy do rozmowy, zwłaszcza z policją, zwłaszcza o kimś z wewnątrz. Patrzyli na świat przez pryzmat swoich więzi, a nie prawa. Wtedy lis zaczął się zastanawiać, jak Judy spędziła wolny do tej pory czas. Skoro jednak posłaniec Conrata znalazł ją w mieszkaniu, nie trudno było się domyślić.
- No więc? Jak spędziłaś czas? – Judy uniosła uszy, nie wiedząc co powiedzieć.
- A ty? – odparła bezpiecznie.
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie!
- Przecież sam mnie tego nauczyłeś!
- Nie, ja nauczyłem cię, jak odpowiadać pytaniem, które w rzeczywistości zadajesz samej sobie, by następnie na nie odpowiedzieć.
- Dobra, dobra! Zawsze gadamy o mnie. Co więc robiłeś, poza grą w karty? Jak tam wprowadzanie rekrutki?
- Bardzo dobrze – odparł Nick, kładąc się w fotelu – Przydzielono ją do trzynastego posterunku, na obrzeżach miasta. Bardzo fajni goście tam pracują. Pogadaliśmy, pograliśmy w bilard… I ułożyliśmy wspólnie taką piosneczkę, słuchaj:

Dwa ssaki, w mieście żyły.
Lis oparł się ambicji,
A królik, co był głupi,
Wstąpił do policji.
Ti, ta-ta, ti-ti, ta-ta.
Ti, ta-ta, ti-ti, ta-ta.
A królik, co był głupi,
Wstąpił do policji.

- Łaaał! Ile się nad tym głowiliście? – rzuciła Judy kąśliwie.
- Ale czekaj, czekaj! Bo to jeszcze nie koniec!

Jak wszyscy myśleć mogli,
Lis wyżywał z chytrości,
A królik, co był głupi,
Szukał sprawiedliwości.
Ti, ta-ta, ti-ti, ta-ta.
Ti, ta-ta, ti-ti, ta-ta.
A królik, co był głupi,
Szukał sprawiedliwości.

Mieszkańcy śmiali się gromko.
Lis patrzył na te złudzenia,
Gdy królik, co był głupi,
Spełniał swe marzenia.
Ti, ta-ta, ti-ti, ta-ta.
Ti, ta-ta, ti-ti, ta-ta.
Gdy królik, co był głupi,
Spełniał swe marzenia.

- Dobra, panie Bearsley! Przestań już katować moje uszy!
- I tak nie mam wyboru. Tylko tyle wymyśliliśmy i, mimo chęci, nie mogę jakoś fajnie tego zakończyć… – Judy skręciła w lewo i resztę drogi jechała stosunkowo wolno. Zmrużyła oczy, udając brak większego zainteresowania rozmową i zaczęła drążyć.
- Z tego co słyszę, bawiliście się tam w męskim gronie, a myślałam, że poszedłeś tam dla tej rudej lisicy.
- Ona nie jest ruda. Jest blondynką – poprawił partnerkę Nick, nieco zaskoczony.
- Farbuje sie?
- Nie! Skąd ten pomysł?
- Ja nie wiem… Widziałeś kiedyś lisicę blondynkę? – lis rozłożył ręce, nie wiedząc co powiedzieć. Podjęcie przez Judy tak dziwnego tematu nieco zbiło go z tropu.
- Zdarza się! Jest to rzadkie… Ale się zdarza!
- Mniejsza o to. Nada się?
- Hmm… Jakie cechy posiada? Jest słodziutka i naiwna. Tak samo jak ty. Więc tak, nada się.
- Nieźle… Ją też zaczniesz dręczyć? – Nick załapał już, o co chodzi. Pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Zazdrośnica… – rzucił zaczepnie. Judy wciąż starała się udawać obojętność i wzruszyła ramionami. Na jej twarzy pojawił się jednak zdradzający wszystko uśmiech.
- Tylko nie merdaj ogonem – skontrowała. Ponownie udało jej się zdezorientować partnera, który spojrzał na nią z mieszaniną zaskoczenia i onieśmielenia – Co? Myślałeś, że nie zauważyłam?
- He he! – zaśmiał się Nick – Robisz postępy, Karotka! – Judy dojechała wreszcie do dzielnicy Orientu. Była to naprawdę niewielka część miasta, składała się z dwóch dłuższych ulic na krzyż. Jej odrębność od reszty naznaczali jednak przechadzający się obywatele. Nie dało się tu spotkać lwa, żubra, albo łosia. Wszyscy mieszkańcy pochodzili z jednego ekosystemu, mimo że okolica zbudowana podobnie do Śródmieścia, bez problemu umożliwiała zamieszkanie tutaj każdemu ssakowi. Jednakże gdzie nie spojrzeć, widziało się pandy małe i duże, koty wyspowe, zające amami… Natomiast w zachodniej części dzielnicy, do której zmierzała Judy z partnerem, większą część przechodniów zaczęły stanowić małpy. Makaki, langury i gibony… Tych ostatnich było wyjątkowo dużo, gdy policjanci wreszcie dojechali w okolicę pralni.
- Gibony to bardzo zabawne społeczeństwo, wiesz? – zaczął Nick, gdy opuszczali radiowóz. W tym czasie zegar, stojący na długi słupie, na środku pobliskiego skrzyżowania, zabił jeden raz – Mają u siebie taki dziwny zwyczaj, że każdy z nich nosi zegarek. Wiesz… Taki na rękę. Dla szpanu, tak jak każdy, kto taki nosi. Chociaż u nich jest to raczej rodzaj tradycji. Tak czy inaczej, w ogóle z nich nie korzystają. Godzinę wyczytują jak wszyscy, z telefonów. Ale kiedy się ich o nią zapytasz, to wtedy podniosą dłoń i zrobią z zegarka użytek. Miałem kiedyś bardzo bliskiego znajomego, gibona. Bardzo dawne czasy… – pralnia była wyjątkowo mała. Niewielki biznes, na parterze bloku mieszkalnego. Przez witrynę dało się zauważyć rzędy pralek, oraz stojącego przy kasie, znudzonego brakiem pracy gibona. Nad wejściem widniał napis, w języku niezrozumiałym policjantom, choć zapewne oznaczał po prostu „Pralnia”. Co jednak bardziej przykuło uwagę Judy, to stojący naprzeciwko niej, na poboczu, biały samochód dostawczy, z takim samym napisem na boku, jak ten na szyldzie.
- Zobacz! – zwróciła się do Nicka, wskazując na samochód – Wygląda podobnie?
- Być może… Było ciemno, ale chyba faktycznie był to dostawczak – Judy podeszła do maszyny z lewej strony, oglądając ją dokładnie. Na tylnej krawędzi dało się zauważyć wgniecenie i lekko zdarty lakier. Nie dało się zaprzeczyć, że są śmiertelnie blisko – Rąbnął w to samo miejsce, co ten wczoraj nad ranem. Taki sprytny ten złodziej, a coś za łatwo nam idzie.
- Może po prostu jesteśmy za dobrzy? – uśmiechnęła się Judy.
- Skromniutki króliczek – odparł jej Nick żartobliwie, po czym wskazał kciukiem na pralnię – Pójdę pogadać z właścicielem.
- Popilnuję bryki – zapewniła Judy. Gdy lis przeszedł przez drzwi, zadzwonił dzwonek, informujący o nadejściu klienta. Gibon przy ladzie obudził się natychmiast, chodź widok mundurowego pozbawił go entuzjazmu. Judy patrzyła, jak jej partner zaczyna rozmowę z właścicielem, który pomimo jakiejś dziwnej niechęci, wydawał się spokojny. Wtem prawe ucho wystrzeliło królikowi w górę, słysząc dźwięk jakby setek upadających kamyczków, dochodzących zza samochodu dostawczego.
- Jeżeli zrobiłeś to specjalnie, to nie uratuje cię to od przegranej, przyjacielu. Pamiętam ułożenie kamieni, co do jednego. Więc pozbieraj je łaskawie, zanim stracę cierpliwość – Judy obeszła samochód i zobaczyła dwa ssaki siedzące tuż pod jego maską. Twarzą w jej stronę zwrócony był wyrak. Przedstawiciele jego gatunku i tak wyglądają, jakby wiecznie byli czymś przerażeni. Ten jednak naprawdę był przerażony, co tylko malowało na jego twarzy największy obraz rozpaczy, jaki mógłby namalować artysta. Mała małpka siedziała na drewnianym stołku, naprzeciwko kwadratowej planszy. Szybko jednak zeskoczyła z niego, by pozbierać leżące na ziemi białe i czarne kamyki. Od strony samochodu, plecami do Judy, siedział znacznie większy gibon. Ubrany w biały changshan, siedział ze skrzyżowanymi nogami na poduszce, mierząc małego wyraka surowym spojrzeniem, odczuwalnym nawet zza ciemnych okularów, wiszących na nosie. Był w wieku raczej dojrzałym. Zmarszczki na jego twarzy kazały Judy ocenić jego wiek na okolice sześćdziesięciu lat. Sierść, która zwyczajowo powinna być czarna, zaczęła już jaśnieć z upływu lat. Natomiast włosy tworzące białą przepaskę nad oczami, charakterystyczną dla jego gatunku, prawie zupełnie powypadały. Judy zobaczyła, że tuż obok planszy, na stoliku po stronie gibona, leżą kluczyki do samochodu. Podeszła bliżej i zasalutowała małpie na powitanie.
- Dzień dobry panu! Aspirant Judy Hops!
- Aspiruj gdzie indziej… – burknął gibon, zabierając się za układanie kamyczków, które wyrak podnosił z ziemi, na przecięciach linii siatki wymalowanej na planszy.
- Przepraszam, jestem pewna, że jest to niezwykle ważna gra, ale prowadzę nie mniej ważne śledztwo, w sprawie kradzieży.
- Jestem podejrzany?
- Być może – zagroziła Judy – Jest pan kierowcą tego samochodu?
- Być może. Na pewno nie jedynym. Jeżeli więc nie ma pani solidnej podstawy do zatrzymania mnie, nie mam zamiaru z panią rozmawiać. Niech pogada pani z szefem – zbył policjantkę, wskazując kciukiem na pralnie, gdzie Nick cały czas rozmawiał z drugim gibonem. Kierowca ułożył już wszystkie kamyczki na swoje miejsca, a jego przeciwnik z powrotem zajął miejsce – Jeżeli zrobisz to ponownie, to automatycznie przegrałeś, rozumiemy się? – wyrak pokiwał głową nerwowo. Judy natomiast podrapała się za łebkiem, nie wiedząc co robić. Uszkodzenie lakieru na samochodzie to za mało. Potrzebowała czegoś więcej, by zatrzymać gibona, a wydawało się to jedynym sposobem na zmuszenie go do rozmowy. Chyba że udałoby się wyprowadzić go z równowagi, wprowadzając w poczucie niebezpieczeństwa… Złożyła dłonie ulegle i przybrała grzeczniutki głosik, starając się naśladować Nicka w takich sytuacjach.
- Dobrze… Rozumiem że jest pan zajęty, więc nie będę pana dłużej niepokoić. Ale czy mógłby mi pan przynajmniej powiedzieć która jest godzina? Moja komórka się zepsuła… – gibon bez słowa wyprostował długą rękę i zerknął na pozbawiony wskazówki sekundowej zegarek, pokazując go bardziej światu, niż sobie.
- Dziesięć po drugiej… – odrzekł
- Wcale nie. Niedawno wybiła pierwsza – zaprzeczyła Judy stanowczo. Gibon przyjrzał się jeszcze raz zegarkowi, wyraźnie odchylając się od policjantki.
- Zegarek mi się śpieszy – powiedział, choć w jego głosie było więcej desperacji, niż przekonania.
- A może nie pokazuje drugiej po południu, a drugą nad ranem? Godzinę, o której wczoraj dokonano kradzieży w dzielnicy Morskiej, a jednocześnie o której miała miejsce awaria pola magnetycznego, która wyłączyła większość małych urządzeń w tamtym rejonie, takich jak kamery, komórki… I zegarki? – gibon nie wykonał żadnego gwałtownego ruchu, jednak Judy zorientowała się, do czego się przymierzał. Nie chcąc mu dać szansy na ucieczkę, wyciągnęła kajdanki i już miała go złapać za rękę, gdy zorientowała się, że to on złapał ją! Chwycił za kajdanki i zgrabnym ruchem wyrwał je policjantce, po czym w mgnieniu oka przykuł jej łapę do zderzaka samochodu. Nikt nie spodziewałby się takiej prędkości, po kimś w takim wieku! Kierowca przeskoczył planszę z grą i swojego niedawnego przeciwnika, biegnąc wzdłuż ulicy.
- Nick! Nick! – tak jakby na dźwięk tego imienia, gibon spojrzał dwa razy przez ramię. Chwilę później zniknął jednak za zakrętem. Nick wybiegł ze sklepu, słysząc krzyki Judy.
- Karotka! Co jest!?
- Tam pobiegł! Gibon, biała koszula, czarne okulary! Pierwsza w lewo, goń go! – wykrzyczała wszystkie detale, wyciągając w między czasie kluczyki do kajdanek. Nick podniósł łapę uspokajająco i pobiegł we wskazanym kierunku. Gdy skręcił w lewo, zobaczył plecy okryte białą koszulą w niedalekiej odległości. Lis rzucił się w pościg.
- Policja, stój! – krzyknął, śmiejąc się w duchu, gdyż korciło go by zawołać „Stać w imieniu prawa!”. Gibon nawet nie zareagował. Nigdy nie reagowali… Nick biegł ile sił w nogach i ile tchu w piersi. I mimo że ścigany nie oddalał się, nie zdawał się także zbliżać. Musiał mieć wiele siły, w tych małpich nogach. Nick bardzo często w swoim życiu musiał przed czymś uciekać, nie wspominając już o wymaganiach, postawionych mu w akademii. Nie można było zatem zarzucić mu, że był wolny, zwłaszcza że od rozpoczęcia kariery nikt mu jeszcze nie uciekł. Gibon nagle skręcił w lewo, wbiegając do bloku mieszkalnego. Drzwi omal nie wypadły z zawiasów, kiedy przez nie wpadł. Gdy Nick wbiegł za nim do środka, zastał go stojącego po drugiej stronie klatki schodowej, przed drzwiami prowadzącymi na ogród między budynkami.
- Stój! – zawołał Nick, łapiąc za kajdanki. Gibon jednak nie wydawał się skory do dalszej ucieczki. Zamiast tego odwrócił się powoli w stronę lisa, i powiedział zmęczonym, ochrypłym, choć wciąż pełnym siły głosem.
- Wstąpiłeś do policji, Nick? Matka byłaby z ciebie dumna… – mówiąc to delikatnie chwycił za okulary i odsłonił lewe oko, ukazując zupełnie białą gałkę, ze znajdującym się po środku czerwonym sercem… Nick mimowolnie puścił pas, a zdziwienie podniosło mu powieki i opuściło żuchwę do samej podłogi.
- Gu-bon…? – zapytał, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
- Chciałbyś ją jeszcze raz zobaczyć? Ona by bardzo chciała.

Judy biegła wzdłuż ulicy, za którą zniknął uciekający gibon i goniący go Nick. Jednak mimo że odpięcie się od samochodu zajęło jej nie więcej niż pół minuty, nie widziała nikogo w oddali. A ulica była całkiem długa. To znaczy, że musieli wbiec między budynki, albo do środka któregoś. Mimo wszystko, to dobrze. Ona może ich nie znajdzie, ale znaczy to, że Nick go nie zgubił. Zaskoczyła się jednak, gdy zobaczyła jak wychodzi z jednego z bloków, nie prowadząc przed sobą skutego gibona. Podbiegła do niego, a jej zmartwienie tylko się spotęgowało, gdy zobaczyła jak odcięty od świata patrzy się w dół, najwyraźniej czymś zamyślony. Ostatni raz widziała go w takim stanie na kolejce linowej, kiedy to opowiedział jej o swojej próbie wstąpienia do zuchów…
- Nick, co jest? Gdzie małpiszon? – zapytała.
- Musiał wyjść… – odparł, nie zerkając nawet w jej stronę, kiedy ją mijał.
- Nick? – nie odpuściła Judy, łapiąc partnera za ramię.
- On… Zgubiłem go – powiedział nieco sprowadzony na ziemię.
- Nick… Jesteśmy partnerami już tak długo, że naprawdę potrafię rozpoznać kiedy ściemniasz – zapewniła, choć tym razem nie stanowiło to żadnego problemu – Co się stało?
- Ja… Sam nie jestem pewny… – odparł enigmatycznie, patrząc w dal – Wybacz, ale muszę sobie poukładać w głowie parę spraw – mówiąc to, udał się przed siebie, najwyraźniej nie zamierzając wracać radiowozem. Judy spojrzała na niego i westchnęła ciężko. Co tutaj mogło zajść? Co mogło tak przybić tego stoickiego lisa, że zauważyłby to pierwszy lepszy przechodzeń? I dlaczego nie chciał o tym z nią porozmawiać? Opuściwszy ręce z bezsilności, Judy wróciła do radiowozu.

Zadzwoniła do niego od razu, gdy dotarła do mieszkania. Miała nadzieję, że nie zamknie się w sobie na dobre. Że tylko chwile zajmie mu przemyślenie tego, co chciał przemyśleć. Niestety nie odebrał. Miał wyłączoną komórkę. Resztę dnia, Judy spędziła maszerując w kółko po swoim mieszkaniu. Kim był ten gibon? Co mogło go łączyć z Nickiem? Niewątpliwie, biorąc pod uwagę przeszłość Nicka, mógł znać tego złodzieja. Lecz dlaczego ich spotkanie wywołało taki efekt? Zanim opuściła dzielnicę Orientu, wypytała właściciela o jego kierowcę. Był wyjątkowo niechętny do rozmowy, ale dowiedziała się, że przedstawiał się jako Wang. Było to imię na tyle pospolite w tamtych stronach, że jego nieprawdziwość była niemal pewna. Judy podejrzewała, że gibon zatrudnił się jako kierowca na czarno. Właściciel nie udzieliłby jej wartościowych informacji, nawet gdyby chciał. Rozważała pójście na komisariat, by skorzystać z bazy danych, ale ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu. To była akcja, którą wykonała w wolny dzień. Szef nie musiał o niej wiedzieć. Zwłaszcza, że zakończyła się porażką. A poza tym, wolała by to Nick jej o wszystkim powiedział. Usiadła w końcu na łóżku i westchnęła, nie wiedząc co robić, ani o czym myśleć. Wybiła już dwudziesta. Judy otworzyła na komórce kontakt Nicka i zastanawiała się, czy zadzwonić, czy nie. Napadła ją nagle dziwna myśl. Kiedy ostatni raz do niego dzwoniła? Chodź to dziwne, nie potrafiła sobie przypomnieć. Widywali się niemal codziennie w pracy, ale… Wtem usłyszała pukanie do drzwi. Podeszła do nich niepewnie. Była trochę dziwna pora na odwiedziny, ale naprawdę chciała, by był to Nick. Pociągnęła klamkę i zobaczyła za progiem tak dobrze znany sobie, lisi pysk, który tak rzadko wyrażał smutek, a mimo to robił to właśnie teraz.
- Możemy pogadać…? – zapytał się Nick niepewnie. Twarz Judy przyozdobił delikatny, bardzo szczery uśmiech.
- Bałam się, że każesz mi czekać do jutra. Wchodź! – zaprosiła przyjaciela do środka. Nick wszedł wolnym krokiem, trzymając ręce w kieszeniach. Rozejrzał się po pomieszczeniu, oceniając jego rozmiar.
- Naprawdę nie zastanawiałaś się nad kupnem większego mieszkania? Gdzie mieścisz swoich braci i siostry, kiedy obchodzisz urodziny?
- Część wychodzi na korytarz, ale dajemy radę – odpowiedziała na żart, żartem – Dzwoniłam, miałeś wyłączoną komórkę.
- Tak, wiem – przytaknął Nick, siadając na łóżku – Potrzebowałem chwili samotności.
- Ale teraz chcesz pogadać? Tak… Pogadać, pogadać? – upewniła się Judy, siadając na krześle tył na przód i kładąc splecione ręce na oparciu. Nick rozluźnił nieco kołnierz swojej zielonej koszuli, wyraźnie zestresowany.
- Pamiętasz, jak opowiadałem ci o mojej nieudanej próbie dołączenia do zuchów? – zaczął. Zaintrygowało to Judy, gdyż dokładnie to się jej przypomniało, gdy zobaczyła go po pościgu za gibonem. Miało to coś z tym wspólnego? A jeśli nie, to co podobnego jeszcze go spotkało? Królik przytaknął, prosząc w domyśle lisa, by mówił dalej – No więc, to był dopiero początek… – powiedział, napełniając przyjaciółkę niepokojem. Schylił się, opierając łokcie o kolana i nabrał powietrza, dodając sobie odwagi – Było to tak dawno, że nie pamiętam, kiedy przestałem o tym myśleć. Przywykłem do tego, że jestem sam. Nie miałem nikogo, kto by się mną interesował i stało się to dla mnie normą. Tak jakby nigdy nic nie wyglądało inaczej… Tak jakbym zawsze był… – przerwał, a Judy nie wiedziała, czy nie mógł znaleźć słowa, czy po prostu go wypowiedzieć.
- Sam…? – zaproponowała Judy. Nick jednak tylko rzucił jej jedno spojrzenie i już wiedziała, że chodziło o coś znacznie gorszego.
- Sierotą – wykrztusił w końcu – Ale kiedyś tak nie było. Kiedy byłem mały, nigdy nie miałem specjalnie wielu przyjaciół. Jednak dopiero po odtrąceniu przez… Ech… „Kolegów”, podczas tamtej niby inicjacji poczułem naprawdę, że jestem sam. Po tym wszystkim zbliżyłem się do mamy bardziej, niż zwykle. Stała się dla mnie kimś więcej, niż rodzicem i została moją przyjaciółką. Poświęcała mi więcej uwagi, niż zwykle, zawsze znajdywała dla mnie czas, a ja zawsze chciałem być blisko niej – Judy przypomniała sobie, jak Nick o niej wspominał. Kupiła mu mundurek, mimo że nie miała wielu pieniędzy. Powiedział o niej tylko jedno zdanie, a jednak to wystarczyło, by Judy ją zapamiętała – Minęło trochę czasu, a wszystko zaczynało wracać do normy. Moja mama miała taki… Magiczny wpływ, który pomagał przestać się przejmować. Miała także najlepszy w mieście przepis na ciasto z persymony, to na pewno też pomagało – Nick przerwał uśmiechając się. Wydawało się, jakby uniósł się właśnie ponad świat. Ponad to, co wydarzyło się dzisiejszego dnia. Ponad to, że przyszedł tu powiedzieć coś bardzo ważnego. Tak jakby wszystkie problemy świata nagle straciły na znaczeniu… Chwile później uśmiech zniknął z jego pyska, a gdy Judy to spostrzegła, jej uszy na dobre klapnęły ze smutku – No i przestałem przejmować się kagańcem. Niestety, nie na długo – Nick zamknął oczy i westchnął. Judy mogła się tylko domyślać, jak trudne musiało to dla niego być – Pewnego dnia, wracałem do domu ze szkoły. Ściskałem w ręku sprawdzian… Nie pamiętam z jakiego przedmiotu, ale wyraźnie pamiętam napisaną na czerwono szóstkę w prawym rogu kartki. Wszyscy koledzy z klasy byli przekonani, że ściągałem. Nawet nauczyciel krzywo na mnie spojrzał, ale wiesz co? Nie przejąłem się tym. Chciałem po prostu wrócić do domu i pokazać sprawdzian mamie. Przed domem jednak, zastałem radiowozy… – Judy zakryła pyszczek łapką, zdruzgotana – Któryś z sąsiadów usłyszał krzyk i, o dziwo, zadzwonił na policję. W mieszkaniu nie znaleziono niczego, poza otwartymi na oścież drzwiami. Nie znaleziono także mojej mamy. Usłyszałem mimowolnie parę uwag, których nigdy nie powinienem usłyszeć, o tym że zapewne mnie zostawiła, że po prostu upozorowała to porwanie, by zagrać policji na nosie, jak to zrobiłby lis, a następnie odstawiono mnie do sierocińca obiecując, że będą mnie informować. I tak, od prawie dwudziestu lat nie usłyszałem ani słowa… – Judy położyła łapkę na kolanie przyjaciela, czując jego ogromny żal.
- Nick… – wykrztusiła z siebie, kompletnie nie wiedząc, co powiedzieć.
- Zwierzogród nigdy nie był przyjazny dla lisów. Znaczy… Do niedawna, w każdym razie.
- Czyli ty przez całe życie byłeś…? – zaczęła Judy, choć nie mogła dokończyć. Nick tylko wzruszył ramionami. Na jego pysku malował się żal, ale dało się zauważyć, że najgorsze już za nim. To były tylko wspomnienia, nie mogły go zranić – A co ma z tym wspólnego ten gibon? – zeszła wreszcie na temat dzisiejszego wydarzenia. Nick odchylił się do tyłu i oparł łapami o łóżko.
- W mieszkaniu naprzeciwko mojego mieszkał gibon – zaczął tłumaczyć – Nazywał się Gu Ye. Był dla mnie kimś na kształt przyjaciela. Jako jedyny, poza moja mamą, nie unikał mojego towarzystwa i rozmawiał ze mną. Bardzo miły gość, chodź po tamtym dniu zupełnie straciłem z nim kontakt – Nick zaśmiał się pod nosem, wspominając – Mówiłem na niego Gu-bon. Mama z początku zwróciła mi uwagę, że to nieładnie, ale Gu Ye w ogóle to nie przeszkadzało. Właściwie, dopiero sporo później zorientowałem się, że Gu to jego nazwisko. U gibonów zawsze nazwisko idzie przed imieniem. Najciekawszą jednak w nim rzeczą było lewe oko – mówiąc to, Nick wskazał na swoje – Było szklane. A zamiast tęczówki i źrenicy, miał na nim namalowane czerwone serduszko. Z jednej strony jest to dosyć przerażające, ale oczami dziecka… Miło mu z oczu patrzyło.
- To był on? – zapytała Judy, wracając do dzisiejszego pościgu – Ten gibon to był Gu Ye? – Nick spojrzał na nią nie wiedząc, jak to przekazać. Wiedział jednak, że musi.
- Powiedział, że moja mama żyje... Że wie, gdzie jest… Przepraszam cię, że dałem mu uciec, ale… Zaskoczył mnie – Judy jedynie uśmiechnęła się ciepło. Była pewna, że są sobie na tyle bliscy, że mogą sobie powiedzieć o wszystkim. Nick właśnie pokazał jej, że się nie myliła. Wstała z krzesła energicznie i łapiąc Nicka za łapę pociągnęła go delikatnie w stronę wyjścia.
- Chodź! Postawię ci kawę.

Nick wyszedł z toalety i spostrzegł, że po drugiej stronie kawiarni, pod witryną, gdzie siedział z Judy, miejsca były puste. Idąc w tamtą stronę rozejrzał się uważnie po całym lokalu, lecz nigdzie nie spostrzegł swojej przyjaciółki. Jednak na stole kubki z parującym napojem wciąż były dwa. Lis zajął miejsce, chwycił swój kubek oburącz i podsunął go pod swój nos, chłonąc zapach i ogrzewając się. Niebo było już zupełnie ciemne, aczkolwiek miejskie oświetlenie pozwalało nocnym markom poruszać się bezproblemowo. Picie kawy o tej porze zapewne nie było najlepszym pomysłem, ale Nick cieszył się niezwykle, że ta propozycja wyszła od Judy. Tylko gdzie ona była? Jeżeli poszła do toalety, dlaczego z wieszaka zniknęła jej kurtka? Lis wyjrzał przez witrynę na zewnątrz uniósł kubek z kawą do pyska. Wtem czerwona teczka z hukiem upadła na stół, tuż pod jego łapami. Nick spojrzał się zdezorientowany, na zajmującą miejsce naprzeciw, podekscytowaną Judy, po czym zerknął na teczkę.
- Co to jest? – zapytał się.
- Akta.
- To widzę. Skąd je masz?
- Z archiwum, a niby skąd?
- Wyszedłem na dwie minuty do kibelka, a ty poleciałaś na komisariat, obudziłaś archiwistę, wyciągnęłaś teczkę i wróciłaś jak ledwo zdążyłem usiąść?
- No, tak.
- Heh… Karotka… Podczas następnego pościgu to ja prowadzę wóz, a ty gonisz na piechotę. Zobaczymy kto szybciej zatrzyma uciekiniera – zażartował Nick, kręcąc w rozbawieniu głową. Radość jednak ustąpiła miejsce zaskoczeniu, trudno powiedzieć, czy pozytywnemu, czy wręcz przeciwnie, kiedy lis wziął teczkę do łap. Były to akta śledztwa. W prawym, dolnym rogu, przy pomocy czarnego stempla odbito napis „Sprawa Zamknięta”, natomiast na białym pasku u góry, widniało nazwisko. „Hannah Bajer”. Nick zerknął na Judy, która w oczekiwaniu na jakąś reakcję nawet nie mrugała. Jedynie zachęcająco się uśmiechała. Jej przyjaciel jednak nie otworzył teczki. Odłożył ją delikatnie na stół i odchrząknął – Słuchaj, ja…
- Naprawdę, nie musisz dziękować! – przerwała mu Judy łagodnie – To nic wielkiego, udać się do archiwum i wygrzebać stare akta, znając nazwisko pokrzywdzonego – zażartowała. Przez wszystkie swoje chęci chyba w ogóle nie zauważyła, że Nick kompletnie nie wiedział co myśleć. Od dawna nie przytłaczało go tyle sprzecznych emocji na raz. Przeogromny strach, chęć działania, troska o dzisiejszych bliskich i tęsknota za utraconymi… Nie wiedział, co powiedzieć, jak zareagować, co zdecydować.
- Co chcesz zrobić? – zapytał się, chcąc zaczerpnąć czyjejś opinii.
- Jak to co? – odparła Judy, jakby to było oczywiste – Chcę się dowiedzieć, co stało się w twoim domu dwadzieścia lat temu – Nick wiedział, że przyjaciółka robi to ze względu na niego. I niezależnie od tego, jak bardzo był jej wdzięczny, wiedział też, że kierowały nią emocje.
- Prowadzimy już jedną sprawę. Szef nigdy nie pozwoli nam przyjąć drugiej, zwłaszcza, kiedy zobaczy nazwisko na teczce. Prowadzenie spraw swoich krewnych jest surowo zabronione! – zaoponował, starając się myśleć racjonalnie.
- Sprawy i tak są ze sobą powiązane! Komendant nie musi o niczym wiedzieć. Po prostu przyjrzymy się wszystkiemu z nieco innego punktu widzenia, a kiedy wypłynie jakiś dowód…
- Komendant zapyta nas, czy to zbieg okoliczności, że znaleźliśmy dowód w sprawie, którą wcześniej wyciągnęłaś z archiwum, a która tyczy się zaginięcia osoby, noszącej takie samo nazwisko co ja!
- To twoja matka. Nie chcesz jej odnaleźć?
- Chcę! – wyrzucił z siebie pewnie – Ale gdyby zależała od tego tylko moja kariera… – Judy uśmiechnęła się wzruszona. W tak istotnej sprawie, martwi się czymś tak mało istotnym tylko dlatego, że dotyczyło to jej… Złapała delikatnie łapę przyjaciela, patrząc mu prosto w oczy.
- Gdyby nie ty, nie miałabym żadnej kariery, Nick. Nie ma mowy, bym tak to zostawiła – lis westchnął i znowu nie wiedział, czy to z ulgi, czy strachu. Wiedział jednak, że Judy nie odpuści. To nie leżało w jej naturze.
- Ale w razie czego, biorę wszystko na siebie.
- W razie czego, to my po prostu prowadzimy sprawę kradzieży, które zupełnym zbiegiem okoliczności, najlepsze jest to, że to wcale nie jest kit, były powiązane z zaginięciem twojej matki. A akta? Cóż, wątpię, by ktoś zwrócił uwagę na to, że je zabrałam. Przy okazji wzięłam kilka innych – powiedziała, unosząc plik czerwonych teczek – Nick uśmiechnął się, z mieszaniny wdzięczności i podziwu.
- Szczwany królik.
- Głupi lis.

Następnego dnia, Nick i Judy wstali wcześnie i już o dziewiątej przemierzali ulicę Zwierzogrodu w radiowozie. W teorii wciąż mieli wolny dzień, więc za paliwo będą musieli płacić z własnej pensji. Lecz żadne z nich nie chciało czekać do jutra, marnując kilka dobrych godzin na czekanie. I tak nie mogli myśleć o niczym innym. Chcieli jak najszybciej zabrać się za robotę… Podczas gdy Judy siedziała za kierownicą, jadąc niebezpiecznie szybko, Nick studiował sprawę zaginięcia swojej matki. Nie było jednak wiele rzeczy do przejrzenia. Po otrzymaniu zgłoszenia, policja zastała puste mieszkanie i otwarte na oścież drzwi. Nie było śladów włamania, czy walki. Z początku skupiono się na przesłuchiwaniu sąsiadów, od których prawie nic nie wyciągnięto. Następnie zabrano się za osoby, z którymi zaginiona miała kontakt, jak dyrektor szkoły, właściciel okolicznego sklepu, i tym podobni… Próbowano nawet skontaktować się z ojcem, ale szybko wykluczono go ze śledztwa po tym, gdy zorientowali się, że znalezienie go będzie niemożliwe. Dalej nie robiono już praktycznie nic. Nick prychnął z dezaprobatą, gdy wyczytał, że uznano jego mamę za zmarłą trzynaście lat temu. Nawet go o tym nie poinformowali. Teraz jednak buł tutaj i razem z Judy planowali dojść do samego sedna sprawy. Sprawiało to, że czuł się zupełnie swobodnie. Przynajmniej do momentu, w którym Judy z piskiem opon weszła w zakręt, mijając o centymetr pieszego stojącego przy krawędzi chodnika…
- Nie jedziesz za szybko? – zaśmiał się Nick, patrząc w lusterko wsteczne na odskakującego do tyłu, przerażonego cywila.
- Facet stał poza linią wyznaczającą bezpieczny odstęp! A ja jadę pięćdziesiątką, to dozwolona prędkość – odparła z uśmiechem, wzruszając ramionami.
- To maksymalna prędkość. Łatwo ją przekroczyć… – rzucił Nick dokuczliwie, zakrywając się teczką.
- Sugerujesz, że jestem nieostrożna?
- Karotka, czy ja to kiedyś zasugerowałem? – spytał się, uśmiechając się chytrze. Judy w odpowiedzi tylko przewróciła oczami – Dziwne… – stwierdził Nick, po przestudiowaniu całej teczki – Brak jakichkolwiek zeznań Gu-bona.
- W śledztwie jest ogólnie dużo zaniedbań, a i bez tego przesłuchiwanie sąsiadów jest uznawane za formalność. Pewnie po prostu nie było go wtedy w domu.
- Tak, tylko że teraz jak o tym myślę, nie widziałem go ani razu po zniknięciu mojej mamy. Myślisz, że on też zaginął?
- Nie rozpoczęto śledztwa w jego sprawie – odparła. Gdy wczorajszej nocy gmerała w archiwum, starała się znaleźć coś o niedawno spotkanym gibonie. Nigdy jednak nie założono sprawy o kimś, o tym imieniu. Nigdy nie był aresztowany, ani notowany. Dla policji nie istniał. Był jednym z setek cywili w mieście. Wtem Judy zorientowała się, że miała tutaj skręcić. Szybko przekręciła kierownicę, nie przejmując się prędkością, z jaką wchodziła w zakręt. Nick zauważył, jak centymetr od jego okna przelatuje jadący z naprzeciwka motocykl.
- Jasna kita, Karota! Stanowisz zagrożenie na drodze!
- Rasowy kierowca nigdy nie stanowi zagrożenia… – zaczęła, lecz przerwała sama sobie, puszczając kierownicę i tuląc się do partnera, jednocześnie mierząc w ich oboje telefonem – Samostrzał! – krzyknęła, po czym flesz wypalił lisowi prosto w oczy. Chwilę później Judy z powrotem siedziała za kierownicą, podśmiechując.
- Co to miało być!? Chciałaś nas zabić!? – wrzasnął Nick przerażony.
- Oj, daj spokój! Tak trudno ci przyznać, że mnie kochasz? – lis nie mógł się powstrzymać i w końcu przegrał z narzucającym się uśmiechem.
- Tylko nie wrzucaj tej fotki do sieci! Nawet nie chcę myśleć, jak na niej wypadłem… – powiedział żartobliwie – No dobra, a wracając do sprawy… Widzę tutaj sporo błędów i zaniedbań, co już zdążyłaś zauważyć, no i ani jednego światka, poszlaki, czy dowodu… Powiesz mi zatem, gdzie my w ogóle jedziemy?
- Do osoby, która zadzwoniła na policję. W aktach nie figuruje jako świadek, ale w końcu musiał być czegoś świadkiem, skoro wezwał władze?
- Aha… – zgodził się Nick.
- Udało mi się ustalić jego adres.

Ssak, który był kiedyś sąsiadem Nicka, nie mieszkał już w tej samej okolicy. Przeniósł się do bloku, na południu Śródmieścia, do miejsca, gdzie było raczej spokojnie. Partnerzy mieli się za niedługo przekonać, co było tego powodem. Judy zapukała do drzwi na drugim piętrze stanowczo.
- Pan Tchórzofret? Jesteśmy z…
- Odejdźcie! – warknął stary, zrzędliwy głos ze środka mieszkania – Mam broń! Taką nielegalną! Potężna lufa! Jeżeli nie chcecie, żebym zrobił z niej użytku idźcie w tej chwili!
- Panie Tchórzofret, jesteśmy z policji! – dokończyła Judy. W korytarzu zrobiło się dziwnie cicho. Niektórzy powiedzieliby, że wręcz niezręcznie.
- Z tą bronią to był żart… – padł w końcu szept zza drzwi.
- Nie jesteśmy tu w sprawie broni! – zawołał Nick, po czym skierował się do Judy – Choć warto by się temu przyjrzeć, zanim odstrzeli ucho listonoszowi – powiedział cicho, by następnie znów mówić w stronę drzwi – Dłuższy… Bardzo długi czas temu dzwonił pan na policję w bardzo niepokojącej sprawie. Chcieliśmy zadać panu kilka pytań – po chwili policjanci usłyszeli brzdęk łańcucha, metaliczny odgłos odsuwanej zasuwy, dźwięk przekręcania klucza, jeden, drugi, trzeci…
- Niech zgadnę: tchórzofretka? – zapytał się Nick partnerki.
- Skąd mam wiedzieć? To twój sąsiad!
- Sąsiad, który nie chciał się do mnie zbliżać numer dwa, czy cztery? – zgarbiona, stara tchórzofretka w końcu otworzyła drzwi na tyle, by zobaczyć przybyłych. Gdy zorientowała się, że faktycznie są to policjanci, zamknęła drzwi i odpięła ostatni łańcuch.
- Rychło w czas! – rzuciła na powitanie.
- Jeszcze pan nie wie, jak bardzo… – zapewnił Nick, wchodząc z partnerką do środka. Tchórzofretka zniknęła szybko w sąsiednim pokoju, a policjanci rzucili okiem na mieszkanie – Niezły skansen – skomentował Nick, odnosząc się do starych, antycznych wręcz mebli, szaro-burych, kwiecistych wzorów na ścianach i mnóstwa bibelotów, leżących tu i ówdzie.
- Pachnie tu moją babcią… – dodała Judy. Właściciel mieszkania wrócił wreszcie, z imbrykiem, dwoma filiżankami i chęcią poczęstowania gości herbatą.
- Proszę usiąść! Nawet państwo nie wiedzą, jak się cieszę, że wreszcie odpowiedzieliście na moje wezwania!
- Wreszcie…? Nie! My naprawdę nie chcemy długo zostać. Przychodzimy w sprawie…
- Dziwnej ulewy na moim osiedlu tydzień temu, mimo że według prognozy miała nastąpić dzień później!? Dziwnie pojawiających się pieniędzy na moim koncie pod koniec miesiąca!? Czy może śmieci, które znikają z kubła w czwartki!?
- W czwartki jeżdżą śmieciarki… Nie! Jesteśmy by zapytać…
- Na wszystko mam jakieś dowody! Robię zdjęcia podwórka codziennie, zbierając dowody na aktywność przestępczą w mojej okolicy! – mówiąc to, wskazał na stojący przy oknie na statywie aparat. Nick podszedł do niego i zaskoczył się po raz kolejny.
- Hej, Karotka! Jest na kliszę! A gdzie tu znajdę magnetowid? – Judy po raz kolejny spróbowała zejść na temat sprawy.
- Panie Tchórzofret, jesteśmy tu w konkretnej sprawie…
- Woda! Wrzątek mi się gotuje! Zbyt duże natężenie pary wodnej w zamkniętym pomieszczeniu może doprowadzić do uduszenia! Zaraz wracam! – wykrzyczał i zniknął za drzwiami do kuchni. Nick patrząc za nim parsknął śmiechem i pokręcił głową.
- No… Nie ma to jak bać się własnego cienia…
- Powiedział lisek, któremu odwala szajba za każdym razem, gdy zrobi się gorąco… – lis spojrzał na partnerkę, a jego szczęka uległa sile grawitacji.
- Zaczynam myśleć, że mam na ciebie zły wpływ… – gdy policjant zerknął na prawo, kolejna rzecz w mieszkaniu przyprawiła go o zdumienie – Łoo! Ale z tym „codziennie” to facet nie żartował! – powiedział, patrząc na ścianę całą zajętą fotografiami. Było ich tak dużo, że na siebie nachodziły, chodź utrzymano je w chronologicznym porządku. Judy podeszła do partnera, by rzucić okiem na kolekcję.
- Karotka, patrz! – Nick wskazał z uśmiechem na serię zdjęć bardziej po lewej stronie – Moje osiedle!
- I właśnie o tym mówiłem! – usłyszeli za sobą głos starej tchórzofretki – Mam tutaj wszystko! Wszystkie niezbite dowody na tę falę zbrodni, która obmywa mnie odkąd się urodziłem! Spójrzcie na to! – krzyknął, wskazując na dwa zdjęcia obok siebie. Jedno przedstawiało stare osiedle Nicka. Drugie, teraźniejszy widok za oknem.
- No i co…? – zapytała się Judy, zdezorientowana.
- Ktoś ukradł mi krajobraz i zastąpił go marną podróbką! Nie mówcie, że tego nie widzicie! Było to tak dawno, że większość sąsiadów się do tego przyzwyczaiła! – Judy i Nick spojrzeli na siebie. Lis wrócił do oglądania zdjęć. Z jednej strony stary model aparatu mógł się przydać. Na każdym zdjęciu w rogu, odbiła się na czerwono data. Jakiś artysta mógłby wykorzystać ten zbiór, by pokazać zmianę osiedla z dnia na dzień, na przestrzeni lat… Judy natomiast znowu podjęła próbę rozmowy.
- Panie Tchórzofret, mam pytanie odnośnie sprawy, sprzed dwudziestu lat…
- Wtedy było ich tyle, że mogę już nie pamiętać! Skoro nic wtedy nie zrobiliście, zróbcie coś teraz, to może wam wybaczę! Złapcie na przykład tego gagatka, który zawsze w nocy włącza światła na ulicy! Albo sprawdźcie, kto ciągle słucha głośnej muzyki o północy!
- Dobra! Muzyka! Załatwione, zbadamy to! Niech pan tylko mi powie…
- Karotka! – przerwał jej Nick. Królik spojrzał się na niego z początku z pretensją. Wydawało jej się, że zaczyna tę rozmowę piąty raz. Tym razem jednak lisowi nie chodziło o stary aparat, czy kolekcję zdjęć. Pokazał jej cztery zdjęcia z rzędu. Pokazywały jego okolicę, za czasów dzieciństwa. Trzy posiadały datę dni poprzedzających dzień zniknięcia jego matki. Czwarte pokazywało właśnie ten dzień. Na trzech pojawiał się ubrany w czarny sweter tygrys, stojący po drugiej stronie ulicy i obserwujący blok. Na czwartym go nie było. Już nigdy później się nie pojawił…
- Moglibyśmy pożyczyć to zdjęcie? – zapytała się Judy, odczepiając jedno ze zdjęć z tygrysem od ściany.
- A po co?
- Eee… Jako dowód w sprawie… Pańskiego złodzieja krajobrazu? – odpowiedziała, wskazując na tajemniczego tygrysa. Gdy spojrzała na Nicka, złapała jego chytry uśmiech.
- Może to nie tak źle, że mam na ciebie jakiś wpływ?

- Nic dziwnego, że facet zadzwonił na policję, kiedy usłyszał krzyk… Dzwonił prawie co tydzień, z coraz to bardziej absurdalnych powodów. Aż dziwne, że tym razem go posłuchali… Miał lokal dokładnie nad tobą, pamiętasz go w ogóle?
- Eee… Chyba ktoś tam mieszkał, ale rzadko wychodził.
- Tak, to by się zgadzało… – zgodziła się Judy, wsuwając zdjęcie do skanera. Razem z Nickiem wiedziała, że nie otrzymali wiele, ale zawsze było to coś. Tajemniczy tygrys pojawia się w jednym miejscu i obserwuje blok przez trzy dni. Kiedy czwartego dnia ktoś znika, on nigdy więcej nie przychodzi. Przypadek? Przyjaciele w to wątpili. Dlatego wrócili na komisariat, z nadzieją znalezienia dalszego tropu.
- To teraz wystarczy zeskanować zdjęcie… Porównać rysy z bazą danych… I odpalamy science-fiction! – mówiąc to, Judy nacisnęła przycisk „Szukaj”, a na ekranie zaczęły z ogromną prędkością przeskakiwać zdjęcia każdej osoby, która kiedykolwiek była notowana. Komputer porównywał ich rysy pysków do tych na zdjęciu od pana Tchórzofreta. Jeżeli ich tygrysek nie znajduje się w tej bazie, będą w kropce. W końcu jednak urządzenie znalazło podobieństwo, a na ekranie wyświetliła się bogata kartoteka wielkiego kota.
- Viva la technologia! – zawołała Judy, unosząc łapki triumfalnie.
- Sun Kar – odczytał imię Nick – Napady, rozboje, wyłudzenia, szantaż, niszczenie mienia… Gość ma na koncie ponad połowę więcej czynów nie fajnych w oczach prawa, niż ja!
- I nic dziwnego – powiedziała Judy, przeglądając akta i dowody ze spraw powiązanych z ich tygrysem – Należał do gangu. Takiego nie fajnego gangu. Takiego bardzo, bardzo nie fajnego gangu…
- Co się z nim stało?
- Nie mieli przeciwko niemu solidnych dowodów, ale za coś go tam skazali… Za podatki zdaje się – Judy uśmiechnęła się dokuczliwie – Brzmi znajomo?
- Od co najmniej roku płaciłem każdą należną sumę.
- Jak uczciwie, panie władzo! – zaśmiał się królik, wczytując się w dane – To wszystko było dobrych dwadzieścia lat temu… Facet wyszedł zaledwie po dwóch latach, za dobre sprawowanie… Od tamtej pory jest o nim cicho. Jednak był na wolności, w dniu…
- Czekaj, czekaj! – lis zatrzymał scrollującą w dół partnerkę, wskazując na zdjęcie archiwalne. Według daty zostało zrobione przed posadzeniem Sun Kara – Poznajesz!? – tygrys stał na zdjęciu z boku, występując w formie ochroniarza dla ubranej w biały garnitur pandy. Niedźwiedź ściskał łapkę niewielkiej ryjówce, otoczonej przez niedźwiedzie polarne, na którą to wskazywał Nick.
- Pan B!?
- I to jaki młody! Nawet nie wiedziałem, że był kiedyś młody… Widać w sprawę zaplątana jest także twoja rodzina!
- No dobra, to idziemy! – odparła Judy zrywając się z krzesła. Szybko złapała za kurtkę i znalazła się przy wyjściu z archiwum, gdy spojrzała na partnera, nienadążającego za jej myśleniem.
- Niby gdzie?
- Jak to gdzie? Do mojej rodziny!

- Moja droga Judy… To zdjęcie jest bardzo stare, jak i osobistości na nim przedstawione, których to czyny pozostawiły trwałe uszkodzenia na mojej zmęczonej duszy… – wyżalił się Pan B, gdy zobaczył przyniesione mu zdjęcie. Jeszcze w komisariacie, Judy zadzwoniła do jego córki. Mimo, że Pan B był w trakcie rozmowy biznesowej, zgodził się poświęcić funkcjonariuszom tyle czasu, ile będą potrzebowali. W niecałą godzinę znaleźli się w Tundrówce, w jego posiadłości, gdzie ryjówka przyjęła ich w pokoju gościnnym. Poza policjantami i właścicielem budynku, znajdowały się tu jeszcze trzy niedźwiedzie polarne. Podczas gdy Judy siedziała na środku sofy pochylona w stronę Pana B i prowadziła rozmowę, Nick siedział na jej krańcu, oparty o łokieć, z założoną nogą na nogę. Czuł się zupełnie swobodnie, ale wolał się raczej nie odzywać. Pan B co prawda mu odpuścił, ale wątpliwe było, że kiedykolwiek zapomni o tym gobelinie, ze skunksiej…
- Czyli rozpoznaje ich pan? – zapytała Judy, przerywając myśl partnera.
- Czy poznaję? – odpowiedział pytaniem Pan B – To tak jakbym patrzył na zdjęcie rodzonego brata… Ta panda – powiedział, wskazując na osobę ze zdjęcia – Była kiedyś moim największym przyjacielem. Moim bratem. Niewiele jednak musiało minąć czasu, by stał się zaledwie przeciwnikiem w interesach… Nazywa się Yi Zhi. Nie widziałem się z nim od dziesiątek lat… Zdjęcie, które mi przywieźliście, liczy sobie ich ponad dwadzieścia. Zaczynaliśmy wspólny biznes tylko we dwóch. On pochodził z dzielnicy Orientu, chodź szybko przeniósł się do Las Padas. Podzieliliśmy swoje wpływy między dwie dzielnice. Mnie przypadła Tundrówka. Szybko jednak różnice między nami uświadomiły nam rychły koniec współpracy i rozpoczęcie konkurencji.
- Co się takiego stało? – zapytała Judy zaciekawiona. Nick natomiast nawet nie chciał o to pytać. Doskonale wiedział, jak mają się sprawy w tym środowisku. I jak mają się przyjaźnie…
- Spędziłem całe swoje życie, starając się być ostrożnym. Dzieci mogą być beztroskie, my nie. Zhi widział sprawy inaczej – zaczął tłumaczyć Pan B, a słowa zdawały się ciążyć mu w gardle, jak kamienie – Ja zdobywam szacunek na zasadzie odpowiedzialności. Każdy wie, że nie musi się mnie obawiać, jeżeli robi to, co powinien. Każdy wie, że jeżeli czegoś potrzebuje, może do mnie przyjść. Tak zdobywam przyjaciół. Często pomagam im z różnymi problemami i oczekuję tego samego w rewanżu. Yi Zhi okazał się po prostu bezdusznym brutalem. Budował swoją potęgę poprzez przemoc. Nawet jego przyjaciele się go bali, a większość po prostu starała się go omijać. Pokazując to na przykładzie, miał on okrutny zwyczaj pozbawiania lewego oka każdego, kto w jakiś sposób się mu naraził… – Judy i Nick spojrzeli po sobie zdumieni. Z jednej strony wreszcie natrafili na jakiś poważny trop. Do tej pory badali poszlaki, które mogły być powiązane ze zniknięciem matki Nicka, lecz wcale nie musiały. Z drugiej strony, w ogóle się tego nie spodziewali.
- A czy mówi coś panu nazwisko… – zaczęła Judy niepewnie – Gu Ye? – Pan B podniósł ryjek do góry. Zapadł się w swoim fotelu, wpadając w zadumę, starając się coś sobie przypomnieć.
- Tego nazwiska nie słyszałem od bardzo, bardzo dawna. Zdążyłem już o nim zapomnieć…
- Też stary znajomy? – Pan B stanowczo pokręcił głową.
- Nie. Nie mój. Był jednym z przyjaciół Yi Zhi. Jednym z jego najlepszych, choć krnąbrnych przyjaciół. Członkiem jego przybocznej świty. Jednak zniknął – mówiąc to ryjówka naznaczyła zjawisko gestem dłoni – Kiedy wszystko upadło, po prostu zniknął, jakby nigdy nie istniał.
- Co upadło?
- Imperium Yi Zhi. Ponad dwadzieścia lat temu – brwi gospodarza opadły ciężko na oczy, wyrażając zarazem ulgę, jak i melancholię.
- Czyli Yi Zhi nie jest już… Ekhm… W branży? To znaczy, co teraz robi? Gdzie się znajduje? – Pan B westchnął ciężko. Policjanci zrozumieli, że nie zna odpowiedzi, zanim im to oznajmił.
- Droga Judy… Yi Zhi był kiedyś moim bratem, więc jego los mnie interesował. Mężczyzna, który nie poświęca czasu rodzinie, nie jest prawdziwym mężczyzną. Kiedy jednak stał się moim przeciwnikiem w interesach, stał się moim przeciwnikiem w interesach. Patrzyłem mu na ręce tak, jak patrzy się konkurentowi. Kiedy przestał być także nim, jego los przestał mnie interesować…
- No dobrze, ale czy… – powiedziała Judy, nachylając się do ryjówki i wskazując tygrysa na zdjęciu – Poznaje pan jego? Wie pan, gdzie możemy go znaleźć?
- Tak – odpowiedział starzec, napełniając swoich gości nadzieją – Sun Kar… Straszliwy brutal… Zdobył moją uwagę, gdyż od pewnego czasu kręci się po Tundrówce – Judy i Nick nadstawili uszu z zainteresowania – Nie robi jednak niczego niepokojącego. Niczego, co mogłoby mi zaszkodzić. Z tego co wiem, trudni się niewielkim przemytem, by zarobić na życie – Judy wyciągnęła notatnik i długopis.
- Wie pan gdzie i kiedy? To dla nas naprawdę ważne! – Pan B pstryknął w stronę niedźwiedzia stojącego po jego prawej stronie. Wielki, biały miś zrobił krok w przód i wyciągnął spod pachy dużego formatu notes.
- Co tydzień w niedziele, o godzinie czternastej… – słysząc to, Nick wyciągnął komórkę i spojrzał na godzinę. Dochodziło wpół do… Klepnął partnerkę w ramię i pokazał jej, że mają jeszcze czas – Spotyka się z pewnym rysiem, według naszych informacji też przemytnikiem, na placu, przy ulicy Zimowego Przesilenia – Judy z trzaskiem zamknęła notatnik.
- No dobra, to my się będziemy zbierać… – lecz gdy wstała razem z Nickiem, zanim udało im się odwrócić do wyjścia w pokoju pojawiła się córka Pana B, razem z jego maleńką wnuczką w dziecięcym wózku.
- Cześć, Judy! – zawołała – I jak? Namyśliłaś się w sprawie przyjęcia urodzinowego?
- Cześć, cześć… – przywitała ją policjantka trochę skrępowana. Nie była pewna, jak to przekazać, więc postanowiła powiedzieć wprost – Wybacz, ale nie jestem pewna, czy będę miała czas… – słysząc to, Nick przekręcił oczami z niedowierzania – Ale na pewno przyślę jakiś prezent! – ryjówka opuściła mordkę, wyraźnie zasmucona.
- Och… A miałam nadzieję, że będziesz w stanie mi coś doradzić… – mówiąc to, położyła łapkę na wypukłym brzuszku – Drugie dziecko już w drodze, a my wciąż nie możemy znaleźć odpowiedniego kandydata na ojca chrzestnego… Hmm… Nick! A może ty…?
- Nie! – przerwał swojej córce Pan B, unosząc dłoń władczo.
- Ale dlaczego nie!? – zaoponowała córka.
- No właśnie!? Dlaczego nie? – dołączył się Nick, wyciągając dłonie pytająco. Judy spojrzała się na niego, marszcząc brwi.
- A tobie co tak na tym zależy? – zapytała szeptem.
- No wiesz, jeszcze nigdy nie byłem niczyim chrzestnym! – odpowiedział.
- Uwierz mi, kochana córko… – zaczął tłumaczyć się ze swojej decyzji Pan B – Że sierść z ogona temu lisowi nie spadnie w mojej obecności, ze względu na dług, jaki mam do jego przyjaciółki. Ale nie można tak po prostu wyprzeć ze świadomości tego, że moja ukochana babka spoczęła w trumnie owinięta… Pupą skunksa…

użytkownik usunięty
andrzej_goscicki

Co do wspomnień Nicka:
"I'm blue, I'm believe mama died, I believe mama died, I believe mama died..."
A kiedy myślę o tej jego "traumie":
"To dziecko dostanie LAAANIE!!!"

andrzej_goscicki

Droga do wskazanego miejsca nie stanowiła problemu. W Tundrówce zawsze panowała temperatura na minusie i zawsze był tu śnieg. Automatyczne zraszacze o to dbały. Lecz nawet kiedy pracowały, ulice były idealnie odśnieżone, czyniąc ruch zupełnie bezproblemowym. Tak więc policjanci dotarli na główny plac dzielnicy w około piętnaście minut. Był niewielki, w porównaniu do placu w Śródmieściu, lecz wciąż kręciło się tu sporo ssaków. Grupa młodych reniferów, grająca na komórkach w grę sieciową przy północnej ulicy, oparty o latarnię i popijający z białego kartonika ogromny piżmowół przy wschodniej, para irbisów, najwyraźniej zakochana, zajęta pogawędką od strony południa, oraz… Ryś, stojący przy furgonetce w części zachodniej. Umiejscowił się dokładnie w miejscu, w którym ulica Zimowego Przesilenia wjeżdżała na plac. Obok niego stały trzy skrzynie poukładane na sobie, a on najwyraźniej na kogoś czekał. Judy i Nick znaleźli miejsce, z którego ich radiowóz był przez rysia niewidoczny, choć oni widzieli go wyraźnie. Wyciągnęli obite futrem policyjne kurtki i obserwowali. Niedługo miała dobić druga i, według informacji Pana B, miał pojawić się poszukiwany tygrys.
- Czyli twój dawny sąsiad, był kiedyś gangsterem? – zagadała Judy, starając się zabić czas, układając jednocześnie obraz całej sprawy.
- Mówiąc szczerze, nie dziwi mnie to tak bardzo. To nie była miła okolica…
- Tylko jak zdołał nie zwrócić na siebie absolutnie żadnej uwagi? Pan B twierdzi, że był jednym z przybocznych tego całego Yi Zhi. Jakim cudem nie dorobił się własnej teczki?
- Najwyraźniej jakoś mu się to udało.
- Alleluja – parsknęła śmiechem Judy.
- Mam tylko nadzieję, że nie ganiamy teraz za królikiem. No… W każdym razie nie ty. Bo ja chyba dokładnie to robię – królik zachichotał po raz kolejny, kręcąc głową ze zrezygnowania. Gdy jeden z reniferów wyrwał się z grupy i ze wściekłością kopnął w stojącą obok zaspę, najwyraźniej manifestując swoją porażkę w grze, Judy obserwując prószący śnieg przypomniała sobie coś z dawnych lat. Śnieg… Zimno…
- Sprawa dotyka wydarzeń sprzed dobrych dwudziestu lat – pomyślała na głos – Im bardziej o tym myślę, tym bardziej nasuwa mi się ten serial, „Zimne Sprawy” – Nick zmarszczył brwi niedowierzając.
- To ty oglądasz ten para-dokumentalny badziew?
- Nie „Trudne Sprawy”, tylko „Zimne Sprawy”! – poprawiła go partnerka – To serial kryminalny. Nie nadają go od blisko sześciu lat.
- I o co tam niby chodziło?
- Grupa policjantów rozwiązywała sprawy sprzed dziesiątek lat. Z tymże tamte, z reguły, nie były zamknięte.
- „Zimne Sprawy”… – powtórzył Nick, przywołując na myśl termin, używany w policji na określenie takich właśnie śledztw – Wiesz, ja zastanawiałem się raczej nad czymś innym.
- Tak? Nad czym?
- Myślisz, że gdybym sprezentował mu gobelin, tym razem z bardziej… Emm… Szlachetnego materiału, to pozwoliłby mi zostać chrzestnym? – Judy zamrugała kilkakrotnie, zbita z tropu.
- Serio! Co ci tak na tym zależy!?
- Nigdy nie miałem wielkiej rodziny, Karotka… To by była miła odmiana – wyjaśnił patrząc w okno, ogarnięty melancholią. Judy nagle coś trafiło. Nigdy wcześniej nie zdarzało jej się nad tym zastanawiać. Zawsze przecież miała ogromną rodzinę. Mamę i tatę, ponad dwie setki rodzeństwa, wujostwo, kuzynostwo… A Nick? Mimo tego, że rodziny lisów są relatywnie spore, był jedynakiem. Nigdy nie znał ojca. Nie udało się odnaleźć nikogo z dalszej rodziny. I do tego we wczesnym dzieciństwie stracił matkę, co skazało go na samotność przez większość życia.
- Nick…
- Oho! – przerwał jej lis – A o to i nasz pasiasty pan… – Judy zerknęła w stronę rysia i zauważyła nadchodzącego od północy tygrysa. Był ubrany w ten sam czarny sweter, co na zdjęciu starego osiedla Nicka, tyle że był on już wypłowiały. To samo można powiedzieć o samym tygrysie. Jego pomarańczowa barwa przechodziła już w bladą żółć. Przerzedzone brwi ciężko opadały na matowe oczy, w których źrenice pod wpływem światła przybrały kształt dzikich, pionowych pasków. Mimo to, zachował on swoją młodą postawę i potężną budowę ciała. Judy i Nick od razu rozpoznali w nim Sun Kara z archiwalnych zdjęć. Nie był jeszcze tak stary, jak Gu Ye. Być może nawet około dziesięciu lat młodszy. Tygrys podszedł do rysia, powiedział kilka słów i otworzył stojącą na wierzchu skrzynie, oglądając zawartość. Po chwili wyciągnął plik banknotów i zaczął odliczać konkretną kwotę. Sytuacja wyglądała jak jawny przemyt i to na głównym placu. Jakim cudem jeszcze ich nie złapano?
- No dobra, nie ma co czekać – powiedziała Judy i razem z partnerem opuścili radiowóz, kierując się w stronę podejrzanych. Podczas gdy ryś stał do nich tyłem, tygrys bez problemu mógł ich zauważyć, gdyby nie był zajęty rozmową. Wtem jednak jego nos zaczął gwałtownie drgać. Momentalnie uniósł wzrok i spostrzegł dwie zbliżające się postacie. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, by Nick zdjął okulary i schował je do kieszeni, przewidując co się zaraz stanie. Sun Kar najwyraźniej nie miał przygotowanej słownej ucieczki z sytuacji. Bez chwili zwłoki zerwał się do biegu, zostawiając swojego wspólnika zdezorientowanego.
- Ej! Co jest!? – krzyknął za nim ryś. Nagle poczuł zimną stal opatulającą jego nadgarstek. Judy zręcznie przykuła go do latarni, wołając jednocześnie do partnera.
- Bierz tygrysa! – Nick zasalutował jej na pożegnanie i ruszył w pościg. Kar zdążył już wbiec w ulicę wjeżdżającą na plac od północy. Lis musiał szybko coś wymyślić, by zapewnić sobie przewagę. Większy od niego o trzy rozmiary tygrys stawiał większe kroki i wyglądało, że był w świetnej formie. Zanim jednak Nick zdołał wybiec z placu, usłyszał za sobą krzyk.
- Puszczaj mnie! – odwróciwszy się, policjant zauważył jak Judy szarpie się z piżmowołem, który z zaskoczenia złapał ją za uszy i przycisnął do swojego ciała jak małego pluszaka, nie dając jej miejsca na ruch. Nick rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie uciekającemu tygrysowi, który właśnie znikał za zakrętem, by następnie ruszyć na pomoc partnerce. Mimo że była sto razy mniejsza i za pewne tyleż samo razy słabsza, Judy stanowiła dla parzystokopytnego olbrzyma nie lada problem. Prawdopodobnie taki, jaki szczury stanowiły dla niej, kilka dni wcześniej. By złapać równowagę, piżmowół obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni wokół własnej osi, odsłaniając Nickowi plecy.
- Słyszałeś panią!? – krzyknął w jego stronę, chwilę później skacząc mu na barki. Z rękami zajętymi i z małą możliwością ruchu głową, napastnik miał słabe szanse by strącić lisa. Ten natomiast starał się objąć łapami jego kark, co stanowiło nie lada problem, ze względu na jego rozmiar. W końcu jednak udało mu się umieścić go w zgięciu łokcia, po czym opierając się o plecy roślinożercy, Nick pociągnął w swoją stronę najmocniej jak umiał. Głowa piżmowoła, odchylona znacznie do tyłu zachwiała jego równowagę, przez co rozluźnił uścisk. Judy udało się uwolnić większą część ciała i wyczuwając odpowiedni moment, z całej siły kopnęła olbrzyma obunożnie w szczękę. Uścisk puścił zupełnie. Nick wyczuwając sytuację szybko zeskoczył z piżmowoła, który zakołysał się i upadł na bok, nieprzytomny. Chmura śnieżnego pyłu wzniosła się w powietrze, przy akompaniamencie głuchego uderzenia. Nick i Judy stali oparci o swoje kolana, dysząc ciężko. Gdy jednak ich umysły nieco zwolniły, uśmiechnęli się do siebie z satysfakcją. Taki wielki i silny ssak. Kto by pomyślał, że pójdzie tak szybko? Przybili sobie przyjacielskiego żółwika i wyprostowali się, zwalniając oddechy.
- Co wy sobie wyobrażacie, psy!? – usłyszeli zza pleców – Nie możecie tak po prostu napadać obywateli! Złożę na was skargę!
- No nie wiem, kociaku… – odparła Judy – Bo mnie ta twoja obywatelska czynność wyglądała jak zwykły przemyt.
- A co mi udowodnicie!? Macie chociaż nakaz, by sprawdzić co takiego przewożę!?
- Raczej nie będziemy musieli ich otwierać – wtrącił Nick, podchodząc do ówcześnie otwartej przez Sun Kara skrzyni. Była pełna niewielkich nasion. Trudno było zatem stwierdzić, czy było to coś nielegalnego. Lis wziął jedno nasionko między pazury i podniósł w stronę światła, przyglądając się mu.
- Karotka, wiesz może co to jest?
- Nasiona pokrzyku – odpowiedziała od razu. Nick przestraszony upuścił nasionko i wytarł łapę o spodnie, starając się pozbyć dziwnego uczucia, które nagle opanowało jego sierść.
- Spokojnie! Od dotykania nasion się nie otrujesz.
- Wolę nie ryzykować… – wytłumaczył lis.
- Cóż, z tego co mi się wydaję, handlowanie pokrzykiem jest nielegalne – powiedziała policjantka do zatrzymanego triumfalnie.
- Misie, to miód sprzedają! – odszczekał ryś. Nick pokręcił głową niedowierzając.
- Urocze…
- Lisie! Ty to lepiej uważaj, bo mam tutaj gaz na takich jak ty!
- Taaak? A to ciekawe – powiedział, podchodząc do kota i wyciągając z tylnej kieszeni jego spodni czerwony gaz na lisy – Bo został zdelegalizowany…
- Co!? Niby kiedy!? – spytał się ryś, wyraźnie zaskoczony.
- Dwa miesiące temu. Wprowadzenie ustawy partii Uczciwa Kita zostało przegłosowane z miażdżącą przewagą – Judy również zaskoczyła się słowami partnera, choć zareagowała na to z uśmiechem
- Od kiedy zacząłeś oglądać obrady parlamentu?
- Trzeba wiedzieć, co się w kraju dzieje… – Judy spojrzała na zatrzymanego z szyderczym uśmiechem.
- Mamy zatem handel nielegalną rośliną, posiadanie nielegalnej broni… Oraz napaść na policjanta. Chyba że chcesz mi wmówić, że to nie twój kolega? – mówiąc to, policjantka wskazała na nieprzytomnego piżmowoła.
- A skąd! Pierwszy raz go na oczy widzę!
- Dobra, dobra! Pogadamy o tym nieco dłużej na komendzie, przy okazji poruszając temat twojego drugiego kumpla – Judy zamknęła skrzynię z pokrzykiem i wzięła od Nicka gaz, chowając go do plastikowej torebki. Tymczasem Nick podszedł do parzystokopytnego ssaka i skuł go, nie chcąc, by sprawił więcej kłopotów w razie, jakby się obudził. Gdy nad nim klęczał, uświadomił sobie bardzo dziwną rzecz. Pozostał chwilę nieruchomo, analizując tę myśl.
- Co jest? – spytała się Judy, widząc zawieszenie partnera.
- Stał tam już wtedy, gdy przyjechaliśmy – powiedział, patrząc się na drugi koniec placu – I zaatakował nas tak nagle, w środku akcji…
- Załatwili sobie trzeciego, do obserwacji. Właśnie na takie wypadki.
- Brzmi logicznie, ale… Dlaczego nie zareagował wcześniej? Dlaczego nie ostrzegł ich, zanim skułaś tego tutaj? – Judy wzruszyła ramionami. Faktycznie, było to nieco dziwne. Jeżeli piżmowół miał obserwować okolicę, to, zakładając że nie przysnął na stojąco, albo że nie był w tym wyjątkowo beznadziejny, musiał ich zauważyć od razu gdy wyszli z radiowozu. Nick przyjrzał się mu bliżej. Podniósł mu powiekę sprawdzając, czy nie jest pod wpływem jakiegoś środka. Lecz zamiast rozszerzonej źrenicy napotkał zjawisko zupełnie odwrotne. Czarna kropka na środku oka była ledwie zauważalna. Wtem zauważył coś jeszcze dziwniejszego. Z ucha roślinożercy coś wystawało. Lis podniósł małżowinę do góry i zauważył mikrosłuchawkę. Na nieszczęście, policjant dobrze znał ten typ. Kierowany złudną nadzieją, że może się myli, rozchylił kurtkę nieprzytomnego piżmowoła, lecz mimo wewnętrznych błagań, znalazł tam mikrofon.
- On jest okablowany! – zawołał do Judy.
- Że co? – spytała się, nie do końca rozumiejąc.
- To glina! – jakby na dźwięk tych słów, w okolicy rozbrzmiały dźwięki dziesiątek syren. Z każdej ulicy, od północy, południa, wschodu i zachodu na plac zaczęły wjeżdżać nieoznakowane radiowozy, z dyskretnych miejsc rzucające wkoło niebiesko-czerwone światła. Judy i Nick cofnęli się pod ścianę kompletnie osłupieni. Nie wiedzieli jak na to zareagować, co powiedzieć, co zrobić. Prawdę powiedziawszy, nie wiedzieli nawet co się konkretnie dzieję. Widząc jak ubrani po cywilnemu funkcjonariusze wychodzą z radiowozów, bacznie obserwując ich dwójkę i sprawdzając stan nieprzytomnego piżmowoła, Nick zaszeptał do Judy niepewnie.
- Ale… Nie aresztują nas za to, nie?

Komendant Bogo siedział w swoim gabinecie, siłując się z małym, plastikowym opakowaniem, w którym zamknięta była słomka. Te upierdliwe kartoniki z mlekiem miały jeden i ten sam rozmiar, dopasowany raczej do ssaków średnich rozmiarów. W racicach kogoś takich rozmiarów, jak Bogo, wyglądały raczej jak akcesorium dla lalki. Właściwie, Bogo nawet nie lubił mleka. To wszystko napawało go jeszcze większa irytacją, ale musiał dać podwładnym przykład. Nie mógł uwierzyć, jak bardzo góra naciskała na wprowadzenie tej zmiany żywieniowej. Lecz ilekroć dochodził do wniosku, jak bardzo mu się to nie podoba, przypominał sobie Hops. Jej też wcale nie chciał tu widzieć, a jak na tym wyszedł?
- Szefie! Jest ważna sprawa! – rzucił Paziurian, otwierając drzwi bez pukania.
- Clawhauser! Mówiłem że chcę odpocząć!
- Wiem szefie! Ale ci goście mają do szefa…
- Od burmistrza?
- Nie…
- Więc powiedz im, żeby przyszli później! Muszę rozwikłać pewną sprawę, więc będę zajęty!
- Ale…
- Wyjść powiedziałem! – gepard posłusznie zamknął drzwi, zostawiając komendanta samego, który to zabrał się za rozwikływanie sprawy. Ponownie chwycił zamkniętą w plastikowej folii słomkę, starając się ją otworzyć, a doprawdy, był już o krok od rozdarcia tego kartonika i wyżłopania wszystkiego jednym haustem.
- Szefie, ale…! – zaczął Paziurian, ponownie wchodząc do gabinetu.
- Co ja przed chwilą powiedziałem!?
- Wiem, ale ci panowie naprawdę chcą z panem porozmawiać! Są z Centralnego Wydziału Dochodzeniowego…
- Tak!? To zmienia postać rzeczy! Powiedz im, że wciąż czekam na pieniądze za te dwa radiowozy, co mi je w zeszłym miesiącu skasowali, tak więc na nasze spotkanie mogą sobie czekać tyle samo!
- Czy na pewno…?
- Wyjść! – Pazurian znowu zniknął za drzwiami, zamykając gabinet. Bogo natomiast nabrał w płuca tyle powietrza, ile potrafił, by następnie wypuścić je najgłośniej jak potrafił. Następnie spojrzał w sufit i policzył do dziesięciu. Ten dzień był taki spokojny, a od kiedy na komisariacie pojawiła się ta dwójka rewolucjonistów, było to coraz rzadsze. Nie chciał, by coś to zmąciło. W końcu ponownie złapał za kartonik i słomkę, zdeterminowany by wreszcie rozpracować to upierdliwe…
- Oni naprawdę…! – ponownie wtrącił Pazurian, otwierając drzwi.
- Szlag by to…! Czego chcą!? – wrzasnął na całe gardło Bogo, zaciskając z całej siły pięść. Nie w porę zorientował się, że trzymał w niej kartonik z mlekiem, które właśnie co do kropli rozlało się na biurku. Komendant spojrzał w sufit, starając się puścić swoje zdenerwowanie ku górze.
- Bo… Pojawił się drobny problem z aspirantami Hops i Bajerem… – mina Bogo automatycznie zrzedła. Nie był już zdenerwowany. Opanowała go najzimniejsza, sięgająca absolutnego zera stopni wściekłość. Mechanicznym ruchem otworzył dłoń, a rozgnieciony kartonik upadł na podłogę.

Judy przeprowadziła zatrzymanego rysia przez drzwi frontowe komisariatu. Nie był on typem skorym do współpracy z policją. Wielokrotnie trzeba go było poganiać i popychać, by w ogóle się ruszył. Na szczęście nie musieli pokonać dużego dystansu na piechotę. Nick szedł tuż obok, z rękami skrzyżowanymi z tyłu pleców. Ciągle wspominał, jak to ładnie udało im się wymigać z tamtej sytuacji na placu i jednak zabrać rysia ze sobą. Mijając śmietnik przy wyjściu, lis spostrzegł leżące w nim tony nienapoczętych kartoników z mlekiem. Uśmiechnął się rozbawiony. Gdy podeszli do recepcji, Judy przekazała zatrzymanego dwóm kolegom.
- Zabierzcie go do pokoju przesłuchań. Ma tam czekać, aż nie zechce nam się z nim gadać! – rzuciła, raczej w stronę rysia, niż policjantów. Nick oparł łokieć o blat recepcji i ściągnął okulary.
- No i jak tam, Pazurek? Widzę że nowy program żywieniowy odnosi wysypiskowy sukces – gepard odkleił usta od rurki, wetkniętej w szklaną butelkę coli.
- Chłopaki mogą jęczeć, ale góra raczej nie odpuści. Wprowadzili go kilka tygodni temu w Centralnym Wydziale Dochodzeniowym. Według badań znacznie poprawiło to formę funkcjonariuszy.
- Taaa… Zdołaliśmy się o tym jako tako przekonać. Mieliśmy z nimi nieciekawe spotkanie, kilka minut temu.
- Skoro już o tym mowa… Szef chce was widzieć w gabinecie, jak tylko będzie wolny. Lepiej idźcie pod drzwi i czekajcie na wezwanie – Judy i Nick spojrzeli się na siebie i jednocześnie wzruszyli ramionami, nie wiedząc, czego się spodziewać. Nieśpiesznie ruszyli w stronę gabinetu komendanta. Po drodze zauważyli, jak ich koledzy, niemalże ustawieni w kolejce, wyrzucali pełne kartoniki z mlekiem do kosza. W Wydziale Centralnym, pełnym sztywnych ważniaków to może i przeszło. Ale w służbach mundurowych, gdzie wszystkich wszystko irytuje? Judy i Nick naprawdę nie spodziewali się sukcesu. Na cały komisariat zobaczyli jedynie Nosoroga, który oparty o ścianę rozkoszował się powoli napojem. Najwyraźniej góra trafiła w gusty smakowe aż jednego gliniarza. Gdy znaleźli się pod drzwiami do gabinetu, Nick oparł się o ścianę, podczas gdy Judy zaczęła chodzić w kółko.
- Jak myślisz, czego chce? Chyba się nie domyślił, że…
- Szczerze wątpię – przerwał jej partner – Na co niby trafiliśmy, co mogłoby stanowić jakieś powiązanie? Rozmawialiśmy jedynie z Tchóżofretem, a skąd szef miałby o tym wiedzieć?
- No faktycznie… – zgodziła się Judy, układając sobie dzisiejszy dzień od początku, do końca. Gdy to natomiast zrobiła, zrozumiała coś jeszcze – Kurcze, właściwie, to wciąż nic nie wiemy – stwierdziła gorzko – Nie wiemy, czy ten cały Sun Kar w ogóle był w to zamieszany. Na dodatek uciekł nam. Mamy tylko tego rysia i nawet nie wiemy, czy cokolwiek wie.
- Spokojnie, Karotka. Nie zapominaj, że Sun Kar i Gu-bon pracowali dla jednej pandy. To jego nagłe pojawianie się na osiedlu w ciągu kilku dni przed wydarzeniem… Zbyt wiele zbiegów okoliczności.
- Tak, pewnie masz rację… – drzwi do gabinetu nagle otworzyły się, a w nich pojawił się Bogo. Delikatnym gestem wskazał im miejsca przed biurkiem.
- Wejdźcie – powiedział, niezwykle wręcz spokojnie. Judy nie wiedziała, czy ją to pokrzepiło, czy przeraziło. Razem z partnerem weszli do środka, Nick zamknął za nimi drzwi, po czym posłusznie zajęli miejsca. Nie byli jednak z komendantem sami. Pod ścianą, na lewo od okna, stał jasnego umaszczenia kojot. Ubrany w ciemnoszary garnitur, z czarnym krawatem, ze splecionymi na piersi łapami wyglądał niezwykle poważnie. Wydawał się być starszy od Bogo o dobrych kilka lat. Tak jakby dotknął już ostatniego stadium dojrzałości, mając się niedługo przekonać, co to znaczy starość. Całość zwieńczało jego pozbawione jakiegokolwiek wyrazu spojrzenie. Jednym mogło wydać się nieobecne, a innym wprost przeciwnie, w pełni skupione. Nick i Judy czekali, aż komendant zajmie miejsce i przedstawi im dziwnego obserwatora. Zawiedli się jednak.
- Dzisiaj, o godzinie czternastej dwanaście – zaczął Bogo, siadając na swoim krześle – Przystąpiliście do akcji zatrzymania dwóch przemytników, na placu głównym w Tundrówce. Zgadza się?
- Tak jest – odpowiedziała Judy.
- Jednego z nich udało wam się zatrzymać i przywieźliście go na komisariat. Drugi natomiast zdołał zbiec. Prawda?
- Dokładnie.
- Jednakże podczas zatrzymania wmieszaliście się w akcję prowadzoną przez CWD, co doprowadziło do konfliktu z jednym z agentów, aż w końcu do walki, podczas to której znokautowaliście i skuliście wspomnianego agenta, tak?
- Nie do końca… – zaoponowała tym razem policjantka. Bogo gestem dłoni kazał jej kontynuować – Zaczynając od początku… Wjechaliśmy na plac, z zamiarem zatrzymania wspomnianych przemytników. Zauważyliśmy wówczas tego agenta, choć nie mieliśmy pojęcia, że nim jest. Wzięliśmy go za zwykłego cywila i nie zainteresowaliśmy się nim. Kiedy doszło do transakcji, udało mi się skuć jednego z przemytników, lecz drugi zauważył nas w porę by uciec. Nick ruszył w pościg, a chwilę później poczułam, jak ktoś łapie mnie od tyłu i stara się obezwładnić. Mój partner wrócił by mi pomóc i wspólnie powaliliśmy napastnika. Dopiero później, widząc sprzęt komunikacyjny, zorientowaliśmy się że obezwładniony piżmowół jest agentem. I wtedy pojawiły się radiowozy… – Bogo przytaknął łagodnie, przetwarzając wszystko to, co słyszy.
- Centralni twierdzą, że to wy go zaatakowaliście – oznajmił szef, przyprawiając podwładnych o nie lada zdumienie – Ich agent zeznał, że obserwował wasze wtrącenie się w prowadzoną przez niego sprawę, a następnie obudził się na ziemi w kajdankach, otoczony przez innych agentów – Judy i Nick spojrzeli się na siebie. Kompletnie się tego nie spodziewali. A była to zaledwie trzecia zaskakująca informacja tego dnia!
- Nie wiem co powiedzieć, szefie… Zapewniam pana, że tak nie było. Najwyraźniej musiało dojść do jakiegoś nieporozumienia – Bogo przytaknął jeszcze raz, by po chwili namysłu obrócić się w stronę kojota. Przez całą rozmowę nie dawało Nickowi spokoju, że wilk nie patrzył się na żadnego z nich, a w jakiś nieokreślony punkt w pokoju... Tak jakby był niewidomy.
- Zadowolony? – zapytał się go komendant. Kojot rzucił mu swoje martwe spojrzenie, choć wciąż wydawało się, że wcale na niego nie patrzy.
- Dawno nie byłem zadowolony, panie komendancie – odpowiedział lekko ochrypłym, lekko gardłowym, beznamiętnym głosem. Coś w nim było, co przekonało wszystkich obecnych, że kojot powiedział właśnie najszczerszą prawdę – Najwyraźniej doszło tu do jakiegoś nieporozumienia. Dwóch funkcjonariuszy, którzy nigdy się nie znali, nagle wdaje się w bójkę. To nie zdarza się często. Każdy z nich mówi natomiast co innego, trudno zatem stwierdzić, co jest prawdziwe… Ale moi agenci nigdy nie złamali rozkazów. Zawsze postępowali zgodnie z wyznaczonymi zasadami i nigdy nie wyszli poza granice prawa. O pańskich natomiast sporo się nasłuchałem. Opuszczanie posterunku, łamanie przepisów drogowych, nieprzestrzeganie zasad bezpieczeństwa… Niech pan mi sam powie, co miałbym o tym sądzić?
- Ale co? Jesteśmy o coś oskarżeni? – zapytał się Nick, a w gabinecie nagle ucichło. Widać było, że nawet Bogo nie znał odpowiedzi na to pytanie. Wszyscy zwrócili się zatem w stronę kojota.
- Brak dowodów, brak świadków. Jedynie wasze i nasze zeznania, które się wzajemnie wykluczają. Nie można udowodnić racji żadnej ze stron. Sprawa zamknięta – Judy i Nick odetchnęli z ulgą. Ostatnie czego teraz potrzebowali, to problemy z prawem – Powiedzcie mi jedynie, co w ogóle tam robiliście? Osoba, którą próbowaliście zatrzymać znajduje się pod naszą obserwacją od miesięcy. Czego od niej chcieliście?
- Sun Kar?
- Znając to nazwisko nie poprawia pani swojej sytuacji.
- Aspirant Hops nie jest w żadnej „sytuacji” z tego ci mi się wydaję! – rzucił kojotowi przez ramię Bogo.
- Spokojnie szefie, nie ma powodu do nerwów – wtrącił Nick, pochylając się do przodu – Prowadzimy śledztwo w sprawie serii napadów na sklepy jubilerskie – zaczął tłumaczyć kojotowi – Doszliśmy do wniosku, że mogą być w to zamieszani dawni członkowie jednego gangu. Staraliśmy się do nich dotrzeć i przesłuchać.
- Mówicie o gangu Yi Zhi? – spytał się Bogo zaciekawiony.
- Słyszał szef o nim?
- Byłem wtedy nieopierzonym żółtodziobem, ale owszem, słyszałem.
- Wie może szef, gdzie on teraz jest?
- W pudle – wtrącił kojot. Oczy wszystkich skierowały się w jego stronę – Dwadzieścia lat temu, po długiej i zorganizowanej akcji, udało nam się udowodnić mu i zamknąć za oszustwa podatkowe – Judy nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem. Każdy dzień pracy w policji udowadniał jej, że jeżeli nie można kogoś posadzić za żadne poważne przestępstwo, którego się dopuścił, to zawsze można udowodnić mu przekręty podatkowe. Napotkała jednak dwa poważne spojrzenia Bogo i kojota, oraz poirytowane spojrzenie Nicka.
- Przepraszam… – powiedziała cicho, wciąż z uśmiechem.
- Chce pan od nich coś jeszcze? – zapytał komendant, wydawałoby się, że na zakończenie. Kojot opuścił łapy i skrzyżował je za plecami, wzdychając lekko.
- Nie, to by było na tyle. Ufam, że unikniemy w przyszłości takich nieporozumień, a teraz pozwólcie, że wrócę do swoich obowiązków – mówiąc to, już chciał ruszyć ku wyjściu, lecz Bogo zatrzymał go stanowczym gestem.
- Wolnego, panie wicedyrektorze! Dowiedział się pan wszystkiego co chciał, od moich funkcjonariuszy. Teraz niech mi pan powie, co pański agent tam robił?
- Wydaję mi się, że nie muszę…
- Ależ owszem, musi pan! Zażądał pan informacji, bo doszło do konfliktu między nimi, a pańskim agentem! Nie mamy jednak pojęcia, kto ten konflikt rozpoczął. Na razie mamy dwa słowa przeciwko jednemu, a jak pan chce, mogę ściągnąć wszystkie ssaki, które były wtedy na placu i dowiedzieć się co faktycznie się stało. Niech się pan lepiej zrewanżuje i powie nam, jaką to akcję wy przeprowadzaliście? – kojot spojrzał na zebranych, wzrokiem jak zwykle nieobecnie skupionym. Mogłoby się wydawać, że znalazł się pod presją. Powinien odczuwać zdenerwowanie, złość, albo coś w tym stylu. Jego wyraz i postawa nie zmieniły się jednak ani trochę. Tak jakby nie został właśnie postawiony między młotem a kowadłem. Zrozumiał jednak, że nie ma większego wyboru i zaczął spokojnie tłumaczyć.
- Pół roku temu CWD zorientowało się, że Yi Zhi, mimo że za kratkami, odzyskał znaczną część swoich dawnych wpływów. W obawie przed odrodzeniem się jego organizacji, umieściliśmy pod obserwacją wszystkich jego byłych współpracowników, czekając na ruch. To bardzo duże przedsięwzięcie, w które włożyliśmy wiele pracy. Nie pozwolę go wam zniszczyć – rzucił na zakończenie, lecz w jego głosie nie było słychać zgryźliwości. Spokojnie ruszył w stronę drzwi i opuścił pokój. Cała pozostała trójka odetchnęła z ulgą.
- Dziękujemy, szefie… – powiedziała Judy.
- Nie schlebiaj sobie, Hops. Goście wiszą mi dwa radiowozy…
- Pewnie i tak by się w końcu popsuły, a satysfakcja zostanie, nie? – rzucił Nick i razem z partnerką zaśmiał się lekko. Dostrzegli delikatny uśmiech nawet na twarzy komendanta.
- Dobra, dobra, dosyć tego dobrego… Jeżeli dobrze zrozumiałem, jesteście na tropie tego złodzieja?
- Mamy niejakie pojęcie o tym, jakiego jest gatunku i jak wygląda. Jeżeli uda nam się wyciągnąć coś z tego rysia, bardzo możliwe że wkrótce go dorwiemy – wytłumaczyła Judy.
- No i tak trzymać… Hops? W sprawie twojego przeniesienia do jednostki specjalnej, to nikt nie widzi żadnej przeszkody. Jeżeli zakończysz tą sprawę bez większych problemów, załatwię ci rozmowę z dowódcą – Judy uśmiechnęła się z satysfakcją i skinęła głową.
- Dziękuję – odparła, nie zauważając nawet jak Nick z chwili na chwilę spochmurniał.
- A teraz jazda mi stąd i przynieście mi tego złodzieja, zanim sprawa się przedawni!
- Taest! – Judy zeskoczyła z krzesła i ruszyła energicznie w stronę wyjścia, w porównaniu do Nicka, który powolnie się z niego zsunął, włożył łapy do kieszeni i podążył za nią. Idąc w stronę pokoju przesłuchań, partnerzy dostrzegli na końcu korytarza poznanego przed chwilą kojota, rozmawiającego z innymi osobnikami w szarych garniturach. Centralni najwyraźniej faktycznie wkładali sporo pracy w tę akcję.
- Ciągle chcesz się przenieść? – wydusił w końcu Nick.
- No tak. A co? – lis spojrzał na nią i wzruszył ramionami. W końcu jednak pozbył się przygnębionego grymasu i skarcił się w myślach. Bądź co bądź, była to dla niej wielka szansa, która mogła się nie powtórzyć. On natomiast naprawdę się z tego cieszył. Po prostu nie mógł oprzeć się wrażeniu, że w jakiś sposób tracą ze sobą kontakt. A nawet że go stracą, jeżeli zaraz czegoś nie zrobi…
- Tylko nie przeznacz życia na ambicję – rzucił, śmiejąc się pod nosem.
- Ha ha ha – udała śmiech Judy.
- No dobra! Trzeba zatem to jakoś uczcić! W Las Padas otworzyli sezonowy lunapark. Świetne miejsce, by poszukać bardziej wymagającej rozrywki. Kiedy masz następny wolny dzień?
- W piątek, ale…
- Żadnych ale! I tak muszę ci się odwdzięczyć za to, co dla mnie robisz. Przy okazji kupimy sobie tonę chipsów, kilka litrów czegoś gazowanego i urządzimy wieczorny maraton przed telewizorem. Zdobyłem całą serię „Zwierzęcej Broni” na DVD.
- A ty nie masz czasem Blu-ray’a?
- Płyty DVD są tańsze… Hej, Pazurek! – zawołał Nick, widząc Pazuriana noszącego akta w stronę gabinetu szefa – Wiesz może kim jest ten kojoci ważniak w garniaku? – spytał się, wskazując na drugi koniec korytarza.
- To? – gepard upewnił się, czy mówią o tej samej osobie, niedowierzając – To przecież wicedyrektor Pełnia! Zastępca szefa całego wydziału centralnych! Legenda policji! Nigdy o nim nie słyszałeś!?
- Ja jestem obeznany raczej po tej drugiej stronie prawa…
- Faktycznie, czytałam o nim w akademii – wtrąciła Judy – Ma nawet własną stronę na Zwierzopedii. Charles Pełnia. Największa liczba aresztowanych, największa liczba zamkniętych spraw. Centralni wzięli go zaledwie po roku służby. To by tłumaczyło jego dziwne spojrzenie…
- W jaki sposób? – spytał się dociekliwie Nick.
- Został dyrektorem raczej przedwcześnie. Kilkanaście lat temu podczas akcji został trafiony w głowę, przez co stracił ponad pięćdziesiąt procent pola widzenia. Wcisnęli mu więc rangę dyrektora i posadzili za biurkiem… – wyjaśniła Judy i nagle naszła ją pewna myśl – Zaczekaj chwilę! – rzuciła partnerowi przez ramię i przebiegła przez resztę korytarza, znajdując się przy kojocie w momencie, gdy krawaciarze zaczynali się już rozchodzić – Przepraszam! Przepraszam! – zawołała, zatrzymując wicedyrektora – Charles Pełnia, prawda? – spytała się. Kojot rozejrzał się niepewnie. Wiedział, że głos dochodzi gdzieś z dołu, lecz nawet gdy spojrzał bezpośrednio na Judy, wydawało się, że nie do końca ją widzi.
- Ah… Pani aspirant – powiedział w końcu, dając znać że ją rozpoznał.
- Oj, tam! Zaraz „pani aspirant”… Nie musi być tak sztywno! – kojot skrzyżował łapy na piersi i pochylił się.
- Tak… Coś słyszałem, że niektórzy zwracają się do pani per… Karotka? – policjantka nie straciła przyjacielskiego uśmiechu, choć jej oczy właśnie eksplodowały czystą złością.
- Pani aspirant, może być – powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Musi być – poprawił ją Pełnia – Brak formalności, to spoufalanie się. Spoufalanie się, jest czynnością nacechowaną emocjonalnie. Emocje to powód, dla którego konieczne jest istnienie policji. Radzę się ich wyzbyć, zanim zrobi pani coś głupiego – Judy słyszała już kiedyś, że swoich idoli najlepiej nigdy nie spotykać. Mimo że Pełnia nigdy nie był dla niej jakimś wzorem, czy obiektem większego zainteresowania, zaczynała rozumieć sens tego stwierdzenia. Nick idąc powoli właśnie dołączył do partnerki i wyrwał ją tym z zaskoczenia.
- Taaak… W każdym razie – zaczęła Judy, nie zamierzając kontynuować poruszonego tematu – Zastanawiałam się, czy nie byłby nam pan wicedyrektor w stanie pomóc… Szukając naszego złodzieja natknęliśmy się jeszcze na nazwisko jednej osoby, której zeznania mogą okazać się pomocne. Czy wie pan coś o nijakim Gu Ye? – wzrok kojota opadł jeszcze niżej.
- Gu Ye? Tak… Kojarzę to nazwisko.
- Skąd? Cokolwiek, co mogłoby się przydać? – Pełnia wyprostował się, krzyżując łapy z tyłu pleców i odpowiedział oficjalnym tonem.
- Kiedy pół roku temu Centralny Wydział zorientował się, że Yi Zhi może stanowić zagrożenie zza krat, przejrzałem akta wszystkich jego towarzyszy, od najdalszego współpracownika jego współpracownika, po najbliższego przyjaciela. Ale to było pół roku temu… – bez pożegnania, kojot zakończył rozmowę i oddalił się śladem swoich współpracowników, w stronę wyjścia. Judy i Nick patrzyli się przez moment na jego plecy, zdziwieni tak nagłym zakończeniem rozmowy.
- Charlie z tych, co kije pożarli – zażartował Nick – Żeby powyć do księżyca, to chyba zamyka się w toalecie…
- Właściwie, to przypomina mi trochę ciebie. Tylko rzadziej się uśmiecha…
- Oj, obawiam się, że mój urok jest niepodrabialny! – Judy przekręciła oczami i wspólnie z partnerem zawróciła w stronę pokoju przesłuchań. Wicedyrektor Charles Pełnia zawsze malował jej się w wyobraźni, jako taki Harry Szakallhan, bohater serii starych filmów kryminalnych, który swoją skuteczność zawdzięczał częstemu wychodzeniu poza granice prawa. Jednakże osoba, którą właśnie poznała, wygląda raczej na skrajnego służbistę… Nie było jednak czasu na roztrząsanie takich tematów, zwłaszcza teraz. Razem z Nickiem stanęła przed drzwiami do pokoju przesłuchań i wzięła od stojącego przy nich funkcjonariusza teczkę, w której znajdował się raport z zatrzymania i akta rysia. Poprawiła mundur i wyprostowała się, nabierając powietrza i szykując się na przedstawienie.
- To co? Dobry glina i zły glina? – spytał się jej Nick dla pewności i otrzymał nieme skinięcie głową w odpowiedzi. Lis pchnął drzwi energicznie i przepuścił partnerkę, która weszła do pokoju przesłuchań powolnym, delikatnym krokiem, spokojnie zajmując miejsce i bez pośpiechu kładąc akta na stole, po czym rzucając rysiowi pojrzenie spod przymrużonych powiek. Nick natomiast zachował luźny, krok. Nie bawiąc się w naciskanie klamki trzasnął drzwiami i ze skrzyżowanymi na piersi łapami przeszedł całą długość pokoju, by następnie oprzeć się o ścianę w rogu. Przykuty do stołu ryś patrzył na to wszystko lekko skulony. W teorii jego mordkę zdobił uśmiech. W praktyce partnerzy wyraźnie dostrzegali, jak drżą mu łapy. Starając się dodać sobie animuszu, kot zaśmiał się na całe gardło, choć sztucznie.
- Oho-ho! Jak w jakimś tanim, policyjnym gniocie klasy D! Komisariat, sala przesłuchań… Tutaj zapewne mamy naszego drapieżnego lisa, w roli złego gliny, a tutaj małego, puchatego słodziaka, w roli dobrego! Co teraz? Przeczytacie mi moje prawa, włożycie sobie garnki na głowę i powiecie: „Twój ruch, świrze!”? – Judy delikatnie otworzyła teczkę i zerknęła pobieżnie na kilka kartek. Następnie, głosem zupełnie spokojnym, zaczęła przesłuchanie.
- Właściwie, to mogłabym przeczytać ci twoje prawa… – przerywając zdanie rzuciła rysiowi niezwykle lodowate spojrzenie, które napełniło go tylko większą dawką strachu. Chwilę później, policjantka gwałtownym ruchem sięgnęła przez całą długość stołu i łapiąc zatrzymanego za kołnierz przyciągnęła go bliżej siebie, szepcząc złowrogo – Ale po namyślę wolę byś nie wiedział, co mogę a czego nie mogę ci zrobić, do momentu aż opuścisz ten pokój…
- Dobra, dobra, nie przesadzaj! – wtrącił Nick, podchodząc do stołu i odciągając partnerkę od zatrzymanego – Facet nawet nie miał okazji by cokolwiek powiedzieć! A może nic takiego nie zrobił? A może kumpel wrobił go w ten cały przemyt i wystawił nam jako kozła ofiarnego? Prawda? Nie tak było, panie…?
- Em… George. George Haryś… – wykrztusił kot przestraszony. Nick stanął przy prawym krańcu stołu i złożył łapy, w pokojowym geście.
- Dobra, Georgie… Mogę ci mówić Georgie? No więc, Georgie, jest taka kiepska sprawa, że facet, z którym się zadawałeś to bardzo poszukiwany gangster. Przestępca z wyższej półki. Jestem pewny, że tego nie wiedziałeś. Nie zmienia to jednak faktu, że nam uciekł, a my potrzebujemy o nim informacji. Czy wiesz coś na jego temat, co mogłoby być dla nas przydatne? – brwi rysia opadły na oczy w gniewnym wyrazie. Najwyraźniej jakiś impuls spowodował chwilowy przypływ czegoś, co można by nazwać odwagą.
- Słuchaj, lisie! – prychnął – Nie wiem, o czym ty mówisz bo tego tygrysa to pierwszy raz w życiu widziałem! Przystanął na chwilę i najwyraźniej chciał pogadać, więc jeżeli masz problemy ze wzrokiem, to wracaj do nory, gdzie ciemno, bo tam to nie stanowi problemu! Ja nie mam zamiaru z wami gad…! – Judy uderzyła pięścią w stół i momentalnie uciszyła kocie syki.
- To teraz ty mnie posłuchaj, „Georgie”, choć będę raczej ci mówiła „Dywaniku”, bo tym zaraz zostaniesz, jeżeli nie przestaniesz obrażać mojego kolegi! Wyobraź sobie, że na obrazę funkcjonariusza na służbie też mamy paragraf! – Nick uniósł łapy uspokajająco.
- No, no, no, no, no! Nie dajmy się zwariować! Możemy przecież załatwić to wszystko na spokojnie. Georgie, nasza dwójka, jak i zapewne wielu innych świadków widziała, jak ów tygrys wręcza ci pieniądze. Najgorsze co możesz teraz zrobić, to skłamać, a ja naprawdę chce dla ciebie jak najlepiej, więc nie pogarszaj, proszę, swojej sytuacji… Bo sumując wszystko co mamy, grozi ci… Co my tam na niego mamy, Karota?
- Handel nasionami trującej rośliny, jeżeli powiążemy to z tamtym gangsterem, podczepimy pod to wspieranie zorganizowanej grupy przestępczej, posiadanie nielegalnej broni, składanie fałszywych zeznań, obraza policjanta… Sumując to razem wyjdzie jakieś dziesięć lat w miejscu, gdzie do toalety chodzi się w towarzystwie…
- Ale możemy to złagodzić – zapewnił Nick – Jeżeli powiesz nam wszystko co wiesz o tygrysie, który zlecił ci robotę, odnotujemy chęć współpracy. Zapewne w trakcie śledztwa wyjdzie także, że nie miałeś pojęcia o nasionach i byłeś jedynie kierowcą. Obrazę policjanta można zawsze podciągnąć pod stres, związany z nagłym aresztowaniem, a gaz? Cóż, dano miesięczny termin oddania wszystkich sztuk na komisariat. Ale może po prostu nie mogłeś go znaleźć i właśnie dzisiaj zabrałeś go ze sobą, by po drodze wstąpić na policję? Tak było?
- Tacy z was mądrzy gliniarze, co!? – syknął ryś, z załamującym się głosem – Myślicie że jak zagadacie mnie oskarżeniami i zapewnieniami, to zacznę sypać…!? – Judy ponownie zerwała się z miejsca i chwyciła przesłuchiwanego za kołnierz.
- Myślę, Dywaniku, że inaczej będziesz miauczał, kiedy wpakuję cię do pudła razem z hienami! Wiesz, co one robią z takimi kociakami jak ty? To ci powiem, że rysie pędzelki w formie wisiorka, są ostatnio wysoko wyceniane! – mina rysia wreszcie zaczęła odzwierciedlać jego wewnętrzny stan. Czyste, niemaskowane przerażenie.
- Mogę cię jedynie przeprosić za moją partnerkę. Niestety nie uda mi się jej dłużej powstrzymywać. Jeżeli nie zaczniesz współpracować, nie będę w stanie ci pomóc… – oświadczył Nick, patrząc w ścianę obojętnie. Zatrzymany zaczął rzucać łapami na lewo i prawo, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
- No dobra, już dobra! Słuchajcie, nie mam pojęcia kim jest, ani gdzie znaleźć tego tygrysa! To nie jemu był potrzebny ten towar! On był tylko pośrednikiem!
- Pośrednikiem w czym? – drążył Nick.
- W transakcji! Pojawiał się tylko, dając mi szmal! Nie wiem nawet jak ma na imię!
- To komu zawoziłeś nasiona!? – warknęła Judy, wciąż trzymając przesłuchiwanego za kołnierz.
- Koleś nazywa się Nuss! Zygmunt Nuss! To wiewióra! Odbierał towar osobiście, w publicznym magazynie! To wszystko co wiem!
- No dobra, dobra, wystarczy! – powiedział Nick z uśmiechem, klepiąc partnerkę przyjacielsko po ramieniu – Bardzo dziękujemy panu za współpracę, było nam naprawdę miło! Teraz, jeżeli pan pozwoli, kolega przeczyta panu prawa i przekaże dalsze instrukcje, co do postępowania sądowego w pańskiej sprawie. Ja natomiast z koleżanką oddalimy się, by zadbać o nasze psie sprawy – zakończył lis i razem z partnerką opuścili pokój, zostawiając rysia lekko skołowanego. Na zewnątrz, Judy rozciągnęła ramiona i plecy, przekręcając kark to w prawo, to w lewo, po czym rozmasowała sobie czoło, najwyraźniej wyczerpana. Nick natomiast jedynie przyglądał się jej stojąc w miejscu, a uśmiech zdobił jego twarz.
- Następnym razem, ty grasz złego glinę – powiadomił królik partnera, gdy ruszyli w stronę swoich biurek.
- Nie jestem pewny czy kiedykolwiek przebiję twojego nadpobudliwego słodziaka.
- No już się tak nie podlizuj… – zbliżając się do gabinetu komendanta, zauważyli jak Pazurian właśnie stamtąd wychodzi. Najwyraźniej miał wiele pilnych spraw do omówienia z szefem. Teraz, trzymając kilkanaście teczek z aktami, najwyraźniej zmierzał w stronę archiwum – Teraz będzie trzeba zajrzeć do bazy danych i sprawdzić, czy nie figuruje tam ktoś, o nazwisku Nuss.
- Nuss? – wtrącił się Pazurian, patrząc na kolegów znad sterty akt – Profesor Zygmunt Nuss? To bardzo znany chemik i neurolog… Wynalazł najszybszy i najtrwalszy emulgator, z którego do dzisiaj korzysta większość chemików. Wplątał się w coś? – Nick i Judy spojrzeli się na siebie zdziwieni.
- Jeszcze nie wiemy, ale dzięki za pomoc. To ułatwia nam sprawę o połowę – powiedziała Judy, uradowana – Powiedz mi tylko, skąd to wiesz? – Pazurian zachwiał się na chwilę, pod ciężarem akt. Nick wyciągnął łapy ochoczo, by w razie czego pomóc je łapać.
- Sporo o nim mówiliśmy, na wydziale chemicznym. Nasz dziekan…
- Moment! – przerwał mu Nick, potrząsając głową – Studiowałeś chemię…?
- No… Właściwie, to mam doktorat – szczęki królika i lisa opadły na podłogę, a brwi sięgnęły sufitu, gdy usłyszeli tą wiadomość. Pazurian nigdy… Nie chwalił się tym faktem. Wręcz trudno było uwierzyć, że z takim wykształceniem tkwił na recepcji w policyjnym mundurze. Musiał naprawdę, ale naprawdę to kochać. Judy pierwsza otrzepała się z zaskoczenia i wróciła na ziemię.
- No… Dobra! Fajnie wiedzieć! A czy… Nie byłbyś w stanie załatwić nam jego danych? No wiesz, adres zamieszkania i takie tam…?
- Ni był notowany, więc wiążą nas przepisy o ochronie danych osobowych – oświadczył przygnębiająco gepard – Ale… Ma swoje konto na Snoutbooku – Judy i Nick spojrzeli się na siebie i uśmiechnęli uradowani. Jednak nie ma to jak Internet…

- Rano idziesz na protesty przed ratuszem, żądając ochrony swoich danych. Zakazujesz policji zbierać informacje na swój temat, a wieczorem wracasz do domu i wrzucasz na profil ciąg wydarzeń z całego swojego dnia, łącznie z adresami miejsc, w których byłeś, celem pobytu i godziną. Wiesz jak to się nazywa?
- Uzależnienie od Internetu?
- Chciałem użyć słowa hipokryzja, ale pewnie po części masz rację… – zgodził się Nick, gdy razem z Judy przy jej biurku weszli przez Internet na profil Zygmunta Nussa, na portalu społecznościowym. Czarna wiewióra dzieliła się na nim niemalże wszystkim, pozbawiając się resztek prywatności. Zamieszczała zdjęcia i opisywała wydarzenia nawet będące wspomnieniami jeszcze sprzed posiadania konta. Jak to powiedział Nick, były tam adresy, daty, czynności… Wszystko, czego można by było się o nim dowiedzieć.
- No, trzeba przyznać, że sumiennie aktualizuje status. Chociaż od dłuższego czasu niczego konkretnie nie robił.
- Pracuję… Widziałem nowy film… Pracuję… Pracuję… Zepsuł mi się samochód… Pracuję… Kurczę! Kogo obchodzi co jadł dwa tygodnie temu!? – wyrzucił Nick zażenowany, czytając na głos wpisy.
- Czekaj… Spróbuję wyszukać post, pod którym miał najwięcej wypowiedzi, bądź łapek… Sprawdzimy czy robił coś naprawdę ciekawego. Jest! – wykrzyknęła z ekscytacją Judy, gdy na ekranie wyświetlił się szereg zdjęć z bardzo zatłoczonego miejsca – Wygląda na to, że dwadzieścia dwa lata temu brał udział w… Konferencji policyjnej!? – zaskoczyła się policjantka. Zdjęcia faktycznie przedstawiały konferencję policyjną. Miało to miejsce w bardzo rozległym pomieszczeniu, przypominającym polityczną sale obrad. W tłumie były zarówno osoby w mundurach, jak i bez nich, między innymi wiewiór Zygmunt Nuss.
- Patrz! Same szychy! Komendant główny, dyrektorowie wydziałów, dowódcy jednostek… A to? – spytał Nick, pokazując pazurem na małą owieczkę upchniętą między tygrysem, a bizonem – Wymoczek!? Nie wiedziałem, że już wtedy miała taki prestiż… – Judy zjechała myszką niżej, czytając zamieszczony przez właściciela profilu opis.
- Wygląda na to, że nasz profesor wykładał tam o wpływie pierwotnych instynktów na dokonywanie przestępstw… I po tym wpisie przestało się w jego życiu dziać cokolwiek interesującego. Najczęściej pisze, że po prostu nad czymś pracuje – Judy odkleiła wzrok od monitora i zastygła na chwilę w namyśle – Tylko co profesor chemii i neurologii tego formatu, ze znajomościami w policji, ma wspólnego z zaginięciem twojej matki?
- Nie wiem, ale widzę, że ma coś wspólnego z kimś innym! – powiedział Nick, ponownie zwracając jej uwagę na zdjęcie. W samym tyle sali, otoczony przez policjantów i agentów, siedział dosyć trudny z początku do zauważenia ssak naczelny. Pomimo dwóch dziesiątek lat, jakie miało zdjęcie, nie trudno było w małpie rozpoznać już wówczas dojrzałego gibona, dawnego sąsiada Nicka.
- Dwadzieścia lat temu rozpada się gang pandy z Las Padas. Dwadzieścia lat temu ma miejsce konferencja policyjna, na której obecni są profesor i członek wspomnianego gangu. Dwadzieścia lat temu znika także twoja mama. A teraz wszystkie te osoby i wydarzenia znowu w jakiś sposób są powiązane. Chyba już nie musimy wątpić, że jesteśmy na dobrym tropie, co? – oświadczyła Judy pokrzepiająco. Wszystko wskazywało na to, że jednak mają szanse dowiedzieć się, co się stało, mimo upływu tylu lat. I, jak już to zrobią, to być może Nick otrzyma szanse na odzyskanie swojej mamy. Dla obojga była to niezwykle radosna wiadomość.
- Ale skoro Gu-bon był gangsterem i jest tutaj, otoczony przez policjantów, dlaczego jego imienia nie ma w aktach?
- Trochę dziwne, żeby siedział w tym od ponad dwudziestu lat, jako sześćdziesięcioletni policjant pod przykrywką… – powiedziała Judy, dając podstawy pod wątpliwości partnera – Ale może został objęty programem ochrony świadków?
- A tu nagle przed jego blokiem pojawia się podwładny bossa… To by tłumaczyło jego zniknięcie, choć nie mojej mamy. Dobra! Dosyć rozmyślań. Wyszukaj no jakiś adres naszego profesorka i jedziemy się go wypytać o to i owo.

andrzej_goscicki

Z profilu profesora Zygmunta Nussa łatwo było dowiedzieć się, gdzie czarna wiewióra mieszkała. Jednak Judy wpadła na lepszy pomysł, od pukania do jego drzwi licząc, że akurat będzie w domu. Na podstawie wpisów z całego tygodnia ustaliła, gdzie bywa w konkretnych dniach. Okazało się, że prawie cały pracowniczy tydzień korzystał z laboratorium Uniwersytetu Zwierzogrodzkiego. Mimo że tam nie pracował, ze względu na swój wkład w naukę zawsze był mile widziany. Wszystko wskazywało na to, że i dzisiaj właśnie tam się znajdował. Był już wczesny wieczór, gdy Judy i Nick podjechali pod podłużny budynek, będący symbolem tutejszej oświaty. Słońce zaczynało chować się za horyzontem, rzucając na miasto pomarańczowy blask. Na szczęście, policjanci nie musieli długo profesora szukać. Niedaleko głównego wejścia, stał zaparkowany czarny furgon, dopasowany do rozmiarów jego kierowcy, czyli czarnej wiewióry, mniej więcej wzrostu Judy. Stojący obok profesor Nuss, którego policjanci poznali ze zdjęć na profilu, wyładowywał z bagażnika niewielkiej wielkości skrzynie na stojący w pobliżu wózek. Wyglądał jak na profesora przystało. Stary wiekiem, z okularami na nosie i surowym wyrazem mordki.
- Witam pana! Aspirant Judy Hops i młodszy aspirant Nick Bajer, z policji. Czy mamy przyjemność z profesorem Zygmuntem Nussem? – wiewióra stanęła obok swojego wózka i opierając się o skrzynie rzuciła funkcjonariuszom zdziwione spojrzenie.
- Tak. W czym mogę pomóc? – odpowiedział spokojnym głosem.
- Prowadzimy śledztwo w sprawie zaginięcia pewnej osoby. W jego trakcie natrafiliśmy na pańskie nazwisko. Czy kupował pan od kogoś ostatnio nasiona pokrzyku?
- Tak – potwierdził bez ogródek.
- Wie pan, że na samo ich posiadanie potrzebne jest zezwolenie?
- Posiadam je. Prawomocnie mogę swobodnie prowadzić badania nad tą rośliną – Judy rzuciła Nickowi niepewne spojrzenie.
- Czy pańskim dostawcą jest może ryś? – przejął pałeczkę lis.
- Jednym z nich. Konkretnie kierowcą.
- Jednym z nich?
- Wszystko organizuje tygrys, o nazwisku Wang. Lecz on także ma swoich zwierzchników. Moi dostawcy to bardzo zaangażowane w badania naukowe i dyskretne osoby.
- Mówi pan może o tym tygrysie? – spytała się Judy, wyciągając zdjęcie przedstawiające spotkanie Yi Zhi i Pana B.
- Oh, to musi być bardzo stare zdjęcie! Mój współpracownik jest bardzo dojrzałym mężczyzną, ale… Tak, to chyba on.
- Cóż, nie chcemy pana mart…
- Zamęczać, panie profesorze! – przerwał Nick partnerce, uśmiechając się i składając łapy w swój charakterystyczny, perswazyjny sposób – Ale chcieliśmy się zapytać, jakie konkretnie badania pan prowadzi i jak konkretnie pomagają panu współpracownicy? – profesor zamrugał kilkakrotnie i poprawił okulary.
- Zapewniam, że nie jest to nic nielegalnego.
- Ależ nie, oczywiście! Po prostu jeżeli powie nam pan, czego dotyczą pańskie badania, będziemy wiedzieli wokół czego skupić uwagę. Poza tym, odrobina wiedzy nam przecież nie zaszkodzi? – czarna wiewióra uśmiechnęła się w sposób, w jaki nauczyciel uśmiecha się widząc ambitnego ucznia. Judy przewróciła oczami z uśmiechem. Nick na wszystko miał jakiś bajer…
- No cóż… Moje badania dotykają w głównej mierze medycyny. Naprawdę wielu jej aspektów. Skupiam się na próbach kontroli nagłych impulsów neuronowych, które bardzo niekorzystnie wpływają na nasze zachowanie. Dzięki temu będziemy mogli, ja i moi współpracownicy, stworzyć niezwykle skuteczne leki uspokajające, antydepresyjne, lub takie przeciwdziałające samo destrukcyjnym reakcjom organizmu na niektóre choroby, czy terapie.
- Hmmm… Rozumiem – odparł Nick, drapiąc się po podbródku – Jakieś sukcesy? Tylko niech pan tłumaczy bardziej jak laikowi, bo koleżanka nie nadąża – Judy rzuciła partnerowi poirytowane spojrzenie. Dobrze wiedziała, że uśmiechnięty chytrze Nick również nie zrozumiał ani słowa. I miała rację.
- Pokrzyk okazał się przełomem w moich badaniach – zaczął profesor – Pod wpływem… Hmmm… Jakby to powiedzieć, by pani zrozumiała… – Judy raz jeszcze przewróciła oczami, choć tym razem bez uśmiechu – Wzburzonych emocji, organizm bardzo często reaguje gwałtownie, co z jednej strony jest próbą szybkiego zaprzestania kryzysu, lecz z drugiej prowadzi do nagłego wypalenia. Pomijając wszelkie praktyczne aspekty medyczne, ograniczę się do prostego przykładu: pod wpływem takich substancji jak adrenalina, zwierzęca źrenica ulega poszerzeniu. Postanowiłem odwrócić ten proces, prowadząc do wyciszenia organizmu, co skutkowałoby między innymi zwężeniem źrenicy.
- Pan wybaczy, profesorze – wtrąciła Judy, nie chcąc wcale odgrywać głupiego królika w tym przedstawieniu – Ale pokrzyk ma działanie pobudzające, a nie uspokajające. Po jego zażyciu, źrenica się rozszerza, a zwierze dostaje wręcz napadu szału. Po czym z reguły umiera… – brwi wiewióry powędrowały ku górze w zdziwieniu, podobnie jak kąciki ust, choć raczej z powodu zadowolenia.
- Nie jest pani jednak taka niepojęta! Spieszę z tłumaczeniem: czy wiedzieli państwo, że ten sam obszar mózgu, odpowiedzialny za agresję, wyzwala też w nas empatię? W naturze jest wiele takich przypadków. Jeden mechanizm łatwo może dać dwa różne rezultaty. Pokrzyk okazał się niezwykle podatny na taką zmianę, dzięki czemu występująca w nim atropina... Eee, przepraszam… Po prostu łatwo było odwrócić jego naturalne działania.
- Czyli stworzył pan odmianę działającą jak środek uspokajający?
- Nie! Nie! Nie! To był jedynie przykład! Cóż, po pierwsze to jeszcze niczego nie stworzyłem, chociaż czuję, że jestem coraz bliżej. Jednak moje badania opierają się na próbie kontroli wszystkich niepożądanych reakcji mózgu. Agresja, strach, smutek… Tak jak powiedziałem, moja praca dotyka wielu aspektów.
- To brzmi… Wyjątkowo przerażająco – skomentował Nick najszybciej jak umiał, a następnie kontynuował, nie chcąc rozwodzić się nad tą myślą – A pańscy współpracownicy? Jak konkretnie panu pomagają, poza dostarczaniem panu nasion?
- Oh, robią wiele rzeczy! Prowadzą komputerowe symulację, konsultują się z innymi profesorami, prowadzą badania testowe, sprawdzają działania innych roślin… Ja nie miałbym na to wszystko czasu.
- Badania testowe? W sensie, że na ssakach?
- Tak. Mieliśmy na przestrzeni lat wielu ochotników. Wyniki były mniej, lub bardziej zadowalające. Teraz skupiliśmy się na pacjencie x. To nasz najstarszy ochotnik, którego zaangażowanie pozwoliło nam osiągnąć ostatnie sukcesy… Oh! Przepraszam! – powiedział profesor, gdy poczuł jak w kieszeni wibruje mu telefon. Odebrał rozmowę przychodzącą i raz jeszcze przepraszając policjantów, tym razem gestem, oddalił się w stronę swojego samochodu. Nick i Judy również zrobili parę kroków w tył, chcąc na osobności wszystko obgadać.
- No i co o tym myślisz? – spytał się Nick.
- Myślę, że nawet nie zaczęliśmy rozumieć o co w tej sprawie chodzi…
- A ja myślę, że to sprawa z Archiwum X – Judy złapała się za biodra i ze śmiechem pokręciła głową. Szybko jednak jej i Nicka miny zrzedły, kiedy usłyszeli trzask zamykanych drzwi od samochodu. Spojrzeli się w stronę furgonu profesora i zobaczyli jedynie jak z piskiem opon rusza z miejsca.
- Profesorze! – krzyknęła Judy. Nick natomiast chwycił ją za ramię i szarpnął w stronę radiowozu.
- Zapomnij, gonimy go! – królik szybko przejął inicjatywę, w ułamku sekundy znajdując się na miejscu kierowcy i przekręcając kluczyk w stacyjce. Lis w tym samym momencie zasiadł obok i, zakładając swoje okulary, włączył sygnał dźwiękowy. Syrena rozbrzmiała, silnik warknął, a samochód ruszył z miejsca, wjeżdżając na parking uczelni za niewielkim furgonem. Mogłoby się wydawać, że w zamkniętej przestrzeni profesor nie będzie miał gdzie uciec, gdyby nie oparte po skosie o mur deski, które wiewióra wykorzystała by wyskoczyć na ulicę. Policjanci nie mogli powtórzyć tego triku. Ich samochód był zdecydowanie za ciężki. Judy przekręciła kierownicę maksymalnie w lewo, zarzucając tyłem samochodu i wyjechała przez bramę kilka metrów dalej. Na szczęście godziny szczytu już minęły. Trudno byłoby przewidzieć, jak to by inaczej wyglądało. Profesor miał jednak nad nimi kilkusekundową przewagę. Było to więcej, niż sporo. Gdy rozpoczęli pościg, wiewióra była już kilka poprzecznych ulic przed nimi.
- No to jak? Masz ochotę na jakiś stary hit? – spytał się luźno Nick, wyciągając ze schowka płaskie pudełko z płytą. Lis włączył zainstalowany niedawno radioodtwarzacz i wsunął do środka CD-ka. Następnie otworzył okno i oparł łokieć o drzwi, czekając na początek zapuszczonego kawałka.

Ma-ia-hii
Ma-ia-huu
Ma-ia-haa
Ma-ia-haha

Alo, Salut, sunt eu, un scorpie,
Si te rog, iubirea mea, primeste fericirea.
Alo, a alo, sunt eu rozător,
Ti-am dat beep, si sunt voinic,
Dar sa stii nu-ti cer nimic.

Judy z wprawą przerzuciła na niższy bieg, gdy czarny furgon skręcił w lewo. Wjeżdżając za nim w zakręt, szybko przeskoczyła ponownie na wyższy. Wciąż nie zbliżyła się do niego zauważalnie, co zaczynało ją drażnić. Nawet bardziej, niż wydobywający się z odtwarzacza śpiew.

Vrei sa pleci dar nu ma, nu ma iei,
Nu ma, nu ma iei, nu ma, nu ma, nu ma iei.
Chipul tau si dragostea din tei,
Mi-amintesc de ochii tai.

- Co to jest!? – spytała się w końcu Judy, rozpraszana przez energiczną piosenkę. Nick jedynie zaśmiał się gromko.
- Nie wiem! Podwędziłem Panu B! Myślisz, że będzie za tym tęsknił!?
- Może bym wiedziała, gdybym chociaż rozumiała słowa! – policjantka musiała jednak szybko wrócić myślami do kierownicy, kiedy wyjeżdżający z ulicy po prawej stroinie wielbłąd wszedł na kolicyjna z radiowozem. Judy zareagowała błyskawicznie, kręcąc kierownicą najpierw w lewo, potem w prawo… Zarzucając tyłem samochodu na wszystkie strony udało się jej uniknąć kraksy i kontynuować pościg. Gość najwyraźniej nie usłyszał syreny, albo ją zignorował… Co jednak najgorsze, furgon wydawał się być dalej niż poprzednio.

Vrei sa pleci dar nu ma, nu ma iei,
Nu ma, nu ma iei, nu ma, nu ma, nu ma iei.
Chipul tau si dragostea din tei,
Mi-amintesc de ochii tai.

- Aż trudno uwierzyć, ile wyciąga ten wózek na zakupy! – rzucił Nick, wychylając się z samochodu, by mieć lepszy widok na ściganego. Jego krawat zaczął powiewać wściekle na wietrze, dając jedynie znać o prędkości z jaką się poruszali. Mimo to nie wydawali się zbliżać – Na pewno sięgasz tymi stopkami do gazu? Może nie dociskasz do końca!?
- To z niedowierzania! Po prostu dziwi mnie, że jeszcze tego nie wyłączyłeś! – lis zaśmiał się.
- Wiem, Karotka! Tak świetne, że aż szkoda by się znudziło! – Judy chciała przewrócić oczami, lecz przerwała w połowie gdy zorientowała się, że furgon skręca w lewo. Nie było po co jechać za nim, to prowadziło do nikąd. Zamiast tego, policjantka wjechała na pobliski parking, który stanowił ukośną drogę. Przy odrobinie szczęścia, wyjadą tuż za profesorem. Wewnątrz ciemnego, opustoszałego budynku rozniosło się głośne echo. Niosło ze sobą warkot silnika, jak i słowa piosenki.

Te sun, sa-ti spun, ce simt acum,
Alo, iubirea mea, sunt eu, fericirea.
Alo,a alo, sunt iarasi eu, rozător,
Ti-am dat beep, si sunt voinic,
Dar sa stii nu-ti cer nimic.

Tuż przy wyjeździe z parkingu przed oczami policjantów śmignął furgon profesora. Znacznie skrócili dystans, choć wciąż byli kawałek z tyłu. Gdy Judy ostro wjechała na ulicę, Nick spontanicznie zachichrał na całe gardło, łeb wciąż mając wychylony poza radiowóz.
- Co jest!? – spytała się zaciekawiona.
- A nic! Przypomniał mi się ten bóbr! Wiesz, ten nastoletni pożal się Boże piosenkarz, którego zatrzymaliśmy za jazdę pod wpływem makowca! Otrzymaliśmy od miasta większe podziękowania, niż po aferze ze skowyjcami!
- Jest jakiś konkretny powód, dla którego to przywołujesz!?
- Nie! Po prostu mi się przypomniało! To był ubaw po pachy! – odparł lis radośnie, podrygując łbem w rytm muzyki.

Vrei sa pleci dar nu ma, nu ma iei,
Nu ma, nu ma iei, nu ma, nu ma, nu ma iei.
Chipul tau si dragostea din tei,
Mi-amintesc de ochii tai.

Droga w Śródmieściu dobiegała końca. Profesor najwyraźniej zmierzał w stronę tunelu, prowadzącego na Starą Saharę. Radiowóz jechał cały czas zanim, lecz wciąż nie mógł go dogonić. Gdy furgon wjechał do tunelu, policjanci podążyli. Okolica zrobiła się ciemna, a jedyne źródło światła, poza reflektorami samochodów, dawały niewielkie, pomarańczowe lampy. Nick rozejrzał się po okolicy, będąc pod wrażeniem widzianego efektu. Podłużny szyb roznosił echem wszystkie wydawane w nim dźwięki. Odgłosy silników, kręcących się opon… I nie tylko.

Vrei sa pleci dar nu ma, nu ma iei,
Nu ma, nu ma iei, nu ma, nu ma, nu ma iei.
Chipul tau si dragostea din tei,
Mi-amintesc de ochii tai.

W tunelu furgon zdawał się zwalniać. Judy zamierzała wykorzystać tę szansę. Zmniejszyła bieg, przygotowując się do manewru wyprzedzania. Gdy nadarzyła się sprzyjająca okazja, zrównała się z profesorem. Nick starał się go dostrzec, lecz przez panujące ciemności widział jedynie odbijające się od szyby światła tunelu. Samochody już docierały na Starą Saharę. Judy udało się wyprzedzić furgon na tyle, by móc spokojnie zajechać mu drogę. Gdy już znalazła się przed nim, zaczęła zmniejszać prędkość, uważając jednocześnie, by samochód profesora nie miał szansy wcisnąć się gdzieś obok. Nick usiadł z powrotem w fotelu.
- Uważaj, Karotka, jak nie zatrzyma się przed następnym zakrętem, to nam czmychnie…

Ma-ia-hii
Ma-ia-huu
Ma-ia-haa
Ma-ia-haha

Vrei sa pleci dar nu ma, nu ma iei,
Nu ma, nu ma iei, nu ma, nu ma, nu ma iei.
Chipul tau si dragostea din tei,
Mi-amintesc de ochii tai.

Vrei sa pleci dar nu ma, nu ma iei,
Nu ma, nu ma iei, nu ma, nu ma, nu ma iei.
Chipul tau si dragostea din tei,
Mi-amintesc de ochii tai.

Gdy ostatnia zwrotka piosenki zaanonsowała koniec melodii, furgon zachwiał się dziwnie. Dokładnie gdy wjechali na Starą Saharę, Judy i Nick zobaczyli we wstecznym lusterku jak profesor najwyraźniej traci kontrolę nad kierownicą. Zaczął jeździć coraz to ostrzejszym zygzakiem, aż w końcu zjechał zupełnie na prawo, poza jezdnię, uderzając prosto w wielki ogrzewacz, utrzymujący w dzielnicy wysoką temperaturę. Policjanci zatrzymali się od razu i wybiegli z radiowozu, biegnąc na miejsce kraksy. Uderzenie nie było poważne. Ledwo wygięty zderzak i nic więcej. Profesor jednak musiał o coś stuknąć głową, gdyż stracił przytomność. Judy i Nick wspólnie wyciągnęli go z samochodu.
- Co się stało? Nagle zaczął jeździć, jakby był pod wpływem – zdziwiła się Judy. Nick przyjrzał się dokładnie profesorowi. Niewielki siniak na czole najwyraźniej wskazywał na uderzenie o kierownice, co nie było dziwne, gdyż kierowca nie zapiął nawet pasów. Lis podniósł jego prawą powiekę i zobaczył coś ciekawego.
- Bo chyba był, zobacz – źrenica wiewióry była nienaturalnie małego rozmiaru. Było to coś, co policjanci widzieli nie po raz pierwszy – Tamten piżmowół miał dokładnie takie same oczy. Pamiętasz co profesor mówił? Prowadził badania, między innymi opierając wnioski o rozmiar źrenicy. Niewielka źrenica nie oznacza jednak wyłącznie spokoju. Wpuszcza też znacznie mniejszą ilość światła.
- Co tłumaczy jego nagłe zwolnienie w tunelu… Ale twierdzisz, że go czymś otruli? Tak jak Obłoczek truła drapieżniki, rok temu? Przecież byliśmy przy nim cały czas, zobaczylibyśmy! – Nick nie zdążył odpowiedzieć. Jego uwagę przykuł dźwięk, wydobywający się z kieszeni nieprzytomnego. Dźwięk wibracji. Lis wyciągnął komórkę profesora i zerknął na numer. Był zastrzeżony. Wydające głośne, buczące dźwięki ogrzewacze podsunęły policjantowi pewien pomysł. Podbiegł szybko jak najbliżej nich, wziął głęboki oddech i odebrał telefon.
- Nuss!? Nuss, mam jakieś zakłócenia! To ty!? – głos był niezwykle cichy. Przez panujący wokół hałas, Nick ledwo mógł go zrozumieć, co dopiero rozpoznać.
- To ja! – odpowiedział, starając się zniżyć swój ton, do poziomu wiewióry.
- Co tam tak szumi!?
- Jestem na autostradzie w Starej Saharze!
- Zgubiłeś ich!?
- Tak!
- Dobra! Jedź na ulicę Zwrotnikową czternaście, do magazynu o numerze cztery! Znajdziesz tam gibona, o imieniu Gu Ye! Przekaż mu, że trzeba będzie gdzieś przenieść twoje miejsce pracy! – Nick rozłączył się i pognał w stronę radiowozu. Judy chwilę wcześniej zadzwoniła na pogotowie i już słychać było zbliżające się syreny. Rzuciła partnerowi pytające spojrzenie, a ten wytłumaczył się dwoma słowami, które powiedziały jej wszystko.
- Mamy go!

Ulica Zwrotnikowa była stosunkowo niedaleko, od miejsca w którym policjancie się znajdowali. Należała do Śródmieścia i biegła wzdłuż granicy ze Starą Saharą. Jednak numer, do którego musieli dojechać, znajdował się prawie na samym jej końcu, na zachodzie, w miejscu gdzie budynki przestawały przekraczać odbierające dech w piersiach rozmiary i zaczynały przypominać przedmieścia Zwierzogrodu. Policjanci znaleźli tutaj szereg publicznych magazynów. Przypomnieli sobie, że przesłuchiwany ryś o nich wspominał. Tutaj oddawał profesorowi przemycane nasiona. Nick i Judy bez trudu znaleźli numer czwarty i szybkim krokiem skierowali się w stronę wejścia. Mieli nadzieję, że nikt jeszcze gibona nie ostrzegł. Nie mogli mieć pewności, czy tajemniczy wspólnik profesora nie zorientował się pod koniec, że nie z nim rozmawia. Był to natomiast pierwszy poważny trop. To w końcu Gu Ye wspomniał o mamie Nicka. Jeżeli ktokolwiek mógł coś o niej wiedzieć, to on, na pewno. Był elementem, przez którego zainteresowali się tą sprawą. Mieli nadzieję, że teraz doprowadzi ich do jej końca. Nick tym bardziej czekał na to spotkanie, gdyż chciał się dowiedzieć co się stało z samym gibonem. Dlaczego również zniknął i jaki ma z tym związek. Judy stanęła naprzeciwko drzwi i spojrzała na partnera. Oboje skinęli do siebie, informując o wzajemnej gotowości. Królik przyjął postawę i z całej siły kopnął w drzwi, wybijając zamek. Policjanci wpadli do środka, trzymając łapy blisko pasów, by w razie czego szybko wyciągnąć sprzęt. Znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu, które zamiast być magazynem, przypominało raczej obskurne mieszkanie. Po prawej stronie dało się zauważyć pryczę, przykrytą starym, dziurawym materacem. Po lewej biurko, na którym stał telefon, a obok krzesło i przenośna lodóweczka. Pod środkową ścianą, dokładnie naprzeciw Judy i Nicka, stał stół, okryty czymś, co wyglądało jak mapa Zwierzogrodu. Jednak największą uwagę policjantów zwróciła stojąca przy nim, ubrana w biały changshan małpa.
- Policja, nie ruszać się! – rzuciła Judy na wejście. Gibon jednak nie wydawał się chętny do wykonania polecenia. Odwrócił się delikatnie i z drwiącym uśmiechem poprawił ciemne okulary, spoglądając na swoich gości.
- Witam! Jestem Gu-bon. A ty jesteś Nick, zgadza się? – powiedział, zerkając tak jakby na plakietkę z nazwiskiem, na piersi Nicka.
- Co to za żarty? – spytał się lis. Zupełnie nie rozumiał tego dziwnego przywitania, tak jakby się nie znali. Tak jakby nie spotkali się wczorajszego dnia.
- Żarty, jak żarty. Mogę zapytać, czego ode mnie chcecie?
- Gu Ye! Jesteś zatrzymany w związku z podejrzeniem o dokonanie serii napadów na sklepy jubilerskie, a także powiązanie z nielegalnym przemytem nasion pokrzyku! – wytłumaczyła Judy. Gibon schylił łeb, podniósł brwi i spojrzał na nią znad okularów. Z czymś co wyglądało na zmęczenie, westchnął głośno i wyprostował się, sięgając prawą ręką w stronę zapięcia swojego zegarka.
- Ciągle podążasz śladem królika, Nick? Myślisz, że cię gdzieś zaprowadzi? – mówiąc to, rozpiął zegarek i delikatnym ruchem odłożył go na mapę, tarczą do góry.
- Gu-bon… – zaczął Nick, nie wiedząc konkretnie co powiedzieć. Wciąż czuł się zagubiony. Po tylu latach nagle go spotyka i nie ma pojęcia co o tym myśleć – Powiedz mi, co wiesz o m…
- Cśśś! – przerwała mu małpa, przykładając palec do ust – Ściany mają uszy, Nick! Nie rzucaj informacjami tak niedbale!
- Słuchaj, Ye! – wtrąciła Judy – Prowadzimy z Nickiem bardzo ważną sprawę i wszystko wskazuje na to, że ty wiesz najwięcej. Będziesz musiał z nami pójść – gibon skrzyżował ręce za plecami i zgarbił się lekko. Judy najwyraźniej go nie przekonała.
- Ważną sprawę, tak? Uwierzcie mi, nie chcę wam przeszkadzać w jej rozwikłaniu. Z chęcią nawet bym wam pomógł… – Nick chyba zaczął rozumieć, dlaczego spotkanie z małpą wywoływało w nim sprzeczne emocje. Kiedy go znaleźli, szukali złodzieja. Przestępcę, tak jak wielu innych, których zamknęli. Gdy rozpoczęli śledztwo w sprawie zaginięcia mamy Nicka, Gu Ye był jednym ze świadków… A zarazem podejrzanym. Tylko że… To nie był zwykły przestępca. Lis przypomniał sobie wczesne lata swojego dzieciństwa. Tak dawne i tak niedługie, że przestał o nich myśleć na co dzień. Jednak w obecności gibona? Nie, to nie był zwykły przestępca. Nie był nawet zwykłym sąsiadem. On był jego przyjacielem. Przecież to właśnie on jako jedyny traktował Nicka jak zwykłą osobę, nie jak zdradzieckiego lisa. Policjant ułożył sobie w głowie wszystkie wydarzenia, które doprowadziły do tej chwili. Ich pierwsze spotkanie po latach, to co je spowodowało, oraz wszystkie słowa, których małpa użyła. Mimo wszystko jednak, Nick musiał przyjąć do wiadomości, że niezależnie od niepewności i własnych sympatii, wciąż nie ma pojęcia co stało się dwadzieścia lat temu.
- Gu-bon, proszę cię. Musisz nam powiedzieć, co się stało. Chodź z nami… – poprosił go, najszczerzej jak potrafił. Razem Judy zaczęli powoli się do niego zbliżać. Małpa się nie ruszyła. Stała ciągle w tej samej pozycji, niepokojąco wręcz stabilnie. Judy położyła łapkę na kajdankach, szykując się na gwałtowny ruch. Który nastąpił. Jednak ani królik, ani lis nie potrafili się przed nich obronić. Gu Ye błyskawicznym ruchem wyciągnął kajdanki z kabury Judy i podrzucił je w powietrze. Następnie złapał policjantów za łapy i podskakując obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, pozbawiając ich równowagi. Gdy natomiast wylądował, pchnął obojga w stronę ściany. Judy wleciała pod wysoki stół, Nick uderzył plecami o podłogę tuż obok niego. Gibon złapał spadające na ziemi kajdanki i kolejnym, trudno dostrzegalnym ruchem skuł funkcjonariuszy ze sobą, do nogi stołu, znajdującej się milimetry od ściany.
- Myślisz, że cię gdzieś zaprowadzi? – spytał się Gu Ye Nicka, uchylając okulary i mrugając doń swoim szklanym okiem. Chwilę później zniknął za drzwiami, zostawiając policjantów skołowanych, lekko potłuczonych i upokorzonych… Z początku szybko starali się uwolnić od stołu, lecz dostrzegli że był on przybity do ziemi metalowymi śrubami. Judy szybko sięgnęła do pasa, chcąc wyciągnąć kluczyki, lecz nie mogła ich znaleźć. Dopiero po chwili je zobaczyła. Leżały na ziemi, na drugim końcu pokoju. Królik uderzył głową o drewnianą nogę, nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie stało. Gibon znowu im nawiał. I znowu przykuł ją jej własnymi kajdankami. Chyba nie mogło być już gorzej. Ciekawe tylko, ile im znajdzie ponowne jego namierzenie? Nick był natomiast dziwnie milczący. Szybko przestał się wyrywać i najwyraźniej pochłonęły go jakieś myśli. Judy westchnęła zirytowana.
- Z chęcią by nam pomógł, tak? Dla mnie to może chcieć wyczesać mi ogon i tak go skopię za ten numer z kajdankami! – wyraziła swoje niezadowolenie.
- Ja mu wierzę – odparł Nick. Cicho, ale z przekonaniem.
- Nick, co ty w ogóle wygadujesz? – Judy nie mogła uwierzyć w jego słowa. Zazwyczaj to on podchodził do innych z rezerwą. Nick spojrzał się na partnerkę, a w jego oczach było widać coś w rodzaju przyjacielskiej pretensji. Zbaczając z tematu, zadał jej przedziwne pytanie.
- Kiedy ostatni raz rozmawiałaś z rodzicami? – Judy potrząsnęła łebkiem. Zupełnie nie spodziewała się tego pytania. Nie tutaj, nie w takich okolicznościach. Czego to niby dotyczyło?
- Że co…?
- Pytam poważnie. Kiedy? – powtórzył Nick spokojnie.
- Rozmawialiśmy… Chyba tydzień temu, ale co to ma do rzeczy? – zadziwiła się Judy, unosząc wolną łapkę w powietrze.
- Kiedyś rozmawialiście codziennie – stwierdził lis łagodnie. Policjantka otworzyła usta, lecz nie wydobyła z siebie ani słowa. Następnie jedynie jęknęła. Chciała zaprzeczyć, lecz kiedy o tym pomyślała… Nie mogła.
- Jestem… Jestem zajęta! – rzuciła bez większego zastanowienia.
- Właśnie – przytaknął Nick – Jesteś zajęta pracą. Kiedyś nie miałaś jej wcale mniej, a i tak miałaś czas dla tych wokół. Kiedyś nie potrzebowałem historii o uprowadzonej matce, byśmy poszli po pracy na kawę. Powiesz mi, co się zmieniło? – słowa partnera rozbudziły w Judy dziwne myśli, które ostatnio miała, na nowo. Nick zwracał jej kilka razy uwagę, że za dużo pracuje, że na niczym innym się nie skupia. Sama nawet zaczęła się zastanawiać, dlaczego tak rzadko się z nim spotyka, bez munduru. Teraz dotarły do niej dwie rzeczy. Po pierwsze, że on to doskonale widzi i nie czuje się z tym dobrze. Po drugie, że to jej wina. I właśnie to przygnębiające poczucie winy wymusiło na niej znalezienie odpowiedzi, na otrzymane pytanie. Choć, tak naprawdę, nie była pewna. Dlaczego tak bardzo skupiła się na pracy? Dlaczego przestała się z kimkolwiek kontaktować?
- Sama nie wiem… – odparła, załamując łapki – Kiedy starałam się zostać policjantką, większość osób z otoczenia ze mnie drwiła. Jak nie traktowali mnie wrogo, to jak powietrze. Nad moim marzeniem zawsze wisiał taki ogromny i ciężki znak zapytania, który w każdej chwili mógł runąć. Dlatego chyba normalne było, że szukałam towarzystwa. Wśród, nielicznych osób, które mnie doceniały, które mi pomagały, wśród rodziny... Kiedy natomiast przestano mnie postrzegać jako… Małego, słodkiego królika i zaczęto mnie postrzegać jako najzwyklejszą w życiu policjantkę, mogłam wreszcie skupić się na tym, co chciałam robić. Bez strachu. Może faktycznie ostatnio trochę się w sobie zamknęłam…
- Nie jesteś tylko policjantką. My ciągle tu jesteśmy.
- Wiem… – zapewnił królik, uśmiechając się blado.
- Gu-bon był dla mnie kimś więcej, niż sąsiadem – zmienił temat Nick, upierając łeb o ścianę i wlepiając wzrok w sufit. W jego głowie zaczęły pojawiać się wszystkie te miłe wspomnienia z dzieciństwa. Dosyć wyraźne, bo nie było ich dużo – Był… Wydaję mi się, że był dla mnie trochę ojcem. Drugą dorosłą osobą, która nie miała mnie gdzieś. Jako jedyny z otoczenia nie widział we mnie lisa, tylko zwykłego chłopca. Chłopca, którego polubił. Pamiętam, że prawie zawsze po szkole przysiadywaliśmy na klatce schodowej i opowiadaliśmy sobie, jak minął nam dzień. Często wyżalałem mu swoje problemy, a on nigdy nie narzekał. Zawsze dawał mi jakąś dobrą radę, sypał z nimi dosłownie z rękawa, po czym pstrykał mnie delikatnie w nos i kazał pomóc mamie w sprzątaniu – Judy potrafiła zrozumieć uczucia partnera, lecz wiedziała, jak sprawa naprawdę wygląda. Pokręciła powoli głową i delikatnie oznajmiła Nickowi, co o tym myśli.
- Nick, nie mamy bladego pojęcia jaki ma w tym wszystkim udział. Z tego co wiemy, to on mógł stać za porwaniem twojej matki! – Nick nawet w głowie nie zaprzeczył. Patrzył na tę sprawę dokładnie tak, jak Judy, tylko wzbogacony o kilka faktów więcej.
- Nie wiem, jaki miał z tym wszystkim związek. Ale wiem, z kim rozmawiałem na tych schodach. Wiem, że nie jest stuprocentowym draniem. Wiem też, że mówił prawdę. Naprawdę chce nam pomóc. Wiesz przecież, czym się kiedyś zajmowałem. Znam się na tym.
- A może po prostu nie patrzysz na sprawę obiektywnie? Może sympatia do niego przysłania ci fakty?
- Nie wierzę, że sympatia robi z nas głupków. Wydaję mi się, że jeżeli naprawdę nam na kimś zależy, patrzymy na niego obiektywnie, bo wiemy że tak będzie dla niego najlepiej. I to on mi kiedyś powiedział. Ja bym raczej tego nie wymyślił.
- Ale…
- Zastanów się! – przerwał jej łagodnie – Prowadzimy sprawę, w którą zamieszany jest znany i ceniony chemik i neurolog, zajmujący się między innymi wpływem substancji na zachowanie. Spotykamy ssaki, zachowujące się jakby zostały takimi substancjami otrute. I do tego mamy członków nieistniejącego już gangu, którzy najwyraźniej mieli coś wspólnego ze zniknięciem mojej mamy. Co tylko nie pasuje?
- Napady na sklepy jubilerskie… – odpowiedziała Judy, wchodząc na tok rozumowania Nicka.
- Myślę, że Gu-bon chciał zwrócić naszą uwagę. Myślę, że chciał się z nami skontaktować.
- Jeżeli chce nam pomóc, dlaczego nie powie wszystkiego wprost?
- Nie zwróciłaś uwagi na to, że dziwnie się zachowywał? „Jestem Gu-bon”? „A ty jesteś Nick?”? Dlaczego używał takich dziwnych słów? Wydaję mi się, że był na podsłuchu. Pamiętasz? „Ściany mają uszy”.
- Gdy spotkaliście się wczoraj, powiedział ci o twojej mamie bez ogródek.
- Bo powiedziałaś mu o przedwczorajszej awarii pola magnetycznego. Uświadomił sobie, że skoro nawalił mu zegarek, to sprzęt podsłuchowy zapewne też. Lecz ktokolwiek go kontroluje, musiał się w końcu zorientować o zepsuci się sprzętu, więc go wymienił. Możesz mu nie ufać, ale proszę cię, przestań myśleć wyłącznie jak policjantka. Zacznij myśleć, jak moja przyjaciółka. No wiesz? Ta, która zobaczyła w szczwanym lisie coś więcej, niż tylko zrajce i kombinatora? Ta, która postanowiła pomóc mi w odnalezieniu mamy, kosztem swojego marzenia? Zaufaj mi – Judy westchnęła głośno. Naprawdę, nie wiedziała co myśleć o Gu Ye. Prawdę powiedziawszy, miała co do tego spore wątpliwości. Jednakże, niezależnie od wszystkiego, ufała Nickowi ponad wszystko. Do tego, była mu to winna.
- Dobra… – zgodziła się, szarpiąc za kajdanki – Tylko znajdź jakiś sposób, by nas stąd wyrwać, bo łapa mi drętwieje – Nick uśmiechnął się uradowany.
- Heh… Czekaj… Będę potrzebował czegoś cienkiego, podłużnego i metalowego… – obmacując pas i kieszenie, lis w końcu spojrzał na odznakę. Chwilę się wahał, ale raczej nie było innego wyjścia – Dobra, powinno się nadać… – mruknął pod nosem, odpinając odznakę, a następnie łamiąc zapinającą igłę – Zobaczymy, czy dalej to potrafię… – powiedział, wkładając prowizoryczny wytrych do zamka – Włożyć końcówkę do dziurki… Wygiąć w jedną stronę… Wyciągnąć i wygiąć w drugą… A następnie włożyć jeszcze raz i wygiąć w dół… – tak jakby na dźwięk ostatniego słowa, cienki kawałek metalu złamał się na dwie części i wykorzystując naciągniętą siłę, poleciał w stronę Judy, odbijając się od jej nosa. Przez Chwilę Nick patrzył tępo w zamek, czy to zaskoczony, czy to zawstydzony, trudno było powiedzieć.
- Że co? – rzucił w końcu, nie rozumiejąc co właśnie zaszło – Spinką do włosów się da, a tym nie? Jakim cudem ten skrawek metalu się na tym trzyma…? – Judy raz jeszcze uderzyła głową w nogę od stołu. Była już poważnie zirytowana. Drugi raz skończyła skuta własnymi kajdankami. Jak na najlepszą policjantkę na komisariacie było to dosyć… Upokarzające. Kładąc się na plecy z całej siły kopnęła w nogę stołu, i jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze, wyładowując swoją frustrację. W końcu w pomieszczeniu rozbrzmiał trzask, a Nicka oślepiła chmura wiórów, która wleciała mu prosto w oczy. Judy wyprostowała się i z pozytywnym zaskoczeniem dostrzegła, że właśnie złamała drewnianą nogę. Bez chwili zwłoki uwolniła siebie i partnera od stołu, pociągając go w stronę kluczyków na drugim końcu pomieszczenia. Nick zdążył jeszcze złapać leżąca na ziemi odznakę i schować ją do kieszeni.
- Najpierw kopać, potem myśleć. Muszę to zapamiętać!
- Tak… To twoja specjalność. Aż nie mogę się nadziwić, ile razy zadziałało… – rzucił Nick sarkastycznie, wciąż przecierając oczy.
- Ważne, że zadziałało – odparł królik, rozpinając kajdanki – A teraz musimy tylko wydedukować, jak znaleźć Gu Ye, albo Sun Kara… Albo kogokolwiek innego, bo w zasadzie, to nie mamy żadnego tropu.
- Chyba, że Gu-bon nam jakiś zostawił – powiedział Nick, wyciągając z kieszeni rulonik plastikowych, naklejanych odznak, przylepiając sobie jedną do piersi, na miejsce tej zepsutej – Obejrzyjmy ten magazyn, może coś znajdziemy – nie usłyszawszy odpowiedzi lis spojrzał na partnerkę i dostrzegł, że ta z ironicznym wyrazem pyszczka i pytającym spojrzeniem przygląda się jego prowizorycznej odznace – No co? – spytał się, udając że nie było w tym nic dziwnego – Chwilowe problemy wymagają chwilowych rozwiązań. A teraz lepiej zabierzmy się za przeszukanie – Judy zgodziła się i wzięła lewą stronę, podczas gdy jej partner poszedł na prawo. Po stronie królika nie było wiele rzeczy do oglądania. Gibon zabrał telefon, gdy opuszczał magazyn. Judy zerknęła pod stół, sprawdzając czy nic nie zostało przyczepione pod spodem. Nic. Otworzyła więc lodóweczkę. Znalazła trzy puszki z sodą i serek homogenizowany. Potrząsnęła puszkami. Soda. Otworzyła plastikowe opakowanie. Serek. Wciąż nic. Gdy Nick, nie znalazłszy nic pod pryczą, zaczął dokładnie obmacywać materac, szukając czegoś wszytego do środka, Judy podeszła do stołu i przyjrzała się zajmującej całą jego powierzchnię mapie Zwierzogrodu. Najwyraźniej wydrukowano ją z Internetu. Co jednak ciekawe, były na niej zaznaczone wszystkie sklepy jubilerskie, jakie w ogóle znajdują się mieście. Te, które obrobiono, zostały zakreślone czerwonymi krzyżykami. Cóż, przynajmniej znaleźli niezbity dowód na to, że to Gu Ye stał za tymi kradzieżami. Gdy Nick skończył przeszukiwanie swojej części i również znalazł się przy stole, Judy podniosła zegarek.
- Wciąż zepsuty.
- Jak mówiłem, gibony noszą je na pokaz. Gu-bon nie był wyjątkiem. Z naprawą czegoś takiego nie trzeba się spieszyć.
- Znalazłeś coś?
- Nic.
- Królicza łapa… – zaklęła cicho policjantka.
- Na pewno na coś natrafimy. Musimy to tylko głębiej przemyśleć – powiedział Nick, pocieszając zarówno partnerkę, jak i siebie samego. Przestał jednak zupełnie w to wierzyć, gdy Judy rozdziawiła pyszczek najszerzej, jak pozwalały jej na to mięśnie, ziewając na całe gardło. Lis schował łapy do kieszeni i odchylił łeb z uśmiechem – No dobra… Zbieramy wszystkie ważne graty i idziemy się wyspać.
- Co? Nie! – zaprotestował królik.
- Karotka, to był ciężki dzień. Nie mieliśmy porządnego snu od kilku dni.
- Trzeba pomyśleć nad tym teraz, kiedy pamięć jest świeża!
- Wyczerpany organizm w ogóle nie może myśleć – stwierdził Nick, wyciągając komórkę. Było piętnaście po siódmej. Na zewnątrz zapewne panowała już ciemność – Zabierzmy mapę i wszystko inne, co wyda nam się podejrzane. Pojedziemy jeszcze do szpitala na Suszarów, by zobaczyć w jakim stanie jest profesor i jutro o wszystkim pogadamy – Judy przewróciła oczami ze zrezygnowania. Może Nick miał rację? Faktycznie, czuła się zmęczona. Jednak nie przeszkodziło to ani jej, ani jemu, w prowadzeniu sprawy zaginięcia pana Wydralskiego przez dwa dni i dwie noce bez przerwy. Lecz mimo to czuła, że musi bezzwłocznie coś zrobić. Coś niezwiązanego ze śledztwem. A skoro Nick proponował przerwę, nie było powodu, by tego nie wykorzystać.

Profesor Nuss nie obudził się, choć jego stan był zupełnie stabilny. Lekarze potwierdzili podejrzenia Judy i Nicka. Czarna wiewióra została czymś otruta. Substancja niestety nie została wykryta, lecz nadwyrężyła system nerwowy profesora, co było bezpośrednim skutkiem utraty przytomności. Uderzenie o kierownicę tylko w tym pomogło. Policjanci będą musieli trochę poczekać, zanim wypytają go o ten dziwny pościg. Po wyjściu ze szpitala, Nick odmówił powrotu radiowozem. Powiedział, że musi jeszcze się z kimś spotkać, a komisariat mu nie po drodze. Judy wracała zatem sama. Odstawiła radiowóz na policyjny parking i resztę drogi kontynuowała metrem. Cały ten czas rozmyślała nad słowami Nicka. Rozmyślała o Gu Ye. Wszystko wskazywało na to, że gibon stoi po drugiej stronie prawa. Niewątpliwie siedział w obrabianiu jubilerów po uszy. Był jedyną osobą, która jak na razie przyznaje się do znania losu Hannah Bajer. Sam również zniknął w podobnych, tajemniczych okolicznościach, dwadzieścia lat temu. Nie wspominając już o jego gangsterskiej przeszłości… Z drugiej jednak strony, Judy przypomniała sobie, jak pochopnie oskarżyła drapieżniki o dziczenie. Wtedy również wszystko na to wskazywało. Lecz czy miała rację? Czy mogła chociaż wysunąć takie stwierdzenie, nie mając absolutnie żadnych dowodów? Tak samo i teraz nie miała dowodów na więcej, niż powiązanie Gu Ye ze sprawą mamy Nicka. Nie miała więcej, niż jego enigmatyczne słowa. Nick… Wtedy Judy pomyślała o Nicku. Swoim partnerze i najlepszym przyjacielu. A przecież nie zawsze nim był. Nie! Gdy się spotkali, był samolubnym, wrednym oszustem. Jednak, o czym przekonała się później, nie był stuprocentowym draniem. Tak. Judy zrozumiała, że Nick ma rację. I nawet jeżeli nie było to najracjonalniejszą rzeczą w ich życiu, było zdecydowanie właściwą. Wchodząc do mieszkania, policjantka rzuciła zwiniętą w rulon mapę na tapczan, a małpi zegarek położyła na stoliku. Dopiero teraz zwróciła uwagę, jak bardzo był kiczowaty. Niby srebrny, niby markowy. Podobny do tych, jakie noszą znani aktorzy, na okładkach magazynów. Lecz takie zegarki nie były na baterię! To pierwsza cecha, która pozwala odróżnić markowy, drogi zegarek, od taniej podróby. I mimo, że Judy nie mogła stwierdzić czy wskazówka sekundowa chodzi płynnie, czy cyklicznie, to zamaskowana osłona na baterię wciąż była widoczna. Cóż… Pozostaje mieć nadzieję, że małpiszon doskonale o tym wiedział i zapłacił za ów przedmiot należnego dziesiątaka, a nie kilka tysięcy. Królik uśmiechnął się, siadając na krześle, po czym odłożył zegarek na kraniec stołu. Czas coś zrobić. Z tą myślą, Judy wyciągnęła komórkę i bez ociągania się wybrała numer mamy i taty. Zanim usłyszała ich głos, sygnał rozbrzmiał dwa razy.
- Cześć kochanie! – odezwał się wpierw tata. Jak zwykle o tej porze, byli w domu, w salonie. Lecz jeżeli po czymkolwiek wypoczywali, to po zabawie z rodzeństwem Judy. Zawsze zatrzymywali sobie niedziele dla rodziny.
- Cześć tato! Cześć mamo! – odparła Judy, uśmiechając się ciepło. Jej mama zbliżyła się do ekranu ze zmartwioną minką.
- Judy, czy coś się stało?
- Co? Nie!
- Wybacz, po prostu jest taka godzina…
- Która? Jedenasta? – rzuciła ironicznie Judy, zerkając na zepsuty zegarek Gu Ye.
- Chyba nie karzą ci pracować cały weekend, co? – drążyła mama, najwyraźniej widząc na córce mundur.
- To tylko taka jedna sprawa… Pomagam w czymś Nickowi – przerwała wzdychając – Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam. Byłam trochę… Zajęta.
- Na tyle zajęta, by nie zadzwonić do swoich starych rodziców? – zapytał się tata dobrodusznie.
- To taki jednorazowy przypadek… Obiecuję, że już więcej o was nie zapomnę.
- No już, Hip-hopku nie przesadzaj! Przecież wiemy, że tego byś nie zrobiła! – odparł królik, machając łapą.
- Taaak… – powiedziała Judy, nieprzekonana. Szybko jednak wrócił jej uśmiech – Słuchajcie… Tak pomyślałam, że w sumie nie będzie mi trudno znaleźć sobie wolnego dnia, bądź dwóch. Może wpadłabym w odwiedziny? Poopowiadała trochę o… No wiecie, o tym, co tam u mnie.
- Świetny pomysł! – zgodziła się mama – W następny weekend przyjedzie do nas dalsza rodzina. Takie dłuższe spotkanie w ciepłym gronie. Będziesz miała wiele uszu. Mogłabyś może zjawić w piątek!
- Nie! W piątek nie mogę! – odmówiła Judy – Umówiłam się już z Nickiem na wspólny wypad na miasto, by uczcić mój awans i… I w ogóle… Ale popytam w pracy czy dadzą mi urlop na weekend – mama Judy sapnęła z zaskoczenia, podnosząc powieki maksymalnie w górę.
- Dostaniesz awans!? – zapytała, lecz mąż szybko zakrył ja przed kamerą, zupełnie ignorując tę informację.
- A-a t-ten cały Nick, to co z nim, co? Bo jakoś tak często jesteście obok siebie…
- Tato…! – rzuciła Judy, mrużąc oczy – To mój partner i przyjaciel, nic więcej.
- A t-tak właściwie, to jakiego on jest gatunku? – żona wyszarpała królikowi telefon z ręki, rzucając mu karcące spojrzenie.
- No już, daj dziewczynie spokój! Cieszymy się że zadzwoniłaś, kochanie! Czekamy na twój przyjazd, ale wyglądasz mi na zmęczoną. Późna już pora, idź już spać.
- Dobrze mamo… – przytaknęła Judy, uśmiechając się zrezygnowana.
- Dobranoc!
- Dobranoc… – policjantka odłożyła telefon z powrotem na miejsce. Ech… Rodzina. Nie mogła uwierzyć, jak bardzo się za tym stęskniła – Faktycznie, późno już – powiedziała do siebie, patrząc na zegarek, wskazujący godzinę ósmą – Choć nie jest to jedenasta… – zażartowała pod nosem, podnosząc srebrną podróbkę gibona – Choć nie jest jedenasta… – powtórzyła, próbując złapać myśl, która tak szybko chciała jej wylecieć z głowy – Nie jest jedenasta, ale… Kiedy jego zegarek się popsuł, też nie była! – wykrzyczała, zadziwiona własnym odkryciem. Obie wskazówki, zarówno minutowa, jak i godzinowa leżały na cyfrze jedenaście. Lecz samo to ułożenie nie było przecież możliwe. Wskazówki mogą wspólnie wskazywać tylko jedną cyfrę, czyli dwunastkę. Jeżeli natomiast długa wskazówka pokazywała jedenastą, oznaczało to, że zostało pięć minut do następnej godziny. Wtedy jednak, krótka wskazówka powinna już prawie znajdować się na owej, nadchodzącej godzinie. Takiego ustawienia nie da się wykonać nawet kręcąc pokrętłem. Trzeba było rozebrać urządzenie i dokonać tego manualnie. Po co jednak coś takiego robić? Judy odwróciła się w stronę tapczanu i sięgając przez swój niewielki pokoik, złapała za mapę i rozwinęła ją na stole. Pamięć chyba działała jej na najwyższych obrotach, gdyż potrafiła dokładnie zlokalizować miejsce, na którym zegarek leżał. Gdy już wszystko zostało ustawione tak, jak zostawił to Gu Ye, wskazówki pokazywały nie godzinę, a konkretny budynek. Budynek, położony przy ulicy „Królicze Ślady”. Judy błyskawicznie wyciągnęła komórkę i wykonała telefon.
- Nick!? Miałeś rację!

andrzej_goscicki

Ulica Króliczych Śladów na Starej Saharze nie była długa. Był to zaledwie krótki odcinek, który zaczynał się od skrętu w lewo z Upalnej, a kończył skrętem w lewo w Oazy. Przy niej stały zaledwie cztery budynki. Patrząc na południe można było dostrzec niewielką jadłodajnię, która kusiła reklamą orzeźwiających napoi, sklepik z ciuchami na wagę, oraz niewielki bloczek mieszkalny. Na północy natomiast stał tylko i wyłącznie jeden budynek. Zajmował prawie całą długość ulicy i miał piętro wysokości. Laboratorium firmy kosmetycznej „Coco Terrier”. A przynajmniej dawne laboratorium. Z powodu wysokich kosztów utrzymania tego rodzaju placówki w tym klimacie, budynek został opuszczony i oficjalnie pozostawał w nieużytku. Lecz skoro tak, dlaczego był tak pilnie strzeżony? Stojący w zaułku między sklepikiem a blokiem Judy i Nick obserwowali placówkę z cienia. Było już grubo po ósmej, więc jedyne oświetlenie stanowiły uliczne latarnie, oraz okolica budynku. Zarówno wejście, jak i każdy skrawek działki należącej do kompleksu były oświetlane przez prywatne latarnie. Dzięki czemu policjanci mogli wszystko dokładnie obejrzeć. W sumie naliczyli się czterech strażników na zewnątrz. Irbisa i dzika na parkingu, oraz lamparta i karakala przy drzwiach.
- Jednak jest, jak mówiłem – powiedział Nick, kręcąc kółka kubkiem z kawą – Gibony mają zegarki by pokazywać wiele rzeczy. Godzina nie jest jedną z nich.
- Ta… Ten facet to chyba uwielbia utrudniać innym życie… – odparła Judy, przecierając oczy ze zmęczenia – Nie wystarczyło po prostu zaznaczyć tego miejsca flamastrem? – gdy skończyła to zdanie, wlepiła wzrok w trzymany przez partnera kubek – Czy to kawa?
- Tak…? – odpowiedział Nick, po czym Judy nie pytając o nic, wyciągnęła kubek z jego łapy i przytykając go do pyszczka zaczęła pić duszkiem. Lis uniósł jedynie prawą brew i kontynuował – I miał ryzykować, że mapa wpadnie w ręce kogoś innego? Powinnaś się raczej cieszyć. Zadał ci trudne pytanie oczekując, że na nie odpowiedz. Najwyraźniej docenił twoją inteligencję.
- Powiedz mi lepiej, co dalej – powiedział królik, wyrzucając pusty kubek za plecy, prosto w sam środek stojącego tam śmietnika – Bo moja inteligencja poszła spać, jakieś pół godziny temu… – wyżaliła się Judy. Gdy zadzwoniła do Nicka, ten był jeszcze na mieście. Dotarcie do wskazanego miejsca nie stanowiło dla niego problemu. Czekał na partnerkę od kilku minut. Jednakże Judy już szykowała się do zdjęcia munduru i pójścia w kimę. Rozpracowanie wiadomości Gu Ye dodało jej trochę energii, ale tylko trochę. Nie poszła na komisariat po radiowóz, gdyż musiałaby zapewne się z tego tłumaczyć, a na dodatek nie wiedziała, gdzie jedzie i czego się po tym miejscu spodziewać. Sprawiło by to więcej kłopotu, niż pożytku, więc przyjechała transportem publicznym, choć w większej części po prostu piechotą. Najgorsze jednak było to, że wciąż nie miała żadnej pewności, czy ten trop zaprowadzi ich gdzieś dalej. I chyba waśnie to tak łapczywie wysysało z niej energię.
- Nie potrzeba do tego wielkiej inteligencji. Po prostu trzeba tam wejść i wszystko zbadać – Judy pokiwała głową, patrząc w stronę budynku.
- Dosyć spory ośrodek. Trzeba będzie zadzwonić po wsparcie. No i zdobyć nakaz oczywiście…
- I co niby powiemy? „Musimy zbadać ten budynek, gdyż ma to jakiś związek z zaginięciem mojej mamy, której sprawy absolutnie nie powinniśmy prowadzić, a wiemy to, bo małpa położyła zegarek na mapie.”?
- W takim razie jaki masz plan?
- Pamiętasz jak mówiłem, że muszę się dziś z kimś spotkać? – Judy rozłożyła łapki pytająco.
- No i…?
- No i… – zaczął Nick, wyciągając z pasa krótkofalówkę – Kierowany naszymi ostatnimi niepowodzeniami załatwiałem nam pomoc.
- Jaką pomoc?
- Fortelową pomoc – oznajmił, naciskając przycisk na urządzeniu – Panie Leonratcie McConrat, odbiór! Tutaj kapitan Piberius Nick, jak mnie pan słyszy?
- Głośno i wyraźnie, nawet bez twoich wygłupów, Nicholasie – dobiegł z krótkofalówki znany już Judy głos. Kierując spojrzenie na miejsce, na które patrzył Nick, królik ujrzał niewielkich rozmiarów cień, stojący na dachu pobliskiego bloku mieszkalnego. Gdy policjantka bliżej się mu przyjrzała, dostrzegła znane już sobie rysy. Pośrednik pośredników, Conrat.
- Przygotuj czerwone koszulki! Jak tylko wraz z panną Judy La Forge obmyślimy szczegóły wejścia w nadświetlną, zaczynamy akcję!
- Na litość Boską, Nicholasie! Jestem szczurzym pośrednikiem, a nie kosmonautą!
- He he! – zaśmiał się Nick – Zaczynasz łapać!
- Skąd on ma krótkofalówkę? – wtrąciła się Judy. Było to dziwne, gdyż ta, którą trzymał jej partner, była przecież sprzętem służbowym. Jak więc mógł połączyć się z Conratem?
- Dałem mu twoją – odpowiedział Nick spokojnie.
- Że co!? – krzyknęła Judy, zasłaniając usta łapką i karcąc się w myślach za podniesienie tonu, a jednocześnie obmacując pas, w którym nie mogła znaleźć brakującej krótkofalówki.
- Hej! Wypiłaś moją kawę! – wypomniał jej partner – Teraz lepiej zastanówmy się, jak tu wejść do środka… – Judy poirytowana rzuciła oględnie okiem na budynek i czy to przez spostrzegawczość, czy za sprawą szczęścia, momentalnie wychwyciła coś interesującego. Klepnęła partnera w ramię, wskazując na okno na samym krańcu frontowej ściany, po prawej stronie. Policjanci unieśli do oczu podręczne lornetki. W pomieszczeniu za oknem paliło się światło, więc wyraźnie wszystko widzieli. Pokój był nieduży i najwyraźniej był czymś w rodzaju gabinetu. Wewnątrz znajdowała się tylko jedna osoba, siedzący przy biurku biruang. Co jednak najważniejsze, okno było otwarte.
- Będzie trzeba go stamtąd jakoś wypłoszyć…
- Karotka…? Przyjrzałaś się jego oczom? – zwrócił uwagę partnerce Nick. Judy wytężyła wzrok. Nawet przez lornetkę było to trudne, zwłaszcza tak małą, lecz chyba zrozumiała, co partner miał na myśli. Biruang miał pomniejszone do granicy źrenice. Podobnie jak agent CWD, który ich zaatakował, oraz profesor Nuss. Gdy policjanci przyjrzeli się reszcie ochrony, dostrzegli to samo.
- Cóż… To daje nam powiązanie – nie było jednak czasu na szersze omawianie. Biruang właśnie w tym momencie wstał od biurka i opuścił pokój, zamykając za sobą drzwi. Wykorzystanie tej szansy było ryzykowne, ale mogli nie dostać już drugiej. Nick błyskawicznie uniósł krótkofalówkę do pyska.
- Panie McConrat! Skaczemy w nadświetlną! Odciągnij drabów jak najdalej na zachód!
- Oh, do diaska…! – wyraził swoje zdenerwowanie szczur. Nie zwlekał jednak z wykonaniem zadania. Lewe ucho Judy stanęło na baczność, gdy dobiegł do niego dźwięk, podobny do uderzenia pioruna. Policjanci spojrzeli w stronę parkingu dawnego laboratorium i dostrzegli toczącą się po betonie pokrywę od śmietnika, która przykuła również uwagę ochroniarzy. Chwilę później na parking weszły dwa szczury, z czego jeden wysoko nad głową trzymał metalowy kubeł.
- Mój ojciec kanalarzem!? – krzyknął na drugiego i z całej siły cisnął w niego ciężkim przedmiotem. Drugi szczur wykonał sprawny unik, po czym skoczył na pierwszego.
- Tak jak i twoja matka i cała twoja ściekowa rodzina!
- No jak dla mnie Ocelota mają w garści! – rzucił Nick rozbawiony, przywołując jedną z najbardziej prestiżowych nagród filmowych. Ochroniarzy też najwyraźniej przekonała ta zagrywka, gdyż we trójkę ruszyli w stronę intruzów, z zamiarem ich usunięcia. Tylko dzik pozostał przy drzwiach, lecz kierując swe spojrzenie nieustannie w stronę zdarzenia, nie stanowił dużego problemu. Judy i Nick trzymali się na granicy działki, z dala od świateł. Dopiero gdy zrównali się z budynkiem, weszli na jego teren i podbiegli pod okno. Judy pierwsza wskoczyła do środka, gdy Nick rozglądał się na wszystkie strony upewniając się, że na pewno nikt ich nie obserwuje. Gdy jego partnerka znalazła się już wewnątrz, lis wślizgnął się za nią. Byli w środku. Trudno jednak było stwierdzić, czy najcięższa część za nimi. Nie mieli w końcu bladego pojęcia gdzie iść, ani czego szukać. Nie wiedzieli co, lub kogo znajdą, a na koniec będą się musieli wydostać. Teraz jednak znajdowali się w niewielkim pokoiku, pełnym teczek i papierów. Faktycznie był to jakiegoś rodzaju gabinet. Judy przyglądając się niektórym kartkom, dostrzegła że są to najzwyklejsze raporty bezpieczeństwa. Wszystkie skrupulatnie zachowywane. Ktoś najwyraźniej miał lekką paranoję na punkcie zabezpieczeń…
- Karotka! – zawołał ją po cichu Nick. Stał pod drzwiami i nasłuchiwał, lecz najwyraźniej usłyszał coś niepokojącego, gdyż schował się pod biurkiem, pod prawą ścianą i łapą przywoływał partnerkę do siebie. Gdy znalazła się przy nim, wyciągnął krótkofalówkę – Conrat! Potrzebujemy kogoś pod oknem! Teraz! – drzwi nagle otworzyły się, a do środka wszedł wpatrzony w trzymaną kartkę biruang. Już miał zamknąć za sobą pokój, przy czym z pewnością dostrzegłby intruzów, lecz szczury okazały się wyjątkowo szybkie.
- Hej! Odejdź stąd! – rzucił niedźwiedziowaty głośno, choć spokojnie, widząc stojącego na parapecie gryzonia.
- Witam pana! – przywitał się szczur – Czy miałby pan czas i ochotę, by porozmawiać o naszym…
- To teren prywatny! Wyjdź stąd! – nakazał ponownie biruang, wciąż spokojny, podchodząc szybkim krokiem w stronę okna, jednocześnie zostawiając za sobą otwarte drzwi. Szczur nie dał się dłużej prosić. Szybko zeskoczył na ziemię i zaczął uciekać. Nick i Judy natomiast wślizgnęli się do pomieszczenia głębiej budynku i przycisnęli się do ściany po prawej stronie drzwi. Rozluźnili się, jak tylko usłyszeli trzaśnięcie zamka. Znowu się udało. I było nawet lepiej, niż mogli się spodziewać. Pokój w którym się znaleźli był nieco większy od poprzedniego. Pod prawą ścianą, na samym środku stało biurko. Na biurku natomiast klawiatura i kilkanaście monitorów, ustawionych jeden nad drugim, przypominając wklęsłą szachownicę. Nie trzeba było długo się zastanawiać, gdzie policjanci się znaleźli. To pokój ochrony.
- No… Jak na oficjalnie pustą placówkę, ktoś zadaje sobie sporo trudu w jej zabezpieczeniu – stwierdziła Judy, gdy razem z partnerem przyjrzeli się monitorom, z których każdy dawał obraz z innej kamery. Cztery znajdowały się na zewnątrz i obserwowały teren zewnętrzny. Jedna obserwowała hol główny. Dało się to stwierdzić, gdyż skierowana była na drzwi wejściowe. Kolejna przekazywała obraz z pierwszego piętra, przypominającego raczej niewielką galerię. Jednak skąd był obraz z reszty kamer? Na jednej było widać zupełnie ciemne pomieszczenie, więc raczej nic nie było widać, druga pokazywała laboratorium, trzecia była skierowana na drzwi zrobione z inteligentnego szkła, czwarta obejmowała pomieszczenie ze sprzętem medycznym, służącym chyba do badania ochotników, na których testowano nowe specyfiki, piąta i szósta pokazywały jakieś korytarze… Nie było widać żadnego dojścia do tych pomieszczeń z holu, czy choćby galerii. Nie wspominając już o rozmiarach budynku, który nie byłby w stanie tego objąć.
- Dużo tego wszystkiego… Czeka nas chyba drobne rozpoznanie – powiedział Nick, krzyżując łapy na piersi.
- Zapewne. Lepiej jednak, jeżeli pozbędziemy się niepotrzebnych obserwatorów – odparła Judy, zasiadając przed klawiaturą.
- Co robisz?
- W nowszych zabezpieczeniach wszystkie nagrania z kamer zapisywane się na płycie. Tak więc wszystko, czego potrzebujemy, mamy już tutaj. Wystarczy jedynie odtworzyć nagranie z poprzedniego dnia – wytłumaczyła zatrzymując nagrywanie, otwierając stację dysków i uruchamiając jeden ze znajdujący się na nim plików filmowych – I o ile ochroniarz nie gapi się często na datę w rogu ekranu, będziemy mieli spokój.
- Szczwany królik – pochwalił partnerkę Nick. Judy uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, po czym zeskoczyła z krzesła i udała się w stronę kolejnych drzwi. Otworzyła je delikatnie, wyglądając na zewnątrz. Po lewej stronie zobaczyła barierkę, zrobioną z matowego szkła. Wybiegając z pomieszczenia ochrony, schowała się za nią, podczas gdy Nick podążał jej śladem. Policjanci wychylili się nieco, by rozejrzeć się po okolicy. Uświadomili sobie, że są w holu głównym. Dużym pomieszczeniu, zajmującym prawie całą powierzchnię budynku. Po lewej stronie znajdowały się drzwi wejściowe. Ściana na wprost, jak i z tyłu były zupełnie puste. Natomiast na samym środku ściany po prawej stronie mieściły się drzwi do windy. Nad nimi widoczna była galeria na piętrze, w całej swojej niewielkiej okazałości. Ostatnie drzwi w budynku mieściły się kilka metrów na lewo od windy. Policjanci zerknęli na galerię. Winda mieściła się dokładnie pod jej krawędzią. Mimo to na górze nie było drugich drzwi. Mogło to oznaczać tylko jedno.
- Kompleks podziemny… – stwierdził Nick – Będzie trzeba zatem skorzystać z windy.
- Ale niby jak chcesz to zrobić, nie zwracając na siebie uwagi? – odparła Judy, patrząc się w stronę ochroniarzy. Łącznie było ich pięciu. Dwóch chodziło po galerii, podczas gdy trzech stało w różnych miejscach, mniej więcej na środku holu. Nick podrapał się po podbródku i pomyślał o wszystkim, co widzieli. Musiał być jakiś sposób, by zejść na dół nie zauważonym. Być może drzwi na drugim końcu holu wychodziły na klatkę schodową? A może…
- Tak. Profesor jest zdrowy. Wątpię by coś im powiedział. Nie po tym, co mu zrobiłeś – rozbrzmiał echem chrapliwy, dojrzały i niepokojąco wyciszony głos. Oczy Nicka i judy skierowały się w stronę wejścia, od którego w stronę windy właśnie zmierzał jeden z zamieszanych w sprawę osobników. Nie był to jednak Gu Ye, tylko Sun Kar. Tygrys, którego dzikie spojrzenie wciąż przyprawiało o dreszcze. Trzymając przy uchu komórkę, minął ochroniarzy, którzy nawet nie zwrócili na niego uwagi – Jednak po tym, co widzieli nie dadzą mu tak po prostu spokoju. Będzie trzeba go jakoś przechwycić. Tak, mogę się tym zająć. Będziesz jednak musiał załatwić więcej ludzi, nie mogę robić wszystkiego sam – gdy znalazł się już przy windzie, podciągnął sweter do góry i wyciągnął z kieszeni spodni magnetyczną kartę. Przyłożył ją do panelu przy drzwiach, na którym zaświeciło się zielone światełko. Winda otworzyła się, a tygrys zniknął w jej wnętrzu – Nie, ciągle żadnych wieści o małpie. Według mnie stanowi już zagrożenie. Jak go znajdziemy, pozwól mi go wreszcie… – drzwi zamknęły się, uciszając ostatnie słowa. Judy i Nick przez chwilę patrzyli się na nie, zupełnie zbici z tropu. Ochrona, kamery, a teraz jeszcze drzwi otwierane kartą? To było dużo. To było naprawdę dużo.
- Tak jakby to nie było dostatecznie skomplikowane… – rzuciła w końcu Judy, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Tak? A ja mam pomysł – odparł Nick, wracając w stronę pokoju ochrony. Ledwo wszedł do środka, a już wrócił, trzymając na ramieniu długi, słomiany sznur.
- A po co ci to?
- Zaraz powiem – zapewnił lis – Musimy tylko dostać się do tamtego pokoju – powiedział, wskazując na drzwi na drugim końcu holu. Królik przytaknął i ostrożnie rozejrzał się, by następnie powolnym, cichym krokiem podejść pod ścianę naprzeciwko drzwi wejściowych. Strażnicy na galerii nie mogli jej tu dostrzec, a ci w holu wpatrywali się w wejście jak zaklęci. To było oszałamiająco łatwe. Budynek, mimo swoich zabezpieczeń, po unieszkodliwieniu kamer stracił ponad połowę swoich atutów. Najwyraźniej trucie swoich ochroniarzy nie było najlepszym rozwiązaniem. Kilka cichych kroków później policjanci znaleźli się u celu i delikatnie naciskając na klamkę, weszli do kolejnego pomieszczenia. Nie była to jednak klatka schodowa, jak już Nick podejrzewał. Była to wentylatornia.
- I co my tu robimy? – spytała się Judy niepewnie.
- Otóż, widzisz… Jeżeli znajdujemy się w miejscu, które sporą część pomieszczeń ma pod ziemią, musimy wziąć pod uwagę, że są one raczej odcięte od powierzchni na różne sposoby. Nie dociera do nich dźwięk, światło, powietrze… Jednakże, żeby ktokolwiek mógł tam funkcjonować powietrze jest potrzebne. Trzeba je zatem jakoś tam doprowadzić. Logicznym zatem jest, że jedną z tych rur…
- Zejdziemy na dół… I po to ci była lina! Oh, ty szczwany lisku! – Nick rzucił partnerce uśmieszek, podając jej jeden koniec liny.
- Dobra, czas trochę pozwiedzać podziemia. Masz, obwiąż wokół pasa – powiedział, samemu łapiąc drugi koniec i zawiązując wokół klamki, korzystając z pętli ruchomej. Zajęło mu to mniej niż chwilę, po czym odwrócił się i spojrzawszy na Judy, załamał łapy – Co to ma być? Na tym chcesz się utrzymać? – powiedział, wskazując na zawiązany przez królika, mizerny supełek.
- A co? Źle?
- Słuchaj, po pierwsze, musisz to zrobić jedną łapą – zaczął tłumaczyć Nick, podchodząc do partnerki i rozplątując jej niedbałe dzieło – Oplatasz się liną, przytrzymujesz ją lewą łapą, mocno naciągając. W prawą łapę natychmiast chwytasz końcówkę, którą będziesz manewrować. Przekładasz końcówkę nad liną, a następnie pod nią, w kierunku tułowia. Prawą łapę wykręcasz w kierunku lewej… Końcówkę przekładasz pod liną, a następnie nad nią, w kierunku tułowia. Uwalniasz łapę, ciągnąc za końcówkę i na koniec zaciskasz. Pięć sekund i gotowe! Węzeł ratowniczy – oznajmił, wyprostowując się i podziwiając swoje dzieło.
- Nieźle… – pochwaliła go partnerka, nie do końca wiedząc, czy to co zrobił było tak dobre, jak zapewniał – A skąd to wiesz?
- Każdy zuch to wie – odparł, wzruszając ramionami – A jak będziesz grzeczna, nauczę cię jak wiązać kajdanki – Judy westchnęła z ironicznym uśmiechem w odpowiedzi – To teraz tylko schodzimy i badamy resztę kompleksu – powiedział Nick, podchodząc do sporej szerokości szybu, odchodzącego od ściany zewnętrznej, skręcającego w dół i wchodzącego w podłogę.
- Skąd wiesz, że to ten? – lis chwycił za znajdującą się w jego ścianie kratkę i pociągnął, usuwając ją z łatwością.
- Bo jest jedyny, do którego stąd wejdziemy, do którego się zmieścimy, a w twoim towarzystwie szczęście dopisało mi tyle razy, że musiałoby mieć wyjątkowo okrutne poczucie humoru, by teraz mnie opuścić – zakończył, zrzucając większą część liny na dół – No i, trzymając się tradycji, ty idziesz pierwsza. Także dlatego, że uwiązałem cię do końca sznura – Judy pokręciła głową z uśmiechem i podeszła do szybu, wchodząc do środka.
- Jak mi się kiedyś coś stanie, nigdy sobie tego nie wybaczysz…
- Jak ci się kiedyś coś stanie, rzeczywistość eksploduje, przeciążona niewiarygodnością – zażartował, wchodząc za partnerką. Tak o to rozpoczęli powolne schodzenie w dół. W szybie było ciemno. Nikłe światło z góry szybko zaczęło ich opuszczać, a na dole nie widać było absolutnie nic. Chłód przepływającego powietrza tylko pogarszał sytuację. W końcu policjanci znajdowali się w miejscu, którego jednym z zadań było ochłodzenie budynku. W miejscu, w którym powietrze było w stałym ruchu. Nie wspominając o tym, że musieli poruszać się powoli, gdyż w szybie łatwo było narobić hałasu. Nie minęło nawet pięć minut, a partnerom zaczęło wydawać się, że schodzą już co najmniej pół godziny. Mieli nadzieję, że skończy się to lada chwila. Za minutę. Sekundę. Za momencik. W tej chwili. Dokładnie teraz. Zmarznięte łapki Judy w końcu wyczuły koniec. Jednak nie taki, jakiego oczekiwała.
- Nick…? – zapytała się patrząc w górę, na ledwo dostrzegalną sylwetkę lisa – Nick, skończyła się lina… – oznajmiła drżącym głosem.
- A niech to psy myśliwskie… – zaklął policjant, również trzęsąc się z zimna – Nie martw się Karotka, załatwię pomoc – uspokoił partnerkę, sięgając trzęsącymi się łapami do pasa po krótkofalówkę – Zabierz nas stąd, Ratty! – powiedział.
- Że co? – rozbrzmiał zniekształcony przez zakłócenia głos Conrata. Nick zaśmiał się, patrząc w dół i mimo że nie widział wyraźnie, mógłby przysiąc, że Judy nie była ani trochę rozbawiona. Wręcz przeciwnie.
- Wybacz… To pewnie nie najlepszy moment na żarty. Jakby to powiedzieć… Wisimy na linie w szybie wentylacyjnym, jest zimno jak w tundrówkowej lodówce i tak jakby skończyła nam się lina. Wejście do szybu powinno być w lewej ścianie budynku. Zorganizuj jakąś pomoc, zanim będziemy tu mieli Plan B, bez Pana B.
- Dobra! Karze chłopakom przegryźć linę!
- Co!? – rzuciła Judy zaskoczona.
- Co!? – powiedział Nick, sekundę po niej.
- Już idą!
- Nie! Conrat! Broń cię szczurze, niech nie przegryzają liny! Nie wiemy jak wysoko jesteśmy!
- Słabo cię słyszę Nicholasie! Ale wiedz, że chłopaki już wchodzą do szybu!
- Nie gryź liny! – wrzasnął Nick w górę, mając nadzieję że przyjaciele Conrata go usłyszą.
- Nie gryźcie liny! – dołączyła Judy.
- Przepraszam! Ale takie rozkazy! – usłyszeli z góry.
- Nie! Conrat! Odwołaj go! – krzyknął Nick do krótkofalówki, która dała mu garść trzasków w odpowiedzi.
- Przysięgam ci, że jeżeli przegryziesz tę linę…! – zaczęła Judy, lecz przerwał jej dźwięk pękającej liny. Nagłe przyciągnięcie ze strony ziemi sprawiło, że serca policjantów powędrowały do gardeł. W jednym ułamku sekundy całe ich życia przeleciały im przed oczami. Już mieli otworzyć usta i wydać z siebie najgłośniejsze krzyki przerażenia w życiu… Lecz wówczas ułamek sekundy minął, a twarda podłoga przywitała ich ciała. Jeszcze przez chwilę partnerzy nie mieli bladego pojęcia co myśleć. Gdy zaczęli się podnosić na kolana stwierdzili, że to nawet nie bolało. Nick zaśmiał się mimowolnie. Rzeczywistość najwyraźniej nie cierpiała niewiarygodności. Był niemal pewny, że gdyby Judy z nim nie było, spadłby ze znacznie większej wysokości. Tak, przez kaprys losu. Wtem względną ciszę przerwał dźwięk wibracji telefonu.
- O… Martin się zaręczył… – oznajmiła Judy, sprawdzając wiadomość.
- A kto to jest Martin…? – zapytał się Nick, podnosząc się z kolan, wciąż w wielkim szoku.
- Syn siostry szwagra cioci Violi, ze strony ojca – odparła Judy. Nick przetarł czoło, rozmyślając nad jej słowami.
- Pomagasz mi w odnalezieniu mamy i ani trochę nie przeszkadza ci, że nie znam nikogo z twojej rodziny?
- Mnie krewnych nie porwali… – rzuciła, blokując ekran i chowając telefon z powrotem do kieszeni – Swoją drogą, nie widziałam się z nim prawie od dziesięciu lat… Wypadałoby go odwiedzić.
- Tak… Wypadałoby – przyznał Nick, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- No ale gdzie my niby jesteśmy? – powróciła do teraźniejszości Judy, rozglądając się w mroku. Z całą pewnością było to ciemne pomieszczenie, które widzieli na jednej z kamer. Policjanci uwolnili się od liny, a gdy Nick zaczął ją zwijać, Judy wyciągnęła latarkę, by rzucić nieco światła na te sprawę. Strumień latarki odbił się od dziesiątek szklanych wiwariów, stojących w równych rzędach. Policjantka nie była pewna, czy światło pomagało, czy tylko bardziej ją dezorientowało. Opuściła latarkę i na wyczucie zbliżyła się do jednego szklanego sześcioboku. Wewnątrz dostrzegła tylko rośliny.
- Datura stramonium – powiedział Nick, wskazując pazurem na metalową tabliczkę, leżącą tuż pod wiwarium. Chwilę później zapalił latarkę i ruszył dalej, oglądając inne okazy – Rivea corymbosa… Lophophora williamsii… Atropa belladonna…
- Pokrzyk – przerwała partnerowi Judy.
- Co?
- Atropa belladonna to inaczej pokrzyk – Nick uśmiechnął się, kręcąc głową.
- Czy jajogłowych zacznie coś boleć, kiedy zaczną korzystać z oficjalnych nazw?
- Mają tutaj tonę nielegalnego zielska, niezależnie jak je nazwą… Hej, patrz! – zawołał królik Nicka, zauważając coś zaskakującego, gdy przypadkowo oświetlał latarką po pomieszczenie. Lis podszedł szybkim krokiem, zaciekawiony. Judy rzucała strumień światła na tabliczkę pod wiwarium, na którym widniało dobrze jej znane słowo. „Mendicampum holicifius”. Nick podszedł do szyby i wytężając wzrok dostrzegł niewielkie, granatowe kwiaty – Skowyjce! – powiedziała Judy, po czym opuściła latarkę, oparła łokieć o łapę i zakryła pyszczek, rozmyślając – Pamiętasz zdjęcie z konferencji? Była na nim Obłoczek… Myślisz, że ta sprawa ma coś wspólnego z aferą ze skowyjcami?
- Myślę, że to zbyt dużo jak na zbieg okoliczności… – zgodził się Nick. Wtem królicze uszy stanęły dęba, mierząc na lewo – Co? Co jest?
- Na ziemie! – rzuciła cicho Judy, by chwile później schować się za jednym z wiwariów. Na drugim końcu pomieszczenia rozbrzmiał elektroniczny zamek. Z początku policjanci widzieli tylko zieloną kropkę, lecz później strumień pionowego światła wleciał do środka i rozszerzył się szybko. Ciemna sylwetka sięgnęła do ściany i włączając lampy sufitowe rozjaśniły cały pokój. Sylwetka należała do konia. Był stosunkowo niski i krępy, w porównaniu do innych ras, choć zdecydowanie nie był kucykiem. Białe ubranie laboratoryjne zakrywało całe jego ciało, nie licząc jasnobrązowego pyska. Koń rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym podszedł do najbliższego wiwarium i włączył lampy grzewcze. To samo zrobił z następnym, i z następnym, co tylko utwierdziło policjantów w tym, ze ich nie usłyszał. Skulili się za swoimi kryjówkami. Judy ukryła się za wiwarium na samym końcu pomieszczenia, w rogu, otoczona z dwóch stron ścianami. Nick siedział o jeden szklany blok dalej. Tak czy inaczej, jeżeli będą siedzieć cicho, koń nie powinien mieć powodu, by w ogóle znaleźć się przy nich. Słyszeli jak włącza coraz to kolejne lampy, zupełnie bez słowa, lub dźwięku. Albo był już wykończony mechaniczną pracą, albo… Gdy znalazł się przy wiwarium za którym siedział Nick, Judy spojrzała na niego z bezpiecznej pozycji. Patrząc na partnera wskazała na swoje oczy. Gdy koń poszedł dalej, zapalając lampy obok Judy, Nick spojrzał na jego oczy. Brązowe tęczówki okrążały niewielkie, czarne kropki. Tak jak wszyscy, których spotkali, wyjąwszy Sun Kara, został poddany jakiejś odurzającej substancji. Wyglądał jednak na jakiegoś naukowca, czy nie przeszkadzało mu to w pracy? Nie było jednak czasu o tym rozmyślać, gdyż koń zatrzymał się przy Judy. Najwyraźniej coś nie spodobało mu się w roślinach, które tam rosły. Zdjął dach szklanego ekosystemu i wsunął do środka kopyto. Królik skulił się jeszcze bardziej, bojąc się wykrycia. Wtem koń złapał za fragment rośliny i wyrwał ją energicznym ruchem, rozsiewając wokół pyłek. Jedna z łodyżek umarła. Ich opiekun jednak nie wydał się zmartwiony. Ledwo na nią spojrzał, po czym zakrył resztę spokojnie. Z martwą roślinką udał się w stronę wyjścia. Nie był to jednak koniec problemów, bowiem nosek Judy zaczął drżeć złowróżbnie. Poczuła, że coś ją od środka swędzi. Najwyraźniej musiała zaciągnąć trochę pyłku. Nabrała powietrza kilka razy, szykując się na kichniecie, co było w tej sytuacji wielce niefortunne. Nick zobaczył co się święci i z desperacji zaczął machać do partnerki. Przyłożył sobie palec do szubka nosa i nacisnął, niemo każąc jej zrobić to samo. Tuż przed wydaniem głośnego psiknięcia, szybkim ruchem powtórzyła ruch lisa. Poczuła ulgę. Podniosła łapkę i uśmiechem przekonała partnera, że już dobrze. Nick również odetchnął z ulgą, niemal kładąc się na podłodze. Na ich szczęście koń nie usłyszał żadnego z cichych dźwięków, które z siebie wydali. Znalazł się już przy drzwiach, gdzie wyciągnął magnetyczną kartę i przyłożył do klamki. Zielona lampka zapaliła się, a zamek wydał metaliczny dźwięk. W tej chwili do policjantów dotarło, że nie wydostaną się stąd bez takiej karty. Koń już otworzył drzwi i już miał wyjść na zewnątrz, lecz właśnie wtedy Judy momentalnie poczuła ponowną potrzebę by kichnąć i tym razem się nie powstrzymała… Pyłek wyleciał z jej noska, a z ust głośny, przerywający ciszę w pokoju dźwięk. Nick napiął się przerażony, patrząc na partnerkę z jeszcze większym przerażeniem w oczach. Ta natomiast zakryła łapkami pyszczek, nie będąc pewną co dalej. Koń nie zareagował od razu. Spojrzał się przez ramię na pokój, wciąż nie wyrażając żadnych skrajnych emocji. Nie zamykając drzwi, szybkim krokiem ruszył w stronę kąta, w którym ukrywała się policjantka. Królik przylgnął plecami do ściany, słysząc zbliżające się kroki. Nie miała dużo czasu. Co najwyżej kilka sekund. Przyszykowała się do skoku, choć tak naprawdę nie wiedziała w którą stronę. Do góry? Na napastnika? Zanim podjęła decyzję, długi pysk wyjrzał zza szklanego sześcianu i spojrzał się na królika skupionym, przerażającym w tej sytuacji spojrzeniem… I nagle upadł na ziemię. Następną osobą, która Judy zobaczyła był trzymający latarkę Nick, oparty plecami o wiwarium, z łapą na sercu oddychający ciężko.
- Ale się zląkłem… – powiedział na jednym wydechu. Płuca Judy również dały jej znać o ciężkiej pracy, gdy stres rozluźnił jej ciało. Gdy trochę uspokoiła oddech, przyczołgała się do nieprzytomnego konia i sięgając do jego kieszeni wyciągnęła prostokątny kawałek plastiku.
- Przynajmniej mamy kartę! – rzuciła z pocieszającym uśmiechem. Nick odpowiedział jej tym samym, lecz gdy zobaczył, jak sięga po kajdanki, podniósł łapę i zatrzymał ją.
- Nie, nie! Zostaw! – Judy rzuciła mu pytające spojrzenie – Mogą się jeszcze przydać. Spokojnie, załatwię to – zapewnił Nick, zdejmując linę owiniętą wokół ramienia i podchodząc do obezwładnionego konia. Chwycił jego kopyta i łącząc je ze sobą zaczął zaplątywać skomplikowany węzeł. Judy parsknęła, mrużąc oczy i oddaliła się w stronę drzwi, ironicznie mamrocząc pod nosem.
- Szpaner… – Nick tylko uśmiechnął się na te słowa.
- A wracając do twojej rodziny… – zmienił temat – Zastanawiałem się nad tą wiadomością, którą otrzymałaś. Ślub pełen takich małych słodzików… To musi naprawdę ciekawie wyglądać.
- Raczej tego nie uświadczysz, jak dalej będziesz używał tego słowa – odparła Judy, gdy znalazła się pod drzwiami. Nick wówczas skończył już zawiązywać kajdanki. Wstał i ruszył śladem królika, wsuwając łapy do kieszeni.
- Ale gdybym był królikiem, nie mielibyście nic przeciwko?
- W ustach większych ssaków brzmi to nieco inaczej.
- Słuchaj, Karotko, lekcja historii. „Słodziak”, to słowo wymyślone przez drapieżników, mające na celu obrazić waszych przodków. Używając go między sobą pokazujecie nam, że tak jest fajnie. A skoro tak nie jest fajnie, to przestańcie to robić.
- Brzmisz jak mój trener w-fu, z podstawówki… – rzuciła, przykładając kartę do zamka.
- Serio? Zatem to tylko kolejna osoba, którą muszę poznać – Judy nacisnęła na klamkę i pociągnęła wysokie drzwi, podczas gdy Nick zgasił światło. Nawet mimo zapalonych lamp grzewczych, nieprzytomnego konia nie dało się dostrzec. Królik wysunął łepek na zewnątrz, a lis wyjrzał spomiędzy jego uszu. Ich oczom ukazał się korytarz. Jeden z tych, które widzieli na kamerach. Wtem usłyszeli coś z lewej strony. Szybko schowali się do środka i zamknęli drzwi. Zbliżające się kroki, bez wątpienia należące do dwóch ssaków, stawały się coraz głośniejsze. Nic jednak poza nimi nie było słychać. Nikt nic nie mówił. Na szczęście, gdy tylko odgłosy znalazły się na linii drzwi, zaczęły się oddalać. Można było strzelać, że to tylko patrolujący teren ochroniarze. Gdy Judy była pewna, że sobie poszli, ponownie wyjrzała na zewnątrz. Widząc następne drzwi, w niedalekiej odległości, w przeciwległej ścianie, podbiegła w ich kierunku, a Nick ruszył za nią. Zanim jednak pokonał korytarz, spostrzegł coś na ścianie. Czerwony przycisk, a nad nim czerwona lampa alarmowa.
- Hej! Mają tu alarm! – powiedział do Judy zaskoczony, gdy ta przejeżdżała kartą po klamce.
- Ale chyba nie myślisz, że zawiadamia policję w razie włamania?
- Nie, ale to już naprawdę przesada. Czegokolwiek szukamy, Karotka, jestem pewny, że tutaj się tego dowiemy – królik kiwnął głową, zgadzając się, po czym pociągnął za drzwi. Policjanci szybko wślizgnęli się do środka, a ich oczom ukazało się laboratorium chemiczne. Tutaj najwyraźniej produkowano i przetwarzano wszystkie substancje, otrzymywane z hodowanych roślin. Było tu mnóstwo sprzętu, od niezbędnego, po zupełnie przez policjantów nierozpoznawalnego. Zanim jednak podeszli oni bliżej stołów, by bliżej się wszystkiemu przyjrzeć, ich uwagę przykuło coś ciekawszego. Po prawej stronie pomieszczenia mieściły się szklane drzwi, prowadzące do pokoju medycznego. Widząc w głębi niego włączony komputer, Judy ruszyła w jego kierunku. Gdy jednak weszła do środka, zatrzymało ją coś jeszcze bardziej… Przerażającego.
- Przypomina ci to coś? – zagadał Nick, patrząc na różnoraki sprzęt do badania pacjentów, jak i ślady pazurów na ziemi…
- Aż za bardzo… – odparł królik. Potrząsając łebkiem, Judy ponownie zaczęła iść do komputera. Biurko, na którym stał, stanowiło chyba jakieś prywatne miejsce doktora, gdyż nie znajdowały się tu żadne przyrządy medyczne, obok stała lodówka i mikrofala, a tuż przy klawiaturze miska, napełniona płatkami owsianymi. Gdy Judy usiadła na fotelu, Nick podniósł dopiero co otwarty karton z mlekiem.
- Nowa polityka żywieniowa! Najwyraźniej wyszła już poza komisariat – zażartował. Judy rzuciła mu delikatny uśmiech, bardziej zaciekawiona zawartością komputera, po czym ruchem myszki wyłączyła wygaszacz. Widząc otwarty plik tekstowy, przejechała nieco w dół, oględnie rzucając okiem na tekst.
- Masa reakcji, wniosków, nazw i symboli, których nawet nie rozumiem… – skomentowała, gdy Nick oparł się o biurko obok, patrząc na ekran. Judy schowała okno z zapiskami laboratoryjnymi do paska, przez co połowę ekranu zajęło nagle zdjęcie Gu Ye, bez okularów – Wow! – powiedziała, nieco odchylając się do tyłu – W innych okolicznościach, to nawet by się przestraszyła… – zdjęcie było niczym innym, jak fotografią zatrzymanego. Obok niego widoczne były dane osobowe – Wygląda na to, że twój sąsiad jednak miał założoną teczkę.
- Ale dlaczego niczego nie znaleźliśmy w bazie danych? – spytał się Nick. Judy zjechała nieco w dół, omijając listę zarzutów, dowodów, znanych kontaktów i uwikłań… Aż w końcu doszła do najświeższych informacji.
- No, cóż… Tak jak podejrzewałam, został objęty programem ochrony świadków – policjanci przybliżyli się do ekranu, wczytując się w tekst – Ponad dwadzieścia lat temu skontaktował się z policją, proponując wydanie Yi Zhi. Dostał status świadka koronnego i właściwie… Wygląda na to, że to dzięki jego zeznaniom i informacją organizacja przestępcza z Las Padas upadła. Tylko… – przerwała Judy, odsuwając się od komputera i patrząc partnerowi w oczy – Kto mógł położyć łapy na tych informacjach? – Nick wzruszył ramionami.
- Nielegalnie? Każdy ze środkami, komu by na tym zależało. Ale na pewno nie dali tego nikomu za piękne oczy – Judy, wciąż zaskoczona, wróciła do czytania – A więc Gu-bon musiał wkurzyć sporo osób… W tym Sun Kara. Jakieś pomysły, co miałoby ich łączyć? Wydział Ochrony Świadków powinien trzymać Gu-bona z dala od jego dawnych towarzyszy.
- Zapewne… Ale akta Sun Kara też tu są – powiedziała Judy, pokazując dokładnie te same informacje, które widzieli na komisariacie przed południem. Wgłębiając się dalej, Judy znajdowała coraz to nowe akta, coraz to nowych osób. Każda z nich była kiedyś podwładnym Yi Zhi. Każdą z nich widzieli. Dokładnie przed chwilą. Okazało się, że cały personel ochrony to po prostu dawni członkowie zorganizowanej grupy przestępczej z Las Padas. Nawet znokautowany przed chwilą koń był nikim innych, jak zbirem z dyplomem.
- Czyli że mamy tutaj do czynienia z upadłym gangiem, który poza kradzieżą zatajonych informacji zajmuje się badaniami nad działaniem trujących substancji? – powiedział Nick, starając się wszystko ogarnąć w jednym zdaniu. Brzmiało to jednak wyjątkowo nieprawdopodobnie – Ale po co? I kto tym kieruje? Z kim rozmawiał Sun Kar i kto miałby takie możliwości, by to wszystko zorganizować?
- Yi Zhi? – odpowiedziała Judy niepewnie. Nick ściągnął brwi, nie usatysfakcjonowany odpowiedzią. Był to po prostu strzał w pierwsze prawdopodobieństwo. Nie można jednak było tego wykluczyć.
- Możliwe… – odpowiedział, gdy nagle usłyszał jakiś hałas, przychodzący od drzwi. Wyprostował się i spojrzał w tamtym kierunku, skonsternowany – Postaraj się wyszukać nad czym tutaj pracują… – szepnął do partnerki, po czym w kilku cichych susach znalazł się przy drzwiach i przyłożył do nich ucho. Judy w tym czasie schowała akta przestępców do paska i zaczęła szukać czegoś na pulpicie. Pootwierała losowo kilka plików, aż w końcu natrafiła na jeden tekstowy, zatytułowany „Raporty”. Gdy zobaczyła zawartość, prawie podskoczyła w fotelu. To było dokładnie to, czego potrzebowali – Znalazłam ogólnikowe raporty! – zawołała do partnera, który gestem dał jej znać, że jej słucha. Raporty, które znalazła Judy, nie były wypełnione medycznymi, czy chemicznymi zwrotami. Nawet dziecko mogłoby się jako tako połapać w ich sensie. Najwyraźniej były wysyłane komuś, kto sam nie był wykształcony w tych dziedzinach. Judy stawiała, że komuś wyżej. Otwierając jeden ze świeższych plików, zaczęła szybko czytać, a najważniejsze informację przekazywała dalej – Wygląda na to, że pracują tutaj nad specyfikiem, mającym wyciszyć ssaki… Pozbawić je wielu naturalnych instynktów i potrzeb. Nie takich, jak jedzenie i picie. Mowa tu raczej o zachowaniach i odruchach, jak agresja, czy ekscytacja.
- Patrząc na tutejszy personel, chyba im się udało.
- Zgadza się – przytaknęła Judy – Ostatnie raporty mówią głównie o sukcesach. Obecnie największy ich problem stanowi znalezienie… Emulgatora. Słuchaj! Ich środek w swojej czystej postaci jest zabójczy. Nic dziwnego, skoro jest sporządzany na bazie pokrzyku. Może zostać przyjęty tylko w postaci roztworzonej, lecz nie miesza się skutecznie z żadną substancją… Hmm… Orzesz w dżem marchewkowy!
- Co jest?
- Słuchaj, ta ich mikstura wyciszająca nie tylko wyłącza funkcje mózgowe odpowiedzialne za radość i smutek, lecz także za samokontrolę. Nie działa od razu, jest… Włączana. Została przyrządzona na bazie… Wielu skomplikowanych badań neurologicznych, przez co osoba nią zatruta odczuje skutki tylko po usłyszeniu konkretnego sygnału werbalnego, od konkretnej osoby. Tym samym stając się zupełnie bezbronną na jej sugestię.
- Brzmi jak dobra podwalina na scenariusz do komiksu…
- Ale to prawda!
- Czekaj, czekaj… Pamiętasz tego piżmowoła? Miał słuchawkę w uchu! A profesor Nuss? Zanim mu odbiło, ktoś do niego zadzwonił!
- Pewnie wtedy im podano… Hasło uaktywniające. Czy raczej wyłączające… A propo profesora, wygląda na to, że nie miał o niczym pojęcia. Wszystkie wyniki badań były mu przesyłane, z ominięciem nieprzyjemnych szczegółów. Pracował jako… Nieświadomy konsultant. Mimo że to jego wiedza trzymała ten projekt w ruchu.
- Leki uspokajające i antydepresyjne… Aż w końcu go dopadli. Ale skoro prowadzili tu badania, to na kim? Masz tam informacje o… Ochotnikach? – spytał się Nick, ponownie przykładając ucho do drzwi. Wydawało mu się, że coś w oddali słyszy. Ale może tylko mu się wydawało…
- W wielu wątkach pojawia się wzmianka o „pacjencie x”. Profesor też o nim wspominał. Jeżeli się nie mylę, jest z nimi od początku… Nie prowadzili badaniach na innych obiektach, nie osobiście. Wszystkie niebezpieczne testy przeprowadzał kto inny, gdzie indziej, na kimś innym. Pewnie nie chcieli zwracać na siebie większej uwagi, więc utrzymywali własne działania w niewielkiej skali. Hmmm… Mimo to, sporo przeszedł.
- Tak, widzę – odparł Nick, rzucając okiem na podrapaną pazurami podłogę – Jeżeli faktycznie jest „ochotnikiem”, to musi bardzo siebie nie lubić.
- Z tego, co tutaj pisze, pacjent x jest w tym ośrodku! Przebywa w czymś, co opisują jako „Cela”. Na końcu korytarza, w lewo.
- To pewnie te szklane drzwi, które widzieliśmy – powiedział Nick, przywołując obrazy z kamer. Ciche kroki przeszły pod drzwiami. Od prawej do lewej. Gdy zaczęły się oddalać, lis odetchnął z ulga.
- Nick…? – zawołała Judy drżącym głosem, który ledwo przeszedł przez jej gardło.
- Tak? – powiedział lis, patrząc na partnerkę spokojnie, wciąż mając w głowie patrolujących ochroniarzy.
- To lisica… – przytłaczająca cisza opanowała myśli Nicka z sekundy na sekundę. Tak jakby ogromny las, pełen głośnych zwierząt i szeleszczących liści, poprzez działanie jednego słowa nagle zniknął, zamieniając się w pustą równinę, na której nawet wiatr przelatywał bezdźwięcznie, nie mając się od czego odbić. Było to niezwykle intensywne uczucie, mimo że trwało zaledwie sekundę. Zaraz potem pojawiły się szepty. Najpierw kilka, potem coraz więcej. Z każdą chwilą nabierały na silne, stając się coraz głośniejsze. Pytania, rozważania, wątpliwości, myśli… W końcu umysł Nicka był pełen tysięcy głosów, wrzeszczących na raz co innego. To wszystko przez to jedno słowo. „Lisica”. Czy to ona? Czy to możliwe? Po tylu latach bez żadnej informacji wreszcie… Jest? Tutaj? Nick otworzył pysk, lecz nie wiedział, co powiedzieć. Wodził wzrokiem po podłodze, nie wiedząc, gdzie spojrzeć. Jego uszy położyły się, tracąc wszelką siłę, tak jak prawie cały on. Nie spodziewał się, że ta informacja będzie taka… Ciężka. Trwało to jednak zaledwie kilka sekund. Gdy już uciszył myśli i wiedział co robić, jego ciało zaczęło działać jak mechanizm. Judy od razu to wyczuła. Wiedziała, co musiał zrobić. I tak czekał wystarczająco długo. Podbiegła szybko do drzwi i przejechała kartą po zamku. Nick pociągnął delikatnie za klamkę, wyglądając na korytarz. Nie zobaczył, ani nie usłyszał niczego. W miarę szybko, lecz wciąż cicho wyszedł na zewnątrz, i skręcił w lewo. Judy podążyła jego śladem. Kilkanaście metrów dalej, natknęli się na dziesięciostopniowe schodki w dół. Gdy po nich zeszli, korytarz skręcał w prawo. Policjanci przylgnęli do ściany i zbliżyli się do krawędzi, nasłuchując. Nic jednak nie przykuło ich uwagi, więc delikatnie wyjrzeli. Powietrze opuściły płuca Nicka, gdy zobaczył ścianę i drzwi, wykonane z inteligentnego szkła. Wyszedł zza rogu, z początku szybko, lecz im bliżej był, tym bardziej zwalniał, aż w końcu się zatrzymał. To tyle? Historia zakończona? Wreszcie ją odnalazł? Wtem poczuł jak coś drażni jego łokieć. Spojrzał za siebie, w dół i dostrzegł Judy, wciskającą mu kartę magnetyczną. Zapewne bardzo tego chciała, lecz nie potrafiła się uśmiechnąć. Sama nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Nick wziął kartę i spojrzał na nią, a następnie na drzwi. Wziął głęboki oddech i kilkoma pozornie stanowczymi krokami podszedł do klamki. Jeszcze raz spojrzał na kartę, by następnie zbliżyć ją do czytnika… Lecz nie na tyle blisko, by otworzyć. Jego łapy wyraźnie się trzęsły. Gdy to dostrzegł dotarło do niego, jak bardzo się boi. Co tam zobaczy? Przełknął ślinę, starając się jakoś powrócić na ziemie. Ponownie nabrał powietrza i starał się nie myśleć o tym, co nadejdzie, gdy szybkim ruchem przejechał po klamce. Szkło momentalnie przeszło ze stanu mętnego, do zupełnie przeźroczystego, ujawniając wszystko, co było za nim. A była tam cela. Nie taka sama cela, jak w więzieniu publicznym, albo w areszcie policyjnym. Na próżno było tu szukać zniszczonych ścian, starej pryczy i brudnej umywalki. Za miast tego, pomieszczenie było sterylnie wręcz czyste, z białymi ścianami, łóżkiem, wyglądającym na nowe, stołem i krzesłem… Mieścił się tu nawet telewizor, mimo że nie podłączony do anteny, to z odtwarzaczem, oraz półka z książkami. Nie ulegało jednak wątpliwości, że była to cela. Ze względu na prowadzone tu badania, przetrzymywany musiał zostać przy zdrowych zmysłach, lecz wciąż było to małe pomieszczenie, z klamką jedynie od zewnątrz i szparą, przez którą można podawać różne rzeczy bez otwierania drzwi. Tak, była to cela. A osoba w niej siedząca, była więźniem. Trzymana w pomieszczeniu, ubrana w prosta niebieską koszulę i proste niebieskie spodnie lisica, siedziała przy stole, choć tylko przez sekundkę. Gdy tylko usłyszała dźwięk otwierającego się zamka, wstała z miejsca i podeszła na środek pokoju, patrząc na drzwi. Nie ze strachu. Na jej pysku malowało się raczej zmęczenie i ukrywany gniew. Strach zdążył z niej wypłynąć, na przestrzeni lat. Gdy jednak za szklanymi drzwiami nie zobaczyła ubranego w biel konia, otoczonego przez ochroniarzy, gniew jakby ją opuścił. Zastąpiło go zdziwienie. Zobaczyła dwie osoby w mundurach policyjnych. Co to mogło oznaczać? Przez zmęczenie nie potrafiła dobrze tego rozpatrzeć. Nie potrafiła rozbudzić w sobie dawno zapomnianej… Nadziei… Gdy jeden z funkcjonariuszy pociągnął za klamkę, zrobiła odruchowy krok w tył. Dopiero wówczas zorientowała się kim jest ten wyższy, który powoli, najwyraźniej będąc pod wpływem niezwykle silnych emocji, wszedł do celi jako pierwszy. Był lisem. Z początku to tylko namieszało przetrzymywanej w głowie. Lis? W policji? Gdy jednak spojrzała mu w jego zielone oczy, jakiś obraz zaczął wyłaniać się z ciemnych głębi jej umysłu. Z bardzo odległej pamięci, którą przestała już na co dzień rozpatrywać. Lis podszedł jeszcze bliżej, a ona się nie wycofała. Coś jej nie pozwalało. Wydawało się jej, że on ją… Zna?
- Mamo…? – gdy lisica usłyszała te słowa, przez jej sierść przeszedł unieruchamiający dreszcz. Obraz nagle wyłonił jej się w pełni. To przecież był on! To przecież jego oczy…! Nie! Nie chciała już myśleć! Gdy łzy zgromadzone przez te wszystkie lata, przez które już nie płakała wypłynęły jej z oczu, chwyciła swojego syna i przytuliła z całej siły, tak jakby obawiała się, że zaraz gdzieś zniknie.
- Nick! – zawołała, wciskając swój łeb w jego ramię – O Boże! Nick! To naprawdę ty! – radość wewnątrz Nicka była zbyt duża, by mógł ją tam utrzymać. Starał się ją wyrazić śmiechem, lecz nie powstrzymało to łez. Od czubków jego szpiczastych uszu, po zakończenie jego puszystej kity, wypełniała go wyłącznie radość. Judy natomiast patrzyła na to wszystko z boku, z łapami skrzyżowanymi z tyłu ciała, uśmiechnięta od ucha do ucha. Była to jedna z tych chwil, które zapamięta do końca życia. Chyba najlepsza chwila spośród tych, w których była z Nickiem. Pierwsza, w której widziała jego łzy. Do tej pory nie wiedziała nawet, że jest do tego zdolny. Przyglądając się spotkanej właśnie lisicy, Judy stwierdziła, że jest ona młoda. Pomimo upływu dwudziestu lat, nie wspominając o testach, którym ją tu poddawano, wciąż wyglądała dość młodo. Kilka lat młodziej od rodziców Judy. Nie było się jednak co dziwić. Z tego co policjantka pamiętała, Hannah urodziła Nicka w wieku około osiemnastu lat.
- Spokojnie mamo – odezwał się w końcu Nick – Wyciągniemy cię stąd.
- Nick… – powiedziała lisica przez łzy, patrząc synowi w oczy, jednak wciąż trzymając jego ramiona – Jak ty mnie w ogóle znalazłeś… Co to za ubranie? – spytała się patrząc w dół, jednocześnie przecierając jedną łapą oczy – Wstąpiłeś do policji? – Nick otworzył pysk, chcąc coś powiedzieć, ale radosny śmiech odebrał mu głos. Nabrał powietrza i spróbował ponownie.
- Tak… – powiedział, znowu zanosząc się śmiechem i poprawiając krawat – Jako pierwszy lis na służbie – Hannah uśmiechnęła się oszołomiona, a sierść na jej policzku nasiąkła nowymi łzami. Nie mogła uwierzyć, że jej przy tym nie było…
- Naprawdę…? – patrząc na to wszystko Judy również nie potrafiła się powstrzymać. Łzy wypełniły jej oczy, po czym królik parsknął radosnym śmiechem. Lisica spojrzała na nią przez ramię syna, przypominając sobie o jej istnieniu, podczas gdy Nick podszedł powoli do partnerki i stanął przy jej boku – A to kto? – spytała się Hannah, zaciekawiona.
- To Karo… – zaczął, lecz przerwał pojedynczym śmiechem. Tak często nazywał ją „Karotką”, że dla niego było to jak jej imię – Znaczy się… Judy… To jest Judy. Moja partnerka i przyjaciółka. Gdyby nie ona, nigdy bym cię nie znalazł.
- To przyjmują już nawet króliki? – Judy doskonale wiedziała, że lisicy uciekło blisko dwadzieścia lat życia, więc się nawet przez myśl jej nie przeszło by się zdenerwować. Lecz, mimo wszystko, poczuła lekkie ukłucie…
- Przyjęli mnie wcześniej, jakby na to nie patrzeć… – powiedziała jakby do siebie, przez zaciśnięte zęby. Zanim jednak zdążyła wykonać jakiś gest, podać łapkę, albo zapytać o samopoczucie, zobaczyła jak lisica klęka przed nią i mocno przyciska do siebie. Judy, mimo że nieco zaskoczona, odwzajemniła uścisk.
- Dziękuję… – usłyszała cichy szept. Cóż, mama Nicka była albo bardziej otwarta niż on, albo tak bardzo brakowało jej kontaktu z inną osobą, albo była tak bardzo wdzięczna za ratunek i spotkanie z synem. Nie wykluczone, że wszystko na raz. Policjantka zamknęła oczy i dała się porwać otaczającemu ją, ciepłemu uczuciu. Nawet nie wiedziała, jak bardzo jej tego brakowało. Przez chwilę obawiała się, że udusi swoich rodziców, jak przytuli ich przy następnym spotkaniu. Chwila ta mogłaby trwać w nieskończoność, lecz, jak wiadomo, życie potrafi dać w kość. Czerwone światła znajdujące się gdzieniegdzie pod sufitem, rozbłysły nagle czerwonym blaskiem. Syreny alarmowe zaczęły wyć, dając intruzom bardzo złe wieści. Hannah podniosła się z kolan, rozglądając się z przerażeniem. W tej sytuacji nie można było się jej dziwić. Zdążyła już uwierzyć, że wszystko będzie dobrze. Judy spojrzała się na Nicka skonsternowana.
- Znaleźli tego konia! – Nick przytaknął, a na jego pysku zagościł tajemniczo uśmiech.
- Nie martw się. Zostawiłem naszemu dobremu znajomemu jeszcze jedno zadanie – lis wyciągnął krótkofalówkę i nacisnął guzik – Conratcie? Zlokalizowałeś generator? – w odpowiedzi usłyszał jednak tylko trzaski, przez co na sekundę stracił swój charakterystyczny uśmieszek.
- Tak – odpowiedział szczurzy głos między trzaskami, przywracając Nickowi pewność siebie.
- Zrób mi ta przyjemność i stwórz dzieciom nastrój do snu! – z urządzenia znowu wyłoniły się głównie trzaski, a pośród nich jedno słowo.
- Co!? – Nick przewrócił oczami z niedowierzania.
- Zgaś światła! – wrzasnął. Najwyraźniej jednak podziałało, gdyż niecałą sekundę później wszystkie światła, nie licząc tych alarmowych, zgasły, sprawiając że wszędzie zapanowała relatywna ciemność.
- Przez ten specyfik nie mogą widzieć w ciemnościach! Przygotowałeś się!
- Znasz mnie, Karotka, zawsze staram się mieć wszystko zawczasu…
- Jak ją nazwałeś? – przerwała synowi Hannah, z cichą pretensją.
- Hę? – spytała się Judy, nie wiedząc o co lisicy chodzi.
- Oj, mamo! To tylko takie…
- Nick, rozmawialiśmy o tym! Nie można używać określeń…
- Ćśśś! – uciszyła wszystkich Judy, przykładając palec do pyszczka. W takiej sytuacji nie trudno było się domyśleć, że ktoś w końcu przyjdzie sprawdzić co z więźniem. Ta chwila najwyraźniej nadeszła. Policjantka w kilku skokach znalazła się przy rogu korytarza, przytulając się do ściany. Machnęła łapką lisa, karząc im za sobą podążać, co też one zrobiły. Alarm ucichł, mimo że czerwone światła wciąż kręciły się wokół własnej osi, nadając pomieszczeniu specyficznego klimatu. Wciąż było ciemno. Światła sprawiały jedynie, że mrok był bardziej czerwony. Niedługo później wszyscy usłyszeli czyjeś kroki od strony korytarza. Należały do co najmniej dwóch osób, które po chwili się zatrzymały, zdaje się u szczytu schodów. Nick i Judy wiedzieli, że z tego miejsca nie było drogi ucieczki. Jedyną szansę stanowiło ominięcie półślepych ochroniarzy. Wtem chrapliwy, cichy głos przerwał ciszę.
- Zdaje mi się, że roznosi się tu jakiś wyjątkowo ohydny fetor… – ciężkie kroki jednego, dużego ssaka rozbrzmiały na schodach. Judy i Nick, a także na nieszczęście Hannah, poznali właściciela tego głosu. Sun Kar, niewątpliwie.
- Nic nie widzimy – zameldował jeden z głosów z tyłu, nienaturalnie spokojnie.
- Cicho tam! – ryknął tygrys, unosząc się w gniewie, na który stworzony w tym laboratorium środek nie pozwalał – Ja widzę doskonale… – Nick i Judy od dawna podejrzewali, że tygrys nie był poddany działaniu substancji, tak samo jak Gu Ye. Najwyraźniej byli nieco wyżej w hierarchii – I czuję zapach… – dodał Sun, podchodząc coraz bliżej ściany, najwyraźniej starając się wzbudzić w intruzach strach – Zapach dwóch nędznych parodii glin. Tchórzliwego liska i… Słodkiego króliczka. Obiecuję wam, że to ostatni raz, kiedy wchodzicie mi w… – nie zdołał jednak dokończyć ostatniego zdania, gdyż Judy postanowiła go zaskoczyć, atakując jako pierwsza. Wyskakując zza rogu leciała w kierunku jego pyska, chcąc jednym, mocnym kopnięciem wyeliminować go z gry. Skok był na tyle błyskawiczny, że nawet Nick ledwo go dostrzegł, mimo że stał tuż za nią, a pomimo to nie zadziałał. Tygrys zasłonił pysk potężną łapą i nie tyle zablokował, co pozwolił Judy ześlizgnąć się z niej na lewo, gdzie nie mogła już go trafić, by następnie prawą łapą uderzyć ją z całej siły w brzuch. Królik przeleciał przez całą szerokość korytarza i uderzył boleśnie barkiem w ścianę. Policjantka nie straciła przytomności, ale nie mogła się podnieść. Cios kompletnie odebrał jej dech
- Karotka! – zawołał Nick, lecz zanim zdążył wykonać jakiś ruch, Sun Kar zastąpił mu drogę, warcząc wściekle i wysuwając pazury. Od ostatniego ich spotkania niewiele się zmieniło. Był od lisa o trzy rozmiary wyższy, zapewne także tyle samo razy silniejszy. Podczas gdy tygrys powoli nadchodził, Nick zasłaniając swoją matkę zaczął się cofać do tyłu. Starał się chronić Hannah za wszelką cenę, przez co miał ograniczone pole ruchu. Czegokolwiek by nie zrobił, mógłby ją odsłonić i narazić na krzywdę.
- Miej świadomość, że pożałujesz każdej sekundy, którą spędziłeś w tym budynku. Zadbam o to osobiście… – gdy Hannah i Nick znaleźli się już przy szklanej ścianie celi i wydawało się, że nie ma gdzie się udać, a lis już zaciskał pięść, by wykorzystać jedyną szansę jaką ma, do akcji wkroczyła Judy. Zupełnie niespodziewanie wskoczyła tygrysowi na kark i wycelowała w niego telefonem, starając się trafić w oczy.
- Samostrzał! – krzyknęła zaciskając powieki, gdy mocny flesz aparatu błysnął jej i Sun Karowi prosto w twarz. Tygrys nie był na to przygotowany, ani nie zdążył w porę zareagować. Zawył przerażony, gdy białe światło pozbawiło go wzroku, łapiąc się jednocześnie za oczy i kiwając na różne kierunki. Chwilę później poczuł mocne kopnięcie w plecy, które pchnęło go prosto w otwarte wejście do celi. Sun Kar zdołał jeszcze uderzyć głową w stalową framugę, zanim upadł na ziemię, a Nick szybko zamknął za nim drzwi. Gdy zamek się zatrzasnął, szkło automatycznie zmatowiało, prawie zupełnie zasłaniając wnętrze.
- Dobra! To musisz wrzucić do sieci! – zawołał Nick.
- Masz moje słowo! Biegiem! – odparła, wskazując łapę w stronę korytarza i ruszając w jego stronę. Nick złapał mamę za łapę i pociągnął za sobą, podążając za Judy. W trójkę skręcili w lewo i wbiegli po schodach, gdzie dwójka ochroniarzy, irbis i goral, stała obok siebie, patrząc na wprost tępo. Judy staranowała ramieniem gorala, a Nick irbisa. Obydwaj wyjątkowo łatwo stracili równowagę i upadli na tyłki, pozostawiając intruzom wolne przejście. Judy, Nick i Hannah biegli przed siebie wiedząc, że mają tylko jedną szansę. Muszą dostać się do windy. Innej drogi na górę nie było. Nie, odkąd szczury Conrata przegryzły linę. Na szczęście, trójka uciekinierów nie napotkała nikogo na swojej drodze, gdy dostrzegli stalowe drzwi, choć często słyszeli jakieś hałasy. Najwyraźniej ochroniarze zupełnie nie mogli się odnaleźć… Biegnąca z przodu Judy odwróciła się do Nicka i wyciągnęła łapę.
- Karta! – krzyknęła. Lis sięgnął do kieszeni i podał partnerce żądany przedmiot. Gdy już znaleźli się przy drzwiach od windy, Judy od razu przejechała kartą po panelu, ściągając ją na dół.
- Więc… Nick? – zagadała Hannah, starając się jakoś wykorzystać chwilę oczekiwania – Ty zawsze czekasz, aż partnerka uratuje ci skórę, czy to był odosobniony przypadek? – Judy spojrzała na lisicę, zaszokowana jej słowami. Czegoś takiego… W ogóle się nie spodziewała. Wyraz pyska Hannah był natomiast dziwnie znajomy. Zdobił go taki charakterystyczny, szczwany uśmieszek, który widziała już tyle razy. Reakcja Nicka też nie była spodziewana. Lis parsknął śmiechem, najwyraźniej rozbawiony i ani trochę nie urażony. Pokręcił głową i pomasował czoło, tak jakby coś rozpamiętywał.
- Heh… Właściwie, zdarza mi się to częściej, niż rzadziej – przyznał, patrząc mamie prosto w oczy. Oboje zaśmiali się łagodnie, po czym Nick, biorąc głęboki wdech, dodał na koniec – Cieszę się, że zachowałaś swoje poczucie humoru – uśmiech sam wepchał się na pyszczek Judy, gdy zrozumiała całą sytuację. Sarkastyczne poczucie humoru… A więc to po niej lis to ma. Wracając na ziemie, policjantka wyciągnęła z kieszeni komórkę. Wsparcie bardzo by im się teraz przydało. Gdy jednak ją włączyła, okazało się że nie ma absolutnie żadnego zasięgu.
- Ehh…. Nie mogę skontaktować się z Pazurianem – oznajmiła.
- Ledwo kontaktowałem się z Conratem, który stoi przecież na górze. Będzie trzeba wyjechać z tych katakumb i spróbować na górze… – stwierdził Nick, rozmyślając nad sytuacją. Niby znaleźli jego mamę, ale byli wciąż tak daleko od końca. Tyle rzeczy mogło się nie udać. Mogli wyjechać na górę, ale co dalej? W samym budynku było sześcioro ochroniarzy, plus czterech na zewnątrz. Może i byli ślepi, co nie znaczy, że nie stanowili zagrożenia. Włączając jeszcze tych, którzy byli tutaj, łącznie z Sun Karem, którzy w każdej chwili mogli rozpocząć pościg. A co jeśli mieli jakiś awaryjny system oświetlenia, o którym nie wiedzieli? Co jeśli zatrzymają windę, z nimi w środku? A co jeśli na górze mają jeszcze jakieś dodatkowe zabezpieczenia? Kraty zamykające drzwi? Pancerne szyby? Wszystkiego było zdecydowanie zbyt wiele, by zostawić to w rękach szczęścia. Nawet tak wielkiego szczęścia, jakie miała Judy. Musieli załatwić sobie zabezpieczenie. Nick spojrzał na zawieszoną obok windy centralę alarmową i nagle coś go oświeciło.
- Czekaj, czekaj! Mam pomysł! – powiedział, otwierając skrzynkę i oglądając uważnie zawartość.
- Co robisz? – spytała się Judy.
- Ściągam kawalerię!
- Naprawdę myślisz że założyli sobie tutaj policyjny system alarmowy? – Nick zaczął gmerać w okablowaniu, sprawdzając dokładnie przeznaczenie każdej części.
- Policyjny może nie, ale za to własny, wewnętrzny. System alarmowy zawsze wysyła sygnał radiowy, gdy coś wykryje. Wystarczy zatem, że zmienię jego częstotliwość na policyjną, którą oczywiście doskonale znamy, by wysłać zawiadomienie na komisariat…
- Od kiedy jesteś inżynierem!? – spytała się Judy, zadziwiona niedorzecznością tego pomysłu.
- A ty od jak dawna prowadzisz pociągi? – odparł z uśmiechem. Judy odpowiedziała tym samym, nie mogąc się nie zgodzić – Słuchaj, trochę to zajmie, więc będziecie musiały wsiąść do windy beze mnie. Jak tylko skończę…
- Nick, nie zostawię cię! – przerwała mu partnerka stanowczo. Nick przerwał majstrowanie w skrzynce i przykucnął, zrównując się z Judy i kładąc łapę na jej ramieniu.
- Karotka, zrobiłaś tak wiele tylko po to, bym odnalazł swoją mamę, że aż wstyd mi prosić. Ale jeżeli coś jej się stanie, to wszystko straci jakikolwiek sens. Zaprowadź ją w bezpieczne miejsce! Proszę cię! – Judy patrzyła przez chwilę na partnera, podczas gdy jej serce waliło z siłą kościelnego dzwonu. Nie chciała go zostawiać. Nie chciała go narażać. Lecz czuła, że jeżeli nie zrobi tego, o co ją prosi, to naprawdę go zostawi. Zacisnęła łapki i pewnie przytaknęła, zgadzając się.
- Nick! – zaprotestowała Hannah, gdy drzwi od windy się otworzyły.
- Mamo, przeszedłem tak długą drogę do tego miejsca, że naprawdę nie zamierzam się teraz poddać! Zrobię wszystko, byśmy się jeszcze zobaczyli – powiedział Nick, przerywając wszelkie kolejne protesty mamy i jednym ramieniem przycisnął ją do siebie, nie za mocno, by nie wyglądało to na pożegnanie.
- Nick… – powiedziała, gdy Judy delikatnie złapała jej łapę.
- Niech się pani nie martwi. To naprawdę szczwany lis – policjantka pociągnęła lisicę w stronę windy, a ta, mimo że się nie opierała, wciąż nie mogła oderwać oczu od syna. Nick spojrzał na nie obie ostatni raz, a gdy drzwi zaczęły się zamykać, uśmiechnął się na swój charakterystyczny sposób i puścił im oko, zapewniając że wszystko ma pod kontrolą. Gdy winda odjechała na górę, Nick pomyślał o tym, co powiedział Judy. Że chciał by odprowadziła jego mamę, bo to wszystko robili przecież by ją uwolnić. Nie była to do końca prawda. Chciał by zarówno jego mama była bezpieczna, jak i sama Judy. Dwie kobiety, które znaczyły w jego życiu najwięcej. Można by myśleć, że wszystko to działo się ze względu na Nicka. To jego mamę porwali i to jemu chciała pomóc Judy. Lecz tak naprawdę, chodziło o nie dwie. O jego bliskich. Gdyby teraz coś im się stało, to wszystko po prostu straciłoby sens…

andrzej_goscicki

Niezręczna cisza panowała w windzie, od momentu ruszenia w górę. Przypominając sobie długość drogi po linie w dół, podróż nie powinna zabrać dużo czasu. Zwłaszcza biorąc pod uwagę znacznie większą szybkość windy. Jednakże przez wspomnianą ciszę wydawało się, że Judy i Hannah siedzą w niej od przeszło godziny. Nie chodziło jednak o to, że żaden dźwięk nie rozchodził się w małym pomieszczeniu, o nie! Gdy tylko drzwi się zamknęły, pasażerowie zostali uraczeni elektronicznie przerobioną melodią z jednego z hitów Beaglesów. Z początku Judy zastanawiała się po co w ogóle uruchomili tę funkcję, skoro większość personelu i tak nie jest zdolna do odczuwania nudy. Szybko jednak jej myśli rozwiała niezręczna cisza… Cisza między nią, a stojącą obok lisicą. To brak czyjegoś głosu sprawiał, że w windzie panowała taka dziwna atmosfera. Judy nie wiedziała co powiedzieć i czy w ogóle coś powiedzieć. Obawiała się, że jakikolwiek temat, który przyszło jej do głowy poruszyć, będzie po prostu nieodpowiedni. Tym bardziej, że stojąca obok ze skrzyżowanymi za sobą łapami Hannah wciąż wydawała się rozmyślać nad swoim synem. Przygnębienie nie opuszczało jej pyska. Czy nie był to jednak większy powód, by rozpocząć jakąś rozmowę? Nie może przecież cały czas myśleć, że coś pójdzie źle. Chęć przerwania ciszy była jednak jedynym, co Judy otrzymała. Wciąż nie wiedziała od czego zacząć. Ciągle zatem speszona skrzyżowała łapy na piersi, zaczęła się kiwać w przód i w tył i westchnęła głośno, starając się rozluźnić atmosferę. Dziwnym sposobem, to chyba zadziałało. Hannah pokręciła łbem, jakby wyrywając się ze snu na jawie i przypominając sobie o obecności królika. Na jej twarzy wyjątkowo szybko zawitał ten charakterystyczny uśmieszek, który Nick stuprocentowo odziedziczył właśnie po niej.
- No więc… – zaczęła, sprawiając że nosek policjantki zadrżał jak silnik uruchamianego samochodu – Jak długo razem pracujecie?
- Oh! Emm… W sensie… Z Nickiem, tak? – powiedziała Judy, gubiąc się we własnych myślach i siłą próbując wcisnąć uśmiech na pyszczku – Właściwie… Od samego początku! W sensie… Nick zapisał się do akademii, gdy ja byłam już pierwszy miesiąc na służbie, ale poznaliśmy się już podczas mojego pierwszego patrolu i właściwie jakoś tak mniej więcej od wtedy mi pomagał… Groziło mi wyjątkowo szybkie zwolnienie i to dzięki niemu zostałam w policji, a on dzięki mnie się do niej zapisał. Gdy go przyjęli, zostaliśmy partnerami i tak już jest… Mniej więcej od roku… – lisica słuchała wszystkiego z zainteresowaniem, starając się nie przerywać w żaden sposób, wciąż z uśmiechem. Było coś z jej synem i tym królikiem, co zauważyła już na dole, w celi. Po tylu latach bez żadnych wieści z wielką radością dowiedziałaby się tego i owego.
- Z tego ci mi się wydaję, łączy was coś więcej, niż służbowe partnerstwo. Jesteście sobie bliscy?
- Tak, bardzo… To znaczy! Nie jakoś naprawdę bardzo! Po prostu… Naprawdę wiele sobie zawdzięczamy, a Nick… Jest moim… Pierwszym… Prawdziwym przyjacielem – powiedziała nie potrafiąc znaleźć słów, które w pełni oddawałyby jej myśli i uczucia – Spoza rodziny, w każdym razie. Zawsze miałam jakichś kolegów, ale… Nigdy kogoś takiego jak Nick – uśmiech Hannah poszerzył się. Chyba naprawdę nie było lepszej rzeczy, którą można by było usłyszeć o swoim synu. Wtem do głowy lisicy wpadła pewna myśl… Czy raczej chytry plan.
- Na pewno on też myśli w ten sposób? Tylko przyjaźń? Nie ulega wątpliwości, że obdarza cię wielką troską i zaufaniem. Nie mogę też zaprzeczyć, że jesteś naprawdę piękną…
- Co!? Nie! – zaprzeczyła Judy, bardziej zakłopotana niż kiedykolwiek – Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie! Jak powiedziałam, jesteśmy z Nickiem blisko… Znaczy! Nie tak blisko, ale wciąż wystarczająco blisko, by znać się na tyle dobrze… Znaczy się! Nie! Gdyby on naprawdę coś…! No, na pewno bym zauważyła! Bo my staramy się być wobec siebie szczerzy i nigdy…! To był żart, prawda…? – Judy powiedziała ostatnie zdanie znacznie niższym, spokojniejszym tonem, gdy zauważyła jak Hannah zakrywa łapą pysk, chichocząc łagodnie – Oczywiście że to był żart… – odpowiedziała sobie policjantka, łapiąc się za czoło. Nie mogła uwierzyć, że tak łatwo dała się nabrać – Pomyśleć, że po tak długim czasie z Nickiem powinnam się przyzwyczaić…
- Przepraszam – powiedziała Hannah przez śmiech – Naprawdę nie mogłam się powstrzymać.
- Nie, nie! Naprawdę nic się nie stało! Nick odwalał mi takie numery już przy pierwszym spotkaniu… – lisica uspokoiła oddech i ponownie splotła łapy za plecami.
- Czyli że poznałaś go, kiedy jeszcze nie był policjantem? Co wtedy robił?
- Ekh! Ekh! Eee… To znaczy… Naprawdę lepiej, żeby dowiedziała się tego pani od niego!
- „Pani”…?
- Bo to naprawdę bardzo prywatna sprawa, a ja nie chcę… O! Już jesteśmy! Lepiej od razu zakończmy temat! – powiedziała Judy czując, jak winda zaczyna hamować. Muzyka zakończyła się akurat w momencie, kiedy dźwięk powiadomił o otwieraniu się drzwi, tak jakby została wybrana pod dokładny czas jednej podróży. Tym razem zapanowała cisza zupełna, gdyż nie było nic słychać nawet po drugiej stronie. Niestety, gdy drzwi w końcu rozsunęły się, Judy zrozumiała że nie mają dużo czasu. Światła w ośrodku wciąż były pozbawione energii, lecz dzięki blaskowi padającemu od strony miasta, w głównym holu było dosyć widno. Wystarczająco, by policjantka dostrzegła opadające na drzwi i okna kraty. Mieli mniej niż minutę. Judy złapała za łapę Hannah i pociągnęła ją na sam środek holu. Musiały przebiec cały ten dystans jak najszybciej, jeżeli w ogóle chciały się stąd wydostać. Z początku mogłoby się to wydawać jeszcze trudniejsze, gdyż strażnicy wciąż tu byli. Jednak o ile dwie uciekinierki widziały ich niemal dokładnie, oni nie widzieli prawie niczego. Słyszeli jakieś kroki, co ich tylko dezorientowało. Obracali się wokół własnej osi, szukając źródła hałasu. Judy patrząc, że krata jeszcze nie opadła nawet w połowie przekonała się, że się uda. Wyprowadzi Hannah z laboratorium całą i zdrową. Wezwie pomoc, na wypadek gdyby Nickowi się nie udało i razem z posiłkami wyciągną go stamtąd i wszystko zakończą. Wtem oślepiające, białe światło padło na hol od strony galerii. Judy zerknęła przelotnie przez ramię wiedząc, że jeżeli się zatrzyma, na pewno nie zdąży. Udało jej się dostrzec dwa szperacze, zasilane najwyraźniej własnymi generatorami. To poważnie komplikowało sprawę. W jednej chwili wszyscy ochroniarze dostrzegli królika i lisa, rzucając się w pościg. Policjantka kątem oka dostrzegła nacierających na nie z lewej i prawej biruanga i dzika. Wyczuwając, do czego zaraz dojdzie krzyknęła do Hannah.
- Łeb na dół! – razem z lisicą, nie przerywając biegu schyliły się najniżej, jak umiały. Dzik, jak przewidziała Judy, skoczył w ich kierunku, chcąc powalić intruzów ciężarem ciała. Zamiast tego trafił swoimi kłami prosto w pysk biruanga, kończąc z nim na ziemi. Dalej nie miało już być tak łatwo. O ile większość strażników pozostała w tyle, to jeden z nich stanął między Judy i Hannah, a wyjściem. Niskiego wzrostu lampart rozłożył łapy, przygotowując się do chwytu i biegł naprzeciw uciekinierkom. Judy rozejrzała się uważnie po holu. Wybiegały już z okrągłego promienia światła, jaki rzucały na nie szperacze. Po bokach nikogo nie było, było za to dużo miejsca. To dawało jej szansę – Na lewo! – krzyknęła do Hannah. Gdy ta odskoczyła we wskazaną stronę, Judy użyła całej siły w swych króliczych nóżkach, by wybić się w górę. Znalazła się kilka stóp powyżej dużego kota, po czym celując dokładnie na niego wylądowała mu na czubku głowy, całym swoim relatywnie małym, choć wystarczającym ciężarem przybijając go do podłogi. Droga była już czysta, lecz gdy królik wraz z lisicą znaleźli się przy drzwiach, usłyszeli metaliczny dźwięk zakleszczającego się w podłodze mechanizmu – Nie! – krzyknęła Judy, lecz jedyne co mogła zrobić, to bezskutecznie szarpać za kraty. Nie tracąc czasu na rozpaczanie, spojrzała to za siebie, to w prawo, to w lewo… Strażnicy co prawda mieli problemy z ich dostrzeżeniem, ale wiedzieli, że powinni biec w stronę wyjścia. Wtem policjantka dostrzegła drabinę na lewej ścianie. Prowadziła na górę, prosto na dach. To mogła być ich szansa. Judy chwyciła Hannah za ramię, wskazała na ich następny cel, a gdy znalazły się już pod drabiną, puściła ją przodem.
- Szybko! Niech pani idzie na górę! – rzuciła, bacznie obserwując gubiących się w cieniach ochroniarzy.
- Naprawdę, niezwykle pani uprzejma – odparła lisica, wspinając się coraz wyżej – Jednakże będzie mi jeszcze milej, jeżeli będziemy sobie mówiły po imieniu. Jestem Hannah .
- Emm… Judy – zrewanżowała się policjantka, wchodząc na pierwszy szczebel.
- Miło mi cię poznać Judy.
- Eee… I wzajemnie – trzeba było przyznać, że Hannah była inna w znacznym stopniu, od obrazka, jaki Judy wymalowała sobie o niej w głowie. Z drugiej strony, pokazywała wiele cech wspólnych z Nickiem, więc czemu się tu było dziwić? Gdy policjantka była już w połowie drogi, a lisica docierała do wyjścia na dach w postaci metalowej klapy, do ich uszu dobiegł dźwięk otwierających się drzwi windy. Z początku nie zwróciły na niego uwagi, chcąc jak najszybciej wydostać się z budynku. Dopiero chrapliwy, pełen gniewu wrzask sprawił, że spojrzały się na drugi koniec holu.
- Króliku! – Judy i Hannah ujrzały coś przerażającego, coś czego w całej swojej nadziei nie chciały oglądać. Z windy wyszedł Sun Kar. Cały, zdrowy i wściekły. Czego w żadnym stopniu nie można było powiedzieć o jego przymusowym towarzyszu. Przed sobą, w lewej łapie, tygrys trzymał za łeb poobijanego Nicka, skutego własnymi kajdankami. Lis był przytomny, lecz z bólu trzymał oczy mocno zaciśnięte.
- Nick! – zawołała Judy.
- Nie! – dodała Hannah.
- Jeżeli wyjdziecie… – ostrzegł Sun Kar, wyciągając pazur i przykładając go Nickowi do gardła. Królik i lisica zaprzestały wspinaczki. Żadna z nich nie chciała zostawiać przyjaciela jednej i syna drugiej na pastwę tego okrutnika. Musiał być jakiś sposób, coś co dało się zrobić… Wtem światło padające z zewnątrz zaczęło przybierać barwy, raz niebieską, raz czerwoną. Dodatkowo coraz to głośniejszy, charakterystyczny dźwięk opanowywał uszy wszystkich obecnych. Nick syknął z bólu, gdy zmusił się do uśmiechu, po czym z resztek sił, które mu pozostały powiedział najgłośniej jak mógł.
- To już raczej nie ma znaczenia… – Judy uśmiechnęła się triumfalnie. Udało mu się! Nick wysłał sygnał na komisariat! To nareszcie koniec! Wraz z ostatnią myślą policjantka uświadomiła sobie, że zdecydowanie zbyt szybko przekonała siebie o zwycięstwie. Sun Kar wściekł się bowiem jeszcze bardziej. Ryknął na cały hol, ciskając Nickiem o ścianę, jakby był pluszową maskotką. Lis uderzył o twardą powierzchnię łbem, upadając na ziemię bezwładnie.
- Nick! – krzyknęła Hannah, lecz Judy nie pozwoliła jej zejść. Też martwiła się o swojego przyjaciela, lecz wiedziała, że Sun Kar stracił nim zupełnie zainteresowanie. To je teraz chciał upolować i jeżeli zaraz się nie ruszą, nie będą mogły nikomu pomóc. Tygrys rzucił się w stronę drabiny, niczym dzika bestia, cały czas warcząc pod nosem. Ze wszystkich przestępców, jakich Judy spotkała, tylko Kar nie wydobywał z siebie tych pierwotnych odgłosów spontanicznie. W jego wypadku, wyglądało to na nieoderwalną część jego samego. Jak u drapieżnika potraktowanego skowyjcem… Hannah otworzyła już właz, gdy tygrys dobiegł już do drabiny i krótkimi skokami zaczął po niej wchodzić. Judy razem z lisicą wyszły pod ciemne niebo, oświetlane jedynie przez biały blask księżyca i zamknęły klapę, chcąc jakoś spowolnić pościg. Chłód niemalże powalił Hannah na kolana. Cieniutka koszulka i zwiewne spodenki zdecydowanie nie były odpowiednie na tą porę dnia. Nie było jednak czasu by i tym zaczynać się martwić. Judy chwyciła lisicę za łapę i podbiegła razem z nią do krańca dachu. Patrząc w dół, zobaczyła trzy nieoznakowane radiowozy na parkingu przed budynkiem. Od strony Upalnej nadjeżdżały kolejne, tym razem oznakowane. Posiłki przyjechały spore, choć wątpliwe było, że dostaną się tutaj na czas. Patrząc wzdłuż ściany Judy nie mogła dostrzec żadnej dogodnej ścieżki na dół. Nie było schodów przeciwpożarowych, jakiegoś niskiego zadaszenia, na które dało się zeskoczyć, drabiny, czy choćby rynny… Gdy policjantka już miała zbliżyć się do następnej krawędzi, by tam poszukać szczęścia, klapa na dachu dosłownie wyleciała w górę, wyrwana z zawiasów. Anonsując swoje przybycie głośnym rykiem, Sun Kar wyskoczył na dach i zmierzył ścigane kobiety rządnym krwi spojrzeniem, ze źrenic tak okrągłych, że odbijając światło wyglądały jak dwa księżyce w pełni.
- Hannah, skul się i pod żadnym pozorem nie wstawaj! – powiedziała Judy do lisicy, która przytaknęła, oszołomiona ogromem agresji płynącym z tygrysa, po czym spełniła prośbę. Policjantka natomiast podniosła łapki i przygotowała się do walki. W tej sytuacji, nie było innego wyjścia.
- Wiesz co, króliku? – zawarczał Sun Kar, podchodząc powoli, krok za krokiem – Zrobiłem w życiu wiele naprawdę brutalnych rzeczy… O tym, jak postępowałem ze zwierzętami twojego pokroju nie dałoby się powiedzieć w mediach przed dwudziestą drugą… Ale jeszcze nigdy nie zjadłem żadnej ze swoich ofiar… I chyba będziesz tą pierwszą! – tygrys wykonał jeden, gwałtowny krok w przód, rozciągając łapy i rycząc na całe gardło. Poważny błąd. Odsłonił swój łeb w zupełności, sprawiając że jedynie ślepiec mógłby chybić. Judy wykorzystała chwilę od razu, odbijając się od ziemi i celując nogą prosto w koci nos. Był to jednak jeszcze poważniejszy błąd, a to dlatego, że Sun Kar żadnego błędu nie popełnił. To była podpucha! Tygrys błyskawicznym ruchem cofnął łeb do tyłu, dając sobie czas by zablokować atak obiema łapami. Policjantka w porę zdołała się zorientować i odbiła się od gardy przeciwnika z całej siły w tył, unikając pędzących w jej kierunku szponów. Sun Kar poszedł za ciosem, zadając cięcie za cięciem, jakby starał się pokroić Judy na kawałki. Ta natomiast unikała jednego za drugim, wciąż cofając się do tyłu. Tygrys przypominał niepowstrzymaną maszynę śmierci, która właśnie postanowiła zebrać żniwo. Gdy dotarła do krańca budynku, policjantka postanowiła wykorzystać napieranie Sun Kara na swoją korzyść, dokonując kontry. Wskoczyła na krawędź, unikając ostatniego ataku, po czym wykorzystując siłę poprzedniego skoku, wykonała następny, znowu atakując pochylony pysk tygrysa. Tym razem Sun Kar nie był przygotowany. Tym razem nie zastosował prowokacji. I mimo to udało mu się błyskawicznym ruchem odchylić do tyłu, cofając jedynie jedną nogę. Judy natomiast nie miała się od czego odbić, by wrócić na poprzednią, i tak beznadziejną pozycję. Znalazła się dokładnie nad przeciwnikiem, w stanie zupełnej bezwładności. Sun Kar natomiast miał wiele możliwości ruchu. Nie wahając się ani chwili, cisnął pazurami prawej łapy, w lecącą nad nim policjantkę. Judy zasłoniła się ramieniem, mając nadzieję że uda jej się jakoś to zablokować. Było to jedyne, co mogła w tej sytuacji zrobić. Pazury początkowo drasnęły jej ochraniacz, lecz szybko się z niego zsunęły, rozdzierając mundur na jej ramieniu. Na szczęście, tylko mundur. Judy zrobiła przewrót, amortyzując upadek, i z przerażeniem stwierdziła, że Sun Kar oddzielił ją od Hannah. Jednakże nie wydawał się ani trochę nią zainteresowany. Tygrys odwrócił się powoli, wciąż planując dobrać się Judy do skóry.
- Policyjne szkolenie! – zadrwił, potęgując to splunięciem – Czego was tam uczą!? Jak nie dostać lania od kreta!? Pokażę ci coś, króliku, co zapamiętasz do końca życia… Czyli stosunkowo niedługo… – Sun Kar rozruszał ramiona i rozprostował kark. Wciąż jednak nie przybierał pozycji bojowej, gardy, ani niczego podobnego. Był niezwykle pewny swoich umiejętności, wręcz arogancko pewny. Najgorsze jednak było to, że miał ku temu powody. Judy pokonywała już większe zwierzęta, ale w tym przypadku nie tylko wzrost i siła były atutami, które dawały tygrysowi przewagę. Korzystał on z niezwykłej techniki, którą do tej pory policjantka spotykała tylko na filmach. Był oszałamiająco szybki i zręczny, lecz nie brało się to tylko z fizycznych predyspozycji, lecz także ze sposobu poruszania. To wszystko połączone razem, stwarzało dla Judy przerażające niebezpieczeństwo. Musiała szybko coś wykombinować, jeżeli chciała wyjść z tego cało. Zająć go do czasu przybycia posiłków? Na pewno. Jednakże plan awaryjny był wręcz konieczny. Policjantka musiała jednak poczekać, aż sam wpadnie jej do głowy, gdyż Sun Kar ponownie natarł. Najpierw zaatakował pazurami od dołu. Judy odskoczyła lekko w tył, by uniknąć tego ciosu. Następnie, tygrys podobny atak wyprowadził od góry. I gdy królik ponownie odskoczył, czas jakby zatrzymał się w miejscu. Leżąca łapa Sun Kara była na wyciągnięcie ręki. To być może była szansa, na którą Judy czekała. Szybko wskoczyła na przedramię przeciwnika, biegnąc w jego górę, w stronę pyska. Był to szalony i niebezpieczny pomysł. Zbyt szalony i zbyt niebezpieczny. Adrenalina buzująca we krwi Judy nie pozwoliła jej tego zrozumieć, nim było za późno. Sun Kar cofnął jedną nogę do tyłu, obracając ciało o dziewięćdziesiąt stopni. Odebrał królikowi podłoże, które stanowiła jego łapa i teraz miał go przed sobą, podanego jak na tacy. Tygrys cofnął lewe ramię, nabierając siły do uderzenia. Następnie wyprowadził cios. Nie pazurem. Zgięciem palca wskazującego. Jednym, precyzyjnym ruchem trafił Judy w zagłębienie pod prawym barkiem. Policjantka nawet nie spodziewała się, jak bolesne będzie to uderzenie. To było jak ciężki młot, którego siła skumulowała się w jednym punkcie, a następnie rozniosła się po całym ciele, niczym prąd o napięciu tysięcy Voltów. Judy odleciała na kilka metrów, zbierając kolejne cęgi od podłogi. Świat obrócił się jej w oczach kilkukrotnie, podczas gdy do poturbowanych uszu docierał arogancki śmiech okrutnego kota. Gdy zatrzymała się pyszczkiem do podłogi, dotarł do niej cały obraz sytuacji. Nagle poczuła się bezradna i słaba. Tak jakby toczyła właśnie walkę nie do wygrania, której nieuchronnym punktem kulminacyjnym będzie… Jej śmierć. Miało się jednak zrobić jeszcze gorzej. Już gdy pomyślała, że przecież kiedyś czuła się podobnie. Wtedy, gdy Nick naciągnął ją na lody. Też poczuła się jak skończona ofiara, podczas gdy lis tylko się wywyższał i z niej śmiał. Jednak w końcu utarła mu nosa, a przecież Nick to najsprytniejszy facet, jakiego znała! Już gdy te myśli opanowywały jej głowę i dodawały odwagi, poruszyła się… I zorientowała, że nie czuje prawej łapy! Od ramienia, aż po palce! Poruszyła barkiem, by uderzyć kończyną o ziemię. Nic, nawet bólu. Niezależnie od tego jak się skupiała, nie potrafiła poruszyć choćby czubkiem jednego palca. Tak jakby to nie była już część jej ciała. Policjantka wstała z trudem, podczas gdy jej łapa zawisła bezwładnie, jak makaron z widelca. Ciężki oddech i wyczerpane spojrzenie nie pozwalały jej ukryć tego, jak się czuje. Sama nawet nie dostrzegła, że nos drżał jej jak komórka, do której przychodzi połączenie.
- Judy… – usłyszała z lewej strony zmartwiony szept Hannah. Policjantka spojrzała w jej stronę. Sun Kar nie stał już między nimi. Teraz formowali niemal równoboczny trójkąt.
- Nie żartowałem, króliku – powiedział Sun Kar, a jego niepokojąco cichy, chrapliwy głos zastąpił wściekłość i rządze krwi – Zapewniłaś mi trochę rozrywki, ale wciąż planuję cię pożreć. Mam tylko nadzieję, że nie jesz słonych potraw – Judy wyprostowała się i spojrzała tygrysowi prosto w oczy. Jeżeli to ma być jej koniec, niech będzie, ale ona nie będzie się kulić pod kimś takim! Policjantka napięła wszystkie mięśnie, gotowa do skoku. Być może ostatniego.
- Judy, nie…! – usłyszała z lewej.
- No dawaj! – usłyszała od przodu.
- CWD! Na ziemię! – usłyszała z prawej. Oczy całej trójki skierowały się w stronę dziury w dachu, którą do niedawna zasłaniała klapa. Właśnie wymaszerowały z niej trzy ssaki, ubrane w zielone kurtki, z żółtym napisem „CWD” na plecach. Każdy z nich trzymał w łapach paralizator i każdy z nich celował z niego w Sun Kara. Posiłki! Nareszcie! Ulga, jaką poczuły Judy z Hannah była nie do opisania. To nareszcie, bezsprzecznie koniec! Lecz czy na pewno? Sun Kar nie wydawał się skłonny do wykonania polecenia. Do jego ciała powrócił gniew, agresja, rządza krwi… Rozłożył łapy, eksponując potężne pazury i ryknął w stronę agentów, tak jakby miał zamiar ich wszystkich wziąć na klatę. Wszystkich na raz! Reakcja funkcjonariuszy była przewidywalna. Stojący z przodu gepard wypalił z paralizatora prosto w tygrysią pierś. Kable pofrunęły z elektrycznym trzaskiem. Haczyki przebiły czarny sweter i wbiły się w skórę Sun Kara, by następnie przenieść do jego ciała prąd o wysokim napięciu. Wiele można było centralnym zarzucić, ale na pewno byli profesjonalistami. Wiedzieli, z jak wielkim i silnym zwierzęciem mają do czynienia i na pewno wiedzieli, jak wysoko ustawić siłę paralizatorów. Ich moc powinna powalić Sun Kara od razu, bądź po kilku sekundach, lecz nie! Wydawało się, że prąd jedynie go rozwścieczył! Mimo zjeżonej sierści i napiętych do granic możliwości mięśni, tygrys zdobył się na krok do przodu i jeszcze jeden, potężny ryk. Agenci zachowali jednak zimną krew. Stojący nieco z tyłu bizon posłał w kierunku przestępcy kolejne elektrody i tak jakby Sun Kar nie był już dostatecznie przerażający, także i to nie zwaliło go z nóg. Wydał z siebie kolejny ryk i chwycił za przewody łączące go z gepardem. Wyrwał z siebie haczyki, tak jakby zrywał plaster, po czym gwałtownym szarpnięciem wyrwał pistolet z rąk agenta i posłał za siebie, w tym samym momencie przyjmując kolejne uderzenie, od trzeciego funkcjonariusza. Judy jednak przestał interesować ten niesamowity i przerażający jednocześnie widok w momencie, gdy zobaczyła gdzie leci wyrzucony taser. Gdy agenci wkroczyli na dach, Hannah poczuła się na tyle bezpiecznie, by podnieść się z kolan. Taka sama pochopna ocena, jakiej Judy dokonała już kilka razy. Pistolet bowiem trafił ją prosto w czoło, zaskakując i odbierając równowagę. Lisica wykonała mimowolny krok do tyłu, stając dokładnie nad krawędzią budynku. Judy wyczuła co się szykuje i rzuciła się w stronę Hannah.
- Nie! – krzyknęła, gdy lisica tracąc grunt pod nogami wypadła poza krawędź. Królik na szczęście zdołał w porę zareagować. Był już na tyle blisko, że złapał Hannah lewą łapą i wszystko byłoby dobrze… Gdyby prawa łapa wciąż była sprawna! Judy chciała złapać się gzymsu, lecz wciąż nie potrafiła poruszyć palcami. Ciężar lisicy pociągnął ją za sobą, w stronę przepaści… Budynek miał dwa piętra. Przeżywano upadki z większych wysokości, lecz nie można przecież liczyć na szczęście! Ostatnią myślą, jaka przeleciała Judy przez myśl było to, że jeżeli coś im się stanie… Co będzie z Nickiem? Była to ostatnia myśl, zanim nie poczuła w barku mocnego naprężenia sugerującego, że coś ją od góry ciągnie. Zawisła niewiele pod linią dachu, trzymając pewnie przerażoną Hannah i z niezwykłym zdumieniem spojrzała w górę, w parę martwych oczu, umieszczonych w kojocim łbie.
- Mam was! – oznajmił wicedyrektor Charles Pełnia uspokajająco. Mimo wszystko Judy potrzebowała tych słów. By wiedzieć, że to nie jakaś przedśmiertna wizja, lub inny wybryk wyobraźni… Pełnia podparł się o dach i mocno napinając się, czego dał znak głośnym stęknięciem, wciągnął królika i lisicę na bezpieczny grunt. Judy odetchnęła z ulgą, gdy już wszystko nareszcie się skończyło. Sun Kar leżał na ziemi, a z jego ciał wystawały elektrody z trzech paralizatorów. Oznaczało to, że potrzeba ich było w sumie aż czterech. Niesamowite… I przerażające. Policjantka spojrzała w dół, na parking i zobaczyła aż sześć radiowozów. Trzy spośród nich były oznakowane, a ten trzeci dopiero co przyjechał. Właśnie opuszczał go komendant Bogo. Nic dziwnego, że dopiero teraz. Sztuczka Nicka zadziałała w końcu jak zwykły sygnał informujący o włamaniu. Wysłano zatem tylko dwa radiowozy. Bogo przyjechał, gdy dowiedział się o co się rozchodzi. Odrywając wzrok od parkingu, Judy zobaczyła jak Pełnia zdejmuje swoją zieloną kurtkę i okrywa nią wyraźnie zziębniętą Hannah. Na koniec obdarował policjantkę swoim charakterystycznym spojrzeniem i powiedział chłodno.
- Dobra robota, pani aspirant.

Gdy Nick otworzył oczy poczuł, jak wszystkie części ciała, które bolały go zanim stracił przytomność, znowu zaczynają go boleć. Tak jakby zawiesiły działalność na czas, w którym urwał mu się film, by odezwać się dopiero teraz. Bolały go nos i czoło, które Sun Kar rozbił o ścianę. Bolał go czubek głowy, w który Sun Kar wbijał swoje pazury. Bolał go kark na którym wisiał, gdy Sun Kar trzymał go za łeb. Bolały go łapy, które Sun Kar wykręcił, odbierając mu możliwość ruchu. Bolały go nadgarstki, które Sun Kar skuł jego własnymi kajdankami. Swoją drogą, został nimi skuty po raz drugi. Wyszli z Judy na remis… Gdy tak rozmyślał co go boli, a co nie, zorientował się, ze siedzi pod ścianą, blisko wyjścia z laboratorium, a obok niego przykuca wspomniana Judy, patrząc na niego z troskliwym uśmiechem. Gdy lis chciał się ruszyć, królik położył łapkę na jego ramieniu, starając się go powstrzymać.
- Spokojnie! Nieźle oberwałeś tam na dole…
- No, wiem… Uderzył mnie od tyłu, skubany…
- Uwierz mi, od przodu nie miałbyś łatwiej… – Nick syknął z bólu, gdy poruszył karkiem, po czym spojrzał na Judy. Też nie wyglądała najlepiej, choć lepiej od niego. Dostrzegł jednak rozdarcie na jej rękawie.
- To on?
- No… Szybki jak gnu, mimo pięćdziesiątki na karku.
- Ja nie miałem okazji tego zobaczyć – Nick poprawił nieco pozycję na bardziej wygodną i rozejrzał się po okolicy. Światło zostało przywrócone, więc widział wszystko, a to co zobaczył, to głównie ubrani w zielone kurtki centralni, wyprowadzający naszprycowanych tajemniczą substancją gangsterów w kajdankach. Policja natomiast czekała na zewnątrz, najwyraźniej nawet nie wpuszczona do środka. Tam też Bogo rozmawiał z Pełnią i nie wyglądało to na spokojną konwersację. Przynajmniej ze strony Bogo.
- Co tutaj robią centralni? – spytał się Nick zdezorientowany.
- Długa historia – odparła Judy – Jak wiesz, obserwowali wszystkich dawnych podwładnych Yi Zhi. W tym laboratorium było ich całkiem sporo… Gdy sytuacja także z zewnątrz zaczęła wyglądać nieciekawie, a do tego doszło zgłoszenie na policję o włamanie, zjawili się tu, by się temu przyjrzeć.
- I jak widzę zupełnie przejęli sprawę…
- Bardzo dziecinne z ich strony, ale po prostu byli pierwsi. Szef nie mógł nic poradzić. Zresztą i tak nie prowadziliśmy sprawy zniknięcia twojej mamy, a Gu Ye? Cóż, jego tu niema. Jeżeli będziemy siedzieć cicho, może się do nas nie przyczepią – Nick kiwnął głową, przyznając partnerce rację. Już i tak sporo ryzykowali. Mieli nadzieję, że prowadząc to dochodzenie będą mogli skutecznie powiązać je z kradzieżami, których dokonał Gu Ye. W takim wypadku odnalezienie mamy Nicka zostałoby uznane za zupełny przypadek. Teraz jednak nie mogli w żaden sposób wytłumaczyć swojej obecności tutaj, nie wspominając o próbie odszukania Hannah. To tylko kilku aresztowanych gangsterów, produkujących wysoce niebezpieczną substancję. Zasługi za ich zatrzymanie nie były warte zaprzepaszczenia całego życia Judy, pomyślał Nick. Gdy jednak raz jeszcze spojrzał w stronę wyjścia, zobaczył coś niezwykle niepokojącego. Zerwał się na równe nogi, zapominając o wszelkim bólu i wytężył wzrok myśląc, że może się pomylił. Lecz nie. Agenci odprowadzali jego mamę do samochodu. Nie siłą, lecz wyraźnie widać było, że nie była z tego powodu zadowolona.
- Dokąd ją zabierają?
- Nie mam pojęcia – odpowiedziała tak samo zmartwiona tym faktem Judy. Partnerzy pobiegli w stronę parkingu, by jak najszybciej dowiedzieć się o co chodzi. Nim jednak w ogóle się na nim znaleźli, samochód z Hannah w środku odjechał, co tylko wyłącznie skierowało Nicka w stronę Pełni.
- Dokąd ją zabieracie? – spytał się, wchodząc kojotowi w słowo. Bogo odsunął się o krok, łapiąc się za biodra. Zmierzył Nicka trudnym do opisania spojrzeniem, ale najwyraźniej nie zamierzał się wtrącać. Pełnia z początku patrzył na komendanta, prosząc o wsparcie. Nie długo trzeba było czekać by domyślić się, że go nie otrzyma.
- To chyba oczywiste – odparł kojot spokojnie, splątując łapy przed sobą – Zeznania panny Bajer w kluczowy sposób przyczynią się do wytoczenia zatrzymanym procesu i dotarcia do ich przełożonych…
- Oszaleliście!? Wiecie przez co ona przeszła!? Potrzebuje opieki lekarskiej, nie na komisariat!
- I go zobaczy! – odparł stanowczo Pełnia, wciąż zupełnie spokojny – Podczas przesłuchania będzie obecny terapeuta. Nie pouczaj mnie, aspirancie Bajer. Robię to nie pierwszy raz – Judy złapała partnera za łapę i odciągnęła na bok. Była równie oburzona tą sytuacją jak on, ale wiedziała, że spieranie się z centralnymi nie ma sensu.
- Nick, daj spokój… – poprosiła łagodnie. Lis westchnął ciężko i krzyżując łapy na piersi pokręcił głową.
- Nie podoba mi się to…
- Ona naprawdę świetnie sobie z tym wszystkim radzi. Nic jej nie będzie.
- Nie podoba mi się i już….
- To zrozumiałe – powiedziała Judy, kładąc łapkę na ramieniu partnera – Odnalazłeś ją po tylu latach i chcesz teraz przy niej być. Obiecuję ci, że będziesz. Wszystko jest już w porządku. To koniec – Nick uśmiechnął się, patrząc partnerce w oczy.
- Dzięki, Karotka – powiedział wiedząc, że miała rację. Zabranie Hannah denerwowało go to tak bardzo, bo nie chciał się z nią rozstawać. Najlepiej nigdy więcej. A przynajmniej tak czuł. No a co takiego może się stać? Zadadzą jej kilka pytań, być może bolesnych, lecz jak Judy trafnie stwierdziła, lisica zniosła wszystko naprawdę dobrze, po czym ją wypuszczą. Wtedy Nick zabierze ją do domu i nigdy więcej nie pozwoli, by coś jej się stało. Kiedy tak o tym myślał przypomniał sobie, że będzie musiał trochę ogarnąć w mieszkaniu…
- Więc…? – zaczęła Judy, odciągając Nicka od tłumu policjantów – Jakieś plany na noc?
- Właściwie… – powiedział lis, ciesząc się, że partnerka go o to pyta – Chłopaki po skończonej partii nie zostawili po sobie czegoś, co nadawało by się na zdjęcia do reklamy mebli, a ja jakoś nie miałem do tej pory czasu, by to poprawić… Miałabyś ochotę mnie wspomóc?
- Ochotę, to miałabym na ten porządny sen, o którym wspominałeś dzisiejszego wieczora.
- Oj, wiem, Karotka i naprawdę nie prosiłbym cię, gdybym wiedział ile mam czasu aż… Wiesz, aż wypuszczą moją mamę. A co powiesz na to? Jeżeli mi pomożesz, to w lunaparku, do którego idziemy w piątek, wszystkie bilety będą na mój koszt, co?
- Powiem, że to szalenie nietaktowne z twojej strony, zapraszać gdzieś kogoś i z góry nie założyć płacenia za tą osobę – odpowiedziała Judy ironicznie, podczas gdy Nick zaśmiał się rozbawiony.
- Szefie? Mamy problem! – rozbrzmiał złowróżbnie zniekształcony elektronicznie głos. Nick i Judy odwrócili się i dostrzegli, jak Pełnia przerywa rozmowę z komendantem i wyciąga zza pasa swoją krótkofalówkę.
- Co się stało, agencie Wiara? – królik wraz z lisem przybliżyli się i nadstawili uszu. To samo zrobiło kilkoro okolicznych policjantów. Najwyraźniej wszyscy mieli co do tego złe przeczucia.
- Jechaliśmy do centrali, tuż za Ciapińskim i Kłębiakiem, którzy jechali za Kawałem i Pasikonikiem. Lecz… No, oni zniknęli, szefie. Nie to, że to my gdzieś pojechaliśmy, to oni zjechali z drogi, po czym ich zgubiliśmy.
- Jak to zniknęli? – powiedział Pełnia podniesionym, choć wciąż spokojnym tonem. Tym samym odwrócił się od gapiów, chcąc kontynuować rozmowę na stronie. Mógł o tym jednak jedynie pomarzyć. Nieciekawa sytuacja ściągnęła uwagę wszystkich policjantów, obecnych na parkingu, a nawet kilku agentów, którzy akurat nie zajmowali się zaciąganiem aresztowanych do samochodów – Niby gdzie?
- Nie wiem, szefie! – odpowiedział głos z drugiej strony – Zamiast jechać do prosto, skręcili w Baobabów. Wie szef? Bardzo ruchliwa ulica, nawet w nocy. Chcieliśmy za nimi jechać, ale szybko zeszli nam z oczu!
- Szukajcie dalej! Spróbuję ich wywołać – kojot pomajstrował chwilę w trzymanym urządzeniu, po czym nacisnął przycisk i zaczął mówić.
- Agencie Ciapiński i agencie Kłębiak, zgłoście się! – odpowiedzią był jedynie elektroniczny szum – Ciapiński, Kłębiak! – radio wciąż milczało. Nie czekając dłużej na odpowiedź, Pełnia ponownie zmienił częstotliwość i ponownie zaczął wywoływać swoich agentów – Kawał, Pasikonik, zgłoście się! – szum – Kawał, Pasikonik, słyszycie mnie!?
- Kogo przewozili? – wtrącił Bogo, podchodząc bliżej Pełni.
- Nie mam na to czasu, komendancie… – zbył policjanta kojot, odwracając się z zamiarem kontynuowania rozmowy z szumem.
- Kogo przewozili? – powtórzył bawół stanowczo. Nawet ktoś tak wyprany z emocji jak Pełnia musiał zrozumieć, że w tych słowach nie było pytania, lecz żądanie odpowiedzi. Jedno z tych żądań, które odmowy nie przyjmują.
- Sun Kara i pannę Bajer – odpowiedział kojot obojętnie. Ten ton spowodował, że igła wbijająca się w serce Nicka tylko boleśniej zakuła – Lecz zanim wysunie pan pochopne wnioski, komendancie, niech pozwoli mi pan dowiedzieć się, co konkretnie się z nimi stało.
- Chcesz wiedzieć, co się z nimi stało!? – krzyknął Nick, postępując do przodu.
- Nick? – powiedziała Judy, chcąc złapać partnera za ramię, lecz nim zdążyła to zrobić, ten wykonał jeszcze jeden krok, oddalając się.
- Chcesz!? To ja ci powiem! Ktoś powiedział im do ucha hasło i kazał odczepić się od twojej smyczy, przez uwolnić Sun Kara i przy okazji znowu porwać moją mamę! – tłum zebrał się już na dobre, a sytuacja zamieniła się w widowisko. Teraz każdy funkcjonariusz i agent, niezależenie od tego, co robił, patrzył się na lisa i kojota.
- Moi agenci nigdy nie łamią prawa – oznajmił Pełnia niewzruszony. Tymczasem złość w Nicku tylko rosła. Lis wskazał pazurem na budynek za plecami, chcąc ukazać wszystkim obraz sytuacji.
- W tym laboratorium opracowali truciznę, odbierającą zwierzętom wolną wolę! Tą samą trucizną potraktowali twojego agenta, na placu w Tundrówce, jak i tą czwórkę, która właśnie cię zlewa! Zinfiltrowali was, Charlie!
- Nawet jeżeli ta niedorzeczna teoria jest prawdziwa, to pańska matka była ich obiektem testowym. Jeżeli ktokolwiek miał tu szanse by zostać potraktowany tą trucizną, to właśnie ona – Nick uderzył się w czoło, by następnie rozłożyć łapy z niedowierzania.
- I co!? Lisica, która spędziła prawie połowę swojego życia w ciasnej celi miałaby dać radę dwóm agentom!? Poważnie, Charlie!?
- Przypominam ci, aspirancie Bajer, że ze względu na osobiste powiązania z tą sprawą, w ogóle nie powinno tu pana być. Ufam, że pańscy przełożeni jeszcze na ten temat z panem porozmawiają, a teraz, jeśli mi pan wybaczy, nakażę poszukiwania moich agentów…
- Darujcie sobie, wicedyrektorze! – wtrącił komendant Bogo, podnosząc prawe kopyto do góry. W drugim natomiast trzymał swoją krótkofalówkę – Marlena i Gołogon namierzyli samochody pańskich agentów w Parku Kaktusowskim. Więc, jeżeli pan pozwoli, wezmę swoich podwładnych i złapiemy kilku przestępców, tak jak to gliniarze zrobić powinni – nie czekając na żadne pozwolenie, Bogo zwrócił się do zebranych wokół mundurowych i krzyknął na całe gardło – Idziemy! Przeczesać mi cały ten park! – wszyscy obecni na parkingu policjanci szturmem ruszyli by zająć miejsca w swoich radiowozach. Chwilę później wszyscy odpalali syreny, by ponownie rozniecić w okolicy mieszaninę świateł i dźwięków. Wszyscy, poza Judy i Nickiem. Podczas całego tego zamieszania stali w jednym miejscu, skorzy do działania, lecz jednocześnie kompletnie nie wiedzący co robić. Swoją brykę zostawili na komisariacie… Gdy Bogo wsiadał za kierownicę swojego radiowozu, zanim zamknął drzwi krzyknął w stronę królika i lisa, nie odwracając łba – Drzwi też mam wam otworzyć!? – Judy uśmiechnęła się do partnera, po czym obydwoje zajęli miejsca obok szefa. Przy okazji zdążyli jeszcze usłyszeć, jak Pełnia ściąga z centrali posiłki…

Park Kaktusowski był jednym z największych parków w całym Zwierzogrodzie. Na dodatek, był największą niewykorzystaną i niemal zupełnie pustą przestrzenią. Nie był to bowiem typowy park, z dużą ilością drzew i jezior. Otoczony wysokim murem teren był niczym innym, jak piaszczystą pustynią. Poza piętrzącymi się wydmami nie było tu prawie niczego. Pojedyncze drzewa rosły w dużych odległościach od siebie. Częściej dało się spotkać kaktusy. Dla ulżenia zwiedzającym, gdzieś w centrum parku utworzono jedną jedyną oazę. Mimo wszystko, park był często odwiedzany. Każdy w końcu ma inne gusta, w szczególności gdy mówimy o zwierzętach, pochodzących z innych stref klimatycznych. Mieszkańcy Starej Sahary nie wyobrażali sobie życia bez tego parku. Spacer po wydmach był ich formą spędzania czasu na łonie natury. Nawet Judy i Nick nie mogli odmówić pewnego uroku niewielkiej pustyni, oświetlanej przez księżyc i gwiazdy z nocnego nieba. Choć piasek wchodzący w sierść na stopach był trochę uciążliwy… Chodzili już od kilku minut, rozglądając się na wszystkie strony, szukając jakiegoś ruchu. Jakiś czas temu, razem z resztą policjantów zjawili się przy południowej bramie parku, gdzie stały także dwa opuszczone nieoznakowane radiowozy, należące do agentów centralnych. Tych, którzy przewozili Sun Kara i Hannah. Można było tylko zgadywać, gdzie się podziali. Gdy policjanci weszli na piaszczysty teren, komendant Bogo wyznaczył cele.
- Poszukujemy sześciu ssaków. Pierwszy, to skrajnie niebezpieczny przestępca-recydywista. Gatunek tygrys, nazwisko Sun Kar. Zachować ostrożność i nie przystępować do aresztowania w pojedynkę. Czwórka następnych, to agenci Centralnego Wydziału Dochodzeniowego, o nieznanym zamieszaniu w sprawę. Gatunki to gepard, bizon, hiena i zebra. Zatrzymać, gdyby sprawiali kłopoty. Szósty ssak to nasz priorytet. Uprowadzony cywil, prawdopodobnie zakładnik. Gatunek lis, nazwisko Hannah Bajer. Za wszelką cenę nie pozwólcie, by coś jej się stało – powiedział przez krótkofalówkę, na otwartym kanale. On i sześciu innych policjantów, w tym Nick i Judy, stanowili grupę A, jedyną grupę poszukiwawczą. Weszli południową bramą i powoli przeczesywali cały park. Inne grupy składały się wyłącznie z dwóch policjantów, pełniących wartę przy wyjściach. Grupa B, to dwójka policjantów pozostawiona w południowej bramie, Grizzoli i Szponer. Przy zachodniej bramie czatowała grupa C, Kojoto i Trąbalski, podczas gdy przy wschodniej Marlena i Gołogon stanowili grupę D. A północna brama? Nie potrzebowała obstawy, bo nie istniała. Tak oto świetnie zorganizowana akcja byłaby chyba najlepszą akcją policyjną w tym miesiącu, gdyby nie jeden szczegół. Ku irytacji wszystkich, obok grupy A maszerowali także wezwani przez Pełnię agenci centralni, jak i sam Pełnia. Przez nich, funkcjonariuszy było nieco za dużo. Na dodatek nie podlegali rozkazom komendanta Bogo i nie stanowili zwartej grupy z policją. Byli trochę jak szóste koło u wozu. Na szczęście, centrala przysłała Pełni tylko trzech agentów. Dwa kojoty i jednego lwa. Zdecydowanie za mało, by samodzielnie zabezpieczyli teren parku. Byli zatem skazani na współpracę. Nie chcąc doprowadzić do konfliktu, szli obok i się nie odzywali. Tak samo jak Nick. Policjant od momentu odjazdu z parkingu nie powiedział ani słowa. Zupełnie nie jak on.
- Jesteś jakiś dziwnie milczący… – zwróciła mu w końcu uwagę zmartwiona Judy, mówiąc szeptem. Nick nie spojrzał na nią. Trudno było nawet stwierdzić, czy w ogóle ją usłyszał. Jedynie jego lewe ucho skierowało się w jej stronę, zainteresowane przerywającym ciszę dźwiękiem. Po dłuższej chwili, w której to Judy zastanawiała się jakie myśli przemykają partnerowi przez głowę, lis westchnął cicho, zmrużył oczy i opuścił łeb.
- Chcę… Chcę ją po prostu odnaleźć – odpowiedział w końcu, głosem pełnym smutku i determinacji. Przez dwadzieścia lat nie miał pojęcia co stało się z jego matką, a teraz, gdy udało mu się ją zobaczyć, znowu ją utracił. Judy nigdy nie darowałaby sobie, gdyby jej nie znaleźli. To w końcu ona napełniła go nadzieją… Wtem jeden z kojotów przerwał milczenie wśród agentów centralnych. Przegrał ze swoją wewnętrzną potrzebą i… Zawył do księżyca, jak tylko mu pozwalało na to gardło. Judy odskoczyła na bok, nieco przerażona. Nie tym, co zrobił kojot, lecz tym, że to zrobił.
- C-co on, zwariował!? – rzuciła zniżonym, podenerwowanym głosem – Zdradzi naszą pozycję!
- Spokojnie, Karotka! – uspokoił policjantkę wciąż przygnębiony Nick, gdy i drugi kojot przyłączył się do wycia – O tej porze zawsze jest tu pełno kojotów. Właśnie po to, by bezkarnie sobie powyć – wtem gdzieś z oddali wyłonił się kolejny odgłos wycia – Mówiłem?
- Jesteś pewien, że to nie był Kojoto?
- Zapewne był, lecz jeżeli o tym mowa, bardziej interesuje mnie coś innego.
- Że niby co?
- Że niby to – odparł Nick, wskazując kciukiem na idącego na samym tyle Pełnię. Ze względu na swoją poważną wadę wzroku, wicedyrektor pełnił jedynie funkcję obserwatora. I gdy kolejne kojocie wycie dobiegło grupę policjantów, tym razem od wchodu, on wciąż szedł przed siebie, z martwym wzrokiem wbitym w pustynię – E! Lew! – zaczepił Nick jednego z agentów.
- Hm? – odparł duży kot, zbliżając się nieco.
- Twoi kumple często tak drą pyski?
- Każdej nocy – powiedział, wzruszając ramionami – Dla nich to normalne.
- No dobra, a ten? – spytał Nick, pokazując ślepawego wicedyrektora.
- A nie wiem, nigdy nie widziałem, żeby wył – lew odsunął się od policjanta, tracąc zainteresowanie rozmową. Najwyraźniej myślał, że to coś ważnego, skoro funkcjonariusz się do niego odzywa. Zanim jednak Nick zdążył się podzielić z partnerką swoimi przemyśleniami, komendant Bogo uniósł prawe kopyto, nakazując oddziałowi zatrzymanie się. Bawół rozejrzał się po pustyni, która wydawała się z tego miejsca bezkresna, choć zapewne zaledwie kilka wydm w dowolną stronę stał mur.
- Dobra! Higgins i Misiura, idziecie ze mną na wprost! Hops i Bajer idą na zachód, Nosoróg i Wataha na wschód! – rozkazał nie odwracając łba, jednocześnie wskazując wymieniane kierunki, w razie gdyby podwładni zgubili orientację. Jedynie gdy zwrócił się w stronę Pełni, zerknął na niego przez ramię – A wicedyrektor niech robi, co chce – wszyscy bez kręcenia nosami ruszyli we wskazane kierunki. Agenci centralni poszli natomiast śladem Bogo. Kilka chwil później Nick i Judy stracili wszystkich innych z oczu i znaleźli się sami wśród piaszczystych pagórków. Jedynie spontaniczne wycie dawało im znać o czyjejś obecności. Przez cały czas tego niedającego rezultatów poszukiwania Judy chciała coś powiedzieć. Czuła, że musi jakoś poprawić partnerowi humor, lecz jednocześnie bała się. Nagle jej optymistyczny umysł zalała fala myśli, które rzadko się tam pojawiają. A co jeśli jej nie odnajdą? Co jeżeli tym razem Hannah przepadła na dobre? A co jeśli… Coś jej zrobili? Dlatego właśnie bała się powiedzieć cokolwiek. Bała się znowu pozwolić Nickowi myśleć, że to koniec, podczas gdy kłopoty nawet się nie zaczęły. Postanowiła zatem nie poruszać tego tematu.
- Wiesz… Tak sobie myślę, że Pełnia trochę przypomina naszych naszprycowanych gangsterów z tego laboratorium! – powiedziała żartobliwie.
- Myślałem nad tym, ale ma normalne źrenice – odparł Nick poważnie. To w ogóle nie było do niego podobne!
- Tak! Wiem! Po prostu tak myślałam, że zachowuje się prawie identycznie…
- Po mojemu to gość jest po prostu stuknięty. Takie ignorowanie naturalnych odruchów nie przychodzi samo z siebie. Musiał się tego w jakiś chory sposób pozbawić.
- Na przykład? – drążyła Judy widząc, że Nick najwyraźniej nie ma ochoty na żarty.
- Oglądając maltretowane szczeniaczki?
- W tym zawodzie to chyba nieuniknione.
- Tak, tylko zwyczajowo gliniarze starają się żyć pomimo tego, a nie z tym – wtem krótkofalówka Nicka wydała z siebie trzeszczący dźwięk. I podczas gdy Judy przypomniała sobie, że jej sprzęt ciągle jest w posiadaniu Conrata, głos Trąbalskiego ogłosił bardzo ciekawą informację.
- Grupa C do wszystkich! Poszukiwany tygrys zjawił się przy zachodniej bramie! Gdy tylko nas spostrzegł, uciekł na południe!
- To w waszą stronę, Hops! – wtrącił się głos Bogo – Przygotujcie się! – nie trzeba było długo czekać, aż do uszu policjantów dobiegł odgłos łap uderzających o piasek. Dokładnie od przodu, zza wysokiej zaspy. Nick i Judy schylili się i najciszej jak potrafili wspięli się na sam czubek, pod którym rozłożyli się na płasko. Obydwoje położyli uszy najniżej, jak mogli i wychylili się, szukając tygrysa. Dostrzegli go od razu. Choć był w znacznej odległości, zmierzał prosto na nich. Najwyraźniej spłoszony przez policyjną obstawę przy bramie, biegł ile sił w piersiach.
- Dobra, facet jest naprawdę dobry, więc jak tylko na nas wybiegnie ja skoczę mu na pysk, a ty spróbujesz go podciąć w tym samym momencie. Koniecznie razem i na trzy, dobra? – powiedziała Judy, nie chcąc ryzykować kolejnego otwartego starcia z tygrysem, nawet dwóch na jednego. Jednak jej plan nie doczekał się nawet próby, gdyż jak tylko skończyła mówić, Sun Kar niespodziewanie zatrzymał się, łapiąc się za ucho. Stał w miejscu dosłownie przez chwilę, po czym uniósł pysk i spojrzał w górę, dokładnie tam, gdzie leżeli policjanci. Było to wysoce nieprawdopodobne, żeby ich wypatrzył, a co dopiero usłyszał. Wszystko jednak na to wskazywało, gdyż następnym jego ruchem było zawrócenie i kontynuowanie biegu w przeciwnym kierunku, choć bardziej na wschód. Judy i Nick spojrzeli się na siebie niedowierzając. Wstali z miejsc i rzucili się w pościg za tygrysem.
- Stać w imieniu prawa! – rzuciła Judy. W każdej innej okoliczności otrzymała by w odpowiedzi sarkastyczny żart ze strony Nicka. Tym razem jednak tak się nie stało, z tego czy innego powodu… Ścigany Sun Kar zerknął w tył, lecz nie przestał uciekać. Ani trochę nie myślał o walce, mimo sporych szans na wygraną. Tak jak wtedy na placu w Tundrówce. Być może nie chciał ryzykować. W końcu w każdej chwili mogły się tu znaleźć posiłki, a trudno było stwierdzić, czy śpieszno mu do więzienia. Z drugiej jednak strony, mogło to być spowodowane jego gorszą niż zwykle formą. Policjanci dosyć szybko się do niego zbliżali, mimo stuprocentowej pewności tego, że tygrys wypluwa swoje płuca od wysiłku. Całkiem możliwe, że porażenie od czterech paralizatorów cały czas utrzymywało swój ślad na jego ciele. Gdy Sun Kar wbiegł na następne piaskowe wzgórze, Nick, który wyprzedził Judy o dobrych kilka metrów, był już dostatecznie blisko by go dorwać. Skoczył przed siebie, łapiąc tygrysa w pasie i zwalając go z nóg ciężarem swojego ciała. Gangster upadł prosto na pysk, sunąc jeszcze niewielki dystans po szorstkim piasku, a każde ziarno drapiące jego skórę zwiększało jego wewnętrzny gniew. Zatrzymał się kilka metrów od muru odgradzającego park od północy. Odzyskawszy władzę nad ciałem, odwrócił się na plecy i warcząc wściekle ciął szponami prawej łapy na oślep. Na nieszczęście dla Nicka, trafił. Zdrapał rudą sierść z lisiego pyska, pozostawiając trzy pasy gołej skóry. Policjant złapał się łapą za twarz, upadając do tyłu na plecy i wydając z siebie pojedynczy jęk bólu. Szybko jednak wrócił do siebie i widząc jak Judy skaczę na prawe ramię tygrysa, starając się przycisnąć je do ziemi, zrobił to samo z lewym. Sun Kar ryczał i wił się, lecz czuć było, że nie miał siły. Gdyby był chociaż w połowie tak sprawny, jak kilka godzin temu, policjantom nigdy nie udałoby się go tak łatwo obezwładnić.
- Wytrzymajcie! – usłyszeli partnerzy głos z tyłu. Chwilę później u ich boku pojawili się Trąbalski i Kojoto. Pierwszy z nich przytrzymał nogi tygrysa, by przestał nimi wierzgać, drugi natomiast pomógł Judy i Nickowi obrócić go na brzuch, by następnie skuć mu łapy. Po wszystkim największy z całej czwórki Trąbalski złapał tygrysa pod ramiona i zmusił do uklęknięcia.
- No, spokój! Spokój! Jeszcze cię nie uśpiliśmy, ale po tym to dopiero będziesz się słabo czuł! – i choć trudno w to uwierzyć, pierwszy raz od poznania tego brutalnego i dzikiego gangstera Judy i Nick zobaczyli, jak rozsądek bierze u niego górę nad wściekłością. Dotarło do niego, że to już koniec, że nie ważne od tego jak będzie ryczał i jak się szarpał, nie wyrwie się. Może jedynie pogorszyć swoją sytuację. Zapewne słyszał jakie efekty uboczne odczuwa się po obudzeniu z policyjnego środka usypiającego. Być może nawet kiedyś został nim potraktowany. A był już na tyle słaby, że nie chciał stać się jeszcze słabszy. Chwilę później na miejscu pojawiła się grupa przewodnicząca przez komendanta Bogo razem z agentami centralnymi, a w oddali można było dostrzec zbliżających się Nosoroga i Watahę. Nie widząc z nimi nikogo innego, Nick wyszedł na przód zmartwiony i zwrócił się do szefa.
- Znaleźliście ją?
- Nie baw się z moją cierpliwością, Bajer… – odparł bawół, rzucając mu jedynie przelotne spojrzenie. Judy czuła to cały czas, od momentu gdy Bogo zorientował się kim jest odnaleziona w fabryce lisica. Być może naprawdę zależało mu na jej znalezieniu, ale nie zmieniało to tego, że ona i Nick nie powinni się do tej sprawy dotykać. Komendant podszedł do tygrysa powolnym krokiem, a brwi spuszczone na oczy wskazywały, że sprawa nie toczy się w dobrym kierunku – Jednym z samochodów, porzuconych przed parkiem przewożono uprowadzoną lisicę. Nie ma jej w całym parku i lepiej będzie dla ciebie, jeżeli powiesz gdzie ją zabraliście – Sun Kar wciąż klęczał z zawieszoną głową, oddychając ciężko. Zmęczony brakiem snu, przepływającym przez mięśnie prądem, wycieńczającym biegiem i szarpaniną… Coś jednak w słowach Bogo sprawiło, że na jego pysku pojawił się drwiący uśmiech, a ciało napełniło się wystarczającą ilością energii, by tygrys podniósł łeb, patrząc bawołowi prosto w oczy i przerywanym głosem udzielił odpowiedzi.
- Naprawdę myślicie… Że po tym wszystkim… Tak po prostu pozwoliliby wam ją zabrać? Dla moich zwierzchników, jest zbyt cenna… Sto razy cenniejsza ode mnie.
- O czym ty mówisz?
- Nigdy nie było jej w parku. Czwórka waszych agentów, na nasz rozkaz, zabrała ją w zupełnie innym kierunku. Tylko mnie tu przysłali. Jak widzę, by ściągnąć waszą uwagę… A teraz schowają ją tak głęboko, że wasze nosy nigdy jej nie zwęszą – Bogo prychnął z niezadowolenia. Skoro porwanej nigdy tu nie było, trzeba jak najszybciej zorganizować poszukiwania. Powiadomić wszystkie jednostki na nocnej zmianie. Odwrócił się od zatrzymanego i podszedł do swoich ludzi – Zawiadomić komendę! Niech każdy gliniarz na nogach wyruszy na poszukiwania lisicy i czwórki agentów! Zamknąć wszystkie drogi z miasta i ze Starej Sahary! – podawał cele, które następnie policjanci przekazywali przez radio dalej. Wszyscy skupili się wokół osoby komendanta i tego, co mówił. Trzeba było jak najszybciej wprowadzić jego rozkazy w życie. Nawet Pełnia i jego agenci słuchali uważnie, tracąc zainteresowanie wszystkim innym. Jedynymi osobami, których myśli wykraczały poza to wszystko, byli Nick i Judy. Lis stał z oczami wlepionymi w skutego tygrysa. Na jego pysku malował się wyraz twarzy, który śmiało mógłby pozować do obrazu przedstawiającego ostateczny poziom bezsilnego żalu, przy tym wszystkim wciąż się nie załamując. Wciąż trzymając nerwy na wodzy. Nick rozmyślał nad słowami tygrysa. Ledwo co odnalazł swoją mamę. Spędził z nią mniej niż godzinę i teraz miał… Nigdy więcej jej nie zobaczyć? Starał się ogarnąć w głowie znaczenie tych słów, lecz z niewiadomej przyczyny nie potrafił. Judy tymczasem rozmyślała o Nicku. O tym, jak musi się teraz czuć. Bała się, że znowu go zawiodła. Obiecała mu, że to koniec. Że nareszcie będzie mógł żyć razem z utraconą matką. Nie wytrzymałaby, gdyby coś jeszcze raz go zraniło, tym bardziej ona sama. Patrząc tak na niego, na pozorny spokój jego postawy, połączony z ogromnym żalem w oczach, jej ciało przeniknął dziwny chłód, przez który złapała się za ramiona, starając się utrzymać ciepło. Wtem Nick ruszył w stronę tygrysa, krokiem wciąż zupełnie opanowanym.
- Nick…? – powiedziała Judy do jego pleców. Lis nie zareagował. Stanął dokładnie przed Sun Karem. Teraz, gdy tygrys klęczał, ich oczy znajdowały się na niemal równym poziomie. Zatrzymany nie szarpał się wcale, dzięki czemu Trąbalski nie musiał go trzymać i stanął dwa kroki z boku, bliżej Kojoto. Sun Kar oddychał już wolniej, najwyraźniej odzyskując siłę przynajmniej w płucach.
- Gdzie moja mama…? – spytał się Nick mrużąc oczy, a chłód jego głosu sprawił, że Judy ścisnęła ramiona jeszcze mocniej. Sun Kar jednak tego nie poczuł, albo to zignorował. Szyderczy uśmiech pojawił się na jego pysku, gdy udając wzruszenie westchnął najgłośniej, jak umiał.
- Oooh! Ten króliczek doświadczalny jest mamusią naszego rudego pieska! – tygrys przerwał śmiechem, szczerze znajdując uciechę w tej sadystycznej zabawie. Gdy jednak zerknął na łapę Nicka, która delikatnie zacisnęła się w pięść, a następnie na jego zjeżoną sierść, by na koniec dostrzec kładące się w gniewie uszy, coś jak naturalny instynkt, wyczuwający w agresji zagrożenie i karzący odpowiedzieć agresją sprawił, że Sun Kar poczuł się jakby policjant właśnie rzucił mu wyzwanie. Na jego pysku powrócił gniewny wyraz i pochylając się w stronę Nicka, powiedział swoich ochrypłym, zniżonym i groźnym tonem – Słuchaj no, lisie… Lepiej by było dla ciebie, gdybyś nigdy jej nie szukał. Bo po tym jednym spotkaniu nie zobaczysz jej już nigdy więcej i nigdy o tym nie zapomnisz! – jakikolwiek węzeł trzymał Nicka przed kompletnym załamaniem, właśnie puścił. Lis przyłożył zatrzymanemu prawym sierpem w szczękę. Cios był nieprecyzyjny, pełen gniewu. Za to bolał. Tygrys warknął złowróżbnie, gdy policjant złapał go za sweter tuż pod kołnierzem i przyciągnął do siebie.
- Nick! – krzyknęła Judy zdruzgotana. Jej partner kompletnie ją zignorował i zamiast tego zaczął wrzeszczeć tygrysowi prosto w pysk.
- Gdzie ona jest!? Gdzie ją zabraliście!? Gadaj! – uwaga wszystkich skierowała się w stronę lisa i tygrysa. Przestali myśleć o otrzymanych rozkazach i o trudnej sytuacji, oszołomieni zdarzeniem. Nikt ani trochę nie spodziewał się czegoś takiego. Policjanci i agenci skupieni wokół Bogo potrzebowali około minuty, by w ogóle zorientować się, co się dzieje. Natomiast stojący najbliżej Kojoto i Trąbalski stanęli jak wryci, kompletnie nie wiedząc co robić. Czy odciągnąć Nicka? Czy odciągnąć Sun Kara? Czy czekać na rozkazy? Te jednak nie nadchodziły. Najwyraźniej nie tylko oni mieli takie rozterki… Judy również zastanawiała się jak zareagować, choć z innej przyczyny. Nigdy nie widziała swojego przyjaciela w takim stanie. Bywał zdenerwowany, owszem, ale nigdy nie pomyślałaby, że potrafi być agresywny! Nick wyprowadził kolejny niedbały, choć silny cios, tym razem z lewej.
- Bajer! – krzyknął Bogo, podchodząc bliżej.
- Nick, co ty wyprawiasz!? – spytała się Judy. Mimo tych wszystkich zawołań, Nick wciąż nie słuchał.
- Jeżeli chcesz dostać się do celi o własnych siłach, lepiej powiedz tu i teraz! Gdzie ją znowu zabraliście!? – w końcu Sun Kar zebrał w sobie cały gniew i postanowił się nim podzielić. Wyskoczył karkiem do przodu, starając się ugryźć lisa najmocniej jak potrafił. Nick jednak zdołał to wyczuć. Schylił się w prawo, przez co szczęka tygrysa kłapnęła tuż obok jego lewego ucha. Teraz był za bardzo ściśnięty z zatrzymanym, by móc uderzyć pięścią, dlatego zamiast tego użył łokcia. Szybkim ruchem przyłożył Sun Karowi prosto w nos, przez co ten bezwładnie odchylił się na lewą stronę. Nick, trzymając go wciąż jedną łapą za sweter, nie pozwolił mu upaść. Z najwyraźniej złamanego nosa, tygrysowi popłynęła krew, szybko wsiąkając w futro.
- Więziliście ją przez dwadzieścia lat! – nie przestawał Nick – Bez pozwolenia przeprowadzaliście na niej testy, jakby była jakąś rzeczą! A teraz mi mówisz, że tak po prostu znowu ją zabieracie!?
- Zostaw go! – rozkazała Judy, podchodząc do partnera i łapiąc go za ramię.
- Bajer, to twoje ostatnie ostrzeżenie! Przestań w tej chwili! – dołączył się Bogo, wskazując racicą stanowczo. Głosy docierające z tła w końcu znalazły swój odzew w rozjuszonym lisie. Nick spojrzał najpierw na komendanta, później na swoją partnerkę, po czym raz jeszcze ostatni na Sun Kara. Ze wściekłą rezygnacją rzucił nim na lewo, gdzie stojący Kojoto złapał upadającego tygrysa, a jego ciężar niemal przewrócił go na kolana. Nick odwrócił się i rzucił Judy spojrzenie, które odebrało jej głos. Spojrzenie kogoś, kto stracił z oczu wszystkie możliwe ścieżki. Kogoś, kto jest gotów zrobić niemal wszystko, by jakąś odnaleźć.
- Co to w ogóle miało być!? – wrzasnął Bogo, ściągając na siebie uwagę lisa.
- On wie gdzie ją zabrali! Trzeba to z niego wyciągnąć!
- Uważaj, Bajer, bo jesteś o krok od…! – dziki ryk rozgrzmiał niczym grzmot, z grzmiącego nieba. Był to zaprawdę najgłośniejszy ryk, jaki kiedykolwiek ktokolwiek z zebranych słyszał. Przerażone spojrzenia wycelowały w Sun Kara, który wstając z kolan rozłożył uzbrojone w szpony, wolne łapy. Niegdyś wiążące go kajdanki poszybowały w górę, odbijając światło księżyca, a wodzący za nimi wzrokiem Kojoto dopiero teraz zorientował się, że w jego pasie brakuje kluczyków. To musiało stać się wtedy, gdy łapał… Myśl przerwały mu ostre pazury, głęboko raniące jego pysk, jak i stojącego obok Trąbalskiego. Wszyscy byli zbyt przerażeni, albo Sun Kar był po prostu zbyt szybki, by mogli zareagować. Dzika, nieokiełznana wściekłość przywróciła tygrysowi dawne siły, pozwalając mięśniom na wycieńczającą pracę, mimo rozrywającego bólu. Już nie zwierze, tylko bestia w mgnieniu oka znalazła się tuż przy Judy i Nicku. Jednym ruchem łapy uderzył lisa w podbródek, odrzucając go na kilka metrów, po czym złapał królika za kark i podniósł do góry, by następnie z całej siły opuścić na dół i uderzyć nim o piaszczystą ziemię. Kilkoro agentów podniosło w górę paralizatory, lecz Bogo złapał je i siłą ściągnął na dół.
- Stójcie! Porazicie Hops! – komendant stał w miejscu bojąc się, że jeżeli się stąd ruszy któryś z tych imbecyli jednak wypuści elektrody w powietrze. Gdy Sun Kar przeciągał królika po ziemi, z naprzeciwka na pomoc nadbiegał Higgins. Był jednak zbyt wolny dla oszalałego tygrysa. Wielki kot dostrzegł go i zareagował natychmiast, podnosząc się na równe nogi i jednym podbródkowym ciosem pozbawiając hipopotama przytomności. Zanim ten zdążył upaść, Sun Kar wdrapał się na jego ramiona i wyskoczył z nich na stojący kilka metrów dalej mur. Gdy agenci mieli wreszcie czyste pole do strzału, Sun Kar zniknął za ogrodzeniem, wprowadzając wszystkich w osłupienie. Nick tymczasem podnosił się z pleców obolały i rozejrzał po okolicy. Nie widział niczego, co się stało. Nie wiedział, gdzie podział się tygrys. Gdy natomiast spojrzał na leżącą na ziemi Judy, w jeszcze gorszym stanie niż on, zobaczył coś naprawdę przerażającego. Jeszcze stojący obok Higgins upadał prosto na nią! Swoim ponad tonowym ciałem bez wątpienia zrobiłby z niej płaski dywan! Nick zerwał się na równe nogi i zaczął biec w kierunku Judy, chcąc ją jak najszybciej wyciągnąć ze strefy zagrożenia. Zanim jednak znalazł się dostatecznie blisko, policjantka zdążyła się ocknąć, gdy cień hipopotama zupełnie ją zakrył. Ból z tyłu głowy i w karku odzywał się z każdym ruchem, lecz zdążyła zorientować się w swojej sytuacji błyskawicznie i równie prędko zareagować. Podniosła się z piachu i wybiła z tylnych nóg w pierwszym lepszym kierunku, jak najdalej od upadającego ciała, najmocniej jak potrafiła. Pozostawiła po sobie jedynie chmurkę pyłu, która dziesięciokrotnie urosła, gdy hipopotam uderzył o ziemię. W całym tym zamieszaniu ani Nick, ani Judy nie zorientowali się, że znalazł się on na drodze jej skoku. Policjantka trafiła prosto w swojego partnera, zwalając go z nóg i samej na niego upadając, gwarantując sobie miękkie lądowanie, czego nie można było powiedzieć o lisie, ponownie boleśnie uderzając plecami o ziemię. Nick raz jeszcze jąknął z bólu, ogarniając sytuację szczątkami trzeźwego umysłu. Królik wpadł na niego zupełnie niespodziewanie. Nikomu już jednak nie zagrażało niebezpieczeństwo, więc wszyscy mieli mnóstwo czasu, by otrząsnąć się z przyćmiewającej zdrowy osąd adrenaliny. Judy, oddychając głęboko, oparła się o pierś Nicka i wyprostowała łapy, unosząc łepek. Gdy spojrzenia partnerów się spotkały, brwi królika opadły na dół gniewnie. Wstała powoli na równe nogi, wciąż nie spuszczając lisa z oczu, patrząc teraz na niego z góry, co z oczywistych względów rzadko jej się zdarzało, a czego wyjątkowo teraz potrzebowała. Nick uniósł się do pozycji siedzącej i nagle poczuł, choć nie potrafił podać powodu, że partnerka odczuwa do niego naprawdę słuszny gniew. Rozejrzawszy się dokoła przekonał się, że nie tylko ona. Wszyscy patrzyli się na niego tym samym spojrzeniem, choć pewnie żaden z nich nie odczuwał tej dodatkowej rzeczy, którą czuła Judy. Zawodu…

andrzej_goscicki

Nastał wczesny ranek, gdy wszyscy znaleźli się na komisariacie. Większość policjantów, kończąc nocną zmianę, po prostu wymeldowała się i poszła do domów. Z jasnych względów tego przywileju nie otrzymali Judy, Nick, oraz komendant Bogo. Ten ostatni miał tyle roboty, że samym stosem papierów z nią związanych dałoby się przykryć cały Zwierzogród. Byłoby tego znacznie mniej, gdyby CWD nie weszło mu na głowę. Agenci skutecznie zrzucili winę za ucieczkę Sun Kara na służby mundurowe, puszczając w niepamięć fakt, że to członkowie ich wydziału go wypuścili. Gdy natomiast temat schodził na porwaną Hannah Bajer, centralni wyciągali na wierzch udział Judy i Nicka. To była jedna z tych poważniejszych spraw, które Bogo musiał rozwiązać. Lis i królik czekali przed jego gabinetem dłuższy czas, w ciszy, zanim Pełnia i jego podwładni załatwili wszystko z szefem policji, po czym Judy została zaproszona do środka. Sama, z dziwnego powodu. Gdy weszła do środka, zastała Bogo siedzącego przy swoim biurku, w dziwnie spokojnym nastroju, trzymającego w kopytach zamkniętą w plastikowym opakowaniu rurkę, do stojącego obok kartonika z mlekiem. Bawół nie zdążył powiedzieć nawet słowa, gdy Judy zaczęła tłumaczyć swoje i Nicka postępowanie.
- Szefie, ja naprawdę wiem, że kompletnie schrzaniliśmy sprawę i nie ma właściwie czego znaleźć na naszą obronę – mówiła rozemocjonowana, chodząc od jednej ściany, do drugiej – Wiem, co musiał pan pomyśleć gdy zorientował się, że uprowadzona ma na nazwisko Bajer. Wiem, że nie powinniśmy się do tego dotykać, i wiem, że nie uwierzy mi pan gdy powiem, że natknęliśmy się na to przez przypadek, mimo że jest to w dużej części prawdą. Lecz powiedzmy sobie szczerze: znaleźliśmy ją! Dwadzieścia lat temu Hannah Bajer została porwana, a my ją znaleźliśmy! Czy ktoś dotknąłby tej sprawy, gdyby nie my? Nie! Została zamknięta lata temu i żaden przekonujący dowód nie wypłynął, by ktoś chociażby to rozważył! Dodajmy jeszcze to, że policjanci prowadzący tą sprawę zupełnie ją olali i jej niepowodzenie jest w dużej mierze ich winą! – podczas gdy Judy gadała jak najęta, nie przejmując się chociażby przerwą na oddech, komendant Bogo uwolnił rurkę z plastikowego opakowania jednym, sprawnym ruchem, którego nauczył go Nosoróg. Trudno uwierzyć, że to takie łatwe… Bawół zaczął celować końcem rurki w niewielki otwór, gdy funkcjonariuszka Hops wciąż się tłumaczyła – Trzeba jeszcze wziąć pod uwagę jak bardzo się wszystko rozgałęziło! Gu Ye, złodziej biżuterii, co jestem w stanie mu udowodnić, siedzi w sprawie po uszy, a sama porwana była wykorzystywana do stworzenia niezwykle niebezpiecznego specyfiku, co do którego planów zastosowania nie jesteśmy pewni. A więc tak, nie powinniśmy zaczynać tej sprawy, lecz wychodzi ona tak daleko poza nasze emocjonalne z nią powiązania, że nie uważam za uczciwe skupiania się wyłącznie na nich! Pan wie… – rzuciła, wskakując na krzesło, uderzając łapami o stół i wpatrując się prosto w oczy bawołowi, który właśnie wkładał rurkę do pyska – …że picie mleka w późnym wieku może doprowadzić do poważnych problemów z wątrobą!? – komendant podniósł powieki wysoko w górę, zaskoczony informacją. Następnie zmierzył kartonik nieufnym spojrzeniem, by następnie zupełnie odsunąć go od pyska. Jęknął poirytowany, pokręcił łbem, aż w końcu wyrzucił pełne opakowanie do stojącego obok śmietnika.
- A niech sobie wysadzą za futro tą politykę zdrowotną… Słuchaj, Hops! – zaczął, zwracając się do królika – Czytałem raporty każdego gliniarza i agenta zamieszanego w sprawę przez kilka ostatnich godzin, łącznie z aktami sprawy zaginięcia matki Bajera. Choćby dlatego nie wykładaj mi o tym od nowa, a zwłaszcza dlatego, że wbrew temu co myślisz nie dlatego cię wezwałem. Chodzi o twojego partnera – Judy przełknęła ślinę, a uszy opadły jej bezwładnie w dół. Naprawdę nie chciała poruszać tego tematu. Miała nadzieję, że w świetle tych wszystkich reguł, które złamali, przynajmniej to zostanie puszczone w niepamięć.
- Co z nim…? – zapytała się z głupią nadzieją, że nie chodzi o to, o czym myśli.
- Nie udawaj głupiego królika, Hops! Po tym co Bajer nawywijał przy dzisiejszym aresztowaniu połowa ssaków na wysokich stołkach chce zobaczyć, jak oddaje blachę! Gdyby sprawa ograniczała się do samej tylko policji, może i byłoby w porządku, ale agenci centralni to coś, czego nie możemy tak po prostu zignorować.
- Ale… Co pan chce zrobić? – pyszczek Judy przybrał najciemniejszy odcień przerażenia, jaki może wyrazić królik. Nick był jednym z najlepszych policjantów w mieście! Oni nie mogą go tak po prostu…
- Ja? Nic. Chodzi o to, co ty masz zrobić – najciemniejszy odcień przerażenia okazał się nie być wcale taki ciemny. Bowiem to teraz właśnie zamienił się w prawdziwy obraz lęku i załamania. Judy nie mogąc wytrzymać, usiadła na pupie, czekając jakby na uderzenie pioruna.
- Czego szef ode mnie chce? – to nie mogło się dziać! To nie mogła być prawda! Oni chyba nie karzą jej…!?
- Chcę, byś z nim porozmawiała – nie powiedział „go zwolniła”. Nie powiedział „zabrała mu odznakę”. Co jednak najważniejsze, w całej zmęczonej furii, jaką Bogo miał w sobie na co dzień, te słowa zabrzmiały wyjątkowo łagodnie. Przepełnione tak jakby… Przychylnością i troską? Judy już była kiedyś świadkiem czegoś podobnego. Lecz… Cóż, zdarzało się to rzadko. Łatwo było o tym zapomnieć.
- Porozmawiała?
- Hops… – komendant przerwał westchnięciem – To, co zrobił Bajer, jest w najłagodniejszym ujęciu niedopuszczalne. Nikt z nas nie może tego tolerować, więc to się nie może nigdy powtórzyć. To twój partner, dlatego zostawiam sprawę tobie. Jeżeli chcesz by dalej tu pracował, upewnij się, że przestanie zgrywać wściekłego psa. Niech sobie przypomni dlaczego tu jest, zanim dobiorą się do niego centralni, bo wtedy nawet ja nie będę w stanie mu pomóc – Judy zapadła się w krześle, ni to z ulgi, ni z żalu. Trudno było powiedzieć co właściwie czuje, bo sama starała się o tym myśleć jak najmniej. Z jednej strony to bardzo dobrze, że szef postanowił nie skreślać Nicka. Z drugiej strony… Ona sama nie chciała z nim rozmawiać. Wydawało jej się, że troska o niego była tylko efektem przyzwyczajenia, bo nie potrafiła znaleźć żadnego logicznego powodu, dla którego miałaby się za nim wstawiać. A jednak nie potrafiła go tak po prostu zostawić. Tak jak on nigdy nie zostawił jej.
- Czyli nie jest pan zły? – rzuciła, nie wiedząc co powiedzieć. Nie powinno się kwestionować czegoś otrzymywanego z czystej dobroci, lecz te słowa same cisnęły jej się na pyszczek.
- Zły? Nie! Jestem wściekły! Bez żadnej autoryzacji, prowadziliście zamknięte od lat śledztwo, w które byliście zamieszani osobiście! To, co nawywijał Bajer to naprawdę jedynie wisienka na słoniowych lodach! Dwa z tych zarzutów wystarczyłyby, bym wywalił was na zbite ryje! – wyrzucił podwładnej komendant, machając w koło łapami, tak jakby właśnie wyzwalał tłumiony w sobie przez cały czas gniew. Gdy skończył, oparł ciężar ciała o biurko, zmęczony swoimi emocjami. Westchnął cicho i pokręcił łbem, by dodać jeszcze kilka ważnych słów – Ale tyle wam zawdzięczam, że tym razem, tym jednym razem, jestem w stanie was zrozumieć.

Nick siedział na krześle w korytarzu, oddalony od gabinetu komendanta o kilkadziesiąt metrów. Czuł się trochę jak w szpitalu, oczekując na wyniki niezbyt przyjemnych badań. Nie wiedział, czemu szef nie wezwał ich razem. Być może chciał poznać obie wersje, a nie jedną, uzgodnioną? A może po prostu chce indywidualnie załatwić wszystkie formalności, związane ze zwolnieniem…? Tego Nick obawiał się najbardziej. Od początku obawiał się, że Judy może przez tą sprawę stracić to, na co pracowała całe życie. I to na dodatek teraz, kiedy wszystko się schrzaniło. Jego mama została porwana. Znowu… Jedyna osoba, która mogła cokolwiek o tym wiedzieć dała nogę. Gdyby Nick miał tylko szansę, by nieco mocniej się z nim obejść, być może przynajmniej wyciągnąłby jakiś trop! Wtem drzwi do gabinetu otworzyły się i o połowę niższy od lisa ssak wyszedł na korytarz. Wbrew temu, czego Nick się spodziewał, komendant go nie wezwał. Zamknął drzwi za Judy, najwyraźniej wracając do własnych problemów, pozostawiając partnerów samym sobie, na pustym korytarzu. I mimo że dzieliło ich kilkadziesiąt metrów, lis poczuł na sobie cierpkie spojrzenie przyjaciółki. I tak samo jak wtedy, kiedy Sun Kar zdołał uciec, Nick wciąż nie potrafił pojąć powodu tego spojrzenia. Szybkim krokiem zbliżył się do królika, chcąc dowiedzieć się jak najszybciej jakie konsekwencje ich czekają. Ta natomiast, włożywszy łapki do kieszeni, spuściła wzrok na podłogę, choć minę stale miała zrzedłą.
- No i jak? Chyba cię nie wyleją…? – spytał się Nick, poważnie zmartwiony.
- Nie, nie wyleją nas. Choć mam obiekcję co do tego, czy nie powinni… – odparła Judy oschle, wciąż nisko trzymając wzrok. Lis odchylił łeb delikatnie do tyłu. Najwyraźniej zupełnie nie rozumiał, o co partnerce chodzi. Gdy Judy złapała jego zdezorientowane spojrzenie, zmrużyła gniewnie oczy – Co to miało być, co? – wyrzuciła – To z Sun Karem? Nowa metoda przesłuchania, o której nie zdążyłam usłyszeć? – Nick rozłożył łapy, wciąż starając się zrozumieć powód wrogiego nastawienia Judy. Dlaczego wspominała o Sun Karze? Jakie „metody” miała na myśli?
- O co ci chodzi? – odparł, zupełnie nie mając niczego innego na języku. Jak w końcu miał się tłumaczyć, skoro nie wiedział z czego?
- O co mi chodzi!? – powtórzyła Judy, podnosząc głos. Co ciekawe, obok gniewu i goryczy, zabrzmiało coś jeszcze. Coś na kształt troski… – Ty się lepiej zastanów, o co tobie chodzi! Od kiedy to rzucasz się na zatrzymanych jak wściekły pies, co!?
- Ale.. Co…? To… O to się gniewasz? – zaskoczonemu lisowi język plątał się tak samo jak myśli. Poznanie powodu dziwnego zachowania partnerki ani trochę nie pomogło mu w jej rozgryzieniu. Wciąż nie wiedział, dlaczego konkretnie jest na niego zła, ani co naprawdę złego zrobił. To, co zaszło między nim a tygrysem nawet na chwilę nie zatrzymywało się w jego głowie i nie potrafił dostrzec chociaż jednego powodu, dla którego powinno.
- O! A może nie powinnam!? – rzuciła Judy, kładąc łapy na biodrach i unosząc brwi.
- Ale… Dlaczego? Jakie to ma znaczenie?
- Jakie ma znaczenie!? Być może o tym zapomniałeś, ale są ściśle określone reguły, wobec których traktuje się zatrzymanych!
- Oj daj spokój, Karotka! – odpowiedział Nick najłagodniej jak umiał, starając się uspokoić sytuację – Ile razy naginaliśmy podobne reguły w przeszłości?
- Czekaj, określmy sprawę jasno: teraz zaczynamy je wszystkie po kolei łamać!? Prawa, których przestrzegania pilnujemy? Nie pomyślałeś, że te reguły po coś są? Nie po to, by utrudniać nam życie, ale by stanowić punkt orientacyjny, od którego nie powinniśmy się zbytnio oddalać?
- Z tego co pamiętam, gliniarze są od tego, by chronić i służyć. Moja mama jest osobą, która właśnie tego potrzebuje, a tamten szaleniec mógł wiedzieć, gdzie jest. Ja tylko wyciągałem od niego informację! – Judy nagle zmalała o kilka widocznych milimetrów. Tak jakby słowa Nicka odebrały jej jakąś część siły, która ulotniła się razem z wydychanym powietrzem. Policjantka zmrużyła oczy i cichszym tonem, choć wciąż pełnym wyrzutów, kontynuowała.
- Tłukłeś skutego obywatela, jakby był pluszową maskotą! Gdyby nie ty, nie uciekłby i nie zagroziłby życiu innym! Na tym polega bycie gliną? Bycie synem? Tyle jesteś gotów zrobić, by ją odnaleźć? – słowa Judy odebrały Nickowi mowę. W żaden sposób nie potrafił zaprzeczyć, obronić się, czy usprawiedliwić… Tak jakby jakaś część jego zaczynała rozumieć powód jej ostatniego zachowania. Jednakże druga część, wciąż skupiona na porwanej lisicy i pragnąca jak najszybciej ją odnaleźć, nie potrafiła uwierzyć, że Judy w ogóle zadaje to pytanie.
- To moja mama… Zrobię wszystko, by ją uratować! – niezależnie od tego, jak wiele troski, smutku i chęci działania było w tonie lisa, królik pozostał nieprzejednany. Nie ze względu na odczuwany zawód, czy zapisane w jakiejś książce reguły. Gdy Judy krzyżowała łapy na piersi, jej myśli krążyły wokół czegoś zupełnie innego. Czy raczej kogoś…
- Ale oczywiście, zrobisz wszystko by ją odzyskasz, bo się o nią boisz. Boisz się, że już nigdy jej nie zobaczysz. Że nigdy z nią nie porozmawiasz, nigdy jej nie przytulisz. Ale wiesz co? Zastanawia mnie czy twoja matka, ta sama, która wydała swoje oszczędności byś mógł zostać zuchem chciałaby, byś poświęcał wszystko i wszystkich wokół, żeby ją odzyskać. Zastanawia mnie, czy chciałaby byś dla niej dokonywał czynów, które trudno wybaczyć. A kiedy już znajdziesz odpowiedź na to pytanie, zadaj sobie kolejne: Czy aby na pewno robisz to dla niej? – Judy odwróciła się i, spiętym od gniewu krokiem, ruszyła korytarzem. Nie była już zainteresowana dalszą rozmową, ani co wyciągający za nią łapę Nick miał do powiedzenia. Ten zresztą nie potrafił powiedzieć kompletnie nic. Mimo że chciał zatrzymać przyjaciółkę, usprawiedliwić się, zakończyć ten spór między nimi to czuł, że nie potrafił. Gdy królik zniknął z mu z pola widzenia, lis wciąż stał w miejscu, w pustym korytarzu. Wbijając wzrok w podłogę, ogarną go dziwny strach przed zrobieniem chociażby kroku naprzód, a wśród błąkających się bez konkretnego celu myśli, jedna była aż nadto wymowna. Został sam, i to z własnej winy…

Odgłos kręcącego się wentylatora był pierwszą rzeczą, jaka zwróciła uwagę Nicka, gdy otworzył drzwi do mieszkania. Stojące na półce niewielkie urządzenie obracało swymi śmigłami prawdopodobnie od ostatniego razu, gdy lis tu był. Najwyraźniej zapomniał go wyłączyć wychodząc. O tej porze roku niemal zawsze trzymał go na pełnych obrotach, by przebywanie w tym lokum było przynajmniej znośne. Nick miał być może większy metraż od Judy, ale standard wcale nie był wiele wyższy. Brak klimatyzacji sprawiał, że bez problemu można się było tutaj udusić. Dlatego też lis zakupił ten wiatrak. Teraz jednak jakoś nie interesowała go ewentualna duszność. Chciał tylko ciszy. Niespiesznie, z miną nieustannie posępną, podszedł do urządzenia i wyłączył je, po czym westchnął. Cisza… Od momentu opuszczenia komisariatu w jego głowie panowała zupełna cisza. Bał się pomyśleć o czymkolwiek, gdyż za każdym razem jak próbował, powracały bolesne słowa Judy. Tak więc starając się nie myśleć, lis podszedł do okna i opuścił żaluzję sprawiając, że w mieszkaniu zapanował półmrok. Następnie wyciągnął z kieszeni odznakę z urwanym zapięciem i bez zainteresowania rzucił ją na stół, między chaotycznie leżące karty do gry. Kierując się w stronę drzwi do sypialni, Nick ściągnął pas ze sprzętem i równie znużonym ruchem rzucił go na kanapę, by zabrać się za rozplątywanie krawata. Wrócił do saloniku w jednej ze swoich luźnych koszul, tym razem czerwonej, i rozejrzał się wokół. Przy mikrofali dostrzegł pudełko, w którym jak pamiętał znajdował się ostatni kawałek jagodowego ciasta. Tego samego, które udało mu się wybłagać od partnerki na jednym z ostatnich patroli. Zdaje się że jej przyjaciel, jeden z tych, których Nick nie znał, był piekarzem. Lis nie był głodny, ale wiedział, że musi zacząć coś robić, bo inaczej mu odbije. Wyłożył kawałek na talerz i włożył do kuchenki, a w trakcie pieczenia zabrał się za zbieranie kart. Już podczas poprzedniej wizyty tutaj zorientował się, że Flash najwyraźniej zgarnął pulę przy pomocy karety. To ciekawe, bo Nick stawiał na Boba. Bob zawsze wygrywał, gdy go nie było. Chyba że akurat przegrywał, to wtedy przegrywał. Tak jak to Bob miał w zwyczaju… Mikrofalówka wydała z siebie krótki i głośny dźwięk, informując o końcu pieczenia, akurat kiedy Nick złożył wszystkie karty na jedną kupę. Zanim jednak poszedł po ciasto, odsunął resztki jedzenia i puste kubki na drugą połowę stołu, robiąc sobie miejsce. Chwilę później, wciąż pobawiony jakiejkolwiek energii i chęci, rzucił na posprzątane miejsce talerz i usiadł przed nim, łapiąc w prawą łapę mały widelczyk, a o lewą opierając pysk. Minęło trochę czasu, zanim w ogóle nabrał sobie porcję. Wpierw patrzył się tępo w pełne naczynie, wciąż starając się utrzymać myśli pod kontrolą. Lecz mimo wszystko, choćby zebrał wszystkie siły, jakie miał, nie mógł się przygotować na to, co miało nadejść. Nie, będąc Nickiem Bajerem. Jedna spontaniczna myśl skierowała go do drugiej, która wnioskiem logicznym uruchomiła trzecią. Z tej natomiast wyszło spostrzeżenie, które rozbrzmiało w głowie Nicka jak policyjna syrena. A przez jego szczere spojrzenie na świat nie mógł go zignorować, ani mu zaprzeczyć. W momencie kiedy włożył kawałek ciasta do pyska i poczuł jego idealny wręcz smak, ponownie uświadomił sobie jak niezwykle dobre są jagody z rodzinnego gospodarstwa Judy. I dotarło do niego, że nigdy więcej by tego nie poczuł, gdyby królik pozostał choć chwilę dłużej w cieniu upadającego Higginsa. Do tego jednak nigdy by nie doszło, gdyby Sun Kar w bezpieczny sposób został przewieziony na komisariat… Nick wstał gwałtownie z krzesła i cisnął czym miał pod ręką przed siebie. Zanim jeszcze ciasto rozgniotło się o drzwi szafy, a talerz rozbił na kilka kawałków, lis wiedział już, że nie może dłużej od tego uciekać. Był na siebie wściekły! Tyle lat uczył się, by nie pokazywać odniesionych ran! W niezliczonych sytuacjach krzywdzono go na wszystkie możliwe sposoby, a on nigdy nie dawał się sprowokować! I wszystko to poszło na marne bo teraz, kiedy poległ… Ucierpiała na tym Judy! I nie tylko Judy! Trąbalski i Kojoto, i Higgins! Wszyscy którzy byli tam obecni, od Bogo po Charlie’go! Wszyscy, którym mogło się coś stać! Wszystkie zwierzęta, którym Sun Kar może w przyszłości zaszkodzić! Nick wiedział, że wina za to wszystko spada na niego! Wszystko dlatego, że był zwykłym, głupim samolubnym…! Słowa samopotępienia, niezależnie od tego czy prawdziwe, czy nie, ucichły gdy obok nich pojawiło się wspomnienie, zrodzone z długotrwałego wpatrywania się w drzwi szafy. Lis przypomniał sobie, że trzyma na samym jej dnie coś, czego dawno nie wyciągał. Od lat. Coś bardzo cennego. Powolnym krokiem, jakby pełnych strachu i wstydu, Nick zbliżył się do niewielkiego mebla i, odgarniając ostrożnie kawałki szkła z podłogi, otworzył go, by przykucnąć przed jego wnętrzem. Odkładając jedną kupkę spodni na podłogę, lis otworzył leżące pod nią kartonowe pudełko i przekopując się przez kilka przedmiotów, których dawno nie używał, jak czerwona chusta, czy jego pierwszy krawat, wyciągnął oprawione w ramkę zdjęcie. Gdy tylko na nie spojrzał, uszy cofnęły mu się do tyłu. Podnosząc się z kolan, przeszedł kila kroków w prawo tylko po to, by usiąść na kanapie. Cały czas nie mógł oderwać wzroku od trzymanej fotografii. Zabawne było, jak dawno na nią nie patrzył, a jak doskonale pamiętał ten moment. Swoją mamę, klęczącą w niebieskiej koszuli i czerwonej spódnicy, jak i siebie, wtulonego w nią, kilkuletniego liska, w zielonym mundurku i z czerwoną chustą, zawiniętą pod szyją. Zdjęcie robił Gu Ye, gdyż oni nie mieli porządnego aparatu. Obie postacie na fotografii uśmiechały się, tak jakby świat był miejscem, gdzie szczęście jest jedyną istniejąca rzeczą. Nick nie mógł uwierzyć, jak wiele tego szczęścia posiadali, pomimo wszystkiego, co jednak istniało obok. Dawno nie rozpamiętywał tych dni, a wszystkie obrazy były tak doskonale wyraźne. Pamiętał jak Hannah się ubierała, pamiętał każdą sukienkę, pamiętał jak pachniała, jaki ton przybierała, zależnie od rozmowy… Pamiętał ich gry i zabawy. Słowne przepychanki i spacery po mieście. Pamiętał dokładnie okolicę, w której mieszkali. Ulicę przed blokiem, klatkę schodową. Drzwi do Gu Ye po prawej i swoje po lewej. Pamiętał jak otwierał drzwi, a za kanapą i blatem, wydzielającym niewielką kuchnię, jego mama w zielonym fartuchu szykowała obiad, kiedy on wracał ze szkoły. Jego oczerwienione oczy z miejsca zdradzały, co się stało. Lisek jednak nie chciał tego pokazywać nikomu, zwłaszcza mamie. Zasłaniając się łapką szybkim krokiem ruszył w lewo, w stronę swojego pokoju. Jedynego pokoju w mieszkaniu. Hannah spała w salonie, na kanapie. Gdy natomiast usłyszała wchodzącego syna niemal od razu ściągnęła rękawice kuchenne i zabrała się za rozwiązywanie fartucha.
- Nick! – zawołała, lecz synek nie zareagował. Domyślił się, że ona już wie, lecz nie zamierzał dać za wygraną – Nick, zaczekaj! – zawołała ponownie Hannah. Poważnie, choć łagodnie. Gdy odwiesiła fartuch na wieszak, usłyszała zamykające się drzwi do pokoju. Szybko podbiegła pod nie i delikatnie zapukała – Nick, jak się czujesz?
- Odejdź! – warknął lisek w odpowiedzi. Hannah złapała się za ramiona, tak jakby w środku lata zrobiło jej się nagle zimno. Starając się jakoś pozbyć się tego kamienia, który utknął jej w gardle, westchnęła ciężko, by ponowić próbę.
- Nick, dzwonili ze szkoły. Wiem, co się stało – lisica przez chwilę stała pod pokojem nie wiedząc, czy wejść, czy czekać na odpowiedź. W końcu jednak delikatnym ruchem nacisnęła klamkę i odchyliła drzwi, zaglądając do środka – Synku, musimy porozmawiać.
- Nie chcę rozmawiać! – burknął zjeżony lisek, siedząc w nogach niewielkiego łóżka, z łapami skrzyżowanymi na piersi.
- Uwierz mi, dla mnie to też nie jest łatwe… – odparła przygnębiona Hannah. Nick nawet się na nią nie spojrzał. Doskonale wiedziała, że wcale nie jest na nią zagniewany, ani że nie chce jej zranić. Po prostu bał się z nią porozmawiać o tym trudnym wydarzeniu. I niezależnie od tego, czy to usprawiedliwiało jego zachowanie, czy nie, to do niej należało nauczenie go odwagi w takich chwilach. Wolnym, pełnym strachu i niepewności krokiem lisica przeszła przez pokój i usiadła obok syna. Nie wiedziała właściwie co zrobić, ani co powiedzieć. Można jedynie się domyślać, jak trudne były dla niej te momenty. Nie miała rodziców, do których mogła się zwrócić o pomoc, ani partnera, który mógłby ją częściowo odciążyć. Była sama i niedoświadczona. Jedyne co wiedziała, to jak bardzo kocha tego chłopca i że to ona musi go nauczyć, jak popełnić jak najmniej błędów. Położyła drżąca łapę na jego ramieniu i zaczęła.
- Wiem co się stało, ale nie wiem dlaczego. Więc… Powiedz mi, dlaczego ugryzłeś kolegę?
- To nie jest mój kolega! – warknął ponownie Nick, zsuwając się z łóżka i idąc na drugi koniec pokoju. Wciąż unikał patrzenia mamie prosto w oczy. Ona natomiast wiedziała, że pod tą warstwą zjeżonej sierści, lisek w rzeczywistości stara się nie rozkleić na dobre – I nie zrobiłem nic złego! Zasłużył sobie!
- Dlaczego więc to zrobiłeś? – spytała się ponownie, wstając z łóżka i zbliżając o krok. Ponownie złapała się za ramiona, chcąc odegnać dziwne uczucie chłodu – Uderzył cię? Obraził? – lisek odwrócił się do mamy przodem, wciąż jednak wbijając wzrok nisko w podłogę, w punkt tuż nad swoimi stopami. Oddech miał ciężki, pełen gniewu i zapewne smutku.
- Siedział w ławce obok na lekcji… – zaczął w końcu tłumaczyć, a słowa przerywały ciężkie oddechy, dające niewystarczające ujście dla rosnącej w nim burzy emocji – Zobaczył mój długopis i spytał się skąd taki złodziejski lis jak ja go wziął…
- Twój długopis Kapitana Kirka? – spytała się Hannah, starając się uchwycić sytuację jak najwyraźniej. Nick kiwnął głowa kilkukrotnie, pociągając przy okazji nosem. Oddech wciąż mu nie zwalniał – Dałam ci go na urodziny – powiedziała lisica, chcąc zachęcić syna do kontynuowania.
- Tak mu powiedziałem… I wtedy… – załamujący głos liska jasno dał znać, że niedługo nie wytrzyma. Niedługo rozpadnie się tam, gdzie stoi, a lisica wiedziała, że to ona będzie musiała utrzymać go w całości – Powiedział… Powiedział że go ukradłaś… – łzy napłynęły chłopcu do oczu w takiej ilości, że niemal od razu przelały się, mocząc sierść na policzkach – Powiedział, że go ukradłaś, bo jak każdy lis jesteś złodziejką! – jakiekolwiek słowa, które Nick chciał wypowiedzieć, zamieniły się w tym momencie w jęk. Lisek zakrył swoje oczy zaciśniętymi w piąstki łapkami, chcąc ukryć fakt, że płacze i powstrzymać wypływające łzy, mimo że wiedział jak bardzo jest to niemożliwe. Hannah natomiast straciła jakikolwiek dech w piersi. Nick bywał już wcześniej obrażany i wielokrotnie mu dokuczano. Czasami reagował na to gwałtownie, choć ostatnio coraz rzadziej. Teraz jednak… Teraz to była jej wina! Nick zrobił coś, czego nie powinien, bo stanął w jej obronie! Młoda lisica w ogóle nie była na to przygotowana. Nigdy się czegoś takiego nie spodziewała! Starała się to wszystko jak najszybciej ułożyć w głowie, bo przecież Nick nie będzie czekał w nieskończoność. Jak zareagować? Co powiedzieć? Wielu uznałoby, że lisek nie zrobił niczego złego, ale Hannah czuła… Że tak nie jest.
- Nick, nie jestem złodziejką… Dobrze to wiesz.
- Wiem! – odparł lisek, tupiąc stopą z całej siły – Chciałem jedynie, by on tak nie mówił! Nie miał prawa tak mówić! Nie zrobiłem nic złego!
- To nieprawda! – podniosła głos Hannah, choć ton wciąż miała delikatny – Mówiłam ci niejednokrotnie: są na tym świecie złe czyny, których nigdy nie można dokonać! Wielu powie ci, że jeżeli robisz je w czyimś imieniu, są usprawiedliwione, ale nic ich nie usprawiedliwia! Jeżeli kochasz jakieś osoby, za ich dobre cechy, nie możesz chcieć, by w ich imieniu robiono takie rzeczy! Ani by oni je robili… – Nick nie jęczał już na całe gardło. Zrozumiał, że właśnie jest karcony. Zrozumiał, że to co zrobił nie spotkało się z jakąkolwiek formą akceptacji ze strony mamy, co sprawiło że poczuł się jeszcze gorzej. Uspokoił się nieco, wciąż wbijając spojrzenie w podłogę i wciąż pociągając co chwilę nosem. Łzy nie przestawały mu wypływać z oczu. Hannah podeszła bliżej i uklękła tuż przed synkiem. Delikatnie dotknęła palcem czubek jego podbródka i uniosła go do góry – Hej! Popatrz na mnie – poprosiła łagodnie. Nick pierwszy raz od przyjścia spojrzał poczerwieniałymi oczami prosto w bliźniacze oczy swojej mamy, które również zaczynały moknąć – Jestem tutaj. Jestem taka, jaką mnie znasz. Nieważne jak daleko będę, czy co mi się stanie – zanim słone łzy zalały i jej policzki, przycisnęła łepek swojego synka do ramienia i ściskając go najmocniej, jak potrafiła powiedziała głosem pełnym… Poczucia winy – To ważniejsze od tego, co o mnie powiedzą, czy co mi zrobią, dlatego proszę cię, nigdy więcej nie rób niczego podobnego, bo nigdy nie wybaczę sobie, jeżeli z mojego powodu wyrządzisz komuś krzywdę – głos Hannah załamał się w końcu od płaczu. Tak naprawdę zbierało jej się na to od momentu, w którym odłożyła słuchawkę. I liska ogarnęło olbrzymie poczucie żalu. Niezależnie od tego, co tamten chłopak zrobił i czy zasłużył na to, co dostał, Nick zrozumiał na tamtą chwilę że… To nie było tego warte. To nie było warte łez jego mamy. Pojąć daną mu wtedy lekcję w pełni, miał dopiero kilkanaście lat później…
- Obiecuję, mamo… Przepraszam… – powiedział cicho, chcąc pocieszyć lisicę. Wciąż chwilami pociągał nosem. Wciąż płakał. Wciąż nie mógł uwierzyć, jak mógł tak bardzo ją zranić. Oddał by wszystko, co wtedy miał, by się uśmiechnęła. By zobaczyć jej uśmiech… Spływająca z oka, słona kropla spadła i rozbiła się o szklaną taflę, zakrywającą jej twarz. Nick otworzył pysk, nie mogąc oddychać przez zatkany nos, po czym delikatnie przetarł łapą trzymane zdjęcie. Rozmasowują wilgotną sierść na palcach, oparł plecy o kanapę i spojrzał w nieokreślony punkt pod sufitem. Wydawało mu się, że przez chwilę patrzył na jakieś zwierciadło, pokazujące nie odbicie świata, a jego prawdziwą twarz. Spostrzegł wszystko jasno i wyraźnie. Zobaczył samego siebie, w całej okazałości, a przecież tak naprawdę patrzył tylko na stare zdjęcie. Niezależnie od tego ogarnęło go to uczucie, w którym uświadamiasz sobie, jak bardzo się myliłeś i jak bardzo ktoś inny miał rację. Tak… Nick uświadomił sobie, że Judy miała rację, a on tak mocno ją skrzywdził. Tego głupiego królika, który wywrócił jego bezwartościowe życie do góry nogami. Przypomniał sobie te wszystkie lata, od pierwszego momentu, w którym został sam. Pierwszy przekręt, drugi, trzeci… Aż stało się to jego sposobem utrzymania i zamieniło w codzienność. Życie z oszustw i niezauważalnych przestępstw. Był pewny, że jego matka nie byłaby z niego dumna, ale przynajmniej się wtedy nie oszukiwał. Nie robił tego dla nikogo innego. Robił to dla siebie i doskonale to wiedział. Tym razem było inaczej. Tym razem zrobił coś wyjątkowo żałosnego, widząc się jako jakiegoś obrońcę, którym nie był. I niezależnie od tego, jak bolesne było to uczucie, uświadamiające mu o popełnionym błędzie, było także wyzwalające. Bo przecież skoro zobaczył, co zrobił źle… Znaczy to, że nie zdążyło go to odmienić. Nick spojrzał raz jeszcze na zdjęcie, w szczególności na swoją mamę i nagle dotarło do niego coś, co wielce go zadziwiło. Myśl, że już zawsze tylko tak będzie się z nią widywał, nie była już tak przerażająca. Przynajmniej była teraz częścią jego. Ile by to było warte, gdyby mógł przed nią stanąć, ale pozbyłby się z siebie wszystkiego, co mu dała? Byłaby by obok, lecz nie wewnątrz jego. Jak ona by na to zareagowała? Nick nie miał już wątpliwości. Nawet jeżeli nigdy jej już nie spotka, przynajmniej jej w sobie nie zabije. Przynajmniej nie zabije w sobie tego wszystkiego, na co pracowała przez te pierwsze kilka lat, kiedy byli razem.
- No dobra. Zakręcamy kran i idziemy się najeść – powiedziała Hannah patrząc załzawionymi oczami, w załzawione oczy synka. Chyba nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo uradowała go swoim uśmiechem – Zrobiłam twoje ulubione ciasto.
- Naprawdę…? – spytał się lisek, przecierając oczy.
- Naprawdę! I dostaniesz wielgachny kawałek, jak tylko szybko zjesz obiad.
- Dziękuję… I… Przepraszam… – powiedział Nick, wciąż zanosząc się łzami.
- Nic nie szkodzi! – odparła mu mama, machając łapą. Chwilę później rzuciła w jego stronę ten jedyny w swoim rodzaju uśmiech. Robiła to tak często, że chłopak z miejsca wiedział, na co się zanosi – Powiedz prawdę, nawywijałeś to wszystko, bo po prostu byłeś głodny, co?
- Mamo…! – rzucił lisek zrezygnowany, choć zadowolony – Chodźmy już lepiej jeść! – powiedział, łapiąc Hannah za łapę i ciągnąc ją w stronę drzwi. Ta jednak, zamiast podążyć za synem, przyciągnęła go do siebie.
- Czekaj, czekaj! – rozkazała – Pokaż ząbki… – mówiąc to, chwyciła delikatnie za szczękę Nicka, a gdy ten otworzył szeroko pyszczek, przyjrzała się uważnie jego wnętrzu – Nie nałykałeś się czasem sierści? To by ci popsuło smak…
- Mamo! – ponownie zaprotestował lisek, zamykając pyszczek i wyrywając się z palców Hannah. Przez żarty swojej mamy zawsze czuł się nieswojo. Nie wiedział, czy je kocha, czy nie cierpi.
- No co!? Nie popędzaj mnie tak, bo ja też zrobię się głodna! – zagroziła, unosząc w górę pazury, starając się przybrać postać budzącą grozę, choć wywołała w Nicku jedynie śmiech. Taki zresztą miała zamiar. Chwilę później, tymi samymi pazurami zalała syna falą łaskotek, która w akompaniamencie nieopanowanego chichotu zwaliła go z nóg. Jednak żadna radość nie mogła się równać z tą, którą czuł gdy patrzył na jej uśmiech. Mimo tego, co zrobił, ona wciąż się do niego uśmiechała. Nie był pewny, czy było to jego zasługą, czy po prostu miał szczęście, że go kochała. Gdy wstawał, przypomniał sobie o Judy. Jej też z jakiegoś dziwnego powodu na nim zależało. Tyle razy się dla niego poświęcała i co otrzymała w zamian? Nick miał nadzieję, że w tym wypadku mógł coś jeszcze naprawić. Być może nie wiedział, jak odnaleźć swoją mamę, ale wiedział, co musi teraz zrobić. Złapał za portfel i granatowy krawat w cienkie, czerwono-niebieskie paski i zarzucając go na szyję w pośpiechu opuścił mieszkanie.

Południe uciekało już w zapomnienie, a Judy mimo to nie ustawała w swoim spacerze od ściany, do ściany. Gdyby w ogóle liczyła kroki od momentu wejścia do swojego „apartamentu”, zapewne mogłaby wysłać swój wynik i trafić do księgi rekordów. Nie nad tym jednak myślała. Trzymając prawą łapkę schowaną za swoimi dwoma króliczymi siekaczami, odchodziła niemal od zmysłów, ilekroć pomyślała o Nicku. A myślała o nim stale. Nie ulegało wątpliwości, że zachował się jak skończony palant. Naraził tyle osób, że nie było powodu, by się z nim pieścić. Jednak Judy nigdy nie planowała go porzucić, tak jak on nigdy nie porzucił jej. Już kiedyś nad tym rozmyślała… Kiedy to ona odegrała głupiego królika i potraktowała go jak zwykłego, zdziczałego drapieżnika, Nick ani myślał by potraktować ją ulgowo. Ktoś mógłby rzec, że nawet się od niej odwrócił, ale Judy wiedziała, że to nie była prawda. Dopiero po kilku dniach zwróciła uwagę na jeden, istotny szczegół. Był nim jej długopis. Lis mógł przecież skasować kompromitujące go nagranie i wyrzucić marchewkę, zapominając o wszystkim, co ostatnio przeszedł, ale tego nie zrobił… Dlaczego ją zachował? Co nim kierowało? Judy w końcu zrozumiała. Kiedy Nick odszedł, chciał po prostu przemówić jej do rozsądku. Od samego początku. Tak jak ona robiła teraz. A jednak nie mogła wysiedzieć spokojnie. Cały czas nachodziły ją jakieś wątpliwości. Czy nie potraktowała go zbyt ostro? Czy nie powinna się upewnić, że wszystko z nim w porządku? Ale jeśli tak zrobi, czy on pojmie, co zrobił źle? Zastanawiała się, co Nick czuł na jej miejscu. Zapewne to samo, ale coś jej mówiło, że jego serce nie grało rockowego kawałka. Cierpliwość była jego mocną stroną. Królik raz jeszcze podszedł do okna, po czym gwałtownie odwrócił się w stronę drzwi i już miał wyruszyć na spotkanie z lisem. Zatrzymał się jednak tuż przed nimi i automatycznie zawrócił. Zły pomysł, bardzo zły pomysł. Nie wiedząc co robić, Judy usiadła na tapczanie. W pyszczku ciągle przeżuwała własny palec. Nie mogła tak po prostu siedzieć i czekać, musiała coś zrobić! I kiedy już miała ochotę wyrwać sobie uszy, tuż po tym, jak odgryzie swój palec, w pokoju rozległ się dźwięk wyczekiwanego pukania. Judy jednym skokiem znalazła się pod drzwiami, ale powstrzymała się przed ich gwałtownym otworzeniem. Nabrała do płuc tyle powietrza, ile potrafiła, by je następnie bezdźwięcznie wypuścić. Uspokoiła każdą część swojego ciała poza nosem, który wciąż niestrudzenie mierzył nanosekundy. Następnie przybrała kamienną twarz i złapała za klamkę, odliczając jeszcze do dziesięciu. Chciała dobrze wypaść. Nie mogła dać Nickowi do zrozumienia, że tak bardzo się o niego zamartwiała, ani że wystarczy tylko się zjawić, by wszystko było po staremu. Lecz kiedy otworzyła drzwi i go zobaczyła… Uśmiech po prostu sam rzucił się na jej pyszczek! Lis patrzył na nią spod czoła, ze spuszczonymi uszami i oczami jak spodki, w ten typowy dla psowatych sposób, z którego poczucie winy lało się jak woda z wodospadu! To jedno spojrzenie wystarczyło, Nick nie musiał już nawet nic mówić. Judy już wszystko wiedziała. Co nie znaczyło, że on zamierzał na tym poprzestać.
- Co tak długo…? – zapytała się policjantka śmiejąc się i kręcąc głową.
- Dzisiaj była aukcja rzeczy skonfiskowanych… Wpadłem by coś kupić… – mówiąc to, wyciągnął zza pleców niewielki przedmiot, niedbale zawinięty w kolorowy papier i wyprostowanymi łapami wręczył go przyjaciółce – Przepraszam… – powiedział, wciąż z przygnębionym i skruszonym wyrazem. Judy spojrzała na pakunek z politowaniem. Wyglądał jakby zawijano go na kolanie. Zapewne dlatego, że był zawijany na kolanie. Królik jednak doskonale wiedział, że tak miał właśnie wyglądać. Raz jeszcze kręcąc głową, wciąż z uśmiechem, jednym ruchem wyciągnęła zawartość na wierzch. Gdy ją ujrzała, parsknęła niepohamowanym, niedowierzającym śmiechem! Właśnie trzymała w łapce biały kubek, na którym widniał przekreślony nadruk: „Najlepszy Tata”. To jednak nie było wszystko. Pod spodem, ktoś nabazgrał flamastrem inny, również przekreślony wyraz: „Wicedyrektor”. Na boku natomiast, w pionie, pismem Nicka nakreślone zostało słowo: „Partner”. Judy po raz trzeci pokręciła głową i po raz drugi zaśmiała się głośno. Uspokoiła się dopiero, gdy spojrzała na lisa. Jemu wyraz pyska się nie zmienił. Chyba te wszystkie śmiechy jeszcze go nie przekonały.
- Wiesz co zrobiłeś? – spytała się, a Nick w odpowiedzi kiwnął głową – I postarasz się już nigdy tego nie zrobić? – dopytała się, a Nick w odpowiedzi pokręcił głową – No to podejdź tu, ty głupi rudzielcu! – zakończyła Judy, wyciągając łapki do uścisku. To zabawne, że pomimo wszystkiego co zrobił, nie zrezygnowałaby z ani jednej sekundy, które spędzili razem. To zabawne, że nie potrafiła znaleźć chociaż jednej rzeczy, która dawałaby jej tyle przyjemności, co chwile z Nickiem. Patrząc wstecz nie mogła nawet uwierzyć, jak blisko siebie byli. I nie mogła uwierzyć, że naprawdę chciała z tego zrezygnować. Praca w policji była i zawsze będzie jej marzeniem. Spełnionym marzeniem. Ale żadne marzenie nie będzie choć w połowie tyle warte, co chwile, takie jak ta.

- I wtedy mówię do trenera: „Ale to nie ja, tylko moja siostra!” On się pyta: „Która?”, to ja mu na to: „Dwudziesta czwarta z kolei!” – herbata wypłynęła Nickowi z pyska i zalała mu koszulę, gdy przegrał z wydostającym się z gardła śmiechem. A trzeba było najpierw przełknąć… – Ale czekaj! Jeszcze nie wszystko! On stoi ze spuszczonymi brwiami i przetwarza, aż w końcu na koniec dowala: „Dwudziesta czwarta siostra, czy ogólnie, z rodzeństwa?” – lis cały czas chichotał, gdy wycierał mokrą sierść na szczęce. Przez moment wydawało mu się, że obydwoje zaśmieją się tu na śmierć. Chyba od półgodziny opowiadali sobie anegdoty ze swojego życia rodzinnego. Pierwsze pół spędzili na tym, by bliżej je sobie poznać. Nick nie przypominał sobie, by kiedykolwiek rozmawiali na ten temat więcej, niż kilka minut. Nie przypominał też sobie, by tego typu rozmowa sprawiała mu kiedyś taką radość. Nawet nie wiedział jak zeszli na ten temat. Judy zaproponowała mu herbatę, mówiła coś tam o Bogo i o tym, co jej powiedział nad ranem, on wspomniał o wykopanym z szafy zdjęciu, ona o ostatniej rozmowie z rodzicami… I tak właśnie doszło do tego momentu.
- To słuchaj tego! Moja mama pracowała kiedyś w niewielkiej kawiarni, pod biurowcem. Była to najlepsza praca, jaką dostała, ale nie miała przez nią wiele czasu, więc zdarzało się, że przesiadywałem tam pod jej opieką do wieczora. I takiego właśnie razu, kiedy do końca jej zmiany zostały tylko minuty, a ja przygotowywałem się do wyjścia, zobaczyłem jak niesie butelkę z colą do jednego stolika. Po drodze jednak potknęła się, a jako że butelka była otwarta, cała zawartość wylądowała na koszuli pewnego ważnego byka. Klient oczywiście poczerwieniał ze złości, zrywa się z miejsca i krzyczy: „Ty tępa lisico! Co ty sobie wyobrażasz!? Umiesz ty w ogóle chodzić!?”. Moja mama podnosi łapy, w jednej trzyma chustkę, stara się jakoś pana ważnego uspokoić i wysuszyć. „Proszę! Niech pan się nie denerwuje!”, mówi. On jednak nie przestaje: „Co to znaczy że mam się nie denerwować!? Wiesz ile ten garnitur kosztował!? Zapłacisz za niego ze swojej lisiej pensji!? Dlaczego mam się nie denerwować!?”. I wtedy moja mama wskazuje na plamę i udając przerażenie krzyczy: „Bo cola zaczyna wrzeć!” – Judy przekrzywiła łepek, niedowierzając.
- Nie!
- Tak!
- Niemożliwe!
- Ależ jak najbardziej! – królik parsknął śmiechem gdy dotarło do niego, że lis mówi poważnie. Jeśli spojrzeć na poczucie humoru Hannah nie było to dziwne, ale przy tym potrzebna była także spora dawka odwagi. Albo nawet głupoty…
- I co on na to?
- No, niewiele – odpowiedział Nick, wzruszając ramionami – Ciągle był czerwony, chociaż już nie z gniewu, usiadł na miejsce, unikając spojrzeń innych i tyle. Na nieszczęście całe zajście obserwował szef i tego samego dnia mama straciła pracę.
- Oh… – zauważając nagle zrzedłą minę przyjaciółki lis od razu machnął łapą, drwiąc z konsekwencji tego wydarzenia.
- Śmialiśmy się z tego dobrych kilka tygodni, było warto za pracę dla jakiegoś pacana. Tak mi powiedziała… – zakończył Nick wzdychając, podczas gdy Judy uniosła do pyszczka swój nowy kubek. Przez cały czas nawet nie poruszyli tematu ponownego uprowadzenia Hannah, mimo że o niej rozmawiali co dwa zdania. Nie to, że go unikali. Po prostu żadne z nich nie czuło potrzeby do rozpoczęcia tej rozmowy. Przynajmniej aż do teraz. W trakcie zaledwie minutowej ciszy myśli obojga ssaków podążyły w stronę prowadzonej do niedawna sprawy. Dla obojga wydawała się zamknięta, ale musieli to jeszcze potwierdzić między sobą. Upewnić się, czy to faktycznie koniec – Więc? Co dalej? – spytał się Nick, odkładając szklankę z herbatą pod nogi tapczanu.
- „Co dalej?” – powtórzyła jego przyjaciółka, odklejając od pyszczka kubek.
- Daj spokój, Karotka! – rzucił Nick – Jesteś przecież głupim królikiem, któremu dano dwa dni na rozwiązanie nierozwiązywalnej sprawy, zero wsparcia i wózek golfowy, a mimo to nie poddałaś się i dotarłaś do sedna! – Judy uśmiechnęła się ciepło. Wiedziała, że jeżeli Nick kogoś chwali, to ma do tego naprawdę dobry powód. Dlatego też obok dumy, napełniła ją także chęć rewanżu.
- A ty jesteś głupim lisem, który podawał mi każdy niezbędny ślad i załatwił mi kontynuowanie tej sprawy, kiedy ja prawie wszystko porzuciłam… – powiedziała wzruszając ramionami, tak jakby to wszystko było po prostu tym, co Nick robił zawsze.
- Sama widzisz. Jesteśmy po prostu za dobrzy, by definitywnie położyć jakieś śledztwo.
- Chciałabym się zgodzić… – odparła Judy na jednym wydechu. Lekko zmęczona odsunęła się do tyłu i oparła plecami o ścianę. Naprawdę chciała powiedzieć coś innego. Chciała najlepiej w tej chwili założyć mundur i ruszyć za śladem, lecz wyglądało na to, że faktycznie niczego nie mają… I Nick to wiedział. Chciał po prostu postawić sprawę jasno. Dowiedzieć się, czy to naprawdę koniec – Szef sprawdził i przesłuchał dokładnie obudzonego profesora Nussa, ale nie wiedział on o swoich pracodawcach absolutnie nic. Wzięli go pod obserwacje, ale wątpię, by ktoś próbował się z nim skontaktować. Wszystkie dane z laboratorium skonfiskowali centralni i nie ma co liczyć, że podzielą się nimi w ciągu najbliższych kilku lat. Sun Kar zniknął, a jego kartoteka nie mówi kompletnie nic przydatnego. Jedyne, co możemy robić to patrolować całe miasto, od północy do północy, mając nadzieję że kiedyś go wypatrzymy. Podobnie sprawa ma się z Gu Ye…
- No… – przytaknął lis – Tyle że jego akta są niedostępne od dobrych dwudziestu lat… – synchronicznie, jak włączające się światła uliczne pod wieczór, dwa ssaki uniosły łby przed siebie, a ich oczy rozszerzyły się do wielkości owoców persymony. Trudno im było skonsultować tę myśl, ale poczuli się jakby trafił ich piorun.

Pomarańczowe promienie zachodzącego słońca przepływały między wieżowcami Zwierzogrodu, kiedy Judy i Nick dostali wezwanie na komisariat, w sprawie niezapowiedzianej odprawy. Na miejscu byli obecni wszyscy policjanci, którzy akurat nie mieli dzisiaj patrolu. Oznaczało to między innymi wszystkich obecnych na nadrannej akcji, nie licząc Trąbalskiego, Kojoto i Higginsa, z oczywistych względów. Jednak żaden z policjantów nie wydawał z siebie najmniejszego, poza okresowym ziewaniem, dźwięku i trudno się było dziwić. Nikt nie lubi być ściągany do pracy, kiedy już ścielił sobie łóżko. Nicka i Judy to jednak nie dotyczyło. Mimo że pierwszy raz od dłuższego czasu mogli sobie pozwolić na dłuższy odpoczynek, na kilka godzin wyczekiwanego snu, nawet w ciągu dnia, nie otrzymali go. Po prostu nie mogli się położyć, a co dopiero zmrużyć oczu! Byli zbyt podekscytowani swoim odkryciem! Za bardzo byli zajęci planowaniem następnego ruchu! Nie ma się co dziwić ich pobudzeniem. W końcu sprawa, którą już prawie spisali na straty, wcale się nie zamknęła! Wcale nie zostali z niczym! Teraz, siedząc w gronie kolegów z pracy, tylko oni znali cel tego zebrania. A skoro już o kolegach mowa, Judy rozglądała się po starych i nowych twarzach stwierdzając, że dawno tego nie robiła. Sporo się tu zmieniło, od czasu jej pierwszej odprawy. Było dokładnie tak, jak powiedział Bogo. Nowi rekruci, z coraz to różniejszych gatunków. Najlepszym przykładem był zapewne posterunkowy Ace Rodon, który zamiast zająć miejsce na krześle, dla własnej wygody wisiał sobie pod sufitem, łepkiem w dół. I tak wodząc wzrokiem od lewej do prawej, mijając posterunkowych Fretę, Skunksińską i Madagaskara, zatrzymała się w końcu na najmniejszym do tej pory rekrucie w historii, posterunkowym Gołogonie, nowym partnerze słonicy Marleny.
- Marlenka powinna sobie załatwić stałe wizyty u terapeuty, nie uważasz? – zagadał do partnerki Nick, łapiąc gdzie celuje spojrzeniem. Mimo że różnorodność gatunkowa w policji znacznie się powiększyła, nie można było tego samego powiedzieć o sprzęcie. Królik z lisem wciąż dzielili jedno, ogromne krzesło, co jednak pozwalało im rozmawiać bez zwracania na siebie uwagi.
- Co masz na myśli?
- No wiesz… Siedzi obok tej myszy codziennie, w jednym radiowozie. Stały stres w stresującej pracy to na pewno nie jest połączenie obiecujące pełną poczytalność – Judy wypuściła powietrze, z drwiącym uśmiechem – Zapewne gdy kogoś ściga, chce go rozdeptać tak samo jak partnera – wszystko wyglądało na to, że stary Nick wrócił. Nie było chyba lepszej wiadomości. Wtem lisie i królicze uszy wyprostowały się jak tylko mogły i skierowały w prawo. Pod ścianą, tuż obok drzwi zza których powinien przyjść komendant, stały dwa ssaki. Ich obecność tutaj stanowiła dla większości zagadkę, choć ich tożsamość ani trochę. Po starannie wyprasowanych garniturach i elegancko zawiązanych krawatach każdy glina na komisariacie rozpoznał w nich centralnych. Stali tu jednak od samego początku, a uwagę Judy i Nicka, jak i każdego innego w pomieszczeniu, przykuło coś innego. Stojący po lewej stronie wielbłąd dwugarbny chował właśnie do kieszeni marynarki marchewkaśnicę. W drugim kopycie trzymał rzecz jasna marchewkę. Podczas jej chrupania nie starał się ani zachować ciszy, ani oszczędzać innym widoku wnętrza swojej paszczy. Wielu przemęczonych policjantów wyprowadzało to z równowagi… I zapewne ktoś zwróciłby mu uwagę, gdyby drzwi nagle nie otworzyły się, a do środka nie wszedł komendant Bogo. Jego śladem podążał wicedyrektor Pełnia, który zamknął drzwi i stanął między swoimi podwładnymi. Komendant natomiast podszedł do swojego pulpitu, położył na nim teczkę i chwycił w prawe racice okulary. Zadziwiony najwyraźniej ciszą zerknął na funkcjonariuszy dostrzegając, że wszyscy patrzą się w jeden punkt. Jego domysły przerwało głośne chrupnięcie. Również niemiłosiernie zmęczony, zacisnął kopyta na pulpicie i delikatnie, choć złowróżbnie odwrócił łeb w stronę centralnych.
- Agencie Bakrycek… – powiedział Pełnia sugestywnie, najwyraźniej rozumiejąc aluzję komendanta. Wielbłąd natychmiast przestał przeżuwać.
- Z tej przedziwnej ciszy wnioskuje, że wam też nie podoba się to nagłe i niezapowiedziane zebranie – zaczął Bogo bez zbędnych ceregieli – A jako że szanuję wasz czas tak samo, jak wy szanujecie mój, to zanim przejdę do rzeczy… Bajer! – rzucił niespodziewanie, celując okularami w lisa. Nick wyprostował się na krześle, zaciskając ze sobą łapy, najwyraźniej podenerwowany. Było chyba z tysiąc rzeczy, o które Bogo mógł mieć do niego żal – Co twoje biurko robi na środku jezdni…? – spytał się komendant, rozkładając kopyta ze zdziwienia. Lisa natomiast dobiegła zza pleców fala chichotów. Wzdychając jedynie z odrobiną ulgi, wzruszył ramionami.
- Zasłużyłem sobie – odpowiedział. Był pewny, że Bogo znał odpowiedź na swoje pytanie, choć nie bawiło go to tak, jak reszty.
- Zasłużysz, to na mandat, jeżeli to biurko nie zniknie w ciągu najbliższej godziny! I przyszyj sobie blachę! Wyglądasz jak kilkuletni dzieciak, bawiący się w policjantów i złodziei! – kolejne śmiechy rozbrzmiały z tyłu, a Nick westchnął po raz wtóry, marszcząc przy tym czoło.
- Na to też sobie zasłużyłem… – komendant wreszcie założył okulary i otworzył teczkę, rzucając oględnym spojrzeniem na jej zawartość.
- Dobra! Wielu z was ma pewnie nadzieję, że odciągnąłem was od kolacji aby dać jakieś nudne ogłoszenie i puścić do domu, byście jutro nie pozasypiali na patrolach. Otóż jak powszechnie wiadomo, nadzieja umiera ostatnia. Przy okazji rodzi także kretynów… Dlatego jeżeli już trochę przysypiacie, zróbcie szybką rundkę do automatu z kawą i kupcie po kilka litrów na łeb, bo jedziemy na akcje i jeżeli podczas niej ktoś choćby ziewnie, to wsadzę mu do gardła dyscyplinarkę! Przechodząc jednak do sedna sprawy, wybieramy się na łowy, panowie i panie. Naszym celem jest osobnik niezwykle niebezpieczny, który, jak się dowiedziałem, posyłał gliniarzy do szpitalnych łóżek już dwadzieścia lat temu. Kilkoro z was miało już okazję go dzisiaj poznać… Tak czy owak, nie znamy uzbrojenia ściganego, ani konkretnej liczby współpracowników, chociaż orientacyjnie od czterech idzie w górę. Uczulam więc na samym początku i zrobię to jeszcze kilka razy, by każdy z was przygotował się na istne piekło… A jeżeli chcecie kogoś obwiniać za wyskoczenie z tym wszystkim o takiej porze, to przedstawiam wam wicedyrektora Centralnego Wydziału Dochodzeniowego Charlesa Pełnię – powiedział Bogo, wskazując kopytem na kojota – Dzięki którego ofercie współpracy nigdy nie zdobylibyśmy ani jednej informacji, potrzebnej do przeprowadzenia tej akcji. To oczywiście wicedyrektora rola, by wprowadzić was w szczegóły, tak więc oddaję głos – zakończył komendant, kierując się na lewo. Robiąc miejsce wicedyrektorowi, oparł się o ścianę plecami i skrzyżował łapy na piersi, minę wciąż mając zirytowaną.
- Dziękuję, komendancie – powiedział Pełnia, podchodząc do pulpitu. Pomijając to, jak niezwierzęcy się wydawał przez swoje chłodne podejście do wszystkiego, trzeba było przyznać, że trudno go było zdenerwować. Przejmując teczkę od jednego ze swoich agentów, otworzył ją i wyciągnął pamięć przenośną. Następnie odwrócił się i najwyraźniej nieco zdziwił, widząc zieloną tablicę do pisania kredą… Odwrócił się w stronę komendanta i spytał jak gdyby nigdy nic – Gdzie jest ekran? – grupowy chichot po raz kolejny rozniósł się po pokoju. Nie zdołało go nawet uciszyć niewzruszone, bezduszne spojrzenie kojota.
- Zapewne w waszej sali odpraw… – odparł Bogo bez zainteresowania, nie spuszczając poirytowanego spojrzenia z wicedyrektora.
- Rozumiem… – Pełnia schował pamięć i zamiast tego wyciągnął akta.
- Jak wicedyrektor chce, możemy przynieść komputer.
- Nie, nie! Poradzę sobie – zapewnił komendanta. Odwróciwszy się raz jeszcze do tablicy, chwycił jeden z leżących pod nią magnesów i umocował zdjęcie przedstawiające nikogo innego, jak Sun Kara – Celem jest tygrys, nazwiskiem Sun Kar. Lat pięćdziesiąt cztery, urodzony w Wilgotach Leśnych, zamieszkały w Zwierzogrodzie od siedemnastego roku życia. Notowany. Skazany ponad dwadzieścia lat temu za oszustwa podatkowe. Zarzucano mu jednak znacznie więcej czynów, takich jak napady, rozboje, brutalne pobicia funkcjonariuszy… A także należenie do zorganizowanej grupy przestępczej pod przywództwem pandy, nazwiskiem Yi Zhi. Nie udało nam się jednak znaleźć solidnych dowodów przeciwko niemu. Od momentu wyjścia z więzienia nie wchodził w konflikt z prawem, a od blisko pół roku znajduje się pod naszą obserwacją – kpiące prychnięcie przerwało wywód Pełni. Nie dało się stwierdzić z czyjego pyska wyszło, ale każdy miał na myśli to samo. Obserwacja centralnych musiała być niezwykle skuteczna, skoro coś takiego urosło pod ich nosami… Nie przejmując się tym długo, kojot kontynuował – Jak udało nam się ustalić, dzięki dowodom zgromadzonym wczorajszej nocy, Sun Kar powrócił do działalności przestępczej na pełen etat. Z posiadanych informacji możemy go powiązać z porwaniem, nielegalnymi eksperymentami na zwierzętach, kradzieżą informacji poufnych i posiadanie dużych ilości nielegalnych roślin i substancji. Bez problemu udowodnimy mu natomiast stawianie oporu podczas aresztowania i ciężkie pobicie funkcjonariuszy. Tej samej nocy Sun Kar został co prawda aresztowany, ale ze względu na pewne… Komplikacje, umknął nam, jak i funkcjonariuszom policji. Teraz natomiast… – Pełnia wyciągnął z teczki kolejne zdjęcie i przypiął do tablicy. Tym razem przedstawiało niewielki, drewniany domek, w okolicy przypominającej las deszczowy. Następnie, kojot wziął czerwony magnes i przyczepił go do mapy obok, na zachodzie Las Padas – Posiadamy pewną informację, że poszukiwany znajduje się w tym budynku. Jest to jedna z jego kryjówek, jeszcze sprzed pójścia do więzienia. Od wielu lat stanowi pustostan – Judy spojrzała się na Nicka, a Nick na Judy. Obydwoje głęboko zastanawiali się nad wszystkim, co słyszą – Moi agenci zaobserwowali Sun Kara o godzinie czwartej, jak wchodził do środka. Do tej pory nie wyszedł. Jak wspominał wasz komendant, nie znamy jego uzbrojenia, ani wspólników. Mamy powody przypuszczać, że nie wszyscy zamieszani w produkcje nielegalnych substancji zostali zatrzymani w laboratorium, wczorajszej nocy, więc poza tygrysem możemy napotkać i innych, a w tym… – wicedyrektor powiesił na tablicy jeszcze cztery zdjęcia, przedstawiające cztery ssaki, ubrane w garnitury. Gepard, bizon, hiena, zebra. Tym razem Pełnia nie odwrócił się do policjantów. Zamiast tego wciąż patrzył na zdjęcia, tak jakby powieszenie ich obok poszukiwanego stanowiło dla niego jakiś rodzaj wewnętrznej porażki – Agenci CWD, Ciapiński, Kłębiak, Kawał i Pasikonik. Prawdopodobnie brali udział w ucieczce Sun Kara. Nie wiemy, dlaczego to zrobili, ale wszystko wskazuje na to, że zostali potraktowani jakimś dziwnym środkiem, zwiększającym podatność na sugestie. Jego właściwości wciąż są badane w naszych laboratoriach. Tak czy inaczej, ta czwórka agentów wciąż może wspierać nasz cel, a co najgorsze, nie mam pojęcia jakim sposobem zostali poddani działaniu wspomnianego środka. I to właśnie sprowadza mnie na ten komisariat – powiedział, odwracając się do funkcjonariuszy – Nie wiem jak, ale Sun Kar i jego wspólnicy zdołali wkraść się w wewnętrzne szeregi reprezentowanego przeze mnie wydziału. Nie zdołaliby w inny sposób otruć moich podwładnych, gdyż badany przez nas środek działa jedynie gdy jest podany doustnie. Zebrałem więc kilkoro najbardziej zaufanych agentów i zgłosiłem się do waszego szefa i was, by zaproponować tę współpracę. Będę potrzebował funkcjonariuszy, co do których niezawodności będę miał pewność. A skoro o tym mowa… – Pełnia zmierzył swoim półślepym, nieobecnym spojrzeniem Nicka. Ten jedynie zmrużył nieznacznie oczy, tak jakby przyjmował wyzwanie – Panie komendancie, nie jestem pewny, czy aspirant Bajer powinien brać udział w tej akcji.
- „Podaspirant” – poprawił kojota Nick, głosem równie chłodnym. Judy była pewna, że jej partner był jedyną na sali osobą, mogącą konkurować z Pełnią w trzymaniu nerwów na wodzy. Zwłaszcza teraz, kiedy, delikatnie mówiąc, musiał przyzwyczaić się do ekstremalnie stresujących sytuacji. A mimo wszystko miała wrażenie, że pomimo włożenia ogromnego wysiłku i zapewne długim starciu, przegrałby… Spokój Pełni wydawał się po prostu zbyt… Nienaturalny…
- Grupa na tą akcję została już przeze mnie dobrana i nie mam ochoty niczego zmieniać. Decyzja koniec końców należy do mnie, wicedyrektorze – odparł Bogo, a irytacja w jego głosie wyraźnie wzrosła. Każdemu gliniarzowi rosło serce, gdy miał okazję zobaczyć tego bawoła, jak bronił swojego stada.
- Rozumiem… – kojot patrzył na Nicka jeszcze przez chwilę, tworząc między nimi jakieś dziwne napięcie, aż w końcu chłodny dreszcz przeszedł przez Judy, gdy odwracał wzrok. Wydawało jej się, że wszedł on w duszę jej partnera i uznał, że to starcie nie byłoby warte jego wysiłku. Chociaż zapewne po prostu chciał kontynuować – Koordynacja to jednak moja działka, zatem przejdźmy do waszych pozycji…

andrzej_goscicki

- Pominąwszy okoliczności… To nawet miło ze strony Charlie’go, że załatwił nam takie miejsca – stwierdził Nick, opierając się o kierownicę swojego motocykla – Powinniśmy częściej wybierać się na takie patrole. Słyszałem, że mają tutaj najlepsze trasy – dodał, rozglądając się po zalesionej okolicy Las Padas. Faktycznie, jazda tutaj musiała być znacznie ciekawsza, niż w innych dzielnicach. Masa ostrych zakrętów, wzniesienia, urwiska, rozwidlenia… Łatwo się tu było zgubić, o wywrotce nie wspominając. Judy jednak była zainteresowana czymś innym. Siedząc obok, na motocyklu tych samych rozmiarów, choć dopasowanym do jej wzrostu, nie odrywała wzroku od stojącego w oddali, choć idealnie widocznego drewnianego domku, który według informacji CWD był kryjówką poszukiwanego Sun Kara. Całą swoją uwagę skupiała na akcji, która miała się rozpocząć lada chwila. Radiowozy zajęły swoje miejsca, chata została otoczona. Teraz funkcjonariusze zapinali wszystko na ostatni guzik przed nalotem.
- Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, może szef pozwoli nam na zmianę transportu… – powiedziała Judy niewyraźnie, gdyż szczękę podpierała o łapkę.
- Mówiąc „częściej”, nie miałem na myśli „zawsze”, Karotka. Naprawdę myślisz, że zrezygnowałbym z mojego nowego radioodtwarzacza?
- Nie, ale jestem pewna, że jak to wyjdzie, następne kółka jakie otrzymasz, będą należeć do roweru – odparła kpiąco Judy, prostując plecy i wyciągając się z całej siły. Nick prychnął śmiechem i rzucił jej krótkie spojrzenie, spod przymrużonych powiek.
- Coś taka zmęczona, co?
- Raczej znużona… Trwa to dłużej niż zwykle.
- Wiesz, chcąc nie chcąc, za koordynację zabrał się nasz prawie-w-pełni ślepy kojot…
- Taa… – zgodziła się Judy mimochodem. Odrywając wzrok od domu po raz pierwszy, spojrzała w górę, na unoszący się księżyc. Był prawie zupełnie okrągły. Z tego co pamiętała, pełnia była zapowiadana na następną noc – Ale chyba nie szuka tyle czasu radia, do dania sygnału.
- Może szuka czegoś innego… Myślisz, że nie wyje do księżyca, bo przestał go widzieć? – znów rzucił kąśliwą uwagę Nick, a każda kolejna przekonywała Judy, że wszystko wróciło do normy. Jak to dobrze, że nie straciła tego w zupełni, zanim zdążyła to naprawdę docenić.
- A zamierzasz z niego zejść… Kiedy?
- Jeszcze nie wiem. Jak mi się znudzi. Dobrze wiesz, Karotka, że tylko ciebie nie zamierzam zostawiać.
- Yu-huu… – odparła z udawanym entuzjazmem, jak i uśmiechem.
- Hops! Bajer! Przygotować się, zaczynamy! – rozbrzmiał głos komendanta z niedawno co odzyskanej przez Judy krótkofalówki. Policjantka prawie spadła z motoru, gdy próbując przyjąć właściwą pozycję, jednocześnie sięgnęła po sprzęt do pasa. Udało jej się jednak zachować równowagę, po czym zbliżając urządzenie do pyszczka odpowiedziała.
- Przyjęliśmy komendancie! Jesteśmy gotowi! – gdy wraz z Nickiem sięgnęli po wiszące na kierownicach kaski, zapalili silniki upewniając się wpierw, że mają wyłączone reflektory. Nie chcieli przedwcześnie zdradzić swojej pozycji, nawet jeżeli wątpliwe było zauważenie ich z tej odległości, a co dopiero rozpoznanie. Oni natomiast widzieli wszystko jak na łapie. Funkcjonariusze zbliżali się do domku idąc pod niewielką górkę, na której ten się znajdował. Dwóch zachodziło go od tyłu, obstawiając tylne wyjście i tamtejsze okna. Czterech podchodziło od frontu, umiejscawiając się pod drzwiami frontowymi, tutejszymi oknami i z dwóch stron wąskich drzwi garażowych. Jeszcze więcej policjantów czekało w pogotowiu pod wzgórzem, siedziało w radiowozach, albo obserwowało wszystko z wysokich punktów. Główna ulica przy której stał budynek została zablokowana przez komendanta Bogo i pozostałe siły, w które wchodzili także agenci CWD. Obserwując to wszystko, Judy i Nick jednocześnie chwycili za swoje krótkofalówki i położyli je na ziemi, nie planując ich zabierać. Spojrzeli na siebie i porozumiewawczo skinęli łbami, zanim opuścili wizjery. Mieli własny plan na złapanie tygrysa. Chociaż nie byli pewni, czy wypali… Zbliżający się do budynku policjanci dawali tylko do zrozumienia, że nie ma czasu na układanie wszystkiego od nowa. Funkcjonariusze zajęli już swoje pozycje i byli gotowi by wtargnąć do środka. Nie usłyszeli choćby szmeru dochodzącego z domu. Światła były zgaszone, a zasłony zasunięte, nic więc nie dostrzegli przez okna. Co nie było jednak dziwne. O tej porze? Nawet sadystyczni przestępcy postanawiali się położyć, by marzyć sobie o sadystycznych przestępstwach w trakcie snu.
- Tutaj Szponer i Grizzoli. Zajęliśmy pozycję przed frontowym wejściem, jesteśmy gotowi do wkroczenia.
- Tutaj Rodon i Piwożubr. Gotowi przed tylnym… – ogłosili policjanci przez radio.
- Dobra, macie zielone światło! Wbijajcie! – dał rozkaz komendant. Chwilę później mundurowi wywarzyli drzwi z obu stron i dając znać o swojej obecności na całe gardła, wbiegli do środka. Wszystko zaczęło się jak zwykle, błyskawicznie, choć nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. W momencie, gdy kroki pierwszych policjantów rozbrzmiały przez drewnianą podłogę, po okolicy rozniósł się dźwięk znacznie głośniejszy. Głośny, gwałtowny warkot potężnego silnika. Zanim ktokolwiek zdołał się zorientować skąd dobiega, wąskie drzwi od garażu poszły w drzazgi, kiedy jadący na tylnym kole masywnego, srebrnego motocyklu Sun Kar bez ogródek ja staranował. Policjanci stojący obok zakryli się łapami, chcąc jakoś ochronić się przed latającymi kawałkami drewna, podczas gdy tygrys już znalazł się na ulicy i właśnie przejeżdżał między dwoma radiowozami, mającymi ponoć stanowić blokadę. Orientacyjnie rzecz biorąc, uciekinier zmierzał na południe, w stronę, gdzie czekali Nick i Judy. Tyle wystarczyło, by partnerzy utrzymali nerwy na wodzy. Włączyli światła, rozpraszając ciemność przed nimi i kiedy Sun Kar skręcał w lewo jezdnią w dole urwiska, oni ruszyli jego śladem. Nocne powietrze uderzało ich mocno w pierś, a oni odczuwali jego chłód pomimo ubrań ochronnych. Nie dało się ukryć, że było to bardzo ekscytujące i przyjemne uczucie, ale takie przemyślenia lepiej zachować na nieco spokojniejsze okoliczności. Sun Kar znajdował się dokładnie pod nimi. Studiując wcześniej tutejsze ulice wiedzieli, że będzie on miał tylko jedną okazję by skręcić i ich zgubić w przeciągu najbliższych kilku przecznic, ale nawet jeżeli z niej nie skorzysta nie zmieni to faktu, że stąd nie będą w stanie go zatrzymać. Musieli znaleźć jakąś drogę w dół urwiska, by znaleźć się na tej samej jezdni. Zjechanie na łeb na kark równało się z samobójstwem. Zanim jednak zdołali cokolwiek wymyślić, spostrzegli zbliżające się rozwidlenie dróg. To pierwsza przed dłuższą przerwą szansa tygrysa na ucieczkę. Poprzedzał go widoczny znak, informujący o trasie szybkiego ruchu w przypadku skręcenia w lewo. Jednocześnie ta opcja nie dawała Judy i Nickowi możliwości podążenia za ściganym. Skręt w prawo prowadził na drogę widokową. Policjanci wymienili się spojrzeniami wiedząc, że czas na sprawdzian ich teorii, po czym Nick skinął łbem, wyrażając zgodę.
- Dobra! Będziemy mieli ładny zjazd na ekspresówkę! Jak dobrze pójdzie, zajedziemy mu drogę! – rzuciła Judy pozornie w stronę Nicka. Od zjazdu dzieliło tygrysa tylko kilkanaście metrów, gdy ten, ku zdziwieniu policjantów, zjechał na lewy pas, szykując się do wybrania lewej drogi. Judy zaskoczyła się niezmiernie, choć zareagowała bez zastanowienia – Czekaj, pomyliłam się! Ten zjazd zaprowadzi nas na trasę widokową! – znajdujący się tuż przed rozwidleniem Sun Kar momentalnie przekręcił kierownicę w prawo tak ostro, jak tylko mógł, nie ryzykując wywrotki. Ostatecznie udało mu się wjechać w dogodną dla pościgu jezdnię, choć zdarł sobie trochę lakieru ucierając pojazd o rampę. Obserwująca wszystko z góry Judy odetchnęła z ulgą, a gdy spojrzała w stronę Nicka ten posłał jej okejkę. Poszło dobrze, tylko dlaczego w taki sposób? Informacja o „ładnym zjeździe” była zupełnie fałszywa. Gdyby tygrys znalazł się na drodze ekspresowej, nigdy by go nie dogonili. Policjanci podejrzewali, że trasa którą wybierze Sun Kar będzie zależała od ich decyzji. Spodziewali się jednak, że będzie starał się ich zgubić. Teraz jednak musieli wymyślić jak znaleźć się na tej samej jezdni, zanim znowu natrafią na rozwidlenie, albo, co gorsza, ich drogi zupełnie się rozejdą. Ulica po której przemieszczał się tygrys zaczęła się powoli unosić. Wjeżdżał właśnie na trasę widokową. Drogę okrążającą najwyższe wzgórze w całym Zwierzogrodze. To właśnie ze szczytu tego wzniesienia zjeżdżały wagoniki. Kilka podmuchów rozrywanego powietrza później, Sun Kar znalazł się na tym samym poziomie, co ścigający go policjanci. Teraz dzieliła ich tylko zatrważająco głęboka rozpadlina.
- Karotka, jak zaraz się z nim nie zrównamy, stracimy go na dobre! – stwierdził Nick. Słowa te być może nie napawały optymizmem, ale Judy wiedziała, że były prawdziwe. Spojrzała się przed siebie, starając się wypatrzeć jak najdalsze elementy trasy, tak by niczego nie przegapić, choćby najmniejszą, nieprawdopodobną szansę, na… I wtedy znalazła!
- Jedź za mną! – krzyknęła, zmniejszając bieg i wyrywając mocno do przodu. Nick uniósł łeb w górę, starając się zauważyć to, co jego partnerka uznała za dobry pomysł. I kiedy mu się to udało, nie mógł uwierzyć, że uznała to za dobry pomysł… Judy zwolniła nieco zjeżdżając z jezdni na lewo, po czym wjechała na wyrastający z urwiska konar, dostatecznie gruby by utrzymać motocykl. Teoretycznie prowadził prosto na trasę widokową. W praktyce motor lisa cały czas podskakiwał i wiercił się na wyjątkowo nierównym terenie, grożąc rozpoczęciem długiego spadania w dół. Nick ledwo utrzymywał kierownice w łapach, co by tu mówić o ustawieniu jej prosto!
- Ty…! – krzyknął, lecz przerwał mu niespodziewany podskok na wyboju – Chyba…! – wybój – Sobie…! – wybój – Robisz…! – wybój – Żarty! – Judy udało się w końcu wyskoczyć na pobocze, bezpiecznie po drugiej stronie. Jeszcze w powietrzu umieściła swój motor lewym bokiem do jezdni, przodem w stronę uciekającego tygrysa. Przekręciła gaz do dechy, aż wykopała metrowy dół tylnym kołem, po czym wreszcie ruszyła do przodu. Chwilę później Nick znalazł się tuż obok, choć nieco z tyłu. Gdy królik zobaczył go kątem oka, zaśmiał się radośnie.
- Co to miało być!? Jakaś kiepska podróbka Flasha!?
- Karota, przypominam ci, że zazwyczaj to ty prowadzisz! – ryk silnika zwrócił ich uwagę na drogę przed nimi. Sun Kar zerkał właśnie przez ramię i chyba zorientował się, że ma ogon, w sensie przenośnym oczywiście. Przekręcił gaz najmocniej jak umiał, oddalając się coraz bardziej. Policjanci również przyspieszyli, choć wydawało się że ich motory nie mają szans z tak potężną maszyną. Nie pozostawiało możliwości, że idealnie pasujący do tygrysa pod kątem wzrostu, wydający dźwięki zbliżone do ryków lwa motocykl posiadał nielegalne modyfikacje. Tylko co za imbecyl wymyślił, żeby te modyfikacje nie były też dostępne dla policji, którzy spędzają pół życia na ściganiu takich jak typów!? Całe szczęście, jeżeli dalej będą jechać tą drogą, prędkość nie będzie miała żadnego znaczenia.
- Ta droga prowadzi prosto na wzgórze! To ślepa uliczka, nie będzie miał…! – kiedy Judy ugryzła się w język, było już za późno. Sun Kar spojrzał w górę, najwyraźniej na szczyt, po czym zjechał na pobocze. Zatrzymał się dokładnie na sekundę. Zerknął za siebie, na zbliżający się pościg, po czym bez dłuższego zastanowienia zjechał zarośniętym terenem w dół. Policjanci podjechali do miejsca gdzie ostatnim razem go widzieli i zatrzymali się w tym samym miejscu, wodząc wzrokiem jego śladem. Grunt był stromy, choć nie jakoś niezwykle niebezpiecznie. Nie zmieniało to jednak faktu, że stracili niepowtarzalny moment na odcięcie tygrysowi drogi ucieczki. Judy zmrużyła oczy i skuliła się, jakby broniąc się przed nadchodzącym uderzeniem. Zerknęła w stronę Nicka, który zakrył łapą wizjer i pokręcił głową. Nie było jednak czasu na roztrząsanie błędów, kiedy Sun Kar był coraz niżej. Policjanci ponownie przekręcili gaz i zjechali jego śladem. Trasa nie była tak komfortowa jak asfaltowa jezdnia, ale nieporównywalnie lepsza od drzewnego konara… Kręcące się z zawrotną prędkością koła kosiły trawę lepiej, niż niejedna kosiarka, pozostawiając po sobie trzy podłużne ślady gołej ziemi. Tym razem Sun Kar miał szansę zostawić policjantów daleko w tyle. Jego motor nie tyle był szybszy i miał więcej mocy, co był po prostu znacznie cięższy. Tygrys nie zamierzał jednak pozostawiać sprawy prawdopodobieństwu. Partnerzy zobaczyli, jak ścigany wyciąga coś z przewieszonej przez ramię torby, po czym wyprostowując łapę na prawo, zaczepia przedmiot o mijane drzewo. Prędkość była zawrotna. Królik z lisem musieli chwilę się zastanowić, czy czasem nie zmyślili sobie tego, co właśnie widzieli. Kilka sekund później i oni znaleźli się obok tego drzewa, a moment jego minięcia można porównać do mrugnięcia okiem. Nick jednak wykorzystał tę sekundę i wytężył wzrok, starając się następnie rozpoznać zapamiętany kształt. Nie był pewny, może coś sobie wymyślił. Może zobaczył to, co podsunęła mu wyobraźnia, lecz mimo to zwrócił się do Judy i zapytał niepewnie.
- Czy to była bomba? – potężna, rozrywająca uszy eksplozja w pełni wystarczyła lisowi za odpowiedź. Policjanci schylili łby jak najniżej, by uniknąć ewentualnych odłamków i słusznie, gdyż nad głową Nicka poszybował wielki kawał drewna, który następnie wbił się w ziemię do połowy swojej długości. Gdy światło za ich plecami nieco przygasło, partnerzy odważyli się zerknąć w tamtą stronę, co poskutkowało jedynie jeszcze bardziej przerażającym odkryciem. Ogromny pień zniszczonego drzewa zawalił się i potoczył w dół wzgórza. Przez swoje gabaryty znacznie nabrał na prędkości i właśnie deptał policjantom po piętach! Przerażeni dociągnęli gaz do samego końca, prawie zajeżdżając silniki. Nie wyglądało jednak by kawał drzewa zamierzał się od nich odczepić. Wręcz przeciwnie! Ilekroć patrzyli przez ramię, wydawał się być coraz bliżej i bliżej! Nie mogli zjechać mu z drogi, był zbyt długi, a jeżeli ich dopadnie, w najlepszym wypadku skończą jako czyjeś dywany! Rozglądając się rozpaczliwie na wszystkie strony, szukali jakiegoś wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji, aż w końcu wzrok lisa zatrzymał się na ostrym pagórku, tuż przed nimi.
- Dobra! Mam trochę kopnięty pomysł, co ty na to!?
- Teraz ucieszę się na każdy pomysł! – odparła Judy.
- Rób to co ja! – policjantka miała się przekonać, że powiedziała co powiedziała trochę zbyt pochopnie. Nick z całej siły pociągnął za hamulec, by następnie przekręcić motocykl zupełnie na bok i resztę drogi kontynuować niemal zupełnie na leżąco. Pomysł faktycznie wydawał się kopnięty, ale z braku czasu i lepszego planu, królik powtórzył czynność lisa. Sunęli przed siebie coraz wolniej, podczas gdy konar był coraz bliżej. Gdy w końcu dotarli do wspomnianego pagórka, resztki pędu pozwoliły im na wjechanie na niego, a następnie zjechanie na sam dół, gdzie w końcu się zatrzymali i upadli na bok, nie mogąc się wyprostować z tej pozycji. To było jednak wszystko częścią planu Nicka. Gdyby stanęli prosto, ryzykowali uderzenie o pień, który właśnie przelatywał im nad głowami, wyskakując z pagórka przez swoją prędkość. Drzewo uderzyło o ziemię z łomotem, a następnie potoczyło się resztę drogi w dół, by w końcu zatrzymać się u stóp wzgórza, gdzie droga znowu wznosiła się w górę. Policjanci odetchnęli z ulgą. Wydostając się spod motocykli stanęli prosto i przyjrzeli się swojemu niedawnemu zagrożeniu. I tak właśnie, po raz kolejny uniknęli pewnej śmierci. Nie ma co, mieli ciekawe życie… Warkot silnika wyrwał ich z zadumy. Policjanci podnieśli łby i ku własnemu zdziwieniu dostrzegli obserwującego ich Sun Kara. Tygrys siedział na swoim motorze przodem do nich, na pobliskiej jezdni. Opierając łapy o kask, trzymany na kierownicy, mierzył ich spojrzeniem pełnym pogardy, chociaż spokojnym. Najwyraźniej chciał się upewnić, czy konar ich zabije. Teraz jednak nie czekał długo. Nałożył kask, przekręcił gaz i ruszył wzdłuż jezdni. Policjanci czym prędzej podnieśli swoje maszyny i zapalając silniki ruszyli jego śladem. Gdy wreszcie zagrożenie życia opuściło ich myśli, spojrzeli na sytuację nieco jaśniej. Sun Kar najwyraźniej nie chciał ich zgubić, ale na pewno nie chciał znaleźć się w sytuacji uniemożliwiającej mu ucieczkę. Nie chciał też natrafić na innych funkcjonariuszy. Dlaczego prowadził taką dziwną grę? Powodów mógł mieć tysiąc, ale najpewniej chciał ich zabić… Niezależnie od tego, dostrzegając ulicę, którą właśnie jechali i zbliżające się rozwidlenie, Nick już wiedział, jak pokrzyżować tygrysowi szyki.
- Droga do Śródmieścia jest obstawiona! Jeżeli w nią skręci, mamy go! – krzyknął, podczas gdy tygrys wybrał drogę w lewo, tak jak Nick chciał. Po przejechaniu kilkudziesięciu metrów, ścigany dostrzegł w oddali czerwono-niebieskie światła. Zdezorientowany i zdenerwowany spojrzał za siebie – Ale za to tę ulicę obstawili Creed i Howlett! Tak czy inaczej, jest nasz! – oznajmił lis z uśmiechem. Ominięcie jednego radiowozu nie stanowiło dla przestępcy problemu, lecz teraz ścigały go już trzy pojazdy. Zawsze zwiększało to szanse. Nick pomachał łapą, do siedzącego za kółkiem rosomaka, dając mu do zrozumienia by przyspieszył i postarał się zajechać Sun Karowi drogę. Łasicowaty kiwnął głową w geście zrozumienia i przycisnął gaz do dechy, zmniejszając jednocześnie bieg. Gdy jednak znalazł się przed Judy, tuż za tylnym kołem tygrysa, stało się coś, czego nie spodziewał się nikt. Z prawej strony, jakby nagle uformowany z powietrza samochód wjechał w policyjny wóz z zawrotną prędkością. W jednej chwili zepchnął go z drogi, uciszając wycie syreny i gasząc czerwono-niebieskie światła. Całe to zdarzenie mignęło dokładnie przed przednim kołem Judy. Policjantka obejrzała się za siebie zdruzgotana, widząc oddalający się rozbity radiowóz, który był już kawałek drogi z tyłu. Nie była pewna, ale zdawało jej się, że kierowcą widmowego samochodu był wielbłąd dwugarbny… Gdy rzuciła Nickowi niepewne spojrzenie, ten już zwalniał tempo. Podniósł łapę uspokajająco i zawrócił. Chciał upewnić się co do stanu policjantów, a jednocześnie dał jej znak, by kontynuowała pościg. Tak też zamierzała zrobić. Z sekundy na sekundę Sun Kar coraz bardziej ją wkurzał. Chwyciła kierownice pewnie i dodała gazu, nie mając w planach sknocenia tej akcji. Gdy na następnym zakręcie zjechała w lewo, dostrzegła że tygrys zupełnie porzucił ulicę, wjeżdżając na chodnik na pobliskie osiedle. Ta trasa była niezwykle wąska, co sprawiało więcej problemu ściganemu, niż policjantce. Ona z kolei była niezwykle wdzięczna, że o tej porze mało kto opuszczał dom. Sun Kar znikał raz po raz, za coraz to nowym budynkiem, na przemian znikając Judy z oczu i pojawiając się. O ile królik dobrze pamiętał, osiedle powinno się za niedługo skończyć mostem linowym, wychodzącym na trasę międzydzielnicową. I kiedy już do niego dotarli, ku przerażeniu Judy Sun Kar nawet nie zwolnił, chcąc najwyraźniej pokonać przeznaczoną dla pieszych konstrukcję na motocyklu. Wiedząc, że liny na pewno nie utrzymają ciężaru obu maszyn, policjantka zatrzymała się przed mostem i z zapartym tchem obserwowała coraz to bardziej naprężające się węzły. Mimo wszystko, całość była wytrzymalsza niż Judy przypuszczała. Sun Kar znalazł się w końcu po drugiej stronie, wjeżdżając na ulicę w prawo. Wtedy to policjantka również postanowiła pokonać tę niepewną drogę. Tym razem jej lekkość poszła na plus, gdyż przejechała przez most zdecydowanie szybciej, ponownie podczepiając tygrysowi ogon, rzecz jasna w przenośni. Przestępca przykręcił gaz i zerknął za siebie, orientując się jak daleko jest królik. Gdy wrócił do obserwowania drogi przed sobą, czekała go niemiła niespodzianka. Dokładnie kilka metrów przed nim, drogę zastąpił mu policyjny motocykl! Nie mając czasu na skręt, ani ochoty na skręcenie karku, tygrys nacisnął hamulec z całej siły, po czym przekręcił pojazd bokiem, by zwiększyć siłę hamowania. Udało mu się zatrzymać tuż przed wspomnianym motorem, za którym, w bezpiecznym miejscu, stał nie kto inny jak Nick, trzymając w łapach paralizator wymierzony prosto w tygrysa.
- A kuku! – rzucił kąśliwie. Sun Kar spojrzał za siebie i dostrzegł hamującego tuż za nim królika, który również wyciągał zza pasa paralizator – Zgaś silnik i podnieś ręce do góry! Ustawiliśmy napięcie tak wysoko, że słonia by powaliło! – dźwięk policyjnych syren dobiegał zza pleców tygrysa. Przestępca spojrzał najpierw na migoczące w oddali czerwono-niebieskie światła, potem na królika. Zachowanie jego można było ocenić na podenerwowane. Niezależnie od planów, nie zamierzał dać się złapać. Wiedząc, jaka jest jego ostatnia szansa na ucieczkę, zmierzył Nicka spojrzeniem, w którym dało się znaleźć mieszaninę gniewu i oczekiwań.
- Sun Kar! Jesteś aresztowany za porwanie, ranienie funkcjonariuszy na służbie i wiele innych rzeczy, więc radzę ci się nie stawiać! – poinformowała tygrysa Judy. Ten jednak nie wydawał się zainteresowany jej słowami.
- Ty jesteś tym lisem, tak? Jesteś jej synem?
- Będziesz miał kupę czasu by o tym gadać na komisariacie, więc na razie nie radzę ci wspominać o niej, dopóki nie masz co najmniej kilku świadków!
- Lepiej mnie posłuchaj! – warknął tygrys – Jeżeli naprawdę ci na niej zależy, lepiej mnie puść, bo inaczej ją zabiją! – Nick delikatnie opuścił paralizator, jak i szczękę. Reakcja, jakiej Sun Kar się spodziewał.
- Co…?
- Moi pracodawcy nie pozostawią losu swoich badań w łapach jakiegoś najemnego draba, jak ja! Wiem zbyt dużo, by nie mogło im to zaszkodzić! Jeżeli ich bezpieczeństwo znajdzie się pod znakiem zapytania, pozbędą się wszystkich dowodów!
- Nick, nie słuchaj go…! – usłyszał Sun Kar, lecz nie zamierzał pozwolić królikowi pokrzyżować swoich planów.
- Twoja matka jest jednym z nich! Jeżeli mnie nie wypuścisz, zabiją ją, by zatrzeć wszelkie ślady!
- Zamknij się! – wrzasnął Nick, ponownie unosząc paralizator – Przestań kłamać! Dobrze wiesz, gdzie ją trzymają i nas tam zaprowadzisz! – syreny zbliżały się niemiłosiernie, choć żadnego radiowozu jeszcze nie było widać. Przestępca nie miał wiele czasu.
- Może i cię gdzieś zaprowadzę, ale gdziekolwiek to będzie, nie znajdziesz więcej od trupa! Daję ci wybór, lisie! Możesz poświęcić swoje marzenia o niej, mając pewność że dożyje późnej starości, albo postąpić jak glina i zaprowadzić ją do grobu! – policjant ponownie rozluźnił łapy. Wyglądał jakby dwie części niego prowadziły ze sobą walkę na śmierć i życie. Przy takich starciach wiadome jest jedno: ktoś w końcu musi paść. Wiedząc to, Sun Kar postanowił jeszcze dopomóc wspieranej przez siebie stronie. Wyciągnął otwartą łapę i ryknął stanowczo – Daj mi broń, a ocalisz jej życie! – Nick spuścił go z oczu na sekundę, zerkając chaotycznie na wszystkie strony. Kiedy ponownie nawiązał kontakt wzrokowy zupełnie opuścił taser.
- Daj mi słowo, że nie będzie cierpieć…
- Nick! – krzyknęła Judy, wciąż mierząc w tygrysa pewną łapą. Sun Kar wiedział jednak, że ze względu na przyjaciela nie zareaguje.
- Nie wtrącaj się! – warknął lis, piorunując partnerkę spojrzeniem. Syreny były coraz bliżej.
- Nie masz czasu na obietnicę! Daj mi broń! – Nick zmarnował ostatnią sekundę na ciężkie westchnięcie. Można było przypuszczać, że ta decyzja naraziła go na niesamowity ból. W końcu jedna z jego części musiała umrzeć… Przekręcił taser w łapie i rzucił go tygrysowi, tak jak go o to prosił. Gdy Sun Kar go złapał, błyskawicznym, wyrachowanym ruchem wymierzył w stojącego z tyłu królika i od razu pociągnął za spust, posyłając elektrody prosto w jej pierś. Królik wydał z siebie przerwany gwałtownie jęk, po czym trzęsąc się i mamrocząc niezrozumiałe słowa upadł na ziemię.
- Karotka! – wrzasnął Nick przerażony, momentalnie rzucając się w jej stronę z zamiarem pomocy. Sun Kar tymczasem wyrzucił taser na ziemię i przekręcił gaz, omijając motor policjanta i opuszczając to miejsce jak szybko mógł. Radiowozy wreszcie wjechały na ulicę. Na samym przedzie jechał ten należący do Bogo. Obok kierującego pojazdem komendanta siedział wicedyrektor Pełnia. Jego słaby wzrok nie współgrał najlepiej z panującymi ciemnościami, ale kiedy razem ze wszystkimi znalazł się obok dwójki policjantów, królika i lisa, to co dostrzegł w pełni wystarczyło mu by zrozumiał, co właśnie zaszło. Nick klęczał przy Judy, starając się ją jakoś ocucić. Wydawał się śmiertelnie o nią zmartwiony. Każdy, kto tam był z pewnością by przyznał, że nigdy nie widział lisa tak przerażonego. Po jakimś czasie jednak, ku uldze wszystkich, policjantka otworzyła swoje duże, iskrzące oczka…
- Karotka, czy…?
- Zostaw mnie! – krzyknęła, odsuwając się gwałtownie od partnera i patrząc na niego wzrokiem, z którego biła czysta wściekłość. Nikt nie potrafił zgadnąć dlaczego. Wszystkich obecnych policjantów łączyła z tą dwójką emocjonalna więź. Każdy wiedział, jak blisko siebie byli i nikt nigdy nie przypuszczał, że cokolwiek mogło ich jakoś szczególnie poróżnić. Nikt, poza Pełnią. On obserwował takie sytuacje całe swoje życie. Od dawna wiedział, jak destruktywne są emocje. Doskonale wiedział, co się stało i co się stanie.
- Co tu się stało!? – wtrącił się komendant, z mieszaniną złości i zmartwienia – Hops! Co tu się stało!? – Judy nabrała powietrza, uspokajając nieco ciało, choć z jej spojrzenia wciąż biła ta nieprzejednana wściekłość. Najpierw spojrzała się na komendanta, a następnie znowu na partnera, który najwyraźniej rozumiał powód jej gniewu, ale nie uważał się za winnego. Tak… Pełnia był pewny. Tej nocy coś umarło.

Minęło południe, gdy wszyscy stawili się na ostateczne rozstrzygnięcie sytuacji. Była ona na pyskach wszystkich ssaków, pracujących na komisariacie. W porównaniu do innych tego typu spraw, wszystko poszło stosunkowo szybko, lecz ze względu na jej specyficzny wydźwięk, było to i tak za długo. Hops i Bajer byli przez niektórych uznawani za najlepszych gliniarzy w całym mieście. Nikt nie mógł wyobrazić sobie bardziej zgranej drużyny. Jak więc doszło, do czego doszło? Niezależnie od tego, jak niewiarygodne to było, wszystko miało się właśnie zakończyć. W ten, czy inny sposób. Gabinet komendanta Bogo, poza nim samym, pomieścił wówczas aż siedem osób. Jedną z nich był oczywiście stojący na samym środku pokoju podaspirant Bajer, którego to przewinienie właśnie miało spotkać się z konsekwencją. Po jego prawej stronie stało dwóch wyższych rangą oficerów, mających dodać nieco obiektywizmu sprawie. Po lewej trzech najbardziej wiarygodnych świadków, wśród których znajdowała się aspirant Hops. Królik ani na moment nie spuszczał swojego surowego spojrzenia z lisa. Siódmą osobą był wicedyrektor Charles Pełnia, przedstawiciel Centralnego Wydziału Dochodzeniowego, którego to akcja właśnie została schrzaniona. Miał dopilnować, by odpowiedzialny za to policjant zostanie należycie ukarany. Tak jak było wspomniane, wszystko poszło stosunkowo szybko. Sprawa przeciągnęła się przez całe południe tylko ze względu na robotę papierkową. Wszystko wyglądało jak zwykły precedens. Zachowanie aspiranta w ostatnich dniach nie szło na jego korzyść. I mimo że nikt nie widział samego zdarzenia, które było teraz rozpatrywane, aspirant Hops opowiedziała wszystko od początku do końca. Nikt nie musiał jej nawet prosić. Oczywiście, wiele zależało od tego, co teraz powie lis, lecz dla Pełni nie stanowiło to zagadki. Wicedyrektor widział, że postawienie podaspiranta przed oskarżeniem jedynie go zirytowało i nie wzbudziło choć trochę poczucia winy.
- Postawmy sprawę jasno, Bajer! – kontynuował swój wywód komendant – Dostajemy szansę, jedną na milion, by złapać skrajnie niebezpiecznego przestępcę-recydywistę i przy okazji położyć kres niezwykle niebezpiecznym, nielegalnym badaniom na zwierzętach, a ty, jak jakiś potulny kundelek, otwierasz mu wolną drogę ucieczki i jeszcze podajesz broń prosto do łapy!? Zastanowiłeś się chociaż co to znaczy dla całej policji!? Wiesz jakie konsekwencję czekają nas, za położenie akcji przekazanej z ramienia CWD!? Zastanowiłeś się jak bardzo naraziłeś policjantów, swoją partnerkę, każdego cywila, który może w przyszłości zostać wykorzystany jako obiekt badań!? – podaspirant Bajer nawet nie drgnął. Na jego pysku cały czas malował się ten sam obraz irytacji, a nawet gniewu.
- Chcąc chronić swoje tyłki, mogli zabić moją matkę. Nie mogłem ryzykować – odparł lis, pewnie wypowiadając każde słowo.
- Wypuściłeś poszukiwanego sadystę, bo rzucił kilka pustych gróźb! – ujął wszystko w swoim rozumieniu bawół.
- Sadyści nie rzucają pustych gróźb – komendant uderzył pięścią w stół, najwyraźniej niemało wzburzony, by następnie wycelować racicą w lisa.
- Mamy konkretne wytyczne dla takich sytuacji! Nie będę się płaszczył przed centralnymi, bo nie potrafisz czytać podręcznika!
- Gdyby gliniarze czytali ten podręcznik dwadzieścia lat temu, do żadnego z ostatnich zdarzeń by nie doszło! Chcesz porozmawiać o błędach, może pogadamy o tym!?
- Podczas poszukiwania twojej matki, nie doszło do żadnych wykroczeń…!
- Wiesz co usłyszałem, kiedy policja przyszła do mojego mieszkania? – przerwał komendantowi lis, podnosząc łapę i mówiąc tonem raczej spokojnym, choć wciąż pełnym wyrzutów – Usłyszałem, że mojej matki nie ma co szukać… Bo to w końcu lisica – głos Nicka załamał się gdy wypowiadał te słowa. Jego oczy zaczęły pobłyskiwać bardziej niż zwykle, z powodu oczywistego. Było mu niezwykle trudno o tym mówić… Była to w końcu szczera i bolesna prawda – Co one tam wiedzą, o wychowywaniu dzieci? Zapewne uciekła gdzieś daleko, by mieć spokój, bo nie chciała się mną opiekować. A w ten sposób nawet zrobiła mi przysługę… – spojrzenie utkwiło Nickowi na chwilę w podłodze. Po tylu latach wciąż nie mógł uwierzyć, jak można było coś takiego powiedzieć. O kimś, kogo się nie znało. O kimś, kto tak naprawdę był zupełnym przeciwieństwem tych słów. „Wyświadczyła mu przysługę”… Nick był pewny, że gdyby nie zniknęła, nigdy nie zostałby oszustem. Ale co to kogo obchodziło? Wyrywając się z zadumy, podaspirant ponownie spojrzał komendantowi w oczy. Bawół najwyraźniej poczuł się… Dotknięty. Jego surowe spojrzenie złagodniało nieco, o rozsadzający go gniew najwyraźniej gdzieś uleciał – Oczywiście nie powiedzieli tego bezpośrednio mnie – kontynuował Nick – Na to już nie mieli odwagi… Skoro więc wspominasz o poszukiwaniach, zastanów się najpierw, czy do jakichś w ogóle doszło – komendant oparł się o krzesło i wypuścił zgromadzone w piersi powietrze. Pokręcił łbem delikatnie, najwyraźniej nie wiedząc co myśleć. Spoglądając po wszystkich w pomieszczeniu, Pełnia stwierdził, że jedynie aspirant Hops wydawała się niewzruszona słowami niedawnego partnera.
- Słuchaj, Bajer – zaczął komendant, łagodniej niż przedtem – Nie miałem nic wspólnego ze sprawą twojej matki, ale wiem, że sprawy wyglądały kiedyś inaczej…
- Inaczej? – przerwał mu podaspirant – Nie! Właśnie o to chodzi, że wszystko wygląda dokładnie tak samo! Moją matkę porwano, a wy cały czas staracie się załatwić wszystko tak, by było wam wygodniej! Czy to chodzi o jakieś głupie uprzedzenie, czy strach przed biurokracją! I koniec końców jej los schodzi na drugi plan! A jeżeli tak sprawy mają wyglądać, to chyba lepiej będzie, jeżeli zrobię wszystko po swojemu!
- W porządku. Blacha! – odparł komendant, wyciągając łapę. Przez moment Pełnia myślał, że bawół potraktuje podwładnego ulgowo. Lecz takie zakończenie sprawy było do przewidzenia. Podaspirant Bajer spojrzał na wysuniętą łapę, o dziwo, zaskoczony. Przez moment skakał wzrokiem między nią, a nieprzejednanym spojrzeniem szefa. W końcu zaskoczenie ustąpiło miejsca gniewowi, jak i rezygnacji… Lis złapał się za lewą pierś, gdzie jego sierść wyczuła jedynie niewielki, chłodny punkcik. Spoglądając w dół przypomniał sobie, że miał w tym miejscu jedynie plastikową naklejkę. Wsunął zatem łapę do lewej kieszeni i wyciągnął metalową odznakę. Przeznaczył jeszcze kilka sekund, by ostatni raz na nią spojrzeć, po czym oddał ją komendantowi. Najwyraźniej nie miał już nic do powiedzenia. Nie jemu. Odwrócił się w stronę wyjścia i zatrzymał wzrok na byłej partnerce.
- Myślałem, że miałaś mi pomóc – powiedział z wyrzutem.
- Pomagałam ci wystarczająco długo – odparł królik ostro. Bez żadnych dodatkowych słów, były podaspirant opuścił gabinet, kończąc swoją krótką karierę w policji i zostawiając wszystkich z własnymi myślami. Jak mogło do tego dojść? Jak znajomość tej dwójki mogła się tak zakończyć? Jedynie wicedyrektor Pełnia nie był tym zaskoczony. Od początku wiedział, że osobiste podejście podaspiranta do sprawy tylko mu zaszkodzi. I tak oto marzenia popadły w ruinę, sumienie zostało zburzone, a przyjaźń przerwana. Wszystko przez emocje. Pełnia teraz jednak tego właśnie potrzebował…

Po zdaniu munduru, Nick wyszedł na hol, zmierzając w stronę wyjścia z komisariatu. Miał na sobie swoją czerwoną koszulę, a na ramieniu niósł plecak, w którym wynosił wszystkie rzeczy osobiste, jakie trzymał w miejscu pracy. Jego skwaszona mina odbierała wszelki entuzjazm w promieniu kilkudziesięciu metrów. On jednak wydawał się być zupełnie zamknięty w swoich myślach. Dreptając powoli, opuszczał budynek, który był kiedyś jego szansą, a jednocześnie wiele mu był winny. Tak przynajmniej pomyślał obserwujący go Pazurian. Przepraszając składającego skargę interesanta, przesunął się na kraniec swojego biurka, jak najbliżej Nicka.
- Nick! Hej! Nick! – zawołał go. Uszy lisa delikatnie przekręciły się w kierunku słyszanego imienia. Powoli, najwyraźniej pozbawiony wszelkiej energii Nick odwrócił się przodem do Pazuriana, po czym równie powoli podszedł bliżej.
- No, co jest? – spytał się, starając się zabrzmieć przyjaźnie, choć żal mu to utrudnił.
- A tak tylko, wiesz… Fajna koszula! – powiedział Pazurian, mieszając się we własnych słowach.
- Dzięki. Pasuje mi do sierści – gepard uśmiechnął się delikatnie, choć nie mógł się zdobyć na więcej. Widział, że lisowi ani trochę nie jest do śmiechu.
- Wiesz… Słyszałem… Co zaszło i… Chciałem powiedzieć, że mi przykro… Z powodu twojej matki – Nick uniósł łapę do góry.
- Uwierz mi. Wszystko w porządku.
- Wiesz… Nie gniewaj się bardzo na Judy. Jak się trochę uspokoi to… No wiesz…
- Ta… – odparł lis, najwyraźniej nieprzekonany – Trzymaj się Pazurek – zakończył, rzucając recepcjoniście blady uśmiech i kierując się do wyjścia. Pazurian był równie zaskoczony całą sytuacją, co cały komisariat. Judy i Nick to były dwa ewenementy. Punkty na linii czasu, które na zawsze odmieniły zwierzogrodzką policję. Nie tylko otworzyli drzwi dla wszystkich innych gatunków, do tej pory niedopuszczanych do służby, czy to przez rozmiar, czy słabą reputację, ale byli też najlepszymi gliniarzami, jakich gepard widział! Już naprawdę nie wspominając o tym, jak dobrze się dogadywali. A teraz to się skończyło… Komisariat już nigdy nie będzie taki sam. Pazurian czuł, że stanie się tak dokładnie z momentem, w którym lis przekroczy próg. Zaraz potem wszystko zwariuje… Lecz zanim Nick zdołał to zrobić, usłyszał kolejne wołanie, dochodzące gdzieś zza recepcji.
- Aspirancie Bajer! – lis odwrócił się, lecz rozpoznał Pełnię już po głosie. Kojot zbliżał się nie wolnym, nie szybkim krokiem, racząc go swoim martwym, prawie ślepym spojrzeniem.
- „Podaspirancie” – poprawił wicedyrektora Nick – Zresztą i tak „były” – podwójnie.
- Tak… Przyzwyczajenie to nawyk, którego trudno się wyzbyć – powiedział kojot, stając przed lisem i splątując łapy przed sobą – Uwierz mi, coś o tym wiem.
- Czego chcesz? – spytał się Nick zirytowanym tonem, najwyraźniej nie mając ochoty na rozmowę z kojotem. Wychwycenie tej wrogości nie stanowiło dla Pełni żadnego problemu. Nie chcąc zatem przeciągać struny, przeszedł do rzeczy.
- Potrzebuję pomocy, asp… Panie Bajer. I obawiam się, że tylko pan może mi pomóc.
- A niby dlaczego miałbym?
- Chce pan odnaleźć swoją matkę? – Pełnia od początku wiedział, że te słowa wystarczyły, by zapewnić sobie zainteresowanie lisa – Jeżeli nie ma pan nic przeciwko, wyjdźmy poza zasięg niechcianych uszu – poprosił kojot, wskazując łapą wyjście. Gdy dwa psowate przekroczyły próg budynku, obserwujący je Pazurian westchnął pochmurnie… – Lokalizacja kryjówki Sun Kara nie była jedyną informacją, jaką dysponowało CWD – zaczął tłumaczyć Pełnia, gdy schodził z Nickiem ze schodów komisariatu – Jednak złapanie jego wydawało się najbezpieczniejszym posunięciem. Wiemy, że jakąkolwiek rolę pełni, Sun jest jedynie pionkiem. Może nieco ważniejszym, ale wciąż drabem. Jest jednak jednym z wielu drabów. Nie chcieliśmy, by wraz z upadkiem dowódców tego przedsięwzięcia wszystkie pionki rozpierzchły się po mieście, uniemożliwiając ich złapanie. Chcieliśmy najpierw je pozbierać, a dopiero potem uderzyć w samo centrum.
- Chcesz mi powiedzieć, że wiesz gdzie są szefowie Sun Kara? – spytał się Nick zaskoczony, zatrzymując się w połowie schodów. Pełnia westchnął ciężko i spojrzał lisowi w oczy.
- Podejrzewam. Znam lokalizację wszystkich kryjówek gangu Yi Zhi, łącznie z posiadłością bossa, znajdującą się za miastem… To idealne miejsce na centrum działań. CWD zanotowało spory ruch w tamtej okolicy. Kręciły się tam ssaki, niegdyś należące do gangu. Jest to także idealne miejsce, do przetrzymywania więźniów – Nick spojrzał w niebo, przetwarzając to, co słyszy. Wiedział, że nie zostawi sprawy swojej mamy tak po prostu. Nie mógł jednak uwierzyć, że okazja przytrafiła mu się tak szybko! Coś tu jednak wciąż nie grało…
- Dlaczego ja? Dlaczego zwracasz się z tym do mnie? – Pełnia westchnął ciężko. Wyglądał tak jak wtedy, kiedy wieszał zdjęcia agentów, w charakterze potencjalnych przestępców. Być może zostały w nim jeszcze jakieś uczucia? Nawet jeśli, to Nick w to nie wierzył.
- Nie będę owijał w bawełnę. Nie mogę ufać moim agentom. Bakrycek był jednym z moich najlepszych i najbardziej oddanych podwładnych, a mimo wszystko w jakiś sposób zdołali go dorwać. Wszyscy z CWD mogą okazać się uśpionymi szpiegami. Policja też mi nie pomoże. Nie, kiedy dowiedzieli się o stanie moich agentów. Prędzej wniosą o przejęcie sprawy. Zostajesz mi zatem ty. Nie jesteś z CWD, więc na pewno nie zostałeś narażony na podanie środka. Nie jesteś z policji, więc nie będziesz sprawiał problemów.
- Więc to wszystko tylko po to, byś mógł zamknąć sprawę osobiście?
- Ja pozostaje przy dowodzeniu, ty dostajesz szanse na uratowanie Hannah Bajer. To chyba uczciwy układ? – Nick nie musiał się długo zastanawiać. Pełnia był ostatnią osobą, jakiej by zaufał, ale nie miał zamiaru przepuścić takiej okazji. Bez słowa przytaknął kojotowi, zgadzając się na współpracę – W porządku. Zorganizuję auto, ale z oczywistych względów nie mogę prowadzić. Przyjdź pod siedzibę CWD, przed osiemnastą.

andrzej_goscicki

Od podania celu podróży, w samochodzie panowała zupełna cisza. Nick nie potrafił stwierdzić, kiedy dokładnie wjechali do lasu, ale wydawało mu się to całą wieczność temu. Nie wspominając o momencie wyjechania z miasta. Kojot oparł głowę o fotel i zamknął oczy, najwyraźniej odpoczywając, choć wydawało się że zasnął. Wtedy to lis wyciągnął komórkę. Jechali od półtorej godziny. Pełnia wspominał o posiadłości „za miastem”, ale chyba zapomniał wspomnieć za którym. Dlaczego zwierzogrodzki mafioso miałby urządzać sobie dom tak daleko od swojego terenu? Gdy wieczór zaczął przeradzać się w zmrok, za kolejnym zakrętem Nick ujrzał wreszcie kres podróży. Las jakby rozstępował się przed wysoką, szaro-czarną rezydencją, zakończoną szpiczastym dachem. Jej podobieństwo do ratusza było wręcz łudzące, jeżeli brało się pod uwagę ogromną tarczę zegara na frontowej ścianie. Nickowi niemal odpadła szczęka, kiedy go zobaczył. Czy Yi Zhi miał problemy ze wzrokiem? Po co komu taki zegar? Zagadałby o to do swojego towarzysza, lecz po namyśle nie chciało mu się go budzić. Trzeba było jeszcze gdzieś zaparkować, jak najdalej od budynku. Zjeżdżając na pobocze, a potem między drzewa, Nick wyłączył światła. Nie chciał, by ewentualni lokatorzy zostali zaalarmowani o ich przyjeździe. Resztę drogi trzeba było pokonać pieszo.
- Weź to – usłyszał lis z prawej strony. Pełnia wyglądał na zupełnie obudzonego, a w łapie trzymał paralizator, który podsuwał Nickowi – Mnie się raczej nie przyda – lis przytaknął i chwycił broń. Razem z kojotem opuścili samochód i rozejrzeli się po okolicy. Brak żywego ducha. Gdy wiatr zaszeleścił koronami drzew, Nick napełnił płuca świeżym powietrzem.
- Ahh! Tak czystej atmosfery to nie ma nawet w Las Padas. Za rzadko bywam poza miastem.
- To że nikogo nie widzisz, panie Bajer, nie znaczy że nikogo nie ma. Sugeruję zachowanie całkowitej ciszy, jeżeli mówienie nie jest konieczne – „Charlie z tych, co kije pożarli”, powiedział do siebie w myślach Nick.
- Idź pierwszy, będę cię osłaniał – rzucił zirytowany, na co kojot jedynie przytaknął. Wspólnie podbiegli najciszej jak mogli pod płot rezydencji. Wspięcie się na niego nie stanowiło problemu, choć Pełnia trochę się przy tym grzebał. Gdy znaleźli się po drugiej stronie, szybko ruszyli w stronę drzwi. Okolicy nikt nie pilnował. Z jednej strony nic dziwnego, w końcu było to zupełne pustkowie. Nick osłaniając plecy kojota biegł z tyłu, uważnie rozglądając się wokół. W panującym zmroku było jeszcze w miarę widno, ale nie na długo. Po chwili usłyszał naciskanie klamki za plecami.
- Zamknięte – stwierdził Pełnia.
- A czego się spodziewałeś?
- Umiesz otwierać zamki?
- Pytasz się, bo jestem lisem?
- To nie czas na żarty!
- Dobra, daj coś metalowego i giętkiego – kojot wyciągnął z kieszeni okulary korekcyjne i urwał zauszniki, zdejmując następnie plastykowe osłonki. Następnie podał lisowi dwa powstałe druty – Nie będziesz ich potrzebował? – spytał się Nick, patrząc na Pełnię nieco zmieszany.
- Nie pomagają mi. Poza tym, noszę soczewki.
- A soczewki pomagają?
- Nie, to zalecenie od lekarza. Czy dokładna znajomość mojej wady pomoże ci w otwarciu tych drzwi? – lis wzruszył ramionami, po czym ukląkł przed zamkiem i zaczął w nim grzebać. Musiał przyznać, że niedawne zauszniki nadawały się do tego znacznie lepiej, niż zapinka odznaki. Były znacznie giętsze… Jak spinka do włosów. I pomyśleć że się dziwił, jak nie udało mu się otworzyć kajdanek. Po przekręceniu drutów ledwie parę razy, Nick usłyszał zaskoczenie zamka, po czym przyszło jego zaskoczenie – Łatwo poszło…
- Najwyraźniej nie spodziewają się towarzystwa – stwierdził kojot. Nick po raz kolejny wzruszył ramionami, po czym zrobił towarzyszowi miejsce w przejściu, wciąż uważnie obserwując okolicę. Sam następnie wślizgnął się do środka i zamknął za sobą drzwi. Wewnątrz rozejrzał się szybko na wszystkie strony, by upewnić się, że nikt mu nie zagraża, aż w końcu wygląd pomieszczenia przykuł jego uwagę. Nie było to coś, czego można się było spodziewać, po obejrzeniu budynku od zewnątrz. Rezydencja była pusta. Nie chodzi tu o obecność ssaków, lecz o brak jakichkolwiek przedmiotów. Nick stał na pustym holu, w świetle bladego światła padającego z góry. Przed sobą, jak i po bokach, widział coś w rodzaju pięter. Było ich pięć. Zapewne kiedyś pełniły funkcję galerii, tylko że nie posiadały barierek. Niczego nie posiadały. Wyglądały jak zwykłe, ustawione w odstępach betonowe płyty. Ściany nie miały farby, podłoga żadnej posadzki. Hol sięgał samego sufitu, pod którym można było dostrzec nagie, nieruchome mechanizmy zegara, w tym wahadło i obciążniki. Nie ulegało wątpliwości, że rezydencja była kiedyś urządzona. Wskazywało na to wiele śladów, takich jak ślady po ścieraniu farby, zdejmowania paneli podłogowych… Najwyraźniej ktoś postanowił rozebrać to miejsce do naga. Gdy pierwsze wrażenie minęło, Nick powrócił do obecnej sytuacji. Nie mógł dostrzec niczego na piętrach, czy nawet przed sobą, było zbyt ciemno. Nadstawiając uszu nie słyszał kompletnie nic. Wiedział jednak, że i tak zaszedł zbyt daleko. Jeżeli wykona choć jeden dodatkowy ruch, wpadnie bez możliwości powrotu. Czas zakończyć to przedstawienie.
- Dobra… To teraz powiedz mi, gdzie jest moja matka – powiedział, podnosząc taser i celując nim w plecy Pełni. Kojot obrócił się powoli i wycelował martwe ślepia w Nicka. Gdyby lis nie był tak wściekły, zapewne zmroziłoby mu krew, lecz zamiast tego skupił się na czym innym. Delikatnym ruchu pyska. Subtelnej oznace zdziwienia. Nick wiedział, że poprzednie reakcje Pełni, kiedy mówił o zaginionych agentach, nie miały nic wspólnego z żalem, a były jedynie trudnym do odczytania przejawem zirytowania. Tym, że został zmuszony do skorzystania ze środków ostatecznych, do poświęcenia swoich agentów. Zirytowania własną porażką, którą przyniosła mu para młodych gliniarzy. Był to dowód na to, że wynaturzenie, niezależnie jak bardzo zaawansowane, nigdy nie ogarnia ssaka w pełni. Ta wiadomość przynosiła Nickowi nie lada satysfakcję.
- Gdybym potrafił, byłbym pod wrażeniem… – powiedział kojot, stając do lisa frontem i splątując łapy przed sobą – Kiedy się domyśliłeś?
- O dziwo, całkiem niedawno – oznajmił, parskając drwiąco z własnej krótkowzroczności – Przypomniało mi się, jak wspominałeś o przeglądaniu akt Gu-bona pół roku temu, kiedy zawiązywaliście sieć wokół dawnych gangsterów Yi Zhi. Szkoda tylko że razem z Karotką widziałem zdjęcie z konferencji policyjnej, sprzed dwudziestu lat, na której Gu-bon się znajdował. Znaczy to, że już wtedy był w programie ochrony świadków, a to z kolei znaczy, że jego akta były utajnione. Nie mogłeś ich zdobyć! Chyba że nielegalnie…
- I uznałeś mnie za winnego przez jedno słowo?
- Nie, wtedy zacząłem cię podejrzewać. Musiałem najpierw wszystko sobie przemyśleć, wykluczyć wszystko, co przemawia na twoją korzyść. Obserwacja gangsterów Yi Zhi zapewniała ci szybką reakcję i uciszanie wszystkich działań innych służb przeciwko nim. Aresztowanie Sun Kara pozwalało ci w łatwy sposób doprowadzić go do uwolnienia i gdyby nie moja i Karotki wiedza o prowadzonych badaniach, nikt nie dowiedziałby się o trutych agentach. No i oczywiście zdarzyło ci się uratować życie Karotce, ale przecież trzymała wtedy moją mamę. O to ci chodziło, prawda? Chciałeś ją odzyskać i dalej przeprowadzać na niej testy? – kojot milczał – A skąd wiem, że to wszystko twoja sprawka? Cóż, twoja reakcja mówi sama za siebie.
- Nie ma co ukrywać. Dobrze wiesz, że nie zamierzam cię stąd kiedykolwiek wypuścić.
- Tak, tak, to będzie musiało poczekać! Podnieś łapy do góry i zaprowadź mnie do mojej mamy!
- Odłóż to, zanim zrobisz sobie krzywdę – odparł Pełnia – Naprawdę myślisz, że dałem ci sprawną broń? – Nick spojrzał na taser, mrużąc oczy. Nie, wcale tak nie myślał. Dopuszczał jedynie taką możliwość. Nie czuł się jednak ani trochę zaskoczony. Rozluźnił pozycję i odrzucił paralizator na bok. Nie miał wiele czasu. Gdyby doszło do starcia między nim, a kojotem miałby spore szanse, biorąc pod uwagę wadę wzroku tego drugiego. Istniało jednak duże prawdopodobieństwo, że jest uzbrojony. Nie wspominając o tym, że zapewne nie jest sam – Czyli podejrzewałeś, że ja za tym wszystkim stoję, a mimo to pojechałeś ze mną, sam, nieuzbrojony? Co planowałeś? Tak desperacko chciałeś odzyskać matkę, że odebrało ci rozum? – mocne uderzenie trafiło Nicka prosto w tył karku, natychmiast powalając go na kolana. Ból poraził wszystkie nerwy w jego ciele, odbierając mu możliwość poruszenia się chyba na całą minutę. Chwytając się za uderzone miejsce, podniósł łeb do góry, dostrzegając pięć postaci wychodzących z cieni. Gepard, hiena, bizon, zebra, wielbłąd. Pięć agentów CWD, ze źrenicami wielkości ziarnka piasku – Nigdy nie opuścisz tego budynku. Sprowadziłem cię tu, by cię zabić. Policja cię skreśliła, partnerka się od ciebie odwróciła. Jesteś ostatnią rzeczą, która stanowiła dla mnie zagrożenie – Nick nabrał tyle powietrza ile mógł, chcąc jak najszybciej odzyskać siły.
- Dlaczego? – wykrztusił – Po co te badania? Te kłamstwa i machinacje? Dlaczego porwałeś moją mamę!? Co zmienia legendarnego stróża prawa, w zwykłego psychopatę!?
- Nic mnie nie zmieniło, panie Bajer – odpowiedział kojot, kręcąc głową, a w jego głosie rozbrzmiało przekonanie – Cały czas chcę tylko sprawić, żeby świat był lepszy. Naprawić to jedno wielkie kłamstwo, jakim jest Zwierzogród – Pełnia zrobił kilka kroków w lewo i rozłożył łapy, parodiując natchnionego mówcę – Miejsce, w którym drapieżniki i ofiary zawiązały swoje święte przymierze… Mimo że nie potrafią utrzymać zgody między samymi sobą. Wiesz, jaka jest prawda o mieszkańcach tego miasta, panie Bajer? – spytał się, celując w lisa pazurem – Żyją, słuchając infantylnym pioseneczek popowych, śmiejąc się z obrazków w Internecie, kupując coraz to nowe zbędne rzeczy, nieustannie przypominając sobie, że życie jest piękne, ślepi na mroczną, pierwotną naturę świata, w którym żyją. Obserwowałem to każdego dnia – kojot zbliżył się do Nicka i wysunął łeb do przodu upewniając się, że ten patrzy prosto na niego – Widziałem zło w każdej jego formie. Kradzieże, pobicia, porwania, zabójstwa… Nikt nie chce o tym myśleć. Nikt. Kilku obrazów z mojej przeszłości nawet ty nie chciałbyś zobaczyć. I to wszystko dzieje się każdego dnia. Niezależnie od tego, co zrobimy. Niezależnie od istnienia policji, czy innych służb, takich jak mój wydział – Pełnia odwrócił się plecami, patrząc w ciemność, najwyraźniej pogrążając się w lekkiej zadumie – Od momentu w którym zacząłem to dostrzegać nie było chwili, w której bym nie myślał jak to naprawić. Ale wciąż nie wiedziałem dlaczego tak się dzieje… – kojot uniósł pazur do góry, tak jakby właśnie teraz wpadł mu do głowy świetny pomysł – Aż w końcu trafiło mnie w łeb, rzecz jasna dosłownie. Podczas jednej akcji, związanej z wyłapywaniem podwładnych Yi Zhi zostałem ranny, co poskutkowało trwałym uszkodzeniem wzroku. Przestępca raz na zawsze odebrał mi możliwość pracy w terenie, choć zdołałem go osobiście zatrzymać. Wszystko zgodnie z podręcznikiem. Skułem go, odczytałem jego prawa… Towarzysze z Wydziału kilkukrotnie wyrażali swoje zdziwienie moim zachowaniem. Mówili, że na moim miejscu wściekłość kazałaby im się... Zemścić. Wtedy pojąłem, z czym tak naprawdę walczę. Zakorzenione w nas do głębi pierwotne instynkty. Gniew, strach, rozpacz, zawiść... – Pełnia ponownie odwrócił się przodem do lisa i spojrzał na niego spod czoła – Jesteś idealnym przykładem, panie Bajer, że ilekroć ssak staje przed trudnym wyborem, to emocje doprowadzają do jego załamania, przez co dokonuje tego złego. Nie jest to dziwne, że nawet stróże prawa nie są od tego wolni. I te same ssaki chcą z tym walczyć? Wykluczone… – orzekł, kręcąc łbem – Jak jednak pokonać coś, co istnieje z nami od zarania dziejów? Coś, czego tak naprawdę nikt nie chce się pozbyć? Jak pomóc komuś, kto tę pomoc odrzuca? Niespodziewanie odpowiedź przyszła do mnie sama. Dwadzieścia dwa lata temu wziąłem udział w konferencji policyjnej, na której usłyszałem wykład profesora Nussa. Jego fascynujące badania i odkrycia stały się punktem zaczepnym mojego planu. Mówił nie tylko o tym, jak zwierzęca natura bezpośrednio przekłada się na popełniane zbrodnie, co już wiedziałem, ale także o tym, jak temu zapobiec. Jednak jego propozycje prowadzenia terapii przy użyciu nowych leków oferowały jedynie efekt doraźny, ja mierzyłem wyżej. Potrzebowałem jednak personelu. Nie mogłem do prywatnego przedsięwzięcia wykorzystywać agentów, w końcu mam przełożonych. Szybko narobiłbym sobie kłopotów. Musiał to być zatem ktoś spoza CWD. Byli gangsterzy Yi Zhi, albo znajdujący się w tarapatach, albo niemający się gdzie podziać, stanowili idealną okazję. Przy pomocy moich kontaktów zacząłem docierać do jednego po drugim. Prosta obietnica złagodzenia kary, albo groźba rzucenia ich na pożarcie niedźwiedziom Pana B z reguły wystarczały, by zaskarbić sobie ich lojalność. Dzięki nim przejąłem cały ich mafijny majątek, którego władze nie zdołały skonfiskować. Wtedy wystarczyło jedynie skontaktować się z Nussem, pod przykrywką anonimowego sponsora, by rozpocząć badania. Ani się obejrzałem, a miałem wszystko, czego potrzebowałem. Siłę roboczą, środki, wsparcie naukowe. Profesor służył nam jedynie radą, nie wiedział w jakim celu wykorzystujemy jego wiedzę, ani z jakich metod korzystamy, ale to on trzymał wszystko na swoich barkach. Mówił co z czym mieszać, gdzie ciąć, na czym się skupić… Nie odważylibyśmy się wykonać ruchu bez jego zgody. Problem zatem stanowiły obiekty badań. Dla bezpieczeństwa postanowiłem ograniczyć się do jednego, z którego zdrowiem nigdy nie będę ryzykował. Nie mogłem samodzielnie porywać cywili, to w końcu zwróciłoby czyjąś uwagę. Potrzebowałem zatem narzędzi i kozłów ofiarnych. Takich jak Nuss, lecz pozbawionych skrupułów. Kogoś, kto odwali część pracy za mnie, najlepiej w ogóle o tym nie wiedząc…
- Takich jak Wymoczek… – wtrącił Nick, przypominając sobie zeszłoroczną aferę i znalezione w laboratorium kojota skowyjce.
- Kto? – spytał się Pełnia, unosząc brwi.
- Jagna Obłoczek – poprawił się lis – Aresztowana w związku z aferą ze skowyjcami.
- Ah… – odparł kojot, przypominając sobie owieczkę – Poznałem ją na konferencji. Jej nienawiść do drapieżników była niezauważalna być może dla początkującego posterunkowego, ale nie dla kogoś, kto obserwuje rodzących się przestępców całe swoje życie. Mieliśmy oczywiście sprzeczne cele, przez co stanowiła beznadziejny materiał na sojusznika, za to idealny na narzędzie. Wysłałem jej przez pośrednika przepis na preparat ze skowyjców. Badałem wtedy wpływ substancji chemicznych na agresję. Był to pierwszy, wielki sukces.
- Ale przecież… Naraziłeś wszystkie drapieżniki na świecie! Łącznie z samym sobą!
- Przyznaję, że sytuacja wymknęła się nieco z pod kontroli. Lecz zanim Obłoczek zdołałaby urzeczywistnić swoją wizję, ja miałbym już wszystkie środki, by urzeczywistnić moją. Proszę nie wstawać, panie Bajer. Gwarantuję, że pan tego pożałuje – rzucił Pełnia, gdy Nick próbował się dźwignąć z kolan.
- Urzeczywistnić wizję… – powrócił lis do tematu – No pewnie… Bo przecież w końcu wynalazłeś swój specyfik!
- Owszem – przyznał kojot, patrząc na lisa tak, jakby ten w połowie nie pojmował znaczenia swoich słów. W tym czasie uniósł łapę do góry i pstryknął palcami, po czym wziął przyniesione mu przez wielbłąda dwa przedmioty. Pierwszym był krótki pistolet pneumatyczny, z amunicją w postaci strzałek. Drugim, sporej wielkości fiolka, wypełniona czarnym jak smoła płynem – Mój wielki sukces, którym nie mogę globalnie się podzielić. W swojej czystej postaci jest śmiertelnie trujący. W końcu zrobiono go na bazie pokrzyku. Wciąż pracuję nad znalezieniem emulgatora, który umożliwiłby mu rozpuszczenie się w innej substancji i zatracenie swoich śmiertelnych właściwości. Do tej pory można go podawać tylko w mleku.
- No jasne. „Nowa polityka żywieniowa”, która wypłynęła z CWD. A więc tak otrułeś swoich agentów… – stwierdził Nick, rozglądając się po pozbawionych wszelkiego wyrazu pyskach.
- Raz jeszcze masz rację – zgodził się Pełnia, maczając jedną ze strzałek w czarnym płynie – I zobacz jaki jest tego rezultat. Myślisz, że zacząłem to robić dwa dni temu? Agenci są poddawani działaniu środka od tygodni. Słyszałeś zapewne o poprawie wyników? Sprawności działania? Pobiciu kilku rekordów? W porównaniu do historii miasta, te ostatnie kilkadziesiąt dni to niewidoczny pyłek na zabytkowym dywanie, a ile się zmieniło?
- Jesteś u pełni władzy. To się zmieniło. Masz mnie za durnia? Myślisz że nie widzę, o co tu chodzi? Gadasz o naprawianiu świata, a wszystko prowadzi do tego, że staniesz się zwykłym mistrzem marionetek – kojot spuścił wzrok, ładując jednocześnie strzałkę do pistoletu. Spodziewał się wyciągnięcia takiego wniosku.
- Kontrola nigdy nie była moim celem. Pracuję nad jej usunięciem. To był jedynie konieczny zabieg przy otrzymanych wynikach, choć przyznaję, że całkiem użyteczny.
- Niby w jakim sensie „konieczny”? – kojot westchnął.
- Okazuje się, że kiedy pozbawisz ssaka uczuć, pozbawiasz go też motywacji. Pozostają jedynie bezwarunkowe odruchy, jak jedzenie, czy spanie. Taki ssak jednak nie jest w stanie zrobić niczego innego. Dopóki nie dowiem się, jak temu zaradzić, poddani działaniu substancji potrzebują moich wytycznych. Ale w końcu będą mogli myśleć samodzielnie. W końcu będą w stanie poruszać ten świat bez wpływu niszczącego ich dzikiego zewu.
- I będą tacy jak ty? – Pełnia spojrzał lisowi w oczy, starając się jakby zrzucić go wzrokiem z kolan.
- Nigdy nie skrzywdzą nikogo, ze względu na własny gniew, lub ból. Nie będą się bać podejmowania właściwych decyzji i podniosą się po każdym ciosie, jaki otrzymają od życia. Jeżeli uważasz, że te podobieństwa z moją osobą są złe, lepiej szybko skoryguj swoje spojrzenie na moralność, bo nie zostało ci wiele czasu.
- Skoro tak, powiedz mi wszystko o porwaniu mojej mamy. Co sprawiło, że porwałeś akurat ją? I po co wciągałeś w to wszystko Gu-bona? – kojot stał przez chwile w bezruchu, tak jakby chciał usłyszeć dalsze pytania. Ewidentnie na coś czekał, lecz na co? Tego nie dane był Nickowi odgadnąć. Po pewnym czasie Pełnia wyciągnął komórkę i nie patrząc na ekran wykręcił numer, by następnie przyłożyć ją do jednego ze sterczących uszu.
- Przyprowadź go – rzucił bezceremonialnie, od razu przerywając połączenie – Dlaczego kazałem porwać akurat twoją matkę? – zaczął, wracając do rozmowy – Przyznam szczerze, jeszcze kilka tygodni i w ogóle bym o tym zapomniał. Warto jednak wrócić do początku, skoro jesteśmy już przy końcu. Widzisz, miałem wysokie wymagania, odnośnie obiektu badań. Musiał być zdrowy, bym nie musiał się z nim specjalnie gładko obchodzić, a jednocześnie nie mógł się cechować wysoką odpornością, tak by efekt moich badań nie okazał się zabójczy dla przeciętnego obywatela. Innymi słowy szukałem kogoś, kto pod względem fizycznym będzie reprezentował każdego mieszkańca Zwierzogrodu, a jednocześnie kogoś, kogo nikt nie będzie szukał. Dlatego, postanowiłem porwać akurat twoją matkę. Gu natomiast? – Pełnia przerwał, gdy jego ucho drgnęło w stronę ciemnego korytarza za jego plecami. Nick również usłyszał dogłos powolnych kroków wydobywający się z ciemności. Po chwili granice światła przekroczyły dwie postacie. Jedną z nich, stojącą z tyłu, był nie kto inny jak Sun Kar. Stojący prosto i dumnie, uśmiechał się w sposób wyrażający pogardę i radość z samego siebie. Drugą osobą, popychaną przez tygrysa, był Gu Ye.
- Gu-bon… – szepnął Nick troskliwie, gdy stary ssak upadł na łokcie, nie mając siły stać. Był w stanie wręcz opłakanym. Skóra wokół jego prawego oka, naturalnie koloru czarnego, była teraz fioletowa. Gdzieniegdzie na jego przedramionach dało się zobaczyć nienaturalne braki sierści. Jego changshan natomiast został przyozdobiony o trzy długie rozcięcia na plecach.
- Gu miał długi jęzor… – oznajmił kojot, patrząc na małpę obojętnie – Kiedy szukałem odpowiedniego kandydata na pacjenta x, Sun wspomniał o Gu Ye. Powiedział mi, że gibon był zawsze najlepszy w nawiązywaniu znajomości. Znał wszystkich w każdej okolicy, w której się pojawił. Brzmiało jak przydatna umiejętność. Wykorzystałem zatem swoje wpływy, by w nie do końca legalny sposób dowiedzieć się gdzie ukrywa go wydział ochrony świadków. Tak, dobrze założyłeś. Gu Ye otrzymał status świadka koronnego, ale zastanawia mnie, jak wiele więcej wiesz? Czy wiesz, że był jedynym gangsterem, który zgodził się na współpracę z prawem? Wiesz, że jego zaznania były kluczowe w obaleniu imperium Yi Zhi? Wiesz, że od tamtej pory wszyscy jego dawni znajomi łaknęli jego zdradzieckiej krwi, jak zdziczałe drapieżniki? Niektórzy głupcy powiedzieliby, że był po prostu jedyną osobą z rzeszy zwyrodnialców, która postanowiła wreszcie zrobić coś dobrego. Moim jednak zdaniem był zwykłym zmuszonym do współpracy tchórzem. Jak inaczej spojrzeć na to co zrobił, gdy znalazł się w sytuacji, w której go postawiłem? – przerwał, biorąc głęboki wdech – Gdy odnalazłem jego, nie trudno było dojść do jego bliskich. Prawie każdemu, z kim nawiązywał rozmowę, mówił o swoich lisich sąsiadach. Gdy dotarło to i do mnie, nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Zdrowy ssak, nie żyjący na co dzień w trudnych dla organizmu warunkach. Do tego lis. Społeczny wyrzutek. Taka okazja mogła się nie trafić po raz drugi – słysząc to Nick opuścił brwi w gniewie i z trudem powstrzymał się od wykrzyczenia następnych słów.
- Więc wysłałeś swoich drabów by ją porwali? – Pełnia pokręcił przecząco łbem. Wiedział, że to co teraz powie nie spodoba się lisowi ani trochę.
- Nie. To było zbyt ryzykowne. Oczywiście, mogłem zlecić to zadanie Sun Karowi, ale nie posiadał zaufania interesującego mnie obiektu. Zrobiłby przy tym za dużo hałasu. Nie mogłem pozwolić, by pozostał jakiś wyraźny trop, którym policja mogła podążyć mimo niechęci. Na dodatek potrzebowałem naprawdę zdolnego personelu. Nie mogłem wszystkich pozbawiać wolnej woli, ale zostawianie jej idiotom mijało się z celem. A umiejętności Gu Ye mogły się przydać. Wysłałem mu więc anonimową wiadomość w której oznajmiłem, że albo będzie dla mnie pracował, albo wydam jego miejsce zamieszkania dawnym gangsterskim braciom. Dla efektu kazałem Sun Karowi stanąć kilka razy pod jego oknem. Nie musiałem czekać długo na odpowiedź. Następnie otrzymał pierwsze zadanie i wypełnił je bez słowa sprzeciwu. Szybko, cicho i skutecznie. Porwał twoją matkę – przez cały czas, od momentu w którym został tu przywleczony, gibon ani razu nie odważył się podnieść łba i spojrzeć na lisa swoim jedynym okiem. Wtedy trudno było stwierdzić, czy z bólu, czy z wstydu. Teraz jednak, kiedy sprawa porwania Hannah Bajer została ostatecznie wytłumaczona… Nie było już wątpliwości. Gu Ye upuścił łeb jeszcze niżej, patrząc bezpośrednio w podłogę pod sobą. Czuł, że dokładnie tam należał. Na dole. Na kolanach. Rozgnieciony jak bezwartościowy śmieć. Czuł, że nie zasługiwał już by spojrzeć w oczy komukolwiek. Zwłaszcza Nickowi. Lis tymczasem spojrzał na niego pełen żalu i zawodu. Brał pod uwagę tą wersję przeszłości, lecz do końca miał nadzieję… – Najwyraźniej jednak na stare lata ruszyło go sumienie… – przerwał ciszę Pełnia – Nie wiem kiedy, ani nawet dlaczego teraz, ale postanowił się z tobą skontaktować i naprowadzić na trop twojej matki. Wiedział jednak, że tak jak wszyscy moi pracownicy znajduje się pod moją stałą kontrolą. Nie mógł zatem pójść prosto do ciebie i powiedzieć ci wszystko od razu. Wymyślił zatem te skoki na sklepy jubilerskie, co ja wziąłem za zwykły sposób na zapewnienie sobie rozrywki, by zwrócić twoją uwagę. A gdy z tobą rozmawiał, dobierał słowa bardzo uważnie. Starał się jak najlepiej, by zachować twoją tożsamość i twój związek z pacjentem x w tajemnicy. Myślał, że zagrożenie ze strony syna obiektu sprawi, że zdecyduję się na zatarcie wszystkich dowodów. Nie wiedział jednak, że nie będę w stanie tak łatwo zaprzepaścić dwudziestu lat badań. Zatem zamiast pozbyć się jej, postanowiłem pozbyć się ciebie
- Cała ta wspólna akcja w Las Padas… To była prowokacja…
- Tak. Sun Kar miał doprowadzić do zdyskredytowania policji i twojego zwolnienia.
- Zrzucając mi kłodę na łeb?
- Najwyraźniej trochę go poniosło… Gdyby cię zabił, sprowadziłby na siebie wszystkie władze państwa. To by mi nie pomogło… Nie. Plan był inny. Sun Kar miał się z tobą spotkać i miał ci dać trudny do podjęcia wybór. Ty natomiast miałeś podjąć niewłaściwą decyzję i pogrążyć się w oczach policji i swojej partnerki. Jak zwykle, wasze zwierzęce instynkty mnie nie zawiodły. Wszyscy się od ciebie odwrócili. Policja nie dotknie się już do tej sprawy, o co zadbam osobiście, a ty? Zlikwidowanie kogoś, kto nikogo nie obchodzi, będzie tylko kwestią pociągnięcia za spust.
- Gdzie jest moja mama? – warknął Nick, słysząc już wystarczająco dużo.
- Tutaj. Ale ty jej nie zobaczysz – odpowiedział kojot w swój typowy, spokojny, bezduszny sposób – Wiesz… To całkiem niezły paradoks. Uważam emocje za źródło wszelkiego zła, a to właśnie ich brak sprawił, że nie unieszkodliwiłem cię wcześniej, zaraz po naszym pierwszym spotkaniu. Zbyt późno dowiedziałem się o twoim związku z pacjentem x. Uwierzysz gdy ci powiem, że nigdy nie znałem jej nazwiska? Nie interesowało mnie. Zawsze była dla mnie jedynie obiektem badań. Przedmiotem – sierść na karku lisa zjeżyła się, gdy ten zacisnął mocno pięść i obnażył zęby ze złości. Pełnia jedynie uniósł brwi w odpowiedzi – O właśnie. Dzikie instynkty… Dzięki że mi przypomniałeś, jak bardzo są niebezpieczne – rzucił na pożegnanie kojot, przeładowując pistolet i mierząc prosto w Nicka. Nawet pomimo częściowej ślepoty, trafienie z tej odległości nie powinno stanowić dla niego problemu. Gdy pociągnie za spust, ostatnia przeszkoda na drodze jego planu zostanie wyeliminowana. Tak przynajmniej myślał. W głowie Nicka kłębiły się zupełnie inne myśli. Nie myślał o zagrożeniu płynącym z działań kojota, o tym co zrobił jego matce, o przeszłości Gu Ye, ani nadchodzącej śmierci. Rozmyślał jedynie nad tym, jak bardzo Pełnia się mylił. Lis uspokoił się i pokręcił łbem. Owszem, zdenerwował się. Nie ukończył nawet dziesięciu lat, a jakiś szaleniec odebrał mu matkę i zmusił ją do niewolniczego znoszenia coraz to nowych testów i badań. Kto by się nie zdenerwował? Czy w samym fakcie odczuwania gniewu było coś niewłaściwego? Nick nawet teraz, mimo spokojnego oddechu i trzeźwego umysłu wciąż był potwornie wściekły. Lecz nie miał już z tym problemu. Była to zwykła, naturalna reakcja… Nie czyniła go niebezpiecznym, czy złym. Czyniła go zwierzęciem. Ssakiem pełnym troski, oddania i współczucia. Takim, który może pokonać swoją dziką stronę, jeżeli tylko zechce być silny. Takim jak każdy inny. Jak Gu Ye, Hannah, Bogo… Oraz Judy. Nadszedł już czas, pomyślał lis. Nadszedł już czas, by wszystko zakończyć.
- I naprawdę do teraz nie zastanawia cię to, że Karotka też wie o twoim zamieszaniu? – powiedział powoli i spokojnie, by po chwili zerknąć na kojota spod czoła. Ten wciąż trzymał pistolet wycelowany prosto w niego. Łapa mu nie drżała, pysk ani oczy nie wykonały najmniejszego ruchu. Jednie prawe ucho zeszło na chwilę na bok, by wrócić do pionowej pozycji chwilę potem, jakby rażone prądem. Nick uśmiechnął się w duchu. Chyba pierwszy raz zobaczył uwarunkowany emocjonalnie gest u tego szalonego wilka. Nie był tego do końca pewny, ale miał głęboką nadzieję – Przecież to jej powiedziałeś o przeglądaniu akt Gu-bona. Ja stałem tylko obok. Naprawdę nie zwróciłeś na to uwagi? – Pełnia wzruszył ramionami, nie okazując już więcej żadnych oznak zdenerwowania.
- Tak jakbym nie widział tego wcześniej. Najwyraźniej tak się na ciebie zdenerwowała, że nie jest już w stanie logicznie myśleć. Ty niby oczekujesz że w końcu to do niej dotrze i przyjdzie ci z pomocą?
- Z ciebie jest jednak straszny głupol… Widzisz, Charlie, twój problem polega na tym, że przez swoje ograniczenie nie widzisz sytuacji w pełni – powtarzając to sobie w głowie, lis dźwignął się na kolana zanosząc się śmiechem. Po całej tej sztywnej rozmowie o genialnych planach wykorzenienia zła, ta prosta gra słowna wydała się Nickowi niemało zabawna. Spojrzał kojotowi w oczy i skinął do niego łbem – Łapiesz?
- Policja! Na ziemię!
- Łapy na kark!
- Rzuć broń! – rozległy się echem wrzaski od strony wejścia. Ułamek sekundy później wszystkie ssaki stojące na środku oświetlonego holu zostały otoczone przez uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy policji Zwierzogrodu. Spojrzawszy w lewo, Nick uśmiechnął się dostrzegając zbliżającą się Judy. Jej widok niezwykle mu ulżył. Niedaleko za nią, wlewająca się falę policjantów zamykał komendant Bogo. Akcja była już praktycznie skończona. Stosunek sił wynosił dwa do jednego. To jednak ani trochę nie zniechęcało Sun Kara… Tygrys obnażył pazury i ryknął rozglądając się na wszystkie strony. Tyle było zwierząt, które darzył szczerą nienawiścią, ze nie wiedział na kogo się rzucić… Aż w końcu dostrzegł małego, znanego sobie króliczka. Judy nie zdążyła dostrzec, jak tygrys błyskawicznie zerwał się z miejsca w jej stronę, z zamiarem natychmiastowego wydarcia z niej życia. I prawdopodobnie osiągnąłby swój cel, przynajmniej częściowo, gdyby nie szybka reakcja stojącego przed nim gibona. Gu Ye złapał swojego dawnego towarzysza za lewą łapę i odciągnął ją do tyłu, podważając jego równowagę, by następnie podstawić mu nogę. Sun Kar znalazł się w stanie zupełnie bezwładnym. Rozpęd jaki wziął tylko pchnął go do przodu. Nie mogąc nic poradzić, poleciał pyskiem do przodu, wciąż w stronę królika. Ruch gibona dał jednak Judy wystarczająco dużo czasu, by zdążyła wykonać swój. Odskoczyła do tyłu, lądując na łapy, by zrobić sobie miejsce, a następnie wybić się z nich z całej siły. Trafiła tygrysa swoimi króliczymi stopami prosto w pysk, z siłą tak niezwykłą, że drapieżnik automatycznie stracił przytomność i upadł na ziemię jak szmaciana lalka. Bardzo ciężka, szmaciana lalka. Po tym, co z nim przeszła, Judy była niezwykle zadowolona z tak szybkiego wyeliminowania tygrysa. Nie obyło się jednak bez pomocy. Spojrzała na gibona, któremu właśnie para policjantów zakładała kajdanki, i skinęła do niego łbem. Ten jednak spuścił wzrok, a jego twarz niezmiennie wyrażała jedynie beznadzieję. Inni agenci nie sprawiali żadnego problemu. Bez rozkazów, których Pełnia najwyraźniej nie chciał wydawać, zupełnie poddali się silnym łapom policjantów. Sam wicedyrektor upuścił pistolet i nie sprawiając żadnych kłopotów dał się skuć. Judy wiedziała, że na koniec została jedna, ale bardzo ważna kwestia. Podbiegła szybko do swojego partnera i zapytała się podekscytowana.
- Masz to? – Nick rzucił jej swój charakterystyczny, lisi uśmieszek. Gdy wszystko znalazło się już pod kontrolą, podniósł się wreszcie na równe nogi, otrzepał koszulę z kurzu i poprawił krawat, po czym wyciągnął z kieszeni długopis-marchewkę.
- Każde słowo! Serio, Karotka, ta twoja marchewka przejdzie do historii – odpowiedział, naciskając na przycisk. Z urządzenia wydobył się głos, nieco zmodyfikowany elektronicznie. Nie należał jednak do Pełni…
- „Dziennik kapitański, data gwiezdna…”
- Ups… – wyrwał się nieco z magii chwili Nick, szybko przewijając nagranie do przodu.
- „…i że nie płaciłem podatków, przez ponad…”
- Emm! – lis ponownie przewinął do przodu, poważnie już zestresowany. W końcu jednak udało mu się dotrzeć do rozmowy z kojotem. Przez chwilę się obawiał, że wcale jej nie nagrał…
- „…a jednocześnie kogoś, kogo nikt nie będzie szukał. Dlatego, postanowiłem porwać akurat twoją matkę” – chytry uśmieszek powrócił na pysk Nicka, gdy ten zaśmiał się delikatnie, zwracając się w stronę Pełni.
- Chyba nigdy mi się to nie znudzi. Jak dać wam gadać, nigdy się nie zamykacie. Wiem coś o tym. Sam tak robiłem.
- Przeszukać budynek! Znaleźć porwaną lisicę! – krzyknął Bogo do wszystkich policjantów, którzy mieli wolne łapy. Przy okazji stanął bliżej Judy i Nicka, nieco z tyłu.
- J-jak? – wydobył z siebie pytanie kojot, najwyraźniej nie zdolny do zamknięcia pyska.
- Czekaj, czekaj! Czy to… Zdziwienie? Pytam się, bo z tobą nigdy nic nie wiadomo – powiedział Nick żartobliwie, zbliżając się o krok.
- Wiesz, gdy już skapowaliśmy się, że to ty, nie trudno było przewidzieć jakiś szwindel, kiedy zaprosiłeś nas do wspólnego polowania na Sun Kara – dodała Judy.
- Ale zapewne zastanawia cię też, jak zaplanowaliśmy to wszystko pod twoim nosem, mimo że… Nas podsłuchiwałeś? – Nick przerwał śmiechem – Możesz mówić o Gu-bonie co chcesz, ale sprytnie dał nam do zrozumienia, że jest na podsłuchu. W końcu zorientowaliśmy się, że i my zostaliśmy okablowani.
- Dalej wszystko wydawało się szalenie wręcz przewidywalne. Zdyskredytowanie policji, wyrzucenie Nicka ze służby… Zagraliśmy trochę pod twoje oczekiwania.
- Karotka mogła przy okazji oberwać taserem, ale cóż… Nie tylko ty umiesz sabotować sprzęt.
- Tak, właściwie zastanawiałam się, czy czasem nie przeaktorzyłam tego porażenia – wtrąciła Judy figlarnie.
- Nie, nie! Teraz wyszło ci naprawdę świetnie! – zapewnił ją Nick, również się zgrywając. Po kilku sekundach śmiechu przyjaciele dostrzegli że Pełnia wciąż mierzy ich martwym spojrzeniem, choć szczęka wciąż wisiała mu w powietrzu. Najwyraźniej wciąż kilku rzeczy nie rozumiał – Jeżeli zastanawiasz się, skąd się tu wszyscy nagle wzięli, to muszę cię zasmucić. Nie użyliśmy żadnego drogiego sprzętu namierzającego. Wystarczyła zwykła apka nawigacyjna – mówiąc to wyciągnął komórkę, z której ekranu można było wyczytać, że informacja o jej położeniu była stale wysyłana na inny telefon. Telefon Judy. Nick, nie tracąc uśmiechu schował sprzęt do kieszeni – O całej akcji wiedzieliśmy tylko ja, Karotka i szef – powiedział, wskazując na bawoła za swoimi plecami – Przynajmniej do ostatnich kilku minut. Opracowanie planu było trudne, zwłaszcza że nie wiedzieliśmy gdzie umieściłeś podsłuchy. Dlatego uzgodniliśmy wszystko w niewielkim przybytku dla naturystów… – mina Judy momentalnie zrzedła, gdy ta potrząsnęła łebkiem, próbując najwyraźniej odegnać nieciekawe wspomnienie.
- Uhh! Proszę, nie przypominaj mi tego…
- Ej, dostaliśmy ręczniki… – drążył Nick, nabijając się z tak otwarcie okazywanego zgorszenia partnerki.
- Nieważne! – rzucił królik podnosząc łapy i skrzywiła się jeszcze bardziej.
- Lepiej jej posłuchaj, Bajer – wtrącił się Bogo, podchodząc między partnerów, a aresztowanego kojota – Pamiętaj, że ja też tam byłem i wolałbym, żeby się to za bardzo nie rozeszło… – Nick zasalutował z uśmiechem.
- Jasna sprawa! Ma szef moje lisie słowo! – Bogo uniósł kącik ust do góry i pokręcił łbem. Nick tymczasem przybrał nieco poważniejszy wyraz pyska, mimo że wciąż się uśmiechał – Jeszcze raz dzięki za pomoc.
- Jeszcze raz nie ma sprawy, Bajer – odparł bawół – Nieźle dałeś mi do zrozumienia, jak wielki gliniarze mają wobec ciebie dług. Zeżarłbym skunksi ogon, by go spłacić, bo robi mi się nie dobrze gdy pomyśle o zobowiązaniu wobec kogoś takiego jak ty…
- Jeżeli chodzi o to, to została ostatnia sprawa. I chyba się to panu spodoba – Bogo spojrzał na Pełnię i uśmiechnął się szyderczo. Zgadzał się z Nickiem w stu procentach.
- Taa… To chyba najlepsza chwila w moim byczym życiu – stwierdził, podchodząc powoli do kojota – Wicedyrektorze Pełnia? Jest pan aresztowany za porwanie, eksperymentowanie na obywatelach, szantaż, prowadzenie badań nad substancjami niebezpiecznymi bez zezwolenia, nieautoryzowaną inwigilację służb mundurowych, współpracowanie ze zorganizowaną grupą przestępczą, kilkukrotną próbę zabicia funkcjonariuszy i sekretną działalność wymierzoną w dobro społeczne. Pominąłem coś? Nie? Świetnie! To teraz odczytam panu prawa, które i tak panu nie pomogą…
- Znaleźliśmy ją! – rozgrzmiał nagle głos Rodona z jednego z wyższych pięter. Bogo przerwał dopełnianie formalności i spojrzał w górę.
- Co z nią!?
- Żyje i chyba wszystko w porządku, tylko jest nieprzytomna!
- Oh, dzięki Bogu… – powiedział Nick, szybko biegnąc w stronę schodów, podczas gdy Judy ruszyła za nim.

Pełny księżyc górował na niebie, obserwując jedyne źródło światła pośród leśnych ciemności, w promieniu kilku mil. Tutaj, pod dawną rezydencją mafijnego bossa Yi Zhi, wydawało się być jasno jak na miejskiej ulicy, pomimo braku jakichkolwiek latarń. Wszystko rzecz jasna za sprawą migających, czerwono-niebieskich świateł, padających z policyjnych samochodów. Były to jedne z ulubionych sytuacji dla Judy. Śledztwo doprowadzone do sedna, przestępcy aresztowani, ofiary uratowane i żadnych wcinających się w sprawę agentów. Kawał dobrze odwalonej roboty. Było jednak coś, co czyniło policjantkę jeszcze szczęśliwszą. Każdy byłby w stanie zrozumieć co to było, jakby tylko zobaczył jej spojrzenie, utkwione w jej partnerze. Nick stał przy wejściu do rezydencji, obok swojej matki, leżącej na noszach, gdzie ratownik medyczny tłumaczył mu jej stan i dalsze postępowania. Jak się okazało, zgraja Pełni odurzyła ją jakimś środkiem, ale poza tym wszystko było w porządku. Powinna się obudzić już następnego dnia. Lis cieszył się niezmiernie. Jego mama była zdrowa i zabierali ją do szpitala, a nie na jakieś przesłuchanie. Widok jego szczęśliwego pyska był właśnie tym, co powodowało u Judy uczucie pełnego spełnienia. Ratownicy ruszyli w końcu w stronę karetki, stojącej na uboczu, tuż nad niewielkim oczkiem wodnym, a Nick, ani trochę nie tracąc zadowolenia, podszedł do partnerki i razem patrzyli na siebie milcząco przez chwilę. Tak jakby nie było już nic do powiedzenia, czy raczej żadne słowa nie były potrzebne do wyrażenia tego, co się stało. To chwilowe zatrzymanie czasu przerwał zniesmaczony głos funkcjonariusza Nosoroga, dochodzący od strony rezydencji.
- To to paskudztwo było w tym mleku? Nie do wiary że piłem to od kilku dni… – powiedział, spoglądając na trzymaną fiolkę z czarnym płynem. Obok niego Wataha prowadził nie kogo innego, jak wicedyrektora Pełnię. Był on ostatnią osobą wyprowadzaną z budynku. Większość odurzonych agentów CWD znajdowała się już w radiowozach, a nawet w drodze do Zwierzogrodu. Zostaną objęci policyjnym dozorem jak i opieką medyczną do momentu, w którym ich trzeźwość umysłu nie będzie stuprocentowo pewna. Wtem groźny, tygrysi ryk sprowadził uwagę Nicka i Judy w stronę przeciwną do rezydencji. To Sun Kar, ciągnięty do radiowozu, wyrywał się bezustannie dwóm policjantom, na co ci odpowiedzieli jeszcze mocniej wykręcając mu łapę. Teraz raczej nie będzie miał co liczyć na wcześniejsze zwolnienie… Gdy jego powarkiwania zagłuszyły zamykane drzwi samochodu, lis z królikiem spojrzeli na Gu Ye, przeprowadzanego właśnie tuż przed nimi. Nie stawiał oporu, dlatego policjanci obchodzili się z nim delikatnie. Na tyle delikatnie, że gdy ten zatrzymał się przy Nicku i jego partnerce, nie próbowali go popychać. Przygarbiony gibon wciąż, bezustannie wlepiał spojrzenie w ziemię. Okolica wydawała się zupełnie umilknąć, a jedynym słyszalnym dźwiękiem było przepływające przez stare płuca małpy powietrze, które uleciało głośno, gdy ten westchnął. Nick tymczasem patrzył się na niego spokojnie. Wiedział, że chce on coś powiedzieć i nie chciał mu przeszkadzać. Gibon w końcu wyprostował swoje stare plecy, przymknął na chwilę swoje stare powieki, a następnie pierwszy raz dzisiejszej nocy spojrzał na lisa, tego niesfornego dzieciaka naprzeciwko którego mieszkał tak wiele lat temu, zarówno swoim starym okiem, jak i szklanym sercem. Wyglądał przy tym niezwykle godnie. Był skruszony, ale też niezwykle godny…
- Wybacz mi, Nick… Wiem, że zawsze mi ufałeś – zaczął swoim starym głosem, tonu ani na chwilę nie zmieniając – A ja porwałem twoją matkę ze strachu o własne życie… – w momencie gdy wspomniał to wydarzenie, gibon po raz wtóry upuścił wzrok na ziemię. Tam, gdzie należał – Dopiero niedawno zrozumiałem, jak niewiele jestem wart. Miałem nadzieję, że jeżeli zwrócę ci ją po tylu latach… – w momencie gdy skrzypiący jak stary dąb głos małpiszona zaczął się załamywać, lis bez zastanowienia zbliżył się i położył mu łapę na ramieniu, posyłając mu przyjacielski uśmiech. Gu Ye go dostrzegł, lecz nie zrozumiał.
- A ja zrobię wszystko, by ci się odwdzięczyć – zapewnił Nick. Na twarzy gibona również zawitał uśmiech, choć blady. Nie potrafił zrozumieć jak ten dzieciak mógł mu to przebaczyć, musiało zatem zająć trochę czasu, zanim wybaczy samemu sobie. Nie odważając się powiedzieć nic więcej, Gu Ye kontynuował drogę do radiowozu, podczas gdy Nick odprowadzał go wzrokiem. Wszyscy policjanci w okolicy obserwowali to zajście i chyba wszystkim zmiękły ich twarde, zdyscyplinowane serca. Nosoróg z Watahą wręcz przystanęli przed swoim wozem, który stał na lewo od karetki. Podczas gdy Wataha trzymał otwarte drzwi, Nosoróg stał tuż za skutym kojotem.
- No nieźle… – pomyślał na głos Wataha, gdy policjant zamknął drzwi za gibonem – A ty? – zwrócił się do Pełni – Masz coś do powiedzenia? – zapytał pogardliwie.
- Tak, mam… – szepnął, raczej do siebie niż do funkcjonariusza. Jeden z ostatnich radiowozów opuścił działkę rezydencji i oddalał się na ciemnym szlaku w stronę Zwierzogrodu. Na miejscu zostali tylko ratownicy z odurzoną lisicą, komendant Bogo z Judy i Nickiem, a także Nosoróg i Wataha z Pełnią, którzy właśnie szykowali się do odjazdu. Kojot wiedział, że to jego ostatnia szansa… Spojrzał w górę, na okrągłą tarczę naturalnego satelity i ogarnęła go dziwna nostalgia. Dawno na niego nie spoglądał… Był chyba dla niego pewnego rodzaju hołdem. Pięknym pożegnaniem świata, który postanowił zniszczyć. Nawet coś tak kłopotliwego należało w końcu jakoś uczcić – Pełnia Księżyca – szepnął wystarczająco cicho, by Wataha nie zdołał go zrozumieć i wystarczająco głośno, by zrozumiał go Nosoróg. Oczy tego drugiego w jednej chwili uległy transformacji. Źrenice zmniejszyły się do rozmaru niewielkich kropek, a sama postawa funkcjonariusza uległa jakiemuś dziwnemu usztywnieniu. Wataha nawet tego nie dostrzegł. Bardziej był zainteresowany kojotem.
- Że co…? – spytał się, lecz Pełnia nie zamierzał mu odpowiadać.
- Uderz go! – rzucił przez plecy do nosorożca. Wataha nie zdążył nawet spojrzeć na partnera, gdy dostał potężną pięścią prosto w nos. Policjant stracił przytomność momentalnie, lecz nie upadł zanim nie poleciał kawałek do tyłu. Na nieszczęście trafił plecami prosto w ratowników, którzy właśnie wciągali Hannah do środka karetki. Oni natomiast uderzyli głowami o otwarte drzwi wozu i również padli na ziemię bezwładni. Na tym się jednak nie skończyło. Nosze na których leżała lisica był w połowie drogi do wewnątrz. Gdy ratownicy przestali je trzymać, upadły jednym końce na ziemię, po czym niebezpiecznie zsunęły się w dół, by następnie przechylić się na prawo i zjechać prosto do oczka wodnego. Wszystko zdarzyło się tak szybko, że komendant wraz z Judy i Nickiem ruszyli się z miejsca dopiero gdy nosze zetknęły się już z taflą.
- Hej! – krzyknął Nick przerażony, najpierw patrząc na Pełnię, a następnie na spadającą lisicę, w stronę której pobiegł.
- Rozkuj mnie! – rozkazał kojot nosorożcowi, który posłusznie wykonał polecenie.
- Stać, w imieniu prawa! – krzyknęła Judy na całe gardło, gdy razem z komendantem biegła do Pełni, z zamiarem jak najszybszego zakończenia tego cyrku.
- Zatrzymaj ich! – i właśnie wtedy do bawoła i królika dotarło, że szybko to tego nie zakończą. Wysoki na prawie cztery metry nosorożec, przerastający nawet komendanta Bogo, zastąpił im drogę i choć trudno było wyczytać emocje z jego beznamiętnego spojrzenia, zamiarów na pewno nie miał przyjaznych. Zniżył pozycję i cofnął jedną nogę, jakby szykował się do biegu, podczas gdy Bogo asekuracyjnie uniósł łapę przed siebie.
- Nosoróg, opamiętaj się! – ostrzegł podwładnego, do którego te słowa najwyraźniej nie docierały. Jednorożny ssak z całej siły skrywanej w swoim potężnym ciele zaszarżował na swojego szefa i stojącą nieco bliżej koleżankę z pracy. Judy mogła przysiąc, że ziemia zaczęła się trząść pod jej stopami, w miarę zbliżania się nosorożca. Nie potrafiąc w żaden sposób go zatrzymać, królik odskoczył na bok, by uniknąć losu podobnego do bycia rozjechanym przez pociąg. Przetaczając się przez ramię, policjantka stanęła na zgiętych nogach i rozejrzała nerwowo wokół, widząc jak Bogo przyjął zupełnie odwrotną taktykę obrony. Tkwiąc jak najstabilniej w ziemi, bawół wyciągnął kopyta przed siebie i złapał nosorożca za róg, przyjmując całą jego siłę i starając się go zatrzymać. Udało mu się to, ale wpierw poszurał niewielki dystans do tyłu, wciąż niezłomnie stojąc wyprostowanym. Gdy Nosoróg poczuł, że jego natarcie nie poskutkowało, wyrwał róg z racic szefa i wymierzył cios prawą łapą. Bogo, mimo że zajęty uniknięciem ciosu, nie stracił rozeznania w sytuacji.
- Hops! Bierz Pełnię! – krzyknął, uchylając się przed kolejnym uderzeniem. Judy rzucała nerwowo łebkiem na wszystkie strony, aż w końcu dostrzegła wbiegającego przez drzwi rezydencji kojota.
- Pełnię! – powtórzyła do siebie, chcąc otrząsnąć się z zaskoczenia. Zbierając się do biegu zasalutowała szefowi i oznajmiła na głos – Przystępuję do pościgu! – Bogo ledwie dostrzegł jak królik wyciąga paralizator zza pasa, gdy nieoczekiwanie dostał od Nosoroga prosto w czoło. Na szczęście, właśnie w tym miejscu, tuż pod rogami, miał bardzo mocną kość. Odsuwając się krok do tyłu i otrząsając łeb z wibracji, spojrzał gniewnie na podwładnego.
- Nosoróg! Bo, jak matkę kocham, potrącę ci z pensji! – groźba pracy za psią część z psich pieniędzy, jakie policjant otrzymywał, również okazała się niewystarczająca, by go powstrzymać. Nie ulegało wątpliwości, że jeżeli Bogo chce powstrzymać nosorożca, musi go obezwładnić. Nawet jeśli na tę myśl krajało mu się serce… Następny cios wyprowadzony przez Nosoroga upewnił komendanta, że policjant młóci pięściami bez ładu i składu. Nie myśli ani trochę, zanim uderzy. Zachowuje się jak bezwolna maszyna, która po prostu stara się w najprostszy sposób wykonać polecenie. Na tym w końcu miało polegać, cokolwiek Pełnia stworzył. Znacznie ułatwiało to bawołowi załatwienie sprawy. Gdy wraz z następnym ciosem nosorożec odsłonił swój pysk, Bogo złapał za niego i obrócił do góry, neutralizując róg, po czym roztropnie, niezbyt silnie, ale niezbyt słabo, uderzył podwładnego swoimi rogami. Odurzonemu funkcjonariuszowi film urwał się natychmiast, po czym padł na plecy jak kłoda.
- Tylko nie pisz skargi! – rzucił Bogo w stronę nieprzytomnego.
- Szefie! – rozniosło się po okolicy zasapane wołanie Nicka. Bawół spojrzał w prawo, w stronę oczka wodnego i dostrzegł lisa, zanurzonego powyżej pasa, z całych sił utrzymującego w ramionach bezwładne ciało swojej mamy, starając się ze wszelką cenę utrzymać ją ponad poziomem wody – Odrobinę pomocy!? – Bogo od razu podbiegł do policjanta, po czym klękając nad brzegiem wyciągnął kopyta i ostrożnie przejął lisicę z łap Nicka. Podchodząc do karetki bawół ułożył nieprzytomną głową do siebie, by następnie pochylić się nad nią, przykładając ucho do jej pyska i obserwując jej klatkę piersiową.
- Oddycha! – powiedział – Ale trzeba będzie ją jakoś osuszyć, bo zamarznie! Dzwonię po drugą karetkę… – oznajmił, wyciągając komórkę i wybierając telefon na pogotowie. Nick tymczasem rozejrzał się po okolicy i jakby nie miał wystarczająco dużo zmartwień…
- Gdzie Karotka? – spytał się niepewnie.
- Pobiegła za pełnią do środka – odpowiedział bawół, wskazując racicą na rezydencję.
- Lecę jej pomóc! – Nick zerwał się szybko w stronę budynki, podnosząc po drodze paralizator i krótkofalówkę spod stóp nieprzytomnego Watahy.
- Zaczekaj! – zawołał za nim Bogo, wciąż słysząc sygnał oczekiwania – Pójdę z tobą!
- Nie! – nie zgodził się lis – Zostań tu i zaopiekuj się nią! – nie mogąc na to pozwolić, bawół odkleił komórkę od ucha i postarał się przemówić policjantowi do rozsądku.
- Będziesz potrzebował wsparcia!
- Chcesz spłacić dług, o którym mi mówiłeś? Bo właśnie na tym on polegał! – stwierdził Nick, wskazując na swoja mamę – Jeżeli coś jej się stanie, nic już nie będziesz mógł zrobić! Upewnij się więc, że wróci do miasta wolna i zdrowa! – bawół z lisem patrzyli się na siebie przez chwilę, która zatrzymała czas. Bogo wiedział, że jego podwładny ma rację. Dwadzieścia lat temu policja kompletnie zignorowała sprawę zaginięcia młodej matki, skazując ją na niewolę, a jej syna na samotność. Komendant nie mógł nawet z kopytem na sercu powiedzieć, że sam nie zrobiłby tego samego… Jedynym sposobem na spłatę tego długu, było zwrócenie tej lisicy świata.
- Pogotowie Ratownicze Zwierzogrodu, słucham? – rozbrzmiał głos z komórki. Nie karząc więcej czekać Nickowi na odpowiedź, Bogo przytaknął i zajął się nieprzytomną Hannah. Lis tymczasem czym prędzej pognał śladem swojej partnerki, ścigającej kojota, odpowiedzialnego za cały ten bajzel.

andrzej_goscicki

Rezydencja była tak samo cicha i pusta, jak za pierwszym razem, kiedy Nick przekraczał jej próg razem z Pełnią. Środek holu był oświetlony tą samą lampą, a reszta budynku była pokryta tymi samymi ciemnościami. Lis rozejrzał się uważnie po wszystkich piętrach, nie dostrzegając nikogo. Ani uciekającego kojota, ani goniącego go królika. Szybko, lecz cicho wbiegł w jeden z ciemnych korytarzy i udał się w stronę schodów. Zanim znalazł się na piętrze, wyciągnął zza pasa krótkofalówkę.
- Karota! – wywołał partnerkę tak cicho, jak umiał – Karota, gdzie jesteś!?
- Na górze! – usłyszał w odpowiedzi – Pełnia gdzieś się schował, nie mogę go znaleźć!
- Bogo zapewne wezwał posiłki! Nie możemy dać mu uciec! – wtem fala trzasków i szumów wydobyła się z urządzenia, zniekształcając głos Judy.
- Nick? Ni… …jesteś ta…?
- Gdyby twój wyczyn był choć odrobinę szlachetny, zapewne bym ci pogratulował, Bajer… – wydobył się z urządzenia głos nie kogo innego, jak wicedyrektora Charlesa Pełni – Ale gdybyś tylko potrafił pojąć wagę mojego planu, zapewne sam byś się potępił – Nick podszedł do krawędzi piętra i rozejrzał się po okolicy mrużąc oczy, starając się wyłapać najmniejszy choćby ruch.
- Oj, uwierz mi, wszystko dokładnie pojmuję. Jest to na swój sposób sensowne, ale nie ma w tym nic szlachetnego – drwiące parsknięcie wydobyło się z pyska kojota.
- Tak, bo taki oszust jak ty jest właściwą osobą, do wypowiadania się o szlachetności. Wiem o tobie więcej, niż myślisz, Bajer. Za wszystko to, co zrobiłeś powinieneś siedzieć w pudle jeszcze przez wiele lat, a trafiłeś do policji, bo inny zdemoralizowany ssak postanowił zamieść wszystko pod dywan. Za kogo się masz, oszuście? Za bohatera?
- Za kogoś, kto nie ma więcej zamiaru podążać łatwiejszą drogą – odparł Nick, mierząc paralizatorem przed siebie, ostrożnie przeczesując piętro – A skoro rozmawiamy o tym co zrobiłem i co mi się za to należy, to jak pod tym względem oceniasz swoje czyny?
- Zrobiłem to by ocalić miasto. A ty? Kogo chciałeś ocalić? Swój portfel?
- A więc teraz wystarczy inny motyw, by zaskarbić sobie usprawiedliwienie? – upewniając się, że nie ominął ani jednego kąta, lis ruszył na wyższe piętro.
- Nigdy nie zrobiłem niczego, by zaspokoić swoje samolubne potrzeby, Bajer. Ty robiłeś to całe życie. Zrobiłeś to ponownie, w parku na Starej Saharze i prędzej czy później zrobisz to jeszcze raz. Tak działają instynkty. Tak postępują osoby, które żyją wedle ich uznania. Gdyby nie one, nikt nigdy nie oceniałby cię ze względu na twoją kitę. Gdyby nie one, twoja partnerka nie napotkałaby żadnego problemu przy wstępowaniu do policji. A ty przeszkodziłeś mi w stworzeniu takiego świata – cały czas powoli stawiając kroki, Nick starał się zmusić kojota do mówienia. Miał nadzieję, że prędzej czy później usłyszy go także poza krótkofalówką, dzięki czemu odkryje jego położenie. Wychylając się zza korytarza, policjant trafił w końcu na drugie piętro. Wciąż niczego nie widział, ani nie słyszał.
- Świata w którym nie ma wyboru? W którym nie trzeba się starać? Gdzie nie ma miejsca na drugą szansę i gdzie wszystkie dokonania nie mają wartości? Tak wygląda twój lepszy Zwierzogród!?
- A w jaki sposób wy zmieniacie świat? Hę? Chodząc na rodzinne obiadki z mafią? Co? Myślałeś że o tym nie wiem? Wiesz ile rzeczy Pan B ma na sumieniu? Wiesz ile? Albo może pogadamy o twoich kumplach od gry w karty, co? W pracy się za nimi uganiasz, a w weekend zapraszasz ich na wspólną zabawę? I tak wygląda walka z przestępczością? Pokazujemy im, że mogą robić co chcą, o ile za bardzo się nie wychylają?
- Wszyscy popełniamy błędy! To nie powód, by od razu nas skreślać!
- Nie wszyscy chcą się zmieniać, Bajer!
- Możliwe! Jednak jeżeli nie dasz im szansy, nigdy się tego nie dowiesz! Jeżeli nie będziesz próbował ich zmienić, sam zostaniesz tylko wrednym pchlarzem, który kazał im pozostać po złej stronie i siedzieć cicho! Co ty, naprawdę myślałeś że jeszcze raz naraziłbym Karotkę ze względu na moje problemy!? Że ona odwróci się ode mnie tylko dlatego, że się na mnie zdenerwowała!? Dała mi szansę, którą oboje wykorzystaliśmy. Więc jak widzisz, myliłeś się. Być może niektóre emocje sprawiają, że dokonujemy złych wyborów. Ale można mimo nich zrobić wiele dobrego. Jeśli się tylko spróbuje! – tymczasem na najwyższym piętrze, Judy przyglądała się ostatniemu kątowi po tej stronie budynku. Wyłączyła krótkofalówkę, żeby nic nie zdradzało jej obecności. Ciche echo dawało jej znać, że Nick wciąż prowadzi rozmowę z Pełnią. To dobrze. W zupełności wystarczy, jeżeli tylko on będzie próbował go zagadać. Większe szanse na to, że ona go znajdzie. Kojot jednak prawie wcale nie podnosił głosu. Cały czas szeptał do urządzenia, chyba trzymając je tuż przy pysku. Nick mówił coraz to głośniej, starając się go sprowokować, ale z kimś takim jak Pełnia było to mało prawdopodobne. Choć nie zupełnie niemożliwe… Przy ostatnich kilku wymienionych zdaniach Judy mogła przysiąc, że usłyszała coś w rodzaju warczącego szeptu. Kojot być może i był nienaturalnie wręcz opanowanym drapieżnikiem, ale był też kimś, czyje budowane przez dwadzieścia lat dzieło życia właśnie uległo zniszczeniu. Nawet on musiał mieć swoje granice.
- …chcą się… – usłyszała wtem policjantka. Głos ten na pewno nie należał do Nicka. Nasuwała się zatem tylko jedna osoba. Judy podbiegła do krawędzi piętra, stając nad głębokim spadkiem, na dnie którego mieścił się hol. Była pewna, że głos docierał z drugiego końca budynku, po drugiej stronie przepaści. Poza pewną śmiercią, oddzielał ją wiszący pod sufitem, nagi mechanizm zegara, składający się z tysięcy nieruchomych kół zębatych. Jedynie wahadło i odważniki wisiały na tyle nisko, by sięgnąć niższego piętra. Wtem nagły ruch napiął wszystkie nerwy Judy do granic. Smukły cień poruszył się po drugiej stronie, zagłębiając się w mroku. Policjantka nie była pewna, ale musiała założyć, że Pełnia ją dostrzegł i zaczął uciekać. Nie miała czasu na obejście spadku. Rozglądając się uważnie szybko zaplanowała sobie drogę na wprost, jak w pyszczek strzelił, przy pomocy wiszących kółek zębatych. Nic czego nie przerabiała na torze przeszkód w akademii, czy w parkach linowych, jak była dzieckiem. Skoczyła jak najdalej przed siebie i najwyżej, jak umiała, łapiąc się najbardziej wystającego kółka, by następnie szybko, wykorzystując siłę lotu do rozhuśtania się, złapać się następnego, i następnego, i następnego… Musiała nieco zwolnić dopiero w połowie drogi., gdzie straciła początkową prędkość i musiała w pełni zdać się na swoje mięśnie. Dalej jednak droga była tak dogodna, że wystarczy zaledwie kilka skoków i znajdzie się na drugiej stronie. Gdy jednak podciągnęła się na łapkach, by kolejny raz nabrać pędu, zobaczyła coś u góry, między dwoma wielkimi trybikami… Coś jakby mała, mrugająca, czerwona lampka… Wraz z cichym, krótkim odgłosem piknięcia, lampka zmieniła kolor na zielony, a zanim Judy zorientowała się co znajduje się nad jej łebkiem, wnętrze rezydencji rozświetliła niewielka, choć dewastacyjna eksplozja. Jej odgłos był potężny niczym grzmot w każdym kącie budynku. Gdy jednak ona ucichła, wcale nie zrobiło się cicho. Dziesiątki ciężkich metalowych zębatek, jak i niewielkich śrubek, nitów i nakrętek runęło w dół, zderzając się z podłogą dając wrażenie stalowego gradu. Cały mechanizm zegara zerwał się w dół, lecz nie spadł zupełnie. Najwyraźniej co drugie urządzenie zahaczyło o coś i gdzieś się zaklinowało, dzięki czemu konstrukcja utrzymała się jeszcze w powietrzu. Wahadło zatrzymało się na granicy pierwszego i drugiego piętra, a szarpnięcie sprawiło, że zaczęło się huśtać. Odważniki niemalże dotknęły ziemi. Judy zawisła wyżej, na wysokości trzeciego piętra. I choć zaklinowane kółko, którego się trzymała wydawało się stabilne, była pewna, że każdy ruch może to zmienić.
- Nie mam czasu na próby… – usłyszał przez krótkofalówkę przerażony nagłym zdarzeniem Nick. Tracąc zupełnie zainteresowanie rozmową z kojotem podbiegł do krawędzi piętra i spojrzał w górę szukając partnerki, którą znalazł prawie od razu.
- Karotka! – krzyknął zmartwiony, widząc jej beznadziejne położenie. Był niestety zbyt zdezorientowany, nie wspominając o panującym hałasie, by usłyszeć zbliżające się za jego plecami kroki…
- Ja chcę coś zrobić! – oznajmił Pełnia, chwilę później z całej siły kopiąc plecy lisa, posyłając go ku przepaści. Czy było to szczęście, rzecz dyskusyjna, ale kojot pchnął Nicka z taką siłą, że ten zdołał złapać się łańcucha, na którym wisiał gigantyczny ciężarek zegara, jednocześnie unikając śmiertelnie groźnego upadku. Trzymany w jego łapach sprzęt, paralizator i krótkofalówka, nie miały tyle szczęścia i rozbiły się o podłogę holu. Policjant zakołysał się, przylgnął do swojego wybawiciela, po czym zwrócił łeb w kierunku napastnika. Ten nie zamierzał dać za wygraną. Załadował trzymany w prawej łapie pistolet pneumatyczny zatrutą strzykawką, unosząc go następnie do oka.
- Słyszałem, że masz problemy ze wzrokiem, to wciąż aktualne…? – spytał się Nick, starając się jakoś podnieść się na duchu, w tej beznadziejnej sytuacji.
- Zanim je dostałem, byłem mistrzem Zwierzogrodu w strzelaniu do celu. Sprawdźmy czy dalej mam to coś – metaliczny szczęk rozniósł się wkoło, gdy wisząca konstrukcja bezustannie ulegała grawitacji. Zębatka na której wisiała Judy niebezpiecznie zerwała się na dół, szybko jednak zakleszczając się ponownie. Policjantka jęknęła ze strachu.
- Nick! – zawołała, nie widząc szansy na wykonanie żadnego ruchu.
- Już idę! – zapewnił ją partner, spoglądając w górę. Wzrok Pełni pozostawiał jednak sporo do życzenia. Kojot wiele czasu przeznaczał na wycelowanie. Nick zdecydowanie utrudni mu sytuację, jeśli pozostanie w ruchu. Czym prędzej zaczął wspinać się po łańcuchu w stronę partnerki. Na szczęście Pełnia nie mógł zagrozić i jej. Zasłaniała mu podłoga wyższego piętra. Chwilę później kojot oddał pierwszy strzał. Tak jak Nick podejrzewał, był mistrzowsko chybiony. Strzałka przeleciała dwa łokcie na prawo i w dół od lisa. Trudno jednak było się cieszyć, gdy spojrzało się na pysk strzelca. Był spokojny, jak zwykle. Bez zawahania załadował kolejną strzałkę i ponownie wycelował, tak jakby spodziewał się otrzymanego wcześniej wyniku.
- Jesteście bystrzy, to przyznam. Ale nie nadajecie się do tej roboty. Miękcy jak owcza sierść… Trzeba było zostać w domach i omawiać w sieci naiwne filmy dla dzieci – bez dłuższego celowania, kojot oddał następny strzał. Pocisk trafił w łańcuch, dokładnie w miejscu, gdzie Nick miał położyć łapę. To niezmiernie przeraziło lisa, choć wniosek wydał się tak oczywisty, że powinien do niego dojść znacznie wcześniej. Pełnia nie korzystał ze wzroku. W każdym razie nie zupełnie. Był prawie ślepy od ponad dwudziestu lat, to wystarczająco dużo, by odnaleźć inne metody działania w tym zawodzie. Zmuszony swoją sytuacją, nauczył się odmierzać odległość i strzelać na wyczucie lepiej, niż jakikolwiek inny policjant. Nick spojrzał w wylot lufy nie wiedząc co robić. Judy mogła spaść w każdej chwili, a na niego czekała śmierć, niezależnie od tego czy pozostanie w ruchu, czy bezruchu. Jednak w momencie, w którym padł strzał, stało się coś nieoczekiwanego przez żadną ze stron. Strzałka poszybowała przed siebie i oddając metaliczny odgłos odbiła się od tarczy wahadła, które właśnie zatrzymało się między Nickiem i Pełnią, by dalej kontynuować swoją podróż od jednej ściany do drugiej. Lis nie mógł przez moment w to uwierzyć. Chyba udzieliło mu się niesamowite szczęście jego partnerki. Nie czas było jednak na zadziwienie, nie kiedy właśnie usłyszał zniecierpliwione mruknięcie ze strony kojota, ładującego kolejną strzałkę. Nick wiedział, że Pełnia tym razem weźmie pod uwagę kołyszące się wahadło. Warto było dodać coś jeszcze do obliczeń. Rzucając ciałem na jedną i drugą stronę policjant starał się rozhuśtać łańcuch, by kupić sobie więcej czasu. Wodzący po całym pomieszczeniu wzrok kojota sugerował, że sztuczka się udała. Judy tymczasem nie pozostawała biernym obserwatorem. Nie mogła wykonać gwałtownego ruchu, ale wiedziała, że jeżeli zaraz czegoś nie zrobi Pełnia zabije ich obu. Rozglądając się wokół dostrzegła uśmiech od losu. Jej paralizator ugrzązł między dwoma zębatkami, zaledwie pół piętra wyżej. Dawało to jakieś alternatywy, ale trzeba było jeszcze wykombinować jak z nich skorzystać.
- Nick! Paralizator!
- Mam teraz większe zmartwienia! – odparł lis, chwilę zanim kolejna strzałka śmignęła obok jego ramienia. Najwyraźniej na tę chwilę policjantka była zdana na siebie. Na szczęście pomysł szybko wpadł jej do głowy, gdy zobaczyła leżącą w zasięgu jej łapki śrubkę. Chwyciwszy ją w dwa palce przymknęła prawe oko i wycelowała.
- Przygotuj się! Zaraz będzie leciał! – przekazała partnerowi, poczym wstrzymała oddech i posłała śrubkę w stronę broni. Trafiła. Paralizator spadł. W tym samym momencie, w którym i trzymana przez policjantkę zębatka postanowiła się poddać… Judy sapnęła zaskoczona, gdy straciła punk zaczepny i zaczęła niewróżącą nic dobrego drogę w dół. Nick obserwował to cały czas. Paralizator niedługo miał się znaleźć w zasięgu jego łapy. Mógł go złapać nie puszczając się łańcucha. Nie mógł jednak powiedzieć tego samego o Judy… Wahadło właśnie zakryło go ponownie, gdy zdecydował się na skok. Pełnia tymczasem czekał cierpliwie. Zdążył sobie wszystko dokładnie we łbie ułożyć i zamierzał oddać strzał jak tylko tarcza znowu odkryje wścibskiego lisa. Zaskoczył się jednak niemało, gdy policjant ukazał mu się już wcześniej, spadając w dół. W jednej łapie trzymał paralizator, w drugą chwycił łapkę partnerki. Mimo że było to niespodziewane, kojot zdecydował się na desperacki strzał, tuż przed tym jak elektrody wbiły się w jego pierś i wyłączając po kolei jego mięśnie posłały go na podłogę. Dla niego był to koniec. Lecz nie dla Judy, ani Nicka. Lis puścił paralizator z momentem, gdy trafił nim w cel. Zbliżali się już do końca pierwszego piętra, będzie źle, jeżeli zaraz czegoś nie zrobi. Udało mu się w porę sięgnąć łańcucha, lecz mimo wszystko, po tym jak zawisł na chwilę, nie zdołał się utrzymać. Jego partnerka nie była na tyle ciężka, by jej nie uniósł. Nie spadał tak szybko, by nabrany pęd nie pozwolił mu na pewny chwyt. Poczuł jednak jak ostry ból rozrywał mu mięśnie od wewnątrz gdy tylko próbowały się wysilić. Mimowolnie puścił więc łańcuch i runął z Judy w dół, uderzając o twardą posadzkę… Na szczęście te krótkie zawiśnięcie zdołało zahamować ich na tyle, by poza bolesnym stłuczeniem upadek nie zrobił im trwałej krzywdy. Tak w każdym razie pomyślała policjantka, gdy przez pierwsze chwile zwijając się z bólu poczuła, że ma wystarczająco sił by się podnieść. Jej łepek pulsował niemiłosiernie, lecz rozdwojone obrazy powoli zbijały się w jedno, gdy wciąż leżąc rozglądała się wokół. Zapomniała o wszelkim bólu, gdy zobaczyła Nicka. Lis leżał plecami do niej. Nie ruszał się. Judy wstała na kolana, choć mięśnie kategorycznie jej zabraniały i czym prędzej zaczęła czołgać się do partnera.
- Nick… – powiedziała niewyraźnie. Wbrew swojej naturze układała w głowie najgorsze możliwe scenariusze. Nick mógł źle upaść, w coś uderzyć, albo… Nie! Przecież to się nie może tak skończyć! Nie może! Nie może…! Jej myśli gwałtownie przerwała zatruta strzałka, którą Judy zobaczyła obracając partnera na plecy, wystającą z jego ramienia – Nick! – krzyknęła, obejmując go i starając zmusić do objęcia pozycji pionowej. Jego łeb zwisał jednak bezwładnie, więc królik chwycił łapką tył jego karku i wyprostował – Nick, obudź się! – krzyknęła raz jeszcze. Brak odpowiedzi. Chwile później Judy trzymała już krótkofalówkę przy pyszczku – Nick jest ranny! Powtarzam, Nick jest ranny! Szybko, ściągnijcie pomoc! Pełnia zatruł go swoją trucizną!
- Pogotowie już tu jest! Zaraz tam będziemy! – odpowiedział Bogo.
- Ka-Karotka…
- Nick! – zawołała Judy uradowana. Lis był przytomny. Patrzył na nią spod prawie zamkniętych powiek, a jego źrenice wydawały się nienaturalnie małe – Jest przytomny! Powtarzam, jest przytomny!
- Nie daj mu się zamknąć, Hops! Raz jeden rozkazuję mu gadać ile wlezie!
- Słyszałeś!? Nick, nie przestawaj mówić!
- Czy ja… Czy ja dostałem…? – spytał się, spoglądając na wystającą z ramienia strzałkę. Słowa partnerki chyba nie do końca do niego docierały. Judy czym prędzej wyciągnęła pocisk i wyrzuciła go za plecy.
- Nic ci nie będzie! To nic takiego! – lis uśmiechnął się blado. Najwyraźniej substancja mocno go odurzyła, gdyż zdawał się na nic nie reagować.
- Ale daliśmy czadu, nie?
- Tak! – odpowiedziała Judy, podczas gdy na jej pyszczku zagościły zarówno uśmiech, jak i łzy – Daliśmy na całego!
- Niczego nie czuję… – oznajmił Nick, gdy jego powieki zaczęły opadać, tak jakby tracąc na sile. Judy poczuła to zresztą w swoich łapach. Łeb partnera stawał się coraz cięższy. Wydawało się, jakby znowu odpływał. Policjantka potrząsnęła nim gwałtownie.
- Niech cię, głupi lisie, nie rób mi tego! Nie rób tego swojej mamie! – trudno powiedzieć co konkretnie, ale najwyraźniej zadziałało. Lis znowu otworzył delikatnie oczy i nieco ulżył partnerce w dźwiganiu jego ciała.
- Karotka… – szepnął – Wiem, że to do bani… I wiem, że nie powinienem cię… Ale… Gdyby coś się stało…
- Nic się nie stanie!
- Gdyby coś się stało! – rzucił nagle lis, głośniej niż zwykle. Cokolwiek chciał powiedzieć, najwyraźniej dodawało mu to sił. Judy postanowiła nie przerywać. Czuła jednak, że sama zaraz nie wytrzyma, gdy zobaczyła wypływające z oczu Nicka łzy… Nie mógł on uwierzyć, że teraz, koniec końców i tak nie będzie mu dane… – Zaopiekuj się nią… – chciał chyba jeszcze coś dodać, ale żal uwięził mu słowa w gardle.
- Jeżeli! – zapewniła Judy – A teraz powiedz mi, gdzie zamierzasz ją zabrać, co? Co jej najpierw pokarzesz, jak znowu się spotkacie? Zaraz po bałaganie w twoim mieszkaniu? Hę? – nie uzyskawszy odpowiedzi, potrząsnęła lisem – Nick?
- Wiesz…? – zaczął, przełykając ślinę, a na jego pysk powrócił blady uśmiech – Właśnie wymyśliłem zakończenie…

Głupoty końca nie było.
Nie bał się chcieć królik narwany.
Aż w końcu jego śladem
Poszedł lisek szczwany.
Ti, ta-ta, ti-ti, ta-ta.
Ti, ta-ta, ti-ti, ta-ta.
Aż w końcu jego śladem
Poszedł lisek szczwany.

Na końcu oboje wytrwali.
Rozsądnych to osłupi.
Tak lisie życie zmienił
Królik, co był głupi.
Ti, ta-ta, ti-ti, ta-ta.
Ti, ta-ta, ti-ti, ta-ta.
Tak lisie życie zmienił
Królik, co był głupi…

andrzej_goscicki

Zwierzogród to miasto jak żadne inne… Nie wierzysz mi? Po prostu tam pojedź! Zmienisz zdanie po pierwszy rzucie oka na tę ogromną metropolię, w której miliony ssaków znalazły swój dom. Na około sięgających chmur wierzowców Śródmieścia każda dzielnica charakteryzuje się czymś zupełnie innym, tak by każdy czuł się jak u siebie. Niezależnie czy to przez armatki codziennie dostarczające Tundrówcę świerzą porcję śniegu, czy to spryskiwacze nawadniające florę Las Padas, czy może ogromne grzejniki, utrzymujące stale wysoką temperaturę na Starej Saharze. Sam widok tych wszystkich cudów niejednemu odebrał dech z piersi. Ale nawet jeśli to cię nie przekona, te jeszcze nic straconego. Najważniejszą bowiem cechą Zwierzogrodu jest to, że każdy może być tu czym tylko zechce. Jeżeli szukasz miejsca, w którym możesz spełnić swoje marzenia, lepszego nie znajdziesz. Z początku można napotkać na trudności. Nawet jeśli posiadasz wszystko to, czego potrzebujesz, zapewne znajdą się tacy, którym nie spodoba się twoje marzenie i będą próbowali ci je uniemożliwić. Jeżeli jednak się nie poddasz, istnieje szansa że osiągniesz swój cel. W przeciwnym wypadku nigdy się nie dowiesz. I właśnie na tym polega ten najpiękniejszy atut Zwierzogrodu. Tak żebyś mógł zasłużyć na swoje marzenie, on da ci możliwość, a nie szansę. W dążeniu do swoich marzeń trzeba jednak pamiętać, by nie dać się oślepić przez własne pragnienia. Bo być może to, do czego dążysz nie jest tym, czego chcesz? Wtedy właśnie przekonujesz się, że następną przeszkodą jesteś ty sam. Lecz jeżeli będziesz miał na uwadze nie tylko to, kim chcesz się stać, ale także to, kim chcesz pozostać, przekonasz się jak wiele rzeczy zależy wyłącznie od ciebie i niezależnie od wszystkich podszeptów to ty określasz samego siebie. Przekonasz się, jeśli tylko spróbujesz. Jest to lekcja, której nie pojął pewien kojot, imieniem Charles Pełnia, który po dwutygodniowym procesie trafił do więzienia na długie lata. Ktoś inny jednak zrozumiał. Raz przez śmiech, raz przez łzy… Dwa ssaki, co w tym mieście żyły, z których jeden był królikiem. Aspirant Zwierzogrodzkiej Policji Judy Hops przekonała się na własnej skórze jak to jest, gdy gna się w stronę postawionego sobie celu, nie bacząc na nic innego. Przekonała się także jak to jest, gdy robi tak ktoś tobie bliski. Rozmyślała o tym nawet teraz, miesiąc po zamknięciu sprawy Pełni. I co się dziwić, biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znalazła? Zamykając teczkę ze szczegółami nowo rozpoczętego śledztwa zdała sobie sprawę, że podczas czytania myślami była zupełnie gdzie indziej i nie zapamiętała ani słowa. Trudno. Przeczyta raz jeszcze w radiowozie.
- Szef nas wykończy, co? Tyle się wydarzyło, a on nie dał nam odetchnąć ani na dzień – powiedział Pazurian z uśmiechem, wodząc pazurem po trzymanej liście. Judy rzuciła mu nieobecne spojrzenie, najwyraźniej domagając się doprecyzowania – Wyskoczyło coś z jakąś tam sprawą i kazał mi sprawdzić wszystkich interesantów w zeszłym miesiącu.
- Aha… – odparł królik – Nie, ja nie narzekam. Ostatnio mam tak mało pracy, że zastanawiam się co tu w ogóle robię. Planuję nawet wziąć jakiś urlop, dać sobie trochę na wstrzymanie.
- Ty? – zdziwił się Pazurian – Wziąć urlop? Z własnej woli?
- Nick powiedział, że za dużo pracuję… – odparła Judy, a na to wspomnienie zupełnie straciła siły na dzisiejszy dzień. Wzrok opadł jej tak nisko, jak mógł, podczas gdy uszy prostą linią wskazywały w dół. Widząc to także Pazurianowi humor się pogorszył – No i miał rację – zakończyła policjantka.
- Jak się trzymasz? – spytał się gepard, chociaż nie wiedział czy w ogóle powinien pytać. Po prostu nie wiedział co powiedzieć.
- Bywało lepiej… Ale dzięki. Na razie – pożegnała się, schodząc z krzesła i idąc w kierunku wyjścia. Drogę na parking pokonała jak zaklęta. Instynktownie. Nie uważała gdzie stawia kroki, nie myślała o otoczeniu. Po prostu szła z pamięci w stronę samochodu. Jej myśli wciąż kręciły się wokół jednej rzeczy, choć tak usilnie starała się o niej nie myśleć. Wchodząc do radiowozu, rzuciła teczkę na siedzenie obok, złapała kierownicę w obie łapki i czując jak cisza, do której najwyraźniej będzie się musiała przyzwyczaić, przytłacza ją z każdej strony, westchnęła ciężko. Czy potrafiła sobie wyobrazić coś gorszego? Z trudem. Teraz, znajdując się na miejscu Nicka, nie potrafiła sobie nawet przypomnieć myśli, które zachęcały ją do zostawienia go samego. Musiały być naprawdę, naprawdę szalone. Z głębokiego zamyślenia obudził ją dźwięk otwieranych drzwi. Nos zadrżał królikowi w obawie przed nadchodzącą rozmową. Nick wydawał się natomiast zupełnie wyluzowany. Spokojnie zajął swoje miejsce i wszystko wyglądało w porządku, do momentu w którym poczuł, że na czymś siedzi. Wyciągając teczkę spod tyłka zerknął na nią przelotnie, by następnie rzucić za siebie.
- Co ty, już zapomniałaś o moim istnieniu? – spytał się, kręcąc łbem.
- Chyba będę musiała się przyzwyczaić… – odparła Judy, uśmiechając się blado – Jak tam rozmowa z Infiltracyjnym? – policjantka spodziewała się jak będzie wyglądać dalszy przebieg tej rozmowy. Chociaż ciągle robiła sobie nadzieję… Głupia nadzieja. Często jej się udzielała. Nick oparł się o fotel i wbił wzrok w widok za przednią szybą. Następnie wzruszył ramionami, jakby mówił o czymś zupełnie oczywistym.
- Byli pod wielkim wrażeniem teatrzyku, który odstawiliśmy przed Pełnią. Stwierdzili, że w ich oczach mam największą szanse na sukces w infiltracji, od kogokolwiek innego, kogo kiedykolwiek przyjęli – Judy spuściła wzrok. A czego się spodziewała? Tego że go nie wezmą, mimo że oni wysunęli ofertę? Tego że on zrezygnuje z takiej szansy? Teraz jeszcze poczuła się winna, że w ogóle jest smutna z tego powodu. Myśli i emocje kłębiły się w niej tak zawile, że nie zdołała nawet spostrzec chytrego uśmieszku, który właśnie pojawiał się na lisim pysku – Tym trudniej było im przyjąć moją odmowę – Judy wytrzeszczyła oczy i opuściła szczękę, spoglądając na partnera niedowierzająco. Gdy tylko dostrzegła jego charakterystyczny uśmiech, nie mogąc się zahamować uderzyła go w bark.
- Co!? – krzyknął Nick, łapiąc się za obolałe miejsce.
- Mówiłeś, że idziesz na rozmowę o przeniesieniu! – rzuciła mu z pretensją Judy.
- Bo to była rozmowa o przeniesieniu!
- Nie powiedziałeś, że im odmówisz!
- Nigdy nie chciałem do nich iść! – mimo, że wydawało się to już niemożliwe, oczy królika zrobiły się jeszcze bardziej okrągłe. Przy okazji policjantka rozdziawiła pyszczek do granic możliwości, przepełniona zarówno zdziwieniem, jak i radością.
- Serio…? – wykrztusiła w końcu. Nick raz jeszcze zanurzył się w fotelu, opierając łokieć o drzwi i udając brak zainteresowania zaczął tłumaczyć.
- Może oferowali zajęcie, w którym mógłbym robić to co potrafię najlepiej, ale wiesz... Z tobą to i tak jak się spotykać, to w pracy, a ja od początku wiedziałem, że nie wytrzymałbym gdybym nie mógł cię codziennie wkurzać – Judy nie potrafiła się powstrzymać i uśmiechnęła się czule. Nick rzadko kiedy bywał tak uroczy. Reakcja królika została jednak szybko przez niego wyłapana – No co? – spytał się chcąc poznać powód tego uśmiechu.
- Właśnie przyznałeś, że nie możesz beze mnie żyć.
- No! Tylko nie tupaj z radości! – dwa ssaki synchronicznie wręcz pokręciły łbami. Obydwoje czuli że nawet jeżeli kiedyś będzie trudno, nigdy nie będzie źle. Nie, jeżeli będą mieli coś do powiedzenia. A będą mieli zawsze. Zapewne nie będą partnerami do końca życia. Nie planowali zostać na tych stanowiskach na zawsze, ale nie chcieli jeszcze się rozstawać. Chcieli jeszcze przez jakiś czas spędzić ze sobą czas tam, gdzie ich znajomość się rozpoczęła. Co jednak ważniejsze, chcieli być przyjaciółmi także poza pracą.
- Wiesz? W sobotę mój kuzyn Martin się żeni. Dali mi zaproszenie z osobą towarzyszącą i pomyślałam, że może zechciałbyś pójść? – zadała Judy pytanie, z którym szykowała się od samego rana – Bo w końcu nie zdążyliśmy do tego lunaparku…
- Ta… Nie wiem po co kazali mi leżeć przez cały tydzień… Ale chyba nie ma czego żałować, co?
- Jasne, że nie! Nie ma to jak cały dzień leniuchowania na leżaczkach, pod gołym niebem.
- Zwłaszcza jeżeli szuka się „bardziej wymagającej rozrywki” – zaśmiał się lis.
- Dobra, ale to znaczy że chciałbyś pójść?
- Z przyjemnością! Pod warunkiem, że w niedziele zasiądziesz ze mną i chłopakami do pokera!
- Nauczysz mnie zasad do soboty?
- Nie! Nauczę cię do piątku! – na to zapewnienie Judy parsknęła śmiechem, przewracając jednocześnie oczami. Tak… Nigdy już nie będzie źle. Co najlepsze, przyjaciołom wydawało się, że nie może być już lepiej. Czy przyszłość zaskoczyła ich negatywnie, czy pozytywnie, stanowi już zagadkę ich myśli. Tak czy inaczej, zaskoczyła ich gdy Nick spoglądając w bliżej nieokreślone miejsce przed siebie, wypatrzył za szybą dobrze sobie znaną osobę – Mama…? – spytał się retorycznie, tuż przed opuszczeniem samochodu i wyjściem na powitanie zbliżającej się lisicy – Mamo, co ty tu robisz? – spytał się, na co Hannah zareagowała rozkładając łapy, tak jakby odpowiedź była oczywista.
- Myślałam przynajmniej, że zdążyłeś się już zorientować! Zapomniałeś śniadania, geniuszu! – oznajmiła, wyciągając z torebki niewielki pakunek.
- Oh, faktycznie! – przypomniał sobie Nick – Naprawdę nie musiałaś... – zaczął wyciągając łapę, lecz lisica przerwała mu odsuwając od niego posiłek.
- A-a! – wtrąciła nadstawiając prawy policzek i wskazując na niego pazurem. Policjant zmarszczył brwi z niedowierzania, a łapy mu opadły do samej ziemi. Nie dał się jednak długo prosić i mimo opadających wstydliwie uszu, pocałował mamę w ramach podziękowania. Chwilę później usłyszał szum kilkunastu drwiących chichotów ze strony komisariatu, lecz czuł się już na tyle nie zręcznie, że nawet nie spojrzał w tamtą stronę i machnął tylko łapą, jakby starał się coś odgonić – Tyle lat minęło, a beze mnie wciąż ani rusz. Ciekawe kiedy zapomnisz swojej głowy? – zażartowała Hannah, podając synowi pakunek.
- Pewnie wkrótce… – odpowiedziała Judy, wychodząc zza lewej strony Nicka.
- Cześć Judy! – przywitała się Hannah, ciesząc się na widok królika
- Cześć, miło cię widzieć!
- I wzajemnie – lisica wyglądała… Dobrze. Zaskakująco dobrze jak na kogoś, kto dopiero miesiąc temu powrócił do świata, po dwudziestu latach więzienia. Musiała mieć naprawdę ogromną wolę przetrwania. Mimo wszystko, Judy poczuła że musi coś zrobić. Cokolwiek. Ponownie połączyć lisicę ze światem, nawet jeżeli ta tego nie potrzebowała.
- Hannah, tak się zastanawiałam, gdybyś kiedyś miała ochotę pogadać, albo się spotkać gdzieś na mieście, nie wiem, na kawie, to z wielką chęcią mogę ci potowarzyszyć – lisica uśmiechnęła się szeroko.
- Z przyjemnością! Dziękuję za propozycję.
- Właśnie, Karotka, dzięki że mi przypomniałaś! – wtrącił Nick, zwracając się następnie do mamy – Zmierzasz może do Gu-bona? Dzisiaj miałaś umówione widzenie, nie?
- Tak, ale dopiero po południu. Za to ty jak wczoraj od niego wracałeś, to od razu poszedłeś spać. Powiedz mi, jak tam się trzyma? – Nick skrzyżował łapy na piersi i wypuścił głośno powietrze, zastanawiając się jak odpowiedzieć na to pytanie.
- Całkiem dobrze, nawet jak na złagodzony rygor. Ma dostęp do telewizji i Internetu, nieograniczony czas na spacerniaku i oczywiście brak trudności z wizytami. Żartuje sobie nawet, że czuje się trochę jak w domu opieki, gdzie w jego wieku i tak powinien być – cała trójka uśmiechnęła się, choć blado. Gu Ye był jedną z tych osób, dla których starość to wcale nie koniec życia. Mimo osiągnięcia sędziwego wieku wciąż było tak wiele rzeczy, które mógł robić. Jasne było, że powiedział co powiedział, by podnieść przyjaciół na duchu.
- No cóż… – przerwała ciszę Hannah – Ważne że nic mu już nie grozi.
- Racja – zgodził się Nick – A za rok-dwa i tak wywalczymy dobre sprawowanie, nie Karotka?
- No pewnie! – odparła Judy, niepewnie przenosząc wzrok na mamę partnera – A ty już się nie gniewasz o tę „Karotkę”? – lisica rozłożyła łapy, wzruszając ramionami, w czym niezwykle przypominała Nicka. Chociaż, zapewne, była na odwrót.
- Pomyślałam, że jednak muszę mu trochę odpuścić. W końcu rozmawiamy tu o prawie trzydziestoletnim policjancie-kawalerze, który wciąż mieszka z mamą – Judy przykryła pyszczek łapką, zatrzymując salwę śmiechu. Na pewno nie odpuści tego partnerowi prędko.
- No, naprawdę boki zrywać – odparł Nick – Ale skoro do Gu-bona idziesz dopiero po południu, to chcesz mi powiedzieć, że pokonałaś taki kawał drogi tylko po to? – spytał się, wskazując na trzymane śniadanie.
- Kochanie, chyba przeceniasz moją dobroduszność. Chciałam się jakoś odwdzięczyć twoim znajomym z komisariatu – wytłumaczyła, wskazując łbem na budynek obok – A jak się okazuję nawet ciasta nie mogą przyjąć przez ten wasz cały regulamin. Zaproponowałam im zatem, że nauczę ich jak zaparzyć prawdziwą kawę, żeby nie musieli pić tych odpadków z automatu. No to widzimy się w domu. Do zobaczenia Judy! – rzuciła na pożegnanie, lecz gdy zaczęła się odwracać, Nick delikatnie chwycił ją za ramię.
- Czekaj! Ale… – zaczął zmartwiony – Nie przyniosłaś żadnych zdjęć…? – Hannah spojrzała się na syna zdziwiona.
- Przez twoje śniadanie w ogóle o tym nie pomyślałam… Ale dzięki za pomysł, następnym razem się nad tym zastanowię! – odpowiedziała, zostawiając partnerów samym sobie. Gdy zbliżała się do drzwi, jeden policjant ze stojącej nieopodal grupy wyszedł naprzeciw i ukłonił się lekko.
- Dzień dobry, pani Bajer!
- Dzień dobry, dzień dobry! Ale proszę, mów mi Hannah! – Judy z Nickiem stali w miejscu przez dłuższą chwilę patrząc, jak lisica znika za drzwiami komisariatu. Jej powrót zdecydowanie znacząco wpłynie na życie ich obojga. Judy była pewna, że w wielu aspektach dostarczy jej to rozrywki. W końcu nabrała powietrza by coś powiedzieć, lecz Nick zareagował od razu.
- Ani słowa! – królik jednak nie zamierzał dać za wygraną.
- Nie, ale serio! Jak się mieszka z mamą?
- Po pierwsze, to nie ja mieszkam z mamą, to mama ze mną mieszka. Po drugie, ani słowa więcej! – odparł lis, gdy oboje powrócili do samochodu – Przypominam ci tylko, że w sobotę będę miał okazję poznać twoich rodziców – zauważył Nick, zajmując miejsce i zapinając pas.
- Tylko nie merdaj ogonem! Mamy patrol! – policjant zaśmiał się, w momencie gdy jego partnerka zapalała silnik. Cichy warkot roznoszący się po wnętrzu był przyjemny, ale przypominał że w tle nie słychać absolutnie nic.
- To jak? Posłuchamy czegoś? – zaproponował Nick, pochylając się do przodu i naciskając guzik na radioodtwarzaczu. Tu jednak czekała na przyjaciół jeszcze jedna niespodzianka. Kieszonka na płyty nie wysunęła się jak powinna, tylko wystrzeliła do przodu, lądując na tylnym siedzeniu. Cichy, elektroniczny skrzek poinformował o ewidentnie złym stanie sprzętu, a na koniec ze środka wysunęła się karteczka, która wszystko wytłumaczyła:

„Posiadanie prywatnego sprzętu grającego w samochodzie służbowym jest zabronione.

Bogo.

PS: Bajer, pamiętaj o biletach na mecz!”

Tak jakby brak muzyki nie był wystarczający, w samochodzie wydawało się być ciszej niż zwykle, gdy partnerzy spoglądali na zepsuty sprzęt w zaskoczonym milczeniu. Radioodtwarzacz z wysuniętą kartką wyglądał trochę jakby pokazywał im język. Ale co mogli powiedzieć? Spodziewali się podobnego końca obydwoje. Nawet jeśli nie tak wyrafinowanego…
- To jak? Wokal własny? – zaproponowała Judy. Nick wzruszył ramionami, założył ciemne okulary i uśmiechnął się, gdy ruszali z miejsca, śpiewając.

Dwa ssaki, w mieście żyły.
Lis oparł się ambicji,
A królik, co był głupi,
Wstąpił do policji.
Ti, ta-ta, ti-ti, ta-ta.
Ti, ta-ta, ti-ti, ta-ta.
A królik, co był głupi,
Wstąpił do policji…

Koniec.

andrzej_goscicki

Posłowie:

Cóż, dotarłeś aż tutaj? Gratuluję wytrwałości ;).

No to teraz weź głęboki wdech, odejdź od komputera, pokontempluj trochę i dopiero wtedy wróć, bo zaczynam z grubej rury.

Co mogę powiedzieć na koniec? Wszystkie rzeczy które wpadają mi do głowy, są z grubsza negatywne. Zacząłem to opowiadanie, bo poczułem taką potrzebę. Skończyłem je z przymusu. Pisanie tego było nieskończoną mordęgą. Tak! To wcale nie głodujące rodziny w Sudanie, czy bombardowane dzieci w Strefie Gazy mają naprawdę przerąbane na tym świecie, tylko ja kiedy zmuszałem się do siedzenia przed klawiaturą! A jeżeli chcesz jeszcze posłuchać, jak użalam się nad sobą, to czytaj dalej ;).

Cóż, wydaję mi się, że największym problemem z moim opowiadaniem jest jego tonacja. Nie przywykłem do pisania lekkich opowiadań, które mogą odebrać zarówno dorośli, jak i dzieci, nawet jeżeli w zamieszczonym tekście nie ma niczego niestosownego dla młodych. Siedzę raczej w silnie depresyjnych tematach, zadaję bardzo trudne pytania i nie daję jednej jasnej, tylko kilka zagmatwanych odpowiedzi. Mogło to sprawić że ten cały "sequel Zwierzogrodu" wyszedł zbyt poważny. Zbyt... Melodramatyczny.

Tak, dokładnie to słowo pasuję. Przepraszam za melodramat, ale na swoją obronę powiem, że mogło być gorzej.

Na ten przykład: kiedy Nick mówi do Pełni "Być może niektóre emocje sprawiają, że dokonujemy złych wyborów. Ale można mimo nich zrobić wiele dobrego. Jeśli się tylko spróbuje!", oryginalnie ostatnie zdanie brzmiało "Jeśli się kogoś kocha!".

Zamieściłem to stwierdzenie mając w myślach matkę Nicka. Zrezygnowałem z niego, kiedy zorientowałem się, że mówimy tu także o Judy, Feńku, Panu B... Osobach, co do których słowo "kochać" jest nieco zbyt mocne.

Później dotarło do mnie, że Nick raczej by tak nie powiedział. Niezależnie kogo ma na myśli.

Tak więc wiecie... Cieszcie się, że oszczędziłem wam przynajmniej tego ;).

A skoro przy poważnej tematyce jesteśmy, drugą poważną wadą jest zapewne humor.

Tak... Nie jestem zabawny, wiem. Prawdę powiedziawszy zabawna strona pisanych przeze mnie opowiadań zawsze była moją piętą achillesową. W całej mojej "karierze" udał mi się AŻ jeden dowcip i to zupełnie mimowolnie. Nie trzeba zatem geniusza żeby pojąć, że nie tyle jestem sztywnym gburem, co po prostu nie wiem co bawi ludzi. Mam nadzieję że ta tona zaserwowanych przeze mnie gagów nadała by się przynajmniej na rozpoczęcie "Familiady" i nie sprawiła że przejście przez całość było wyjątkowo uciążliwe.

Ważną wadą są także postacie poboczne. W zamyśle, Gu Ye i Pełnia mieli być naprawdę ważni, rozbudowani i istotni. Jak to się skończyło? Cóż... Gu Ye pojawia się całe TRZY razy! Jest to chyba największa wtopa, jaką zaliczyłem. Dajmy na to takiego Sun Kara. Wiemy o nim całkiem sporo. Pojawia się dość często, jest nawet wspomniana mieścina, z której pochodzi. Jego scena walki z Judy jest moim zdaniem najlepszą w całym opowiadaniu, a przynajmniej pisało mi się ją najlepiej (nareszcie coś, czym zajmuję się na co dzień :P). Uwierzycie zatem, że Kar powstał tylko i wyłącznie dlatego, że potrzebowałem jakiegoś nieco ważniejszego draba? Gu Ye i Pełnia byli w opowiadaniu od początku. Ich historie i motywy wymyśliłem prawie od razu. Kar? Kar pojawił się dlatego, że niektóre sceny przeznaczone dla Gu Ye były zbyt negatywne dla postaci i zbyt ważne dla jakiegoś tam bezimiennego przestępcy. Boli mnie to, bo postać Gu Ye miała naprawdę ogromny potencjał. Potencjał którego, najwyraźniej, nie potrafiłem wykorzystać. I tak o to osoba, która miała być po prostu moją wersją Tryka, stała się jedną z najczęściej pojawiających się i, w moim odczuciu, najciekawszych z całej reszty. Bo jak się sprawa ma z Pełnią? Facet miał mieć naprawdę kilka ważnych cech, które byłyby wyraźnie naznaczane podczas wydarzeń. W zamyśle miał być nawet kimś, z kim czytelnik mógłby sympatyzować. Jednakże zorientowałem się chyba, że wziąłem się za coś zbyt trudnego, coś, czego nie będę potrafił pokazać. Co mi wyszło? Pojawia się jakiś tam Pełnia. Coś tam w tle robi. Całkiem możliwe, że od razu zorientowaliście się, że to on jest tym złym. No i na końcu facet, o którym ledwo coś tam wiemy, robi coś takiego: "Ha, ha! To ja byłem tym złym! To teraz wysłuchaj historii mojego życia od początku, do końca. Widzisz, jak miałem pięć lat...". No i dostaje prądem i tyle go widzimy...

Zadowolony jestem za to z Hannah. Nie wiem, jak wy odbierzecie tą postać, lecz jest ona dokładnie taka, jaką chciałem by była. Retrospekcja Nicka jest drugą moją ulubioną sceną, nawet jeżeli zbyt melodramatyczną, pisało się to świetnie. Tak... Z Hannah jestem zadowolony, nawet jeżeli mogło być jej więcej.

Co zatem zostało? Format... Tak. Duży format. Czy raczej sztucznie duży format.

Historia miała być tak wielka, jak porządny film tak? Miała nadawać się na sequel? Miała być tak wielka, jak pierwsza część?

Powiem ci coś, Andrzeju... Być może zebrałeś wszystko, czego było potrzeba. Mamy sprawę nawet większą od tej z części pierwszej, bo dotyczy naprawdę tragicznego wydarzenia z przeszłości jednego z bohaterów. Mamy intrygę, równie wielką jak ta z poprzedniej części, nawet jeżeli nigdy nie udaje jej się porządnie rozwinąć i wywołać publiczną panikę. Mamy wątki poboczne i obiecujące postacie...

Tylko że... To wciąż nie jest to. Wciąż nie czuć, jakby to było to.

Mimo tych wszystkich wielkich motywów i aspektów, nie potrafię przedstawić tego w tak podniosły sposób, jak Disney. Nie potrafiłbym napisać sceny, w której Judy wjeżdża do miasta, a widownia jest równie zachwycona jego cudami, co bohaterka. Nie potrafiłbym napisać sceny, w której bohater w sposób zupełnie zwyczajny wyraża swój nadzwyczajny żal i chęć naprawy popełnionego wcześniej błędu. Prawdę powiedziawszy? W porównaniu do mojego opowiadania, Disney sprawiłby że wypadający z tostera chleb wydawałby się bardziej zachwycający.

Cóż mogę zatem powiedzieć? Przepraszam, że nie jestem tak dobry, jak Disney.

Mam jeszcze kilka pierdółkowatych rzeczy na zakończenie. Jak na przykład setka niewykorzystanych pomysłów, których po prostu nie chciałem już upychać, by uniknąć przepychu (którego pewnie i tak nie uniknąłem). Tyle scen, które wydają mi się tak pasujące do tematu mogłyby się znaleźć w jakimś opowiadaniu... Którego nigdy nie napiszę. Dla mnie jest to informacja przyprawiająca o stan pomiędzy smutkiem, a radością, nie wiem jak dla was.

Jeżeli to dostrzegliście, chciałem pójść śladem filmu i uczynić opowiadanie bardziej współczesnym, co jest trudniejsze niż myślałem. Wciąż wydaję mi się jednak, że internetu, smart-fonów, fanpejdżów i aplikacji jest tu za mało, choć miałem parę pomysłów. Myślałem między innymi, że gra w pokera między Nickiem, Feńkiem, Flashem i Bobem powinna się rozgrywać przy użyciu tabletów, a nie prawdziwych kart. Byłem jednak w tak zaawansowanym stadium pisania, że nie chciałem niczego zmieniać, poza tym, według mnie prawdziwe karty zawsze na propsie...

Jaki jest kryminał z opowiadania? Taki jak film. Raczej słaby. Nie na tym się skupiałem.

No i nie mogę sobie także wybaczyć tego, że w momencie pierwszego spotkania po latach Nicka i Hannah, ten pierwszy nie miał na piersi odznaki…

Jeżeli doczytałeś aż tutaj, to dziękuję za wysłuchanie. Trzymaj się i nie bój się chcieć ;).

andrzej_goscicki

Człowieku, lepiej to daj na fanowskie strony pokroju FanFiction.

Bilet95

Dobry pomysł, ale jestem po prostu trochę leniwy. Tutaj mam konto i parę osób znam. Tam musiałbym zaczynać wszystko od nowa... Nawet jeśli mówimy tu tylko o kliknięciu parę razy myszką :P. Ale kto wie? Może kiedyś...

PS: A jeżeli przeczytałeś, to jak ci się podobało. I nie mów, że przeczytałeś posłowie bez czytania całości... Bo jeśli tak to potwierdzają się moje obawy i zdecydowanie powinienem wyraźnie ostrzec o spojlerze...

andrzej_goscicki

Przeczytałem, ale było tego tyle że raczej w jednym filmie by się nie zmieściło.
Zawsze mogę sobie poczytać znowu, lubię FanFiction. Ciesze się że nie zrobiłeś tego w stylu "a teraz główna bohaterka będzie przez 80 min filmu, szkolić kogoś nowego, zapewne jeszcze bardziej niechcianego w policji.... ple,ple,ple...".
Na plus można też zaliczyć głębie bohaterów oraz budowanie scenerii.
Często jednak skupiałeś się na wg mnie dość mało istotnych wydarzeniach, jak zbyt szczegółowe opisywanie pralni, wprawdzie budowało to obraz tego miejsca i to bardzo szczegółowo ale sprawiało to że jak by nie było dość krótki epizod z pralnią był bardzo rozciągnięty.
Na plus zaliczam też bardzo elokwentne słownictwo.
Nie chce mi się teraz na szybko doszukiwać jakiś błędów, ale znalazłem chyba jeden dość nie przemyślany, skoro było wyładowanie elektromagnetyczne to dlaczego auta wciąż działały ?
Co do humoru, ja należę do ludzi którego trudno rozśmieszyć, ale gdy już się śmieje to słychać mnie na końcu wsi. Gierki słowne jak najbardziej na plus, jednak rozciąganie niektórych kwesti tak jak przy grze w pokera, nie jest już tak dobre. Tyle że wiesz to w zasadzie kryminał, nie podszedłem do niego z myślą "będzie śmiesznie" ale bardziej z myślą "ciekawe jaka będzie tajemnica".
Aby coś zrecenzować trzeba trochę nad tym pomyśleć, przeczytać jeszcze raz i ochłonąć. A skoro 1/3 opowieści czytałem przez 1,5 h....
Przez długość na fabułę Zootopi 2 to się raczej nie na da, ale jako oficjalny calutki sezon serialu na podstawie tej że opowieści już jak najbardziej. To by było coś jeszcze nowszego, cały serial o głównie jednym wątku :D

I nie bądź dla siebie taki okrutny, zawsze jak się coś tworzy od zera a potem się to sprawdza to sobie człowiek mówi "to można było zrobić lepiej", dlatego też jak człowiek szuka informacji o jakieś produkcji "w tym przypadku animacji" odnajduję masę małych wtrąceń o usuniętych bohaterach, zupełnie innych osobowościach bohaterów, innymi miejscami które bohaterowie mieli odwiedzić... ale i nawet zupełnie inne główne fabuły ! Nie wiem czy wiesz ale w beta fabułach Madagaskaru główną rolę grali.... ludzie. Sam miałem napisać kiedyś taką fanowską fabułę, ale byłem przekonany że nikt tego nie przeczyta, tylko da pod tym jakiś komentarz, sam nie lubię czytać z komputera.
A jeśli uważasz że mogło być lepiej potraktuj to jako wersje beta, napisz w głowie jeszcze raz te sceny które wg ciebie nie wyszył. I wrzucaj człowieku gdzie popadnie, dziś trudno znaleźć naprawdę dobre fanfiction.
Zawsze możesz tą historię poprawić i dać jako fanfiction, a ja postaram się tą historię przeczytać znacznie bardziej szczegółowo, aby wystawić porządną recenzję "jak na moje możliwości".
P.S. Ile to pisałeś !? A ile nad tym myślałeś ?!

Bilet95

Pierwsza opinia zawierająca kilka bardziej rozbudowanych akapitów! Nawet nie wiesz jak bardzo jestem podekscytowany! ^^

"ale było tego tyle że raczej w jednym filmie by się nie zmieściło"

Pobawię się w agentkę Scully i zostanę sceptyczny, ale o tym za chwilę.

"Ciesze się że nie zrobiłeś tego w stylu "a teraz główna bohaterka będzie przez 80 min filmu, szkolić kogoś nowego, zapewne jeszcze bardziej niechcianego w policji.... ple,ple,ple...". "

Em? Skąd ten pomysł? Czytałeś coś takiego? Prawdę powiedziawszy nigdy mi to przez myśl nie przeszło i, z tego co widzę podobnie jak ty, uważam to za pomysł co najwyżej słaby, z powodów dwóch.

Po pierwsze lubię happy endy. Dlatego między innymi oglądam(ałem) Disney'a. Jaki sens miałoby takie, a nie inne zakończenie "Zwierzogrodu" jeżeli nic by się po tym nie zmieniło?

To znaczy... Jasne że jedna policjantka nie zmieniła stereotypowego spojrzenia na świat KAŻDEGO ssaka w mieście i w KAŻDYM środowisku. Czy usunęła to zjawisko chociażby z policji? Na pewno nie w stu procentach. Ale w większości? Tak... W to wierzę. W wielu zwierzętach poza policją i u większości w niej samej. Tak właśnie widzę zakończenie. Jakiś nowy, jeszcze bardziej nienawidzony ssak tylko odebrałby sens morałowi pierwszej części.

Po drugie taka historia wydaje się wręcz nielogiczna. Dlaczego jakiś inny ssak miałby być niechciany w policji? Z powodu wzrostu? Przecież już zatrudnili królika, jaką różnicę da kilkanaście dodatkowych centymetrów? Niezależnie jak niesprawiedliwie to zabrzmi, królik już jest zwierzęciem maciupkim, nie mającym szans pod względem czystej siły fizycznej z większymi ssakami. Dlaczego zatem taki Gołogon, że posłużę się przykładem z mojego opowiadania, miałby napotkać jakieś represje wobec siebie?

Co, może chodzi o zwierzęta kojarzone z półświatkiem przestępczym? Pfff...! Jeżeli kiedykolwiek były z tym problemy (a były), Nick na pewno je już rozwiał.

No właśnie, zwróćmy jeszcze uwagę na Nicka. Został on przyjęty do policji niemalże z otwartymi ramionami. Bogo to wręcz się uśmiechał, kiedy go przedstawiał, mimo że praktycznie go nie znał.

No a skoro represjonowane ssaki mają już wsparcie kogoś takiego jak Bogo, który jest kimś w rodzaju komendanta głównego ("Chief" jest najwyższą rangą w policji Amerykańskiej), no to naprawdę nie widzę przeszkody. Nie... Tę barierę Judy przełamała, jeżeli nie w pełni, to w zdecydowanej większości. Na tyle, by żaden ssak nigdy nie znalazłby się w otoczeniu, w którym większość by z niego szydziła.

Dlatego właśnie w moim opowiadaniu mamy kupę takich ssaków. Od początku taki był plan. Jeżeli coś się w filmie Disney'a dobrze kończy, ja zazwyczaj idę za ciosem i nie niszczę czegoś już stworzonego.

"Na plus można też zaliczyć głębie bohaterów oraz budowanie scenerii."

Bardzo dziękuję, chociaż wciąż nie jestem przekonany, czy "głębia bohaterów" nie została przedstawiona w sposób melodramatyczny, a sceneria budowana na odwal się.

"Często jednak skupiałeś się na wg mnie dość mało istotnych wydarzeniach, jak zbyt szczegółowe opisywanie pralni, wprawdzie budowało to obraz tego miejsca i to bardzo szczegółowo ale sprawiało to że jak by nie było dość krótki epizod z pralnią był bardzo rozciągnięty."

Hmmm... Chodzi o jej wygląd, czy ogólnie, o pralnię? Jak teraz czytam, to przyznaję że ten cały wywód o "upadającym biznesie" jest nieco przydługi i zbędny. Chciałem zejść z tego na temat gibonów, ale mogłem to zdecydowanie ukrócić. Jeżeli chodzi jednak o wygląd pralni, to nie wydaję mi się, żeby był specjalnie długi. Coś tylko że na parterze, rzędy pralek, że pralnia, siedzący za ladą gibon, żeby było wiadomo gdzie konkretnie był Nick przez czas następnych wydarzeń, no i szyld, żeby bohaterowie mogli go porównać do napisu na vanie i skojarzyć że należy on do pralni. Nie wspominając o tym, że jest tu też fragment o godzinie wybijającej na zegarze, która stanowi główną wskazówkę dla Judy do zdemaskowania Gu-bona. A jeżeli wiesz, w takich momentach zazwyczaj zarzuca się czytelnika elementami nieistotnymi, tak by odwrócić jego uwagę. Nawet jeśli nie skupiałem się bardzo na wątku kryminalnym... :P

Mimo wszystko dziękuję za tę uwagę. Bardzo często podczas pisania wydaję mi się, że moje "dzieło" jest zdecydowanie za krótkie. Staram się zatem jakoś je wydłużyć, między innymi właśnie przez dodawanie opisów miejsc. Jednakże zbyt szczegółowe opisywanie miejsc, nie mających absolutnie żadnej wartości fabularnej może nużyć. Powinienem to wiedzieć po kilku rozdziałach "Bohaterowie Umierają"... Tak, ufam, że faktycznie w kilku miejscach przesadziłem z tymi opisami. Jeszcze raz, dziękuję za tę uwagę ;).

"Na plus zaliczam też bardzo elokwentne słownictwo."

Raz jeszcze dziękuję, bo bałem się że słownictwo mi ostatnio ubożeje ;).

"skoro było wyładowanie elektromagnetyczne to dlaczego auta wciąż działały ?"

Hmmm... Zapewne z tego samego powodu, z którego na filmie silnik pociągu odpalił, kiedy Judy uderzyła łapą w deskę rozdzielczą :P.

Powiem szczerze, że do takich momentów specjalnie nie przykładałem uwagi. Skoro i tak tworzę kontynuację do filmu, w którym mamy do czynienia z jakimś nieistniejącym kwiatem o absurdalnych właściwościach, stuletnie pociągi odpalają się na żądanie, psychopatyczne owce odnajdują niewygodnych świadków przy pomocy... Emm... Telepatii? A policja korzysta z kamer tylko wtedy, kiedy chce, uznałem naukę za wyjątkowo nieistotną rzecz, do której powinienem podchodzić raczej lekko.

Dlaczego auta wciąż działały? Nie wiem. Może wyładowanie było dostatecznie silne by zniszczyć małe urządzenia (Judy nawet korzysta ze słowa "małe"), ale zbyt słabe, by trwale uszkodzić te wielkie? Nie będę udawał, że się na tym znam... Może to po prostu wtopa, jak twierdzisz. W niektórych kwestiach kieruję się jednak zasadą: "Jeżeli film/książka się tym nie interesuje, ty też nie powinieneś" :P.

" jednak rozciąganie niektórych kwesti tak jak przy grze w pokera, nie jest już tak dobre."

Emm...? Jak to się ma do humoru? Owszem, rozgrywka w pokera była nieco rozciągnięta, ale że humor? W sensie... Było tam parę gagów, ale naprawdę niewielkich i nie rozciąganych... Chyba że chodzi ci o ten jeden, długi "żart", który w zasadzie pisałem tylko i wyłącznie dla samego siebie i nie planowałem, by ktokolwiek się połapał, a już na pewno nie z tego śmiał... To miał być raczej ester-egg. Taki smaczek... Do tego wyłącznie dla mnie... Rozwiniesz myśl, bo nie rozumiem? :)

Swoją drogą, pamiętam że jak pisałem tę scenę nie byłem z niej tak zadowolony, jak chciałem... Była to pierwsza scena jaką wymyśliłem i miała być jedną z bardziej pamiętliwych (głównie ze względu na obecność Feńka i Flasha, a także grającego w pokera Nicka. Bo chyba nie tylko ja pomyślałem, że on pasuje do tej gry jak ulał?). Ehh... Niektóre momenty niepotrzebnie rozciągnąłem, inne niepotrzebnie ukróciłem. Taki był mój błąd, według mnie...

"Tyle że wiesz to w zasadzie kryminał, nie podszedłem do niego z myślą "będzie śmiesznie" ale bardziej z myślą "ciekawe jaka będzie tajemnica". "

Czyli generalnie poza takim "o, fajne" to większych śmiechów nie było?

"Przez długość na fabułę Zootopi 2 to się raczej nie na da, ale jako oficjalny calutki sezon serialu na podstawie tej że opowieści już jak najbardziej. To by było coś jeszcze nowszego, cały serial o głównie jednym wątku :D"

Cóż, jeżeli według ciebie nadaje się na kontynuację, nawet jeśli nie pełnometrażową, to jestem bardzo zadowolony i bardzo dziękuję. Jednak wróćmy tutaj do mojego sceptycyzmu.

Widzisz... Nie zgadzam się, że opowiadanie jest za długie jak na film. Po pierwsze zwrócić uwagę trzeba na to, że nie jest to pisane w formie scenariusza, a w formie właśnie opowiadania. To co tutaj zajmuje kilka linijek, jak na przykład wspomniany przez ciebie opis w pralni, na ekranie zajęło by jakieś dwie sekundy. Absolutny brak wewnętrznych przemyśleń bohaterów sprawiłby, że sceny które czyta się minutę, na ekranie trwałyby jakieś góra dwadzieścia sekund. Tutaj zanim Judy się uśmiechnie, myśli o jakiejś rzeczy. Na ekranie po prostu by się uśmiechnęła.

Czy rozwiązanie zagadki trwa dłużej niż tej z pierwszej części?

Tak.

I tutaj zwracam uwagę na kompletny brak wprowadzenia.

Przez jakieś 40% akcji "Zwierzogrodu" nie dzieje się absolutnie NIC co miałoby związek ze sprawą porwań. Zamiast tego mamy Judy jako dziecko, Judy w akademii, Judy w Zwierzogrodzie, Judy spotykająca Nicka... I przez dłuższa chwilę coś się dzieję, po czym znowu mamy przerwę i Judy na farmie.

W moim opowiadaniu wiele z tych wątków było zbędnych. Wiemy kim jest Judy, wiemy kim są jej rodzice, wiemy kim jest Nick, wiemy czym się zajmują. Nawet jeżeli wszystko nie rozpoczyna się od razu od poszukiwań Hannah, to bardzo szybko do tego dochodzi.

I o ile zgodzę się, że kilka rzeczy zapewne trzeba by było wyciąć, to uważam że byłyby to naprawdę pierdółkowate sceny, które stworzyłem tylko i wyłącznie dla zabawy i nigdy nie przykładałem do nich wagi.

To co faktycznie może wydać się przydługie, to końcowe wydarzenia. Judy i Nick zinfiltrowali laboratorium, to już koniec? Nie, ciągniemy dalej! Dorwali Sun Kara, to już koniec? Nie, ciągniemy dalej! Okej, ZNOWU dorwali Sun Kara, możemy już kończyć? NIE! CIĄGNIEMY DALEJ! Dobra, mają Pełnię i uratowali Hannah, czy możemy już... NIE! JESZCZE JEDNA SCENA!

I to jest zdecydowanie ten ciąg wydarzeń, który może się wręcz wydać boleśnie przydługi, lecz postanowiłem to zostawić. Dlaczego? Bo niezależnie od moich aspiracji, chciałem stworzyć "historię, która nadawałaby się na kontynuację", a nie "scenariusz kontynuacji". Cały czas podchodziłem do tego jak do swojego opowiadania, które trzeba napisać jednym tchem, a nie zastanawiając się nad jego długością co do minuty. To wciąż jest opowiadanie. Materiał na kontynuację. A nie kontynuacja sama w sobie.

Jednakże, mimo że twierdzę, że z długością mi się udało, wciąż uważam że poległem. Dlaczego? Właśnie przez brak wspomnianych przeze mnie scen. Scen absolutnie nie związanych ze sprawą. Jest kilka scen, które dotykają ją "pobieżnie", ale wciąż mają z nią coś wspólnego. I dlatego moje opowiadanie wydaje się zbyt... Poważne. Wydaje mi się, że właśnie przez te lekkie sceny, jakie widzimy w Disney'u, tak lubimy te filmy. A tego zabrakło mi zdecydowanie.

"A jeśli uważasz że mogło być lepiej potraktuj to jako wersje beta, napisz w głowie jeszcze raz te sceny które wg ciebie nie wyszył."

Tutaj raczej chodzi o pojedyncze zdania, stwierdzenia, użyte wyrazy... Niewielkie szczegóły. Sceny są w porządku. Temat jest, większość słów jest, lecz wypadałoby to jednak delikatniej poukładać. Jednak tego nie zrobię.... Dlatego że... Mi się nie chcę... :P

Ewentualnie popoprawiam błędy ortograficzne (za tego "zrajcę" to chciałem sobie walnąć w łeb... Jedna z bardziej czułych scen... Hrh...) i faktycznie wrzucą na jakąś inną stronę, ale to wszystko. Nigdy nie wrócę do tego opowiadania i nigdy nie napiszę niczego podobnego, jak kontynuacja, czy coś. Żadnych poprawek, Żadnych nowych scen. Nigdy więcej...

Mam nadzieję że jeszcze tu kiedyś wrócisz i napiszesz porządną recenzję. Dzięki wielkie za ten komentarz, trochę mnie pobudził ;).

"P.S. Ile to pisałeś !? A ile nad tym myślałeś ?!"

Jak napisałem w przedsłowiu, pisałem od lutego. Dokładnie następnego dnia po obejrzeniu filmu zapisałem pierwsze słowo. Skończyłem pisać tego samego dnia, którego wkleiłem na filmweb. Nie wiem, czy jakiekolwiek przerwy się liczą, jeżeli chodzi o pisanie. Miały co najwyżej tygodniową długość i nie było ich raczej wiele. Chciałem jak najszybciej mieć od tego spokój.

Ile nad tym myślałem...?

Jedną noc.

...

Serio.

Tak jak wspomniałem, pierwsze słowo napisałem pierwszego dnia po seansie. Pomysł na główną linię fabularną wpadł mi wieczorem, kiedy zasypiałem. Już wtedy wiedziałem, że historia będzie się obracała wokół Hannah. Już wtedy powstał zalążek postaci Gu-bona. Aresztowanie szczurów na początku? Gra w pokera? Scena przed pralnią? Rozmowa z Judy o zaginięciu matki? Przesłuchanie rysia? Pościg za profesorem? Wszystko miałem już wtedy w głowie. Takie rzeczy jak ostateczne starcie, imię i gatunek Gu-bona, oraz imię i gatunek Pana Złego obmyśliłem następnego dnia. Niedługo później, maksymalnie dzień, już wymyśliłem wątek z mlekiem. Najpóźniej wprowadziłem do historii postać Sun Kara. Tak poza tym, to szczegóły scen, takie jak gagi, przemyślenia, gatunki niektórych nieistotnych postaci itp. obmyślałem tuż przed ich napisaniem. Z konieczności pomysły pojawiały mi się w głowie. Tak więc teoretycznie myślałem nad tym przez cały czas pisania. Jednakże cała historia była prawie gotowa już na samym początku.

andrzej_goscicki

Przeczytałem to opowiadania. I... podoba mi się. Powiem więcej: cholernie mi się podoba!

Opowiadanie czyta się szybko i sprawnie. Dobrze operujesz słowem, umiesz zainteresować czytelnika – ogólnie widać, że masz pewien warsztat. Opowiadanie trzyma w napięciu, gdy akcja przyspiesza, ale gdy chwilowo nic się nie dzieje, pozwalasz sobie na więcej opisów otoczenia, przeszłości bohaterów czy interakcji społecznych. Intryga może i jest trochę nieoryginalna, ale jest rozbudowana i, co najważniejsze, konsekwentnie doprowadzona do końca.

Dobrze poprowadziłeś obie postacie, zwłaszcza Nicka. Nadal jest tym starym Nickiem – zawadiackim, trochę cynicznym – tylko w mundurze. Ale jest też przy tym samotnym facetem, który przechodzi pewną przemianę na przestrzeni opowiadania. Nicka od tej strony za bardzo nie znaliśmy, ale wyszło to naprawdę wiarygodnie. Widać to między innymi w scenie pierwszego aresztowania Sun Kara – Nicka wpadł we wściekłość, co mu się wcześniej nie zdarzyło, ale zareagował tak, jak zareagować powinien. Dobrze przemyślałeś psychologię bohatera. Judy-pracoholiczka też wyszła wiarygodnie.

Podoba mi się też ukazanie relacji między Judy i Nickiem. Z początku bałem się, że fanfiction nieuchronnie pójdzie w stronę romansu między bohaterami, ale na szczęście nie. Ich relacje są takie, jakie powinny być – jest przyjaźń, jest chemia, jest takie „szorstkie kumpelstwo” (co widać w dialogach, zwłaszcza w przekomarzankach), ale brak jest podtekstu intymnego – i mam nadzieję, że filmowy sequel Zwierzogrodu, który zapewne powstanie, nie pójdzie w tę stronę.

Ktoś tam zarzucił brak informacji o ojcu Nicka. Ja wyłowiłem tylko tyle, że: „[policjanci] zorientowali się, że znalezienie go będzie niemożliwe”. Według mnie dobrze to rozegrałeś. Mimo że los ojca Nicka pozostawiony jest w sferze niedopowiedzeń, to czytelnik otrzymuje jasną informację, że ojca nie ma. I cześć, czołem. A czy on nie żyje, czy też może gdzieś zaginął – to już naprawdę dla fabuły jest nieistotne.

Wtrącenie o doktoracie Pazuriana mimo, że praktycznie nic nie wnosi do fabuły i nic z niego nie wynika, to... podoba mi się! Niby taki typowy policjant-pączkożerca, gapowaty, ciamajdowaty, a tutaj – proszę, proszę! – ma również swoje atuty, swoje mocne strony. Reakcja Nicka i Judy też jest adekwatna.

Odnośnie „melodramatu”. Zwierzogród jest, było nie było, filmem kryminalnym (mimo że animowanym) i nie odżegnuje się wcale od gatunku – przeciwnie, czerpie garściami z bogactwa kanonu. Twój fanfik również jest napisany w tym duchu i nie ma w tym nic złego. Co my tu mamy? Główny bohater rozwikłujący zagadkę sprzed lat, tajemnicze naukowe eksperymenty, główny Zły w finałowej scenie przez kwadrans opowiadający ze szczegółami swój Genialny Plan Zniszczenia Świata, szanowany naukowiec w służbie mafii, Ci Cholerni Federalni... Przecież to wszystko są tropy, które w kinie i literaturze widzieliśmy ze sto razy. Odniosłem wrażenie, że to takie puszczanie oka do czytelnika – „tego opowiadania nie należy brać serio”. Zauważ, że filmowy oryginał też jest pełen takich „odgrzewanych kotletów”.

Zarzucasz sobie brak humoru, ale nawet chyba nie wiesz, ile Twój tekst na tym zyskał. Zwierzogród nie jest komedią, lecz filmem sensacyjnym, czy tam kryminalnym, gdzie komizm jest dawkowany bardzo oszczędnie, raczej poprzez „uzwierzęcenie” ludzkiej popkultury i przedstawienie naszej rzeczywistości w krzywym zwierciadle. Samemu też kombinowałeś coś w tym duchu („Oceloty” jako nagroda Akademii Filmowej – super!). To właśnie między innymi brak natrętnego humoru o bekaniu przy stole, czy rzucaniu tortem w twarz czyni Zwierzogród (i Twój fanfik) atrakcyjnym.

A teraz co mi się nie podoba:

Sceny walk Judy. Ja rozumiem, że lew nie jest równorzędnym przeciwnikiem dla królika, ale te sceny walki, w których Judy skacze to w jedną, to w drugą, chodzi po ścianach, odbija się od sufitu są... strasznie przegięte. Gdzieniegdzie miałem nawet trudność by zorientować się, co się naprawdę w danej chwili dzieje. Czy to może miał być ukłon w stronę filmów z Bruce’em Lee? Czy Judy nie ma innych sposobów na obezwładnienie przeciwnika, jak tylko skakanie jak po soku z gumijagód? Czy Judy chodzi na akcje nieuzbrojona?

Nie chce mi się też wierzyć, żeby kilku gliniarzy nie umiało rozprawić się z jednym lwem. Przecież ZPD musi mieć doświadczenie w unieszkodliwianiu dużych i niebezpiecznych zwierząt. Co gorsza, nie umieją porządnie zaaresztować delikwenta: na dwa aresztowania dwa są skopane. Te kawały o policjantach chyba jednak nie biorą się znikąd...

Kumple Nicka. Fajnie, że zwróciłeś na to uwagę, ale chyba nie przemyślałeś sprawy do końca. Nick obracał się raczej w nieciekawym środowisku, robił interesy z naprawdę wpływowymi gangsterami (skoro z Panem B., to pewnie też z innymi?) i nagle staje się policjantem. Sam jednak nie zerwał z dawnymi znajomymi (czy Bogo nie o nich nie wie?) i umawia się z nimi na wieczorki przy kartach. To jeszcze jest ok. Ale czy wszyscy jego dawni „znajomi” zareagowaliby w ten sposób? Czy może raczej nie będą szczęśliwi, że Nick jako policjant może mieć na nich jakieś haki, które mógłby przeciwko nim wykorzystać? Krótko mówiąc – Nick po przejściu na Jasną Stronę Mocy może mieć wrogów z dawnego środowiska. Szkoda, że tej kwestii nie poruszyłeś w ogóle.

Wątek o EMP zrąbany na maksa, co zresztą już ktoś wypunktował.

Nie przemyślałeś chyba do końca sceny infiltracji laboratorium. Bohaterowie odnajdują akta policyjne, przechowywane byle gdzie, na komputerze pomiarowym. W dodatku bez hasła. Nie sądzę, żeby Źli dopuściliby się podobnego niedbalstwa.

Jeszcze jedna rzecz, której Ci nie wybaczę – „Numa numa jej” w scenie pościgu. No nie. Po prostu nie i już. Czytelnik, zamiast śledzić akcję, mimowolnie przypomina sobie tę piosenkę i czasy jej popularności, a nawet (o zgrozo...) samemu ją nuci. Nie sądzę też, żeby Pan B. słuchał takiej muzyki, prędzej czegoś w stylu Jerry'ego Vale'a.

Trochę jest różnych niezręczności językowych. „Cicha noc rozchodziła się w promieniu kilku przecznic”. Noc jest częścią doby, a nie czymś co się rozchodzi, tak samo jak dzień się nie rozchodzi. „Tłumy interesantów zapewniały o tym, że jest sporo do zrobienia”. Jakoś mi nie leży to „zapewniały”, prędzej może „świadczyły”? „Rześkie powietrze dawało siły do pracy”. Na komisariacie policji są różne rzeczy, ale rześkiego powietrza na pewno tam nie ma, zapewniam Cię. „A to dlatego, że gdzie nie spojrzeć, po tych amatorsko wykonanych pomostach poruszały się stada szczurów”. Amator to ktoś, kto zajmuje się czymś z miłości („amator” wywodzi się z łacińskiego „amare”, czyli „kochać”), amatorem może być na przykład fotograf albo kolekcjoner motyli. Pomosty wykonano raczej „prowizorycznie”, albo „niechlujnie”, ale chyba nie amatorsko... To tylko kilka przykładów, wyrwanych z kontekstu. O niefortunnych metaforach już ktoś wyżej wspomniał. Generalnie potrzebujesz dobrej bety, która by Ci to wszystko poprawiła, bo jest w tym duży potencjał

I na koniec parę błędów ortograficznych wyłapanych tak na szybko (to, że Word nie podkreśla na czerwono nie oznacza, że jest poprawnie...):

„Należał do gangu. Takiego nie fajnego gangu. Takiego bardzo, bardzo nie fajnego gangu…”
„Nie” z przymiotnikami piszemy łącznie: „niefajny”.

„Chyba nie karzą ci pracować cały weekend, co? „
„Karzący” to imiesłów pochodzący od „karać” (kogoś za coś), zaś tutaj powinno być „każący”, od „kazać” (komuś coś zrobić).

„Gibon przy ladzie obudził się natychmiast, chodź widok mundurowego pozbawił go entuzjazmu.”
W tym wypadku – „choć” (w sensie „chociaż”); „chodź” to tryb przypuszczający od „chodzić”.


Żeby nie było – nie zrażaj się pod żadnym pozorem. Opowiadanie zrobiło na mnie naprawdę duże wrażenie.

Pozdrawiam i życzę sukcesów :)
JvD

Jan_van_Dzban

*Rozkazujący, nie przypuszczający, ma się rozumieć.

Jan_van_Dzban

OK, to już trzecia dłuższa wypowiedź, a zarazem druga bardzo szczegółowa. W porównaniu do pierwszej, bardzo pochlebna.

Dziękuję więc za obydwie te rzeczy. Za długą wypowiedź i za pochwały. Nie jestem pewny, czy mogę się z nimi zgodzić, ale mimo to dziękuję ;).

" Nicka wpadł we wściekłość, co mu się wcześniej nie zdarzyło, ale zareagował tak, jak zareagować powinien. "

Był to jeden z punktów którym się jarałem podczas pisania. Bardzo mi schlebia, że zwróciłeś na to uwagę ;).

"Judy-pracoholiczka też wyszła wiarygodnie"

W porównaniu do tego... Już chyba gdzieś na górze napisałem, że wtrąciłem ten wątek w ostatniej chwili, bo w pierwszym szkicu Judy zbyt idealna mi wyszła. Musiałem dać jej jakąś wadę i jakoś tak ni z tego ni z owego wyszedł mi pracoholizm. Lecz mimo że nie jestem z tego dumny, to zapewne masz rację, bo filmowej Judy bardzo blisko było do tej cechy charakteru.

" Z początku bałem się, że fanfiction nieuchronnie pójdzie w stronę romansu między bohaterami, ale na szczęście nie."

Powiem szczerze, absolutnie nie przeszkadza mi ewentualny romans między Judy i Nickiem. Nie to, że chcę by tak się stało, po prostu będę równie zadowolony jeśli tak się stanie, jak i nie.

Dlaczego nie zrobiłem love story? Bo nigdy tego nie robię.

Podczas pisania fanficków mam jedną zasadę: nigdy nie poruszać życia osobistego bohaterów dalej, niż jest to oczywiste. Tzn: Bohaterowie się kochają? To oczywiste że się ożenią. Bohaterowie są parą? To oczywiste że będą z tego dzieci.

Bohaterowie nie wykazują cech zakochania? To nie łącz ich! Zostaw jak jest!

Dlaczego? Zapewne ze względów bezpieczeństwa. Ci, którzy chcą widzieć Judy i Nicka razem nie będą czuć niesmaku czytając to opowiadanie, bo nic się od momentu filmu nie zmieniło. Gdybym jednak zrobił love story, to ci, którym się taki wątek nie podoba od razu opowiadanie skreślą.

Innym powodem jest chęć zachowania dłuższej świeżości historii. Jeżeli dajmy na to w drugiej części Nick i Judy wciąż nie będą parą, albo staną się nią w innych okolicznościach, to ewentualne love story stworzone na kartach fan-ficku drastycznie traci na aktualności.

Ostatnim powodem jest zapewne szacunek do historii. Nie lubię jej za bardzo zmieniać.

"Mimo że los ojca Nicka pozostawiony jest w sferze niedopowiedzeń, to czytelnik otrzymuje jasną informację, że ojca nie ma."

Tutaj to dosłownie czytałeś mi w myślach, bo dokładnie to myślałem, pisząc to jedno zdanie. Raz jeszcze dziękuję że zwróciłeś na to uwagę ;).

"Wtrącenie o doktoracie Pazuriana mimo, że praktycznie nic nie wnosi do fabuły i nic z niego nie wynika, to... podoba mi się! "

A mnie nie.

W sensie wątek też mi się wydaję fajny (bez żadnej arogancji), ale jest to jeden z dwóch, obok połączenia intrygi Pełni z intrygą wiceburmistrz Obłoczek, który zdecydowanie powinienem bardziej rozwinąć, żeby nie był taką informacją wyrzuconą z rękawa bez najmniejszego powodu. Powiedz, czy gdybyś coś takiego zobaczył na ekranie (przypominam że aspirowałem na stworzenie sequelu - takiego, który nigdy nie powstanie), też by ci się spodobało?

"Odnośnie "melodramatu""

No i po tym zdaniem absolutnie porzucasz temat "melodramatu" :P.

Mnie chodziło o nazbyt podniosłe ukazanie emocji bohaterów, opisy ich przemyśleń, płacz, cierpienie, samotność, zastój, melancholię, milczenie... I tym podobne. Momenty w których robiłem sobie przerwę od kryminału i wchodziłem na brazylijską telenowelę.

"Oh! Porwali mu matkę! Jak mu ciężko!"

"Oh! Porwali mi matkę! Jak mi ciężko!"

"Oh! Porwali mnie! Jak mi ciężko!"

To miałem na myśli.

"Zarzucasz sobie brak humoru, ale nawet chyba nie wiesz, ile Twój tekst na tym zyskał. "

Mnie raczej chodziło o ABSOLUTNY brak humoru, albo o KIEPSKI humor. "Zwierzogród" bądź co bądź ma mnóstwo naprawdę śmiesznych gagów, nawet jeśli nie grają one pierwszych skrzypiec. Ja uważam się za osobę niezwykle niezabawną. A przynajmniej posiadającą poczucie humoru... Hmmm... Inne, niż wszyscy. Rzadko kiedy uda mi się opowiedzieć dobry dowcip, po prostu, mimo że nie jestem sztywny, to nie jestem zabawny.

Chociaż, widząc tutejsze wypowiedzi, a także kilka innych, pod innymi moimi opowiadaniami, chyba jestem dla siebie zbyt surowy.

"Sceny walk Judy."

Tutaj mnie trochę ranisz, bo scena walki z Sun Karem na dachu jest jedną z dwóch moich ulubionych scen w opowiadaniu. Był to moment w którym raz zapomniałem, (Oh!) jak mi cholernie ciężko pisać to cholerstwo i rozluźniłem się. Zazwyczaj moja pisanina to gatunek fantasy, gdzie jest pełno elfów napieprzających się z orkami, więc było to coś, do czego byłem przyzwyczajony.

JEDNAKŻE!

Sam koniec końców zauważyłem, że ruchy Judy opierają się w stu procentach na... Kopnięciach.

Jeszcze skoki to można wybaczyć, bo ona dokładnie to samo robi na filmie - skacze.

Ale czy zawsze musi starać się kopnąć przeciwnika? Bo dosłownie każdy jej ruch ma to właśnie na celu.

Powinienem był to trochę urozmaicić...

"Czy Judy chodzi na akcje nieuzbrojona?"

No... Tak. Tak jak na filmie. Nawet mnie zdziwiło trochę skąpe wyposażenie funkcjonariuszy Zwierzogrodu, ale fakt faktem: Judy na filmie ani razu nie miała choćby pałki policyjnej.

Uznałem zatem, że "Zwierzogród" to raczej spokojne miejsce, w którym ciężkie uzbrojenie jest widziane raz na ruski rok. Nawet ochroniarze wynajęci przez burmistrza mają paralizatory... No wiesz. Disney'owska rzeczywistość.

"Nie chce mi się też wierzyć, żeby kilku gliniarzy nie umiało rozprawić się z jednym lwem."

A właśnie...

TYGRYSEM!

Jego gatunek jest naprawdę BARDZO WAŻNY, jeżeli przyjżysz się jego imieniu i jednemu ze zdań, które wypowiada!

"Nie chce mi się też wierzyć, żeby kilku gliniarzy nie umiało rozprawić się z jednym lwem (TYGRYSEM!)"

Może i się z tym zgodzę, ale nie bez ale.

Po pierwsze ale: pierwsze aresztowanie im się udało.

Sun Kar został skuty przez czterech policjantów, z czego dwóch to pieprzony królik i pieprzony lis. I gdyby nie wybuch tego drugiego, co zdążyło wszystkich zdezorientować i dało tygrysowi sposobność na wydostanie się z kajdanek, nigdy by nie uciekł. Dodajmy jeszcze to, że Sun Kar jest jakieś sto procent lepszy w walce wręcz od każdego z policjantów pojedynczo, czego daje dowód walcząc z Judy. Judy w moim mniemaniu potrafiłaby pokonać jeden na jednego każdego z obecnych wtedy gliniarzy. W prostym rozrachunku: Sun Kar wymiata.

I nawet mimo to mogę się zgodzić, że jego ucieczka mogła być nieco naciągana. Może i był Brucem Lee, może i gliny były zdezorientowane, ale było ich, cholera jasna, blisko OŚMIU, jeśli nie więcej! Na dodatek byli UZBROJENI!

Więc... Moment trochę jak ten z EMP. Musiałem jakoś popchnąć fabułę do przodu. A gdyby wybuch Nicka nie miał żadnych większych konsekwencji, utraciłby na tym morał.

"Co gorsza, nie umieją porządnie zaaresztować delikwenta: na dwa aresztowania dwa są skopane"

Ale co do drugiego... To chyba już zupełnie inna bajka. Akcja była przygotowana przez Pełnie, który przecież informował Sun Kara na bieżąco. Wszystko zostało ustawione tak, by Sun Kar UCIEKŁ. Gość wiedział dokładnie gdzie będą blokady, patrole, jednostki... Wiedział kiedy do niego przyjdą, wiedział kiedy będą pod domem. Kiedy został "złapany", obecni są tylko Nick i Judy. Nick znowu drastycznie ułatwia tygrysowi sprawę (nawet jeśli specjalnie), po czym tygrys(!) oddala się zanim posiłki w ogóle widzą miejsce zdarzenia.

Gdzie tu więc ewidentna niekompetencja policji?

"robił interesy z naprawdę wpływowymi gangsterami"

Zależnie od interpretacji. Według mnie Nick to zwykły niszowi cwaniak, który tak naprawdę nie łamie prawa na co dzień, a jedynie je naciąga (jak podczas pierwszego spotkania z Judy. Zrobił niefajną rzecz? Tak. Czy byłą nielegalna? Nie). Czy popełnił kiedyś przestępstwo (poza podatkami)? Zapewne tak ("Gdybym ja chciał ukryć się przed kamerami, bo robiłbym coś nielegalnego... Czego oczywiście nigdy nie robiłem"). Jednak w moim rozumieniu robił to naprawdę rzadko, kiedy miał trudną sytuacją i kiedy miał pewność, że mu się powiedzie. Interesy z Panem B? Moim zdaniem to była właśnie taka sytuacja. Naprawdę wątpię, by Nick faktycznie zadawał się z takimi grubymi rybami.

Zgodzę się jednak, że nie wszyscy znajomi Nicka potraktowaliby jego zmianę branży bez większych fochów. Nawet zastanawiałem się, czy Feniek faktycznie chciałby się z nim zadawać, gdyż na filmie wcale nie wydawali się naprawdę bliskimi kumplami, a co najwyżej partnerami w oszustwach (z drugiej jednak strony - Feniek zdawał się lubić Judy).

I o ile zapewne nie wtrąciłbym tego wątku, gdybym miał napisać to wszystko ponownie (z braku chęci, no i jeszcze mówimy to o całym jednym, wielkim, dodatkowym wątku. Mnóstwo gadania, zapewne też parę nowych postaci), to przyznaję się bez bicia że nie wpadło mi to do głowy, mimo że powinno.

"Nie przemyślałeś chyba do końca sceny infiltracji laboratorium. Bohaterowie odnajdują akta policyjne, przechowywane byle gdzie, na komputerze pomiarowym. W dodatku bez hasła. Nie sądzę, żeby Źli dopuściliby się podobnego niedbalstwa."

To że akta policyjne były na jednym komputerze z wynikami badań to się zgadzam - wtopa. Chociaż zapewne myślałem o tym podczas pisania i po prostu postanowiłem sobie to odpuścić.

Ale że bez hasła? Ten komputer należał do znokautowanego przed chwilą konia, który pracował przy nim i wstał na chwilę, udając się do roślin, by coś tam zobaczyć. Dlatego był włączony, dlatego badania były od razu na monitorze. Zapewne popełniłem błąd, nie zaznaczając tego punktu.

"Jeszcze jedna rzecz, której Ci nie wybaczę – „Numa numa jej” w scenie pościgu. No nie. Po prostu nie i już. Czytelnik, zamiast śledzić akcję, mimowolnie przypomina sobie tę piosenkę i czasy jej popularności, a nawet (o zgrozo...) samemu ją nuci. Nie sądzę też, żeby Pan B. słuchał takiej muzyki, prędzej czegoś w stylu Jerry'ego Vale'a."

Nie potrafię zareagować inaczej, jak śmiechem, gdy to czytam XD. Dokładnie taką reakcję chciałem zobaczyć XD!

Stary naprawdę nie oczekiwałem, by w prawdziwym sequelu "Zwierzogrodu" puścili taką piosenkę! To był najzwyklejszy w świecie żart z mojej strony! Wyobraziłem sobie scenę, w której Nick podczas pościgu włącza jakiś kawałek i podryguje łbem. Pomyślałem sobie wtedy: A walnę sobie "Numa numa", bo czemu nie!? XD

Po twoich słowach okazuje się, że mój diaboliczny plan się powiódł! XD

Jeżeli chodzi o Pana B, to nawet planowałem dać jakieś rozwinięcie tego wątku, że niby płyta była gdzieś upchana na dnie czegoś tak, albo że jest to naprawdę wstydliwy sekret naszej ryjówki chrzestnej. Albo e ktoś kiedyś usłyszał że Pan B słucha szczurzej muzyki na płytach (jeśli zwrócisz uwagę, kilka słów w piosence zmieniłem, zamieniając określenia ludzkie, na szczurze), więc sprezentował mu ten kawałek, po czy... Wyłowiono go kilka dni później, w bloku lodu :P.

Jednak nie chciało mi się.

"Trochę jest różnych niezręczności językowych."

Tak, mam nadzieję, że to przez moją ogólną niechęć do tego tekstu. Bo jeśli nie to czeka mnie naprawdę sporo pracy.

"I na koniec parę błędów ortograficznych wyłapanych tak na szybko (to, że Word nie podkreśla na czerwono nie oznacza, że jest poprawnie...):"

Po kilku tysiącach słów Word przestał mi cokolwiek podkreślać, to po pierwsze ;).

Po drugie tych błędów zapewne by nie było gdyby... Chciało mi się zrobić korektę.

To też już kiedyś mówiłem. Nie zrobiłem korekty. Nie mogę zrobić nic więcej, jak przeprosić, bo zrobiłem coś, co sam kiedyś potępiłem... Ech...

"Żeby nie było – nie zrażaj się pod żadnym pozorem. Opowiadanie zrobiło na mnie naprawdę duże wrażenie.

Pozdrawiam i życzę sukcesów :)"

Ja nie z takich ;). Wielkie dzięki za tę wypowiedź, trochę mnie w środku nocy ożywiła :P.

PS: Wiesz co jest w tym wszystkim zabawne? Że częściej nie zgadzałem się z twoimi pochlebstwami, niż krytyką ^^.

Jan_van_Dzban

Poprawka odnośnie infiltracji i hasła do komputera.

Wróciłem do tego fragmentu i zorientowałem się, że "Raporty" wcale nie były odpalone na komputerze, a Judy po prostu odnalazła je w jakimś folderze.

Więc jeżeli chodziło ci o to, że folder, albo plik, zawierający szczegóły wszystkich badań powinien być zabezpieczony hasłem, to zapewne masz rację i faktycznie słabo to przemyślałem.

andrzej_goscicki

Według mnie warto zrobić korektę tego tekstu, bo to naprawdę jest kawał dobrego fanfiction!

„Podczas pisania fanficków mam jedną zasadę: nigdy nie poruszać życia osobistego bohaterów dalej, niż jest to oczywiste. Tzn: Bohaterowie się kochają? To oczywiste że się ożenią. Bohaterowie są parą? To oczywiste że będą z tego dzieci. Bohaterowie nie wykazują cech zakochania? To nie łącz ich! Zostaw jak jest!”

Tak, to bardzo rozsądne podejście. Ale ja miałem na myśli coś innego. Twórcy filmu powołali do zaistnienia wielki świat z oryginalnym społeczeństwem i rządzącym nim mechanizmami, z których widzieliśmy tylko drobny wycinek. To daje gigantyczne możliwości na kontynuację, również w duchu kryminału. Miałbym straszny żal, gdyby cały ten potencjał został zmarnowany na love story lisa i królika – a to byłoby bardzo, niestety, disnejowskie. Znając życie scenariusz skupiłby się na konsekwencjach społecznych tego romansu, by twórcy mieli pretekst do zamienienia film w pogadankę o problemie inności i akceptacji: „Twoja babcia, Judy, by tego nie przeżyła”, "Lew nie sprzymierza się z kojotem!" i takie tam. Miałem to w "Pocahontas", miałem to w "Pięknej i Bestii" – wystarczy, dziękuję. Dużo bardziej podoba mi się duet w stylu Scully i Muldera.


„W sensie wątek też mi się wydaję fajny (bez żadnej arogancji), ale jest to jeden z dwóch, obok połączenia intrygi Pełni z intrygą wiceburmistrz Obłoczek, który zdecydowanie powinienem bardziej rozwinąć, żeby nie był taką informacją wyrzuconą z rękawa bez najmniejszego powodu.”

Myślę, że trochę przeceniasz znaczenie tego doktoratu dla rozwoju fabuły. Pazurian jest za mało sprytny, by mógł w znaczący sposób zmienić rozwój wydarzeń, nawet uzbrojony w doktorat. A mi chodziło raczej o to, że ludzie, pośród których się obracamy i których, wydaje się, że trochę już znamy, potrafią nas pozytywnie zaskakiwać rzeczami, o które byśmy ich nie podejrzewali. Ja podobnie zareagowałem na wiadomość, że mój kumpel, facet mniej więcej o aparycji i wadze Pazuriana, trenuje judo. A że doktorat z chemii...? To jest w końcu Zwierzogród, tutaj każdy może być każdym, czyż nie?


„Mnie chodziło o nazbyt podniosłe ukazanie emocji bohaterów, opisy ich przemyśleń, płacz, cierpienie, samotność, zastój, melancholię, milczenie... I tym podobne. Momenty w których robiłem sobie przerwę od kryminału i wchodziłem na brazylijską telenowelę.”

To nie jest tak, że tematy cierpienia, samotności i innych takich są zastrzeżone dla telenowel. Że niby "bohater cierpi = telenowela". Nic podobnego! Nie ma chyba gatunku w literaturze czy w kinie, który by się odcinał od takich tematów – przecież również sam Disney od nich nie ucieka. Zresztą co to ja pisałem o kanonie? Przypomnij sobie te wszystkie filmy noir, w których bohaterowie siedzą w zadymionym pomieszczeniu i zwierzają się sobie z jakichś podejrzanych rzeczy z przeszłości, które im leżą na wątrobie: "Pamiętasz, Johnny, jak w sześćdziesiątym siódmym...?". Wadą telenowel jest to, że strasznie banalizują takie tematy, przedstawiając je jako obtoczone we freudowskim lukrze żałosne sekrety małych ludzi. Przegięciem w drugą stronę są z kolei np. powieści Dostojewskiego, w których cierpienie bohaterów jest tak przytłaczające, tak wszechogarniające – że po prostu nierealistyczne, niewiarygodne. Grunt żeby zachować pewien umiar, żeby stworzyć bohaterów z krwi i kości, ale też mających dusze i sumienia, a jednocześnie uniknąć przegięcia w stronę komiksu albo rosyjskiej powieści. Dlatego nie trawię tych wszystkich Aragornów, Rolandów, Supermanów, Jokerów... Tylko bohater wiarygodny może być atrakcyjny dla czytelnika. A bohater wiarygodny – musi cierpieć.


„Mnie raczej chodziło o ABSOLUTNY brak humoru, albo o KIEPSKI humor.”

Nie no, bez przesady, było parę momentów, w których uśmiechnąłem się pod nosem. Chociażby: "Dziennik kapitański, data gwiezdna", Charlie z tych, co kije pożarli, plażowy sprzedawca koktajli, "dziękujemy ci Flash za to, że z nami jesteś". Zbyt surowo siebie oceniasz.


„TYGRYSEM!

Jego gatunek jest naprawdę BARDZO WAŻNY, jeżeli przyjżysz się jego imieniu i jednemu ze zdań, które wypowiada!”

Nooo dooobra, niech Ci będzie, że tygrysem. Twoje na wierzchu.


„Ale co do drugiego... To chyba już zupełnie inna bajka. Akcja była przygotowana przez Pełnie, który przecież informował Sun Kara na bieżąco.”

Tak. Oczywiście. Załapałem i się z tym zgadzam. Ale ja nie o tym. Chciałem się przyczepić do tego ostatniego aresztowania Pełni, kiedy intryga już się wyjaśniła, a wszystkie karty leżały na stole. Tutaj ZPD też się nie popisało... Chociaż można to jeszcze wyjaśnić inteligencją i chytrością Pełni – taki jego „as z rękawa”, rzucony w ostatniej chwili. Sam już nie wiem.


„Zależnie od interpretacji. Według mnie Nick to zwykły niszowi cwaniak, który tak naprawdę nie łamie prawa na co dzień, a jedynie je naciąga”

Zgadzam się, że to raczej kanciarz niż bandzior i może faktycznie nie miałby wrogów dużego kalibru. Ale taki np. Dan Łasica? Niezbyt przyjemny typek, w dodatku upokorzony przez Nicka pod koniec filmu. Miałby powód, by się mścić.


„z drugiej jednak strony - Feniek zdawał się lubić Judy”

Jak dla mnie nadinterpretacja. W filmie Feńka i Judy widzieliśmy razem w jednej scenie, gdzie Feńkowi po prostu zaimponowała łatwość, z jaką Judy zagięła Nicka – na cwaniaka znalazł się większy cwaniak. Chyba trochę za mało, by móc wnioskować o sympatii.


„Ten komputer należał do znokautowanego przed chwilą konia, który pracował przy nim i wstał na chwilę, udając się do roślin, by coś tam zobaczyć.”

Przypomniałeś mi o jeszcze jednej rzeczy. Jak to jest z tymi końmi? Cały pomysł na Zwierzogród opiera się na fakcie, że dzikie zwierzęta, zamiast się zjadać nawzajem, przybiły sobie sztamę i ucywilizowały się. Dlatego ludzie nigdy się nie pojawili. A co za tym idzie, nie pojawiły się też zwierzęta udomowione przez ludzi. W filmie nie ma domowych psów i kotów, są tylko zwierzęta dzikie. Czy zatem koń mógłby się w filmie pojawić? I jak to jest z naczelnymi? Chociaż z drugiej strony – w oryginale występują też owce. A i dzikie konie też istnieją w naturze. Chyba zgubiłem się w tym zoo.


Wracając do opowiadania. Przyczepię się jeszcze do tego fragmentu:

„- Dwa miesiące temu. Wprowadzenie ustawy partii Uczciwa Kita zostało przegłosowane z miażdżącą przewagą – Judy również zaskoczyła się słowami partnera, choć zareagowała na to z uśmiechem
- Od kiedy zacząłeś oglądać obrady parlamentu?
- Trzeba wiedzieć, co się w kraju dzieje… – Judy spojrzała na zatrzymanego z szyderczym uśmiechem.”

Po pierwsze: legislacja jest z reguły długa i skomplikowana niezależnie od państwa i ustroju. Od samego przegłosowania ustawy do wprowadzenia jej w życie droga daleka. Po drugie: jeżeli gaz na lisy zostaje zdelegalizowany, to policjant powinien o tym wiedzieć z jakichś tam wewnętrznych policyjnych instrukcji, a nie z TV! Czyli Judy również powinna o tym fakcie wiedzieć. Po trzecie: Nick, który po pracy lubi rżnąć w karciochy z kumplami, albo próbuje wyciągnąć gdzieś Judy na randkę, ogląda nudne jak flaki z olejem obrady parlamentu? No sorry, ale nie kupuję tego.


PS. Jeszcze co do humoru. Dopiero teraz się zorientowałem – nowa rekrutka, Katherine. Blondynka. Przydzielona do posterunku... numer trzynaście. Gdzie Nick grał w bilard. Rany, ale ze mnie gapa.

Pozdrawiam
JvD

Jan_van_Dzban

PS. Jeszcze pytanie o oryginał - jakiego gatunku był tak naprawdę Pan B? Ryjówką, szczurem, kretem, czy jeszcze czymś innym?

Jan_van_Dzban

PPS. Rzucił mi się też w oczy straszny pieprznik w jednostkach wag i miar. Są metry, milimetry i centymetry, są mile, są nawet łokcie. Dobrze, że nie ma pudów i arszynów...

Jan_van_Dzban

"Tak, to bardzo rozsądne podejście. Ale ja miałem na myśli coś innego. "

Zapewne. Ja tylko podawałem swój powód takiego a nie innego potraktowania związku Judy i Nicka ;).

"Dużo bardziej podoba mi się duet w stylu Scully i Muldera."

Ale przecież... Oni koniec końców się spiknęli...

Nawet jeśli nie na długo (nie spojluj mi miniserialu, bo jeszcze nie oglądałem :P).

"Myślę, że trochę przeceniasz znaczenie tego doktoratu dla rozwoju fabuły. Pazurian jest za mało sprytny, by mógł w znaczący sposób zmienić rozwój wydarzeń, nawet uzbrojony w doktorat"

Po pierwsze primo, nie wiem jak się odnieść do tego "za mało sprytny"... Chyba po prostu powiem, że się nie zgadzam.

Po czwarte sexto, wydaję mi się, że doktorat Pazuriana jest zbyt ważną informacją, by pozostała jednym, rzuconym gagiem. Ten fakt powinien zostać użyty jeszcze przynajmniej raz, nawet jeśli tylko do kolejnego żartu. Nawet jeśli nie jest to informacja dostatecznie ważna, by miała znaczenie dla fabuły, to jest zbyt ważna jak na jedno zdanie.

"To nie jest tak, że tematy cierpienia, samotności i innych takich są zastrzeżone dla telenowel"

Mnie nie chodziło o to, że wątek cierpienia jest zastrzeżony dla telenowel, mnie chodziło...

"Przegięciem w drugą stronę są z kolei np. powieści Dostojewskiego, w których cierpienie bohaterów jest tak przytłaczające, tak wszechogarniające – że po prostu nierealistyczne, niewiarygodne"

Dokładnie o to.

Nawet jeśli mój fanfick to nic przy takiej "Zbrodni i Karze", to jako dzieło, którego materiałem źródłowym jest film Disney'a...? Wydaję mi się że za dużo było tu łez, dramatycznych gestów, podniosłych momentów... Wydaję mi się, że za dużo było dramatyzmu. Nawet jeśli nie jest to stopień telenoweli, to w porównaniu do "Zwierzogrodu"? Bliżej niż dalej...

"Zbyt surowo siebie oceniasz"

No cóż, dzięki ;).

"Chciałem się przyczepić do tego ostatniego aresztowania Pełni, kiedy intryga już się wyjaśniła, a wszystkie karty leżały na stole. Tutaj ZPD też się nie popisało... Chociaż można to jeszcze wyjaśnić inteligencją i chytrością Pełni – taki jego „as z rękawa”, rzucony w ostatniej chwili. Sam już nie wiem."

No cóż. Pełnia usłyszał przed sekundą, że Nosoróg pił jego mleko. Poczekał aż większość glin sobie odjedzie i wtedy zadziałał... Na dodatek został złapany kilka minut później.

Ale czy masz rację? Być może. To był już ten moment, w którym sam zauważyłem, że coś za długo idzie, bo to już piąty raz, w którym bohaterowie myślą, że to koniec, ale NIE! NIE! Jeszcze trochę to pociągnę...

Cóż poradzić? Taki, a nie inny finał miałem w głowie od samego początku i uparłem się, żeby jakoś do niego doprowadzić, nawet kosztem zbyt wielu schrzanionych akcji.

Wiele także wątków w moim opowiadaniu tłumaczyłem sobie błędami filmu. Uznałem, że skoro film przymknął na to oko, to ja też mogę. Policja Zwierzogrodu nie popisała się zapewne w takim samym stopniu, w jakim Nick, zachowując się jak kompletny idiota i przeskakując przez to ogrodzenie po marchewkę. Z jednej strony, tak jak to mówisz o Pełni, można to przypisać chytrości Judy. Z drugiej strony Nick to idiota.

A kamery? To już był naprawdę szczyt wszystkiego... Nikt z policji nie pomyślał, żeby sprawdzić zeznania Judy na kamerach? Cholera! Nikt nie pomyślał, żeby poszukać uprowadzonych na kamerach? Jeżeli spojrzymy na to z tej strony, Nick wcale nie jest bystry, bo wpadł na ten pomysł. Jest po prostu najmniejszym durniem.

Był to także powód dla którego stworzyłem ten marny wątek z EMP. Wiedząc, że w Zwierzogrodzie są PIEPRZONE KAMERY, NA KAŻDY ROGU, NAWET POZA MIASTEM, musiałem je jakoś wyeliminować...

"Dan Łasica? Niezbyt przyjemny typek, w dodatku upokorzony przez Nicka pod koniec filmu. Miałby powód, by się mścić."

Masz rację. Pisząc opowiadanie pomyślałem o Łasicy tylko w momencie obmyślania gry w pokera. Po prostu wiedziałem, że gościa przy stole nie będzie. nawet nie zastanawiałem się, czy wtrącić go gdziekolwiek indziej.

"„z drugiej jednak strony - Feniek zdawał się lubić Judy”

Jak dla mnie nadinterpretacja. "

"Zdawał się lubić" to zapewne zbyt mocne słowo. On jej raczej "nie nienawidził". Zauważ, że kiedy Judy przychodzi do niego, szukając Nicka on... Po prostu ją informuje. Nie widzimy tonu, w jakim jej to mówi, lecz jako że scena została po prostu pominięta należy pomyśleć, że problemów większych nie było. Dlaczego miałby to zrobić? Nickowi chciał dokuczyć? Możliwe... Tak samo jak to, że darzył ją czymś mniejszym od sympatii. Szacunkiem...? Ale to naprawdę mocna dygresja.

"Przypomniałeś mi o jeszcze jednej rzeczy. Jak to jest z tymi końmi? Cały pomysł na Zwierzogród opiera się na fakcie, że dzikie zwierzęta, zamiast się zjadać nawzajem, przybiły sobie sztamę i ucywilizowały się. Dlatego ludzie nigdy się nie pojawili. A co za tym idzie, nie pojawiły się też zwierzęta udomowione przez ludzi. W filmie nie ma domowych psów i kotów, są tylko zwierzęta dzikie. Czy zatem koń mógłby się w filmie pojawić? I jak to jest z naczelnymi? Chociaż z drugiej strony – w oryginale występują też owce. A i dzikie konie też istnieją w naturze. Chyba zgubiłem się w tym zoo."

No właśnie, po pierwsze konie żyją także dziko, więc nie widzę problemu.

Poza owcami, na filmie widzieliśmy także świnie.

Naczelne? Tak... Tutaj jest zdecydowanie największy problem. Powiedziałem sobie po prostu: czemu nie? Nie widziałem Gu Ye w roli nikogo innego, jak małpy. Być może w Zwierzogrodzie nie istnieją zwierzęta naczelne, ale to było niewielkie ryzyko, które zgodziłem się podjąć.

A teraz o gazie na lisy...

"Po pierwsze: legislacja jest z reguły długa i skomplikowana niezależnie od państwa i ustroju. Od samego przegłosowania ustawy do wprowadzenia jej w życie droga daleka."

Masz rację.

"Po drugie: jeżeli gaz na lisy zostaje zdelegalizowany, to policjant powinien o tym wiedzieć z jakichś tam wewnętrznych policyjnych instrukcji, a nie z TV! Czyli Judy również powinna o tym fakcie wiedzieć."

Tu nie chodzi o znanie przepisu, ale okoliczności jego wprowadzenia. Przez konkretną partię, z jaką przewagą głosową. Dlatego Judy zapytała się, od kiedy jej partner ogląda obrady parlamentu.

"Po trzecie: Nick, który po pracy lubi rżnąć w karciochy z kumplami, albo próbuje wyciągnąć gdzieś Judy na randkę, ogląda nudne jak flaki z olejem obrady parlamentu? No sorry, ale nie kupuję tego."

Ja też nie. Masz rację ;).

Wprowadziłem wątek z delegalizacją gazu z konkretnego powodu. Po prostu... Ehh... Mamy Zwierzogród, takie miasto przyjazne dla wszystkich, które równo traktuje wszystkich i w którym każdy może być, czym tylko zechce, tak? Nawet jeśli tylko na papierze, to tak. Więc... Ekkkhhh... Skąd w tym mieście tak skrajnie rasistowska broń, jak "gaz na LISY"...? No po prostu... "Kup sobie nasz najnowszy gaz na LISY, który odstraszy wszystkie LISIE cwaniaki z twojego otoczenia! Już nigdy nie będziesz się bał, że jakiś LIS cię okradnie, albo oszuka! PS: Działa TYLKO na LISY!"

...

To cholerstwo powinno być zdelegalizowane na długo przed rozpoczęciem filmu...

No więc musiałem wymyślić kto, jak i dlaczego... Pomyślałem że partia lisów byłaby najlepsza do zadania, akcja dzieje się rok po "pierwszej części", a od momentu gdy Nick został policjantem musiało trochę czasu minąć, zanim i na innych stanowiskach zaczęły zasiadać lisy, no i jakoś tak wyszło...

Czy mogłem o tym wspomnieć jakoś inaczej? Zapewne. Jak tak teraz o tym myślę, lepiej by chyba było, gdyby wspomniała o tym Judy. Tak, żeby pokazać jej zupełne odcięcie od tego... Czysto rasistowskiego wynalazku rasistów, stworzonego dla rasistów...

"Jeszcze co do humoru. Dopiero teraz się zorientowałem – nowa rekrutka, Katherine. Blondynka. Przydzielona do posterunku... numer trzynaście. Gdzie Nick grał w bilard. Rany, ale ze mnie gapa"

Wpadłem na ten pomysł w tym samym momencie, w którym postanowiłem wtrącić "Numa numa" ;).

"Jeszcze pytanie o oryginał - jakiego gatunku był tak naprawdę Pan B? Ryjówką, szczurem, kretem, czy jeszcze czymś innym?"

Angielska wikipedia opisuje ten gatunek mianem "arctic shrew". W opisie jest określany mianem "kretopodobnego" ("mole-like"), więc Judy nie popełniła wielkiego błędu nazywając go "krecikiem" (choć było to trochę niepoprawne politycznie. Zapewne tak samo jak "Znam tę rudą kitę!". Ale wiesz... Spróbuj ją nazwać "słodziakiem", to się przekonasz!). Łacińska nazwa "arctic shrew" to "sorex arcticus". "Sorex" natomiast oznacza "ryjówka".

"Rzucił mi się też w oczy straszny pieprznik w jednostkach wag i miar. Są metry, milimetry i centymetry, są mile, są nawet łokcie. Dobrze, że nie ma pudów i arszynów..."

W sensie w moim opowiadaniu? Może... Nie jest to coś, na co zwracam uwagę, przyznaję się bez bicia.

Jan_van_Dzban

treśćJeszcze odnośnie Pazuriana.

Skoro facet ma doktorat z chemii, to pytanie: Czemu nie pracuje w laboratorium?

Lubi pracę w recepcji? Zapewne. Ale w takim razie czemu robił sobie doktorat z chemii?

Bo chciał mieć dyplom? Możliwe. Ale w takim razie dlaczego zamiast przenieść go do laboratorium, chcieli go przenieść do archiwum?

Sam widzisz, że wątek ma więcej wad, niż zalet ;).

andrzej_goscicki

Przepraszam za zniknięcie, ale przez jakiś czas miałem ważniejsze rzeczy na głowie.

„Nawet jeśli mój fanfick to nic przy takiej "Zbrodni i Karze", to jako dzieło, którego materiałem źródłowym jest film Disney'a...? Wydaję mi się że za dużo było tu łez, dramatycznych gestów, podniosłych momentów... Wydaję mi się, że za dużo było dramatyzmu. Nawet jeśli nie jest to stopień telenoweli, to w porównaniu do "Zwierzogrodu"? Bliżej niż dalej...”

Eee, przesadzasz. Są, owszem, elementy mroczne, dramatyczne, ale są wymieszane w zdrowych proporcjach z tymi „zwykłymi”. Kiedy trzeba, jest akcja, kiedy trzeba – jest zwierzanie się sobie, Cień Przeszłości, podniosłe momenty rodem z Hamleta, niebo gwiaździste nade mną i inne takie. Takie zabiegi są konieczne dla rozwoju fabuły; żaden film, żadna powieść nie może się bez takich obejść. A co mamy u Czechowa czy innego tam Dostojewskiego? Tam jest tylko bieda, nędza, zagłada, wojna, zaraza, wódka, samotność, gorycz i czarna rozpacz – i tak przez całą książkę. Nie ma co nawet tego porównywać.


"Oh! Porwali mu matkę! Jak mu ciężko!"

Weź pod uwagę, że matka Nicka zaginęła, a nie umarła. A zaginięcie dla najbliższej rodziny jest często rzeczą dużo bardziej traumatyczną niż zgon. Bo śmierć jest definitywnym końcem, a pogrzeb oferuje żałobnikom odprawienie pożegnania i dostąpienie pewnego rodzaju gorzkiego pokrzepienia: pozwala wierzyć, że zmarły jest w trochę lepszym miejscu. „Zasnęli z nadzieją zmartwychwstania” i tak dalej – to też jest ciekawy psychologicznie temat... Nad zaginięciem dużo ciężej jest przejść do porządku dziennego; takiej rany czas tak łatwo nie zagoi. Bo oprócz niepewności co do losu zaginionego, rodzina ma świadomość, że ktoś wyrządził jej potworną krzywdę (polecam np. „Labirynt” albo „Zniknięcie” z 1988). Los osoby zaginionej domaga się wyjaśnienia, a zbrodnia sprawiedliwości – i dopóki oba czynniki nie zostaną spełnione, spokój ducha będzie im odmówiony. Porwali mu matkę i jest mu ciężko. Cierpi. Nic się z tym nie da zrobić.


„Wiele także wątków w moim opowiadaniu tłumaczyłem sobie błędami filmu. Uznałem, że skoro film przymknął na to oko, to ja też mogę. Policja Zwierzogrodu nie popisała się zapewne w takim samym stopniu, w jakim Nick, zachowując się jak kompletny idiota i przeskakując przez to ogrodzenie po marchewkę.”
„A kamery? To już był naprawdę szczyt wszystkiego... Nikt z policji nie pomyślał, żeby sprawdzić zeznania Judy na kamerach? Cholera! Nikt nie pomyślał, żeby poszukać uprowadzonych na kamerach?”

Tak jak mówiłem – ZPD popełniło za dużo błędów, by je móc wszystkie wytłumaczyć czynnikami zewnętrznymi. Chyba miałeś rację, że Zwierzogród jest po prostu spokojnym miejscem i że jakieś grubsze przestępstwa zdarzają się od wielkiego dzwonu (przecież kiedy ssaki zaczęły znikać, wszyscy policjanci, włącznie z komendantem, potracili głowy). Czyli po prostu trzeba wziąć poprawkę na to, że policja jest mniej lub bardziej niekompetentna i trzeba to uwzględnić w fabule. Najwyraźniej policyjne niechlujstwo i partactwo było, jest i będzie – we wszystkich Światach.


"Zdawał się lubić" to zapewne zbyt mocne słowo. On jej raczej "nie nienawidził". Zauważ, że kiedy Judy przychodzi do niego, szukając Nicka on... Po prostu ją informuje. Nie widzimy tonu, w jakim jej to mówi, lecz jako że scena została po prostu pominięta należy pomyśleć, że problemów większych nie było. Dlaczego miałby to zrobić? Nickowi chciał dokuczyć? Możliwe... Tak samo jak to, że darzył ją czymś mniejszym od sympatii. Szacunkiem...? Ale to naprawdę mocna dygresja.

Fakt, zapomniałem o tej scenie. No to może rzeczywiście coś było na rzeczy. Albo po prostu ją polubił, bo Judy jest, najzwyczajniej w świecie, sympatyczną osobą, łatwo zdobywającą sobie zaufanie otoczenia.


„Wprowadziłem wątek z delegalizacją gazu z konkretnego powodu. Po prostu... Ehh... Mamy Zwierzogród, takie miasto przyjazne dla wszystkich, które równo traktuje wszystkich i w którym każdy może być, czym tylko zechce, tak?”

No właśnie nie do końca. To nie jest tak, że Zwierzogród jest takim nie wiadomo jak otwartym i przyjaznym dla każdego miejscem, gdzie każdy może zrobić karierę. To raczej jest reklama i stereotyp – a Judy, dziewucha ze wsi, wychowana w konserwatywnej rodzinie, znudzona życiem na prowincji, ma święte prawo, by w nie wierzyć. A tutaj się okazuje, że silniejsi patrzą na słabszych z góry, że w pracy jest szklany sufit, że lisów nikt nie lubi... Tytuł oryginalny to przecież „Zootopia” – dużo lepiej oddaje ten niuans.


„Nawet jeśli tylko na papierze, to tak. Więc... Ekkkhhh... Skąd w tym mieście tak skrajnie rasistowska broń, jak "gaz na LISY"...? No po prostu... "Kup sobie nasz najnowszy gaz na LISY, który odstraszy wszystkie LISIE cwaniaki z twojego otoczenia! Już nigdy nie będziesz się bał, że jakiś LIS cię okradnie, albo oszuka! PS: Działa TYLKO na LISY!"”

I to już pomijając najważniejsze, czyli zasadę działania takiego czegoś (czy lisy mają jakiś kompletnie inny układ nerwowy, czy jak?). Podejrzewam, że to po prostu był zwyczajny gaz obezwładniający, tylko tak nazwany, żeby produkt mógł być rozprowadzany na „rynek królików”. Zapewne ta sama firma miała w asortymencie np. gaz na wilki (specjalnie dla owiec), gaz na lwy (dla antylop) itd. – ten sam produkt, tylko w innym opakowaniu, w zależności od targetu. A pamiętasz, ojciec Judy miał w zanadrzu więcej takich gadżetów, np. taser na lisy – dobrze, że nie katapultę albo rakiety ziemia-ziemia...

Albo po prostu twórcy filmu chcieli się jeszcze trochę bardziej poznęcać nad Nickiem i stąd takie wynalazki.


„No więc musiałem wymyślić kto, jak i dlaczego... Pomyślałem że partia lisów byłaby najlepsza do zadania, akcja dzieje się rok po "pierwszej części", a od momentu gdy Nick został policjantem musiało trochę czasu minąć, zanim i na innych stanowiskach zaczęły zasiadać lisy, no i jakoś tak wyszło...”

Chyba się tutaj nie zgodzę – sprawa jest zbyt skomplikowana. Po pierwsze, stereotypy są głęboko zakorzenione w społeczeństwie – zbyt głęboko by w ciągu roku ot tak, zniknąć, czy choćby znacząco złagodnieć. To, że partia Uczciwa Kita przepchnie jedną czy dwie ustawy, nie załatwi sprawy. Takie zmiany muszą następować oddolnie i spontanicznie, a efekty będą widoczne dopiero na przestrzeni pokoleń. No i po drugie, stereotypy nie biorą się z powietrza. W Stanach jest nadreprezentacja Murzynów w więzieniach, stereotyp Murzyn-przestępca ma swoje odbicie w rzeczywistości, czy się to komuś podoba czy nie. Podejrzewam, że spory odsetek zwierzogrodzkich lisów faktycznie trudni się kantem czy jakimiś szwindlami, a to, że jeden lis na tysiąc miał w sobie dość siły, by się z tego bagna wyrwać, wiosny nie czyni.

Z królikami jest trochę inna sprawa, bo w policji po prostu trzeba mieć krzepę, żeby w razie czego umieć zaaresztować wkurzonego lwa czy tygrysa. Z takiego samego powodu nie bierze się np. inwalidów do straży pożarnej, ani ludzi po wyrokach do opieki nad dziećmi. Judy miała bardziej pod górkę niż Nick.

„Skoro facet ma doktorat z chemii, to pytanie: Czemu nie pracuje w laboratorium?
Lubi pracę w recepcji? Zapewne. Ale w takim razie czemu robił sobie doktorat z chemii?
Bo chciał mieć dyplom? Możliwe. Ale w takim razie dlaczego zamiast przenieść go do laboratorium, chcieli go przenieść do archiwum?”

No dobra, przyznaję Ci rację. Widocznie po prostu moja sympatia do tej postaci przysłania mi wady tego wątku. A szkoda, bo dr Pazurian cholernie mi się spodobał.


Jeszcze jedna kwestia odnośnie opowiadania. Chyba nie podjąłeś w ogóle tego tematu, albo ja go nie wyczaiłem. Mianowicie – jak to się stało, że Yi Zhi został wysłany za kraty, a jego organizacja rozbita, a Pan B ma się świetnie? Mało tego, jego organizacja przetrwała te „czystki” i nawet dwadzieścia lat później istnieje w najlepsze. Myślałeś o tym? Bo ja wymyśliłem cztery hipotezy:

a) Pan B jest tak chytry, tak cwany i tak fantastycznie zaciera ślady, że nawet przestępstw skarbowych mu nie udowodniono (niby możliwe, ale takie trochę naciągane).
b) Pan B płaci Pełni jakiś haracz w zamian za święty spokój (też subtelne jakby siekierą rąbał, ale bezpiecznie fabularne).
c) Wydział Centralny żyje w pewnej symbiozie z organizacją Pana B: Pełnia celowo pozwala jej istnieć, by mieć jakiś pogląd na to, co się dzieje w półświatku, zaś Pan B jest policyjnym informatorem (mechanizmy na styku policji i mafii fajnie były pokazane w „Infiltracji”) i pewnie przyłożył łapę do zniszczenia organizacji Yi Zhi.
d) Ale, ale! Jeżeli wywrócimy stół do góry nogami i założymy całkowicie odwrotny przebieg wypadków, to rysuje się jeszcze jedna możliwość! Że to wszystko było na opak! Że to Pełnia był dawnym protegowanym Pana B. A kret, za pomocą swoich licznych znajomości i umiejętnie wręczanych łapówek, załatwił kojotowi karierę w policji i stanowisko kierownicze w Wydziale Centralnym, tylko po to, by jego łapami zniszczyć swojego największego konkurenta, Yi Zhi. Jak sądzisz, czy taką wersję dałoby się obronić?

JvD

Jan_van_Dzban

"Weź pod uwagę, że matka Nicka zaginęła, a nie umarła"

Nie, nie chodzi mi o to, że z Nicka jest beksa co nie potrafi ciosu od życia przyjąć. Chodzi mi o sposób, w jaki jest to przedstawiony. Wzdechy, łzy, zakrywanie pyszczków łapkami. Jeszcze brakowało wygrażania pięścią w niebo.

"Kłamie ten, co cię nazywa miłością!
Ty jesteś tylko mądrością!"

"Tak jak mówiłem – ZPD popełniło za dużo błędów, by je móc wszystkie wytłumaczyć czynnikami zewnętrznymi."

No i widzisz. Wątek z niekompetencją wcale nie wydaje się taki beznadziejny ;).

"No właśnie nie do końca. To nie jest tak, że Zwierzogród jest takim nie wiadomo jak otwartym i przyjaznym dla każdego miejscem, gdzie każdy może zrobić karierę. To raczej jest reklama i stereotyp"

Tak, o to mi chodziło, gdy napisałem "nawet jeśli tylko na papierze". Bo przynajmniej prawo powinno wszystkich traktować równo. Przynajmniej na kartkach powinno być napisane "broń skierowana przeciwko konkretnemu gatunkowi jest zabroniona". To, jak się do zasad równości i tolerancji stosuje społeczeństwo, to sprawa druga. Ale prawo jest prawem.


"Chyba się tutaj nie zgodzę – sprawa jest zbyt skomplikowana."

Tak, wiem że lis w policji nie sprawi nagle, że w ciągu jednego roku i inne stanowiska będą obejmowane przez lisy, a społeczeństwo nagle zacznie im ufać. Po prostu nie chciałem już poruszać wątku uprzedzeń bardziej, niż jest to konieczne, a Judy i Nick wciąż musieli być młodzi (na filmie bliżej są trzydziestki, niż dalej), dlatego akcja dzieje się tylko rok później. A dlaczego wprowadziłem taki wątek, już napisałem.

Wiem, że ma wady. Ale nie mogłem się powstrzymać. Zapewne dało się to zrobić inaczej/lepiej, ale cóż. Słowo stało się ciałem.

"No dobra, przyznaję Ci rację. Widocznie po prostu moja sympatia do tej postaci przysłania mi wady tego wątku. A szkoda, bo dr Pazurian cholernie mi się spodobał."

Ha! Nie ma to jak przekonać kogoś, że własny żart nie jest śmieszny! XD

"Mianowicie – jak to się stało, że Yi Zhi został wysłany za kraty, a jego organizacja rozbita, a Pan B ma się świetnie?"

Wydaję mi się, że sprawa jest prosta i posłużę się tutaj przykładem Ala Capone.

Al Capone był przez dłuższy okres gangsterem, jak ich dużo. Niczym się nie wyróżniał i z powodzeniem prowadził swoje brudne interesy. Aż tu nagle postanowił sobie pewnego dnia, konkretnie lutego 14, roku 1929, dokonać takiej małej masakry.

I co się potem stało? Otóż wszyscy potracili głowy! Społeczeństwo, prasa, policja, FBI, prezydent, nawet inni gangsterzy! Wszyscy nagle zapragnęli pana Capone udupić, do czego w końcu po ogromnym wysiłku doprowadzono.

Zauważ jakich słów używa Pan B, opisując działalność swoją i Yi Zhi. "Yi Zhi był po prostu bezdusznym brutalem". Dlaczego Pan B przetrwał tak długo? Bo nie licząc szemranych interesów i zapewne kilku pojedynczych morderstw, dokonanych zapewne na społecznych wyrzutkach, nie robi niczego naprawdę przerażającego, co sprowadziłoby na jego głowę policję. Yi Zhi? "Yi Zhi był po prostu bezdusznym brutalem". Ta panda była po prostu nieprzewidywalna i niebezpieczna, podobnie jak jego podwładni (patrz: Sun Kar). Władze MUSIAŁY się nim zainteresować.

To jednak wcale nie wyklucza twoich propozycji. Zatem je skomentuję.

a) Pan B na pewno jest ostrożniejszy i bardziej odpowiedzialny od Yi Zhi. Z drugiej strony spójrz na takiego Nicka. Facet przez dwadzieścia lat miał gdzieś urząd skarbowy i nikt by mu nic nie zrobił, gdyby po prostu pewien królik się na niego nie uwziął. Podobnie jest z Panem B. Z jednej strony jest zbyt niebezpieczny, by podchodzić do niego jak do ulicznego cwaniaka, z drugiej strony wszystkie jego akcje są tak dobrze zamaskowane, że potrzeba obsesyka (słowo, które przed chwilą wymyśliłem), by coś mu udowodnić.
b) To jest ani trochę nie "bezpieczne fabularnie". Pragnę przypomnieć, że Pełnia jest NIE DO KUPIENIA! Pomimo wszystkiego, co zrobił, NIGDY nie złamałby prawa i nie pozwoliłby przestępcy chodzić wolno, gdyby bezpośrednim celem nie było wsadzenie go później za kratki. Ten gość może jest psycholem, ale jego szaleństwo bierze się z poczucia sprawiedliwości. Nie ma tu absolutnie żadnej mowy o jakimkolwiek naginaniu przez niego prawa w tym kontekście.
c) To jest prawdopodobne. Tutaj tylko takie pytanie: Czy Pan B naprawdę chciałby doprowadzić do zniszczenia swojego "brata"? Owszem, stał się on "przeciwnikiem w interesach", ale to, że ktoś jest "przeciwnikiem w interesach" nie znaczy, że od razu trzeba go tak brutalnie załatwiać. Z drugiej strony, mówimy tu o gangsterach. A ja zawsze uważałem, że ten cały "szacunek i honor" z "Ojca Chrzestnego" to jeden wielki pic na wodę. Nie ma się co więc od Pana B spodziewać większego sentymentu, jeżeli wejdzie się mu za skórę. Tak więc czy to możliwe? Możliwe. I tylko tyle powiem.
d) I kolejny raz: nie. Po prostu nie skleja się z postacią Pełni. To wszystko, co przeczytałeś o jego bohaterskich wyczynach, nigdy nie miało być przesadzonymi, zakłamanymi mitami. Pełnia na prawdę był super-gliną, który w ciągu kilku lat zdobył największy szacunek, jakim może się cieszyć stróż prawa. Dlaczego byłego gangstera miałaby ogarnąć obsesyjna chęć wykorzenienia zła? Jest to możliwe, ale sam ten wątek zasługuje na... No nie wie... Osobną CAŁĄ historię! No i wiesz... Że niby cała historia Pełni jako stróża prawa, miała się rozpocząć chęcią jednego gangstera, do zniszczenia drugiego...? Nie, zdecydowanie nie. Wszystko, co zostało o Pełni napisane jest jak najświętszą prawdą.

A mam właściwie do ciebie pytanie.

Co mi powiesz o nowych postaciach, bo jakoś mało osób się o nich wypowiada? Co mi powiesz o Pełni, Hannah, Gu-bonie, Sun Karze itp.? Czy coś ci się w nich spodobało, czy coś ci się w nich nie spodobało? Hmm?

andrzej_goscicki

„Dlaczego Pan B przetrwał tak długo? Bo nie licząc szemranych interesów i zapewne kilku pojedynczych morderstw, dokonanych zapewne na społecznych wyrzutkach, nie robi niczego naprawdę przerażającego, co sprowadziłoby na jego głowę policję.”

No właśnie przecież o te „szemrane interesy” się rozchodzi. Jaka jest funkcja mafii? Zapewnianie towarów i usług, nielegalnych w danym kraju: broni, narkotyków, kasyn, alkoholu (w czasach prohibicji) itd. Szemrane = nielegalne z definicji. A jaka jest funkcja policji? Egzekwowanie prawa. Policja nie ściga mafii dlatego że jest przerażająca, tylko dlatego że działa wbrew obowiązującemu prawu (przynajmniej teoretycznie). Kradzież samochodów albo przemyt fajek nie są tam jakoś specjalnie przerażające, ale jednak policja śledzi i rozbija szajki złodziei aut czy przemytników.

Poza tym – przecież on chciał przerobić Judy na mrożonkę! Dla niego zabić gliniarza to jak splunąć. Po co mu świta uzbrojonych po zęby niedźwiedzi polarnych? To jest zły, to jest bardzo zły facet i nie ma co go wybielać, bo zrobimy z niego cwaniaczka, który najgorsze co robi, to wyłudza podatek VAT za materiały budowlane.


„Z drugiej strony spójrz na takiego Nicka. Facet przez pięć lat miał gdzieś urząd skarbowy i nikt by mu nic nie zrobił, gdyby po prostu pewien królik się na niego nie uwziął.”

To nie jest kwestia uwzięcia się, tylko skali przedsięwzięcia. Gdyby Nick obracał milionami, to pewnie urząd skarbowy zrobiłby coś, żeby sprawie ukręcić łeb. Ale Nick był tylko kanciarzem, co sobie handlował lizakami na ulicy – wysiłek włożony w przyskrzynienie go byłby zbyt duży w stosunku do uzyskanych rezultatów. Po prostu policji skarbowej nie opłaca się tracić czasu na takie groszowe przekręty. Nie ścigali go z braku chęci, a nie z braku możliwości.


„Co mi powiesz o nowych postaciach, bo jakoś mało osób się o nich wypowiada? Co mi powiesz o Pełni, Hannah, Gu-bonie, Sun Karze itp.? Czy coś ci się w nich spodobało, czy coś ci się w nich nie spodobało?”

Zacznę od Pełni, bo on z Bad Guyów jest najbardziej rozbudowaną postacią i w zasadzie główni bohaterowie tylko z nim wchodzą w jakąś interakcję. I... nie wiem. Nie rozumiem go. W sensie, że za grosz nie mogę się w niego wczuć. To chyba miał być celowy zabieg? Że gdyby ssaka pozbawić emocji to zostanie taki animaloid (to słówko z kolei ja przed chwilą wymyśliłem)? Ta całkowita emocjonalna (wybacz płaski dowcip) pustka – z jednej strony narzucona, bo został ranny na akcji i coś tam mu się pokiełbasiło, ale z drugiej strony trochę wyuczona, bo jak nim potrząsnąć, to jakieś tam emocje okazuje (scena aresztowania) – powoduje, że właściwie można go potraktować jako chorego psychicznie. A wierne literackie oddanie osoby chorej psychicznie jest zadaniem naprawdę karkołomnym i ciężko mi podać dobry przykład. Poszedłeś zjeżdżać na najtrudniejszym stoku, ale wybrnąłeś nie najgorzej. Miałeś na Pełnię pomysł i go doprowadziłeś do końca.

Nie podobają mi się tylko jego motywacje, ale tu chyba nie miałeś wyjścia. Bo brak emocji równa się brak żądzy władzy czy pieniędzy, a jaka jest motywacja Pełni? Przerobić zwierzogrodzian na cyborgi, oczywiście w dobrej wierze. Światozbawy zawsze są gotowi zalać świat krwią po kolana i nawet się przy tym nie skrzywić – to jest w nich przerażające, ale jest też mało ciekawe literacko, bo pozbawia bohatera sumienia oraz duszy i robi z niego sługę idei. Wymoczek jest postacią całkowicie odpychającą, ale wiarygodną, bo pożądającą władzy – i przez to atrakcyjną dla widza. Pełnia jest postacią przerażającą, ale nie jest postacią do której można wracać.

Na drugim biegunie stoi Gu Ye, który jest postacią cholernie zajebistą, a to, że pojawia się w sumie trzy razy w ciągu całego opowiadania dodaje mu jeszcze aury tajemniczości. Mów sobie co chcesz, ale wprowadzenie tej postaci było strzałem w dziesiątkę. Nawet to jego chińskie wdzianko jest perfekcyjne. I masz rację – on musiał być małpą, nie ma dyskusji.

O Sun Karze ciężko coś powiedzieć, bo on jest tylko takim typowym zakapiorem, gościem od mokrej roboty, którego zadaniem jest dać/dostać w mordę. W każdej mafii taki jest potrzebny i w zasadzie nie ma możliwości jak go rozbudować. No bo co? Ma zabijać, układając przy tym haiku? Jest, że tak powiem, wystarczający na cele fabuły.

Conrat fajnie się zapowiadał, taki lekko stuknięty arystokrata ze śmietnika. W tę stronę powinieneś go pociągnąć – powinien przywitać się grzecznie z Judy, uchylając przy tym połatany cylinder, potem np. wyjąć zepsuty zegarek z kieszeni dziurawego fraka i powiedzieć, że może im poświęcić góra pięć minut, te klimaty, wiesz, taki szlachcic ze slumsów, brak majątku nadrabiający nienagannymi manierami. I... mogłeś sobie darować tę scenę z przybijaniem ceny.

Hannah. Niestety powiem to samo, czego Judy nie ośmieliła się powiedzieć w epilogu: ktoś, kto był więziony przez dwie dekady i poddawany eksperymentom, po prostu nie ma prawa być w dobrej kondycji psychicznej. Nie i już. Piszesz że „miała ogromną wolę przeżycia”, ale to takie strasznie... po macoszemu. Nie umiem nawet podpowiedzieć, jak z tego wybrnąć. Z jednej strony logika domaga się Kaspara Hausera, z drugiej strony – realia Disney’a domagają się happy endu. Ok, rozumiem.

Jeszcze jedno w opowiadaniu nie daje mi spokoju. Sprawa sklepów jubilerskich – brakuje mi zakończenia do niej. Judy i Nick znaleźli wprawdzie samochód, który był użyty przy skoku i... od razu przerzucili się na sprawę Gu-bona. A skradzione fanty dobrze by było odzyskać, tym bardziej że Bogo suszył im o to głowę. Dlaczego nie aresztowano właściciela sklepu (bo to był, jak rozumiem, jego samochód)?

JvD

Jan_van_Dzban

"No właśnie przecież o te „szemrane interesy” się rozchodzi. Jaka jest funkcja mafii? Zapewnianie towarów i usług, nielegalnych w danym kraju: broni, narkotyków, kasyn, alkoholu (w czasach prohibicji) itd. Szemrane = nielegalne z definicji."

Tak, tylko że są przestępstwa, prowadzone nawet na masową skale, których policja się nie tyka. Dlaczego? Bo rozchodzi się właśnie o takie pierdoły, jak hazard, czy handel przemycanymi bzdetami. Są to rzeczy nielegalne i policja się jako tako temu przypatruje, ale w rzeczywistości guzik ich to obchodzi.

Zauważmy, że interesy Pana B nie były w pełni nielegalne. Min. prowadził legalny biznes wypożyczając limuzyny. I... Tak w ogóle, to co on poza tym robił? Skupował gobeliny...?

Tak czy owak za mało wiemy o jego działalności by stwierdzić, czy rzuca się w oczy, czy nie, lecz tutaj przejdźmy do twojego następnego spostrzeżenia...

"Poza tym – przecież on chciał przerobić Judy na mrożonkę! Dla niego zabić gliniarza to jak splunąć."

Tak, faktycznie. To co prawda wcale by nie sprawiło, że policja zacznie mu deptać po piętach. Pytanie numer jeden brzmi: czy w ogóle znajdą Judy? Pytanie numer dwa brzmi: czy w ogóle by ich to w tej sytuacji obchodziło?

Czy Pan B naprawdę był tak wielkim kretynem, by od tak zabijać sobie gliniarza, który w gruncie rzeczy niczego na niego nie miał, gdyby nie był pewny, że nie przysporzy mu to większych kłopotów? Szczerze wątpię.

I tak, to jest zły, bardzo zły facet. Nigdy nie starałem się temu zaprzeczyć. On po prostu jest spokojniejszy od mojego Yi Zhi, który był po prostu "bezdusznym brutalem". Nieco bardziej rozjaśniając sytuację: Kiedy Pan B dowiedział się o materiale, z którego został zrobiony gobelin, kazał Nickowi odejść, ale go oszczędził. Zhi by go zabił. Kiedy Pan B dowiedział się, że Judy uratowała jego córkę, darował jej życie jak i Nickowi. Zhi by ich zabił ;).

"To nie jest kwestia uwzięcia się, tylko skali przedsięwzięcia."

Może masz rację.

"Zacznę od Pełni..."

No właśnie. Już gdzieś napisałem, że Pełnia jest postacią, której rozbudowaniu nie podołałem. Bo jak napisałeś: nie "rozumiem go". A w moim zamyśle Pełnia miał być postacią, którą czytelnik miał pod koniec nawet podziwiać. A co najważniejsze: przyznać rację. Robiłem to co prawda pod moje tamtejsze odczucia i przemyślenia, więc zapewne panowała nade mną obłuda, ale cóż...

Facet miał być po prostu sprawiedliwym gościem. Facet chciał "tylko" naprawić świat. Miał to zrobić w sposób, nawet jeżeli nie kolorowy, to logiczny. I właśnie ta zimna kalkulacja, połączona ze szlachetnymi pobudkami miała zrobić z niego ciekawą postać. Miała...

Później zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno powinienem robić coś takiego w historii ala Disney. Widzisz, zawsze nienawidziłem Punisher'a. Zawsze uważałem go za zwykłego sku*wiela i nigdy nie wierzyłem, że jego motywację są chociażby trochę szlachetne. Zawsze uważałem go za mściwego egoistę. Ale... Co jeśli się myliłem? Łatwo jest myśleć, że wszystkie złe uczynki są spowodowane egoistycznymi pobudkami, ale co jeśli człowiek faktycznie może robić okropne rzeczy, zupełnie bezinteresownie?

No więc tutaj trochę zszedłem z toru i wcisnąłem nutkę wątpliwości, wciskając w Nicka psychologiczne wnioski, które pokazują że Pełnia w rzeczywistości jako tako do władzy dąży. Że wszystko czego chce, to uczynić świat podobnym do siebie. Czy jest to egoistyczne? Nie wiem. Egocentryczne? Zdecydowanie. Czyli znacznie gorzej. A z początku miał być zupełnie bezinteresowny...

No i jeszcze sprawa z jego emocjami: to nie tak, że facet nie czuje. I nie ma to absolutnie żadnego związku z odniesioną przez niego raną. Jego chłód i opanowanie bierze się z lat ciężkiego treningu. On był taki zanim jeszcze dostał w łeb. Dopiero reakcja kumpli na jego reakcję uświadomiła mu, "co jest nie tak z tym światem". Uświadomił sobie wtedy, że inni nie są tacy jak on.

Ale mimo całego swojego przerażającego "braku emocji" on wciąż jest zupełnie zdrowy w tym aspekcie. On wciąż czuje gniew, strach, żądzę. Po prostu uczucia te muszą być CHOLERNIE silne, by wpłynąć na jego zachowanie.

A tak w ogóle, skoro Pełnia jest więźniem swojej idei, to Wymoczek jest więźniem swojej żądzy. Czy jest jakakolwiek różnica między tymi dwoma aspektami poza tym, że są polarnymi przeciwieństwami?

"Na drugim biegunie stoi Gu Ye"

O... Cóż... Tego się nie spodziewałem. Widać, że im mniej się dotykam jakiejś postaci, tym jest lepsza. Fajnie! XD

"O Sun Karze ciężko coś powiedzieć"

No i szkoda. Z początku faktycznie miał być tym, czym go nazwałeś. Lecz z czasem, jak zaczął się coraz częściej pokazywać, zacząłem mu dawać coraz więcej cech. Miałem nadzieję, że jego dzikie zachowanie zrobi na kimś wrażenie. Jak na przykład kiedy potrzeba trzech/czterech taserów, żeby w ogóle dziada położyć... Ale to za pewne nie jest ani trochę oryginalne, nie? :P

"Conrat fajnie się zapowiadał"

Już po tym zdaniu wiedziałem, co się święci :P. Jak się nad tym zastanowię, zapewne masz rację. Conrat miał być jednocześnie arystokratą, a jednocześnie wciąż szczurem. Mimo cylindra i laseczki, wciąż zdaje się z kanalarzami, toteż posiada także maniery kanalarskie. Być może twoja propozycja jest ciekawsza. W sumie, to chyba tak to z początku miało wyglądać... Chyba nie chciałem żeby za bardzo przypominał Pana B, to wszystko...

"Hannah"

Teraz właśnie sobie przypomniałem, że darowałem sobie dwa zdania, które miała z synem wymienić, kiedy ją odbijali. Miało być to coś w tym stylu:

Nick: Czy dobrze cię traktowali?
Hannah: Tak... Zależało im bym była... Przy zmysłach.

W końcu uznałem, że nigdzie mi ten dialog nie pasuje i zastąpiłem go narracyjnym zdaniem: "Ze względu na prowadzone tu badania, przetrzymywany musiał zostać przy zdrowych zmysłach".

No i jest jeszcze ta sprawa z jej celą, w której to ma czego dusza zapragnie. Telewizor, książki... Pełnia zapewne załatwił jej nawet rozmowy z psychologiem. Żeby jego środek działał na wszystkich, Pełnia potrzebował zdrowego obiektu.

Tylko czy to, w połączeniu z "ogromną wolą przetrwania", coś tłumaczy...? Można sobie wyobrazić efekty uboczne podawanych jej leków. O ile nigdy nie testowano na niej niczego niebezpiecznego, to po pierwsze pomyłki się zdarzają, a po drugie na podłodze były ślady pazurów. Nie obyło się więc bez kilku mocnych wpływów na mózg. No i jeszcze spędzić dwadzieścia lat pod ziemią, ruszając się co najwyżej dziesięć kroków do pobliskiego laboratorium, mając w pamięci świat zewnętrzny i syna... Cóż, przyjęła to dość gładko ^^. Zawsze mogę sobie to wytłumaczyć stanem psychicznym Elsy. Wiesz... Disney ;).

Ale co masz do powiedzenia o samej postaci? Wyjmijmy to jedno nieprawdopodobieństwo i trochę mi o niej powiedz.

"Sprawa sklepów jubilerskich"

W sumie nie wspomniałem nigdy o skradzionych dobrach, a to źle. Właściciel pralni nie miał z tym jednak nic wspólnego. Gu-bon był kierowcą i po prostu korzystał z firmowego samochodu. Jedyne co zrobił, to zatrudnił małpę na czarno i nie chciał o tym gadać.

Gu-bon koniec końców został posadzony także za napady na sklepy. Chciałem bardziej rozwinąć zakończenie jego historii, ale teksty o tym, co zrobił, za co go posadzili itp. nie pasowały mi do dialogu, a, jak już wielokrotnie mówiłem, chciałem to skończyć jak najszybciej i po prostu nie kombinowałem dłużej.

Jan_van_Dzban

Właśnie mi się przypomniało. Pełnia miał być moją odpowiedzią na niebezpieczną frazę z oryginalnej piosenki z filmu. Mówię oczywiście o "Try everything". Cóż... Pełnia dokładnie to robił. Eat this! ;)

Jan_van_Dzban

Czekaj, czekaj. Tak dawno to pisałem i to pod wpływem chwilowych przemyśleń i wniosków, że sam zaczynam się gubić. Wybacz :P.

Nie, nie. Pełnia nie był odpowiedzią na "Try everything". To znaczy... Był. W sensie TEŻ był, ale nie z tego to wyszło.

Tak, teraz pamiętam. Wszystko narodziło się, kiedy konfrontowałem morał filmu ze słowami Yody "Do, or do not. There is no "try"". Tak i właśnie dlatego Pełnia miał wzbudzać sympatię. Bo w porównaniu do wszystkich innych nie operował półśrodkami, które mogą podziałać, ale równie dobrze mogą doprowadzić do katastrofy. Nie. Pełnia chciał coś zrobić. Coś sensownego, co nie miało prawa się nie udać (chyba że ktoś mu się wchrzani w robotę).

Tak, tak... Teraz pamiętam. "Nie mam czasu na próby... Ja chcę coś zrobić".

andrzej_goscicki

„Pytanie numer dwa brzmi: czy w ogóle by ich to w tej sytuacji obchodziło?”

Oczywiście, jak najbardziej. Gdyby przydzielony do sprawy policjant poniósł śmierć na służbie, to by dopiero ZPD szlag trafił. Przecież to było wtedy, kiedy różne ssaki zaczęły znikać. A tutaj znika też rozwiązujący sprawę policjant – Pan B równie dobrze mógłby się pod sprawą skowyjców własnoręcznie podpisać. Wtedy po prostu policja by się musiała nim zainteresować (casus Capone’a), chociażby po to by dać opinii publicznej jakiegoś kozła ofiarnego.

A jednak – Pan B doskonale wiedział, że zamordowanie Judy ujdzie mu na sucho. Więc obawiam się, że po prostu musiał on być jakoś powiązany ze zwierzogrodzką policją, która by zatuszowała sprawę. Że niemożliwe? Papałę też zastrzelił „nieznany sprawca”. Nie takie rzeczy...

Wychodzi na to, że cały ten Zwierzogród jest dużo bardziej przesiąknięty przestępczością, niż to wygląda na pierwszy rzut oka.


„Tak, tylko że są przestępstwa, prowadzone nawet na masową skale, których policja się nie tyka. Dlaczego? Bo rozchodzi się właśnie o takie pierdoły, jak hazard, czy handel przemycanymi bzdetami. Są to rzeczy nielegalne i policja się jako tako temu przypatruje, ale w rzeczywistości guzik ich to obchodzi.”

Raczysz żartować. Przemyt i hazard to pierdoły? To potrafią być szwindle na ciężkie miliardy. Jeżeli policja nic z tym nie robi to znaczy, że albo technicznie nie daje sobie z tym rady, albo... ma jakiś interes w utrzymaniu takiego stanu rzeczy. Dlatego podejrzewałem, że Pełnia bierze (hehe) w łapę od Pana B. Że jest nie do kupienia? Cóż... Każdego da się kupić, Geralt – to tylko kwestia ceny.


„Zauważmy, że interesy Pana B nie były w pełni nielegalne. Min. prowadził legalny biznes wypożyczając limuzyny.”

To przykrywka, zasłona dymna. Jakoś musiał prać brudne pieniądze.


„Tak w ogóle, to co on poza tym robił? Skupował gobeliny...? Tak czy owak za mało wiemy o jego działalności by stwierdzić, czy rzuca się w oczy, czy nie...”

No właśnie od ustalenia tej kwestii należałoby zacząć. Albo Pan B nie robi rzeczy wprost nielegalnych, tylko balansuje na granicy prawa (tak jak Nick), albo owszem robi rzeczy nielegalne, ale na małą skalę i dlatego policja patrzy na to przez palce. Ale przecież to się kłóci z wizerunkiem filmowym: to jest mafioso z krwi i kości, ma wypasioną posiadłość, ma całe stado różnych consigliere i ochroniarzy. Nie kupuję tezy, że dorobił się na przekrętach rodem z bazaru.

Więc jakim cudem taki super gliniarz jak Pełnia pozwolił jego organizacji istnieć?


„Nieco bardziej rozjaśniając sytuację: Kiedy Pan B dowiedział się o materiale, z którego został zrobiony gobelin, kazał Nickowi odejść, ale go oszczędził. Zhi by go zabił.”

Nie no, musiał się dowiedzieć o tym już „po fakcie” – przecież pochował babkę właśnie w tym gobelinie. Nick pewnie był już daleko. I, koniec końców, o mały włos za to nie zginął. A Fru Fru zezłościła się na ojca, nie o to, że ten kogoś chce zamrozić, tylko o to, że... chce to zrobić w dzień jej ślubu. Ta zapadnia nie była używana raz od święta.


„Facet miał być po prostu sprawiedliwym gościem. Facet chciał "tylko" naprawić świat. Miał to zrobić w sposób, nawet jeżeli nie kolorowy, to logiczny. I właśnie ta zimna kalkulacja, połączona ze szlachetnymi pobudkami miała zrobić z niego ciekawą postać. Miała...”

No właśnie. Jak to się dzieje, że ci wszyscy uszczęśliwiacze ludzkości są zawsze nierozumiani? Oni, biedni, chcą „tylko” naprawić świat, a to wredne, kołtuńskie społeczeństwo jakoś nie może zrozumieć ich intencji i rzuca im kłody pod nogi. To trochę jak z komunizmem: idea szczytna, tylko ludzie doń nie dorośli.


„A w moim zamyśle Pełnia miał być postacią, którą czytelnik miał pod koniec nawet podziwiać. A co najważniejsze: przyznać rację.”

Może i Pełnię da się podziwiać, szanować go za upór i hart ducha, można nawet zrozumieć jego motywacje – ale w żadnym wypadku nie wolno mu przyznać racji. Bo to już jest droga do usprawiedliwienia go i akceptacji zła. Staliny, Goebbelsy, Czyngis-chany... Ich intencje świetnie rozumiem, ale w zupełności się z nimi nie zgadzam. To ogromna różnica.


„Widzisz, zawsze nienawidziłem Punisher'a. Zawsze uważałem go za zwykłego sku*wiela i nigdy nie wierzyłem, że jego motywację są chociażby trochę szlachetne. Zawsze uważałem go za mściwego egoistę.”

I masz świętą rację. On jest egoistycznym draniem, mszczącym śmierć swojej rodziny. Ale jego pobudki jak najbardziej można zrozumieć i jego usprawiedliwianie się przed samym sobą też. Pewnie dlatego jego przygody tak świetnie się ogląda. Ja uwielbiam Punishera.


„A tak w ogóle, skoro Pełnia jest więźniem swojej idei, to Wymoczek jest więźniem swojej żądzy. Czy jest jakakolwiek różnica między tymi dwoma aspektami poza tym, że są polarnymi przeciwieństwami?”

Pod względem etycznym – niewielka. Pod względem atrakcyjności fabularnej – ogromna. Intencje Wymoczek można świetnie rozumieć, co pozwala na wczucie się w tę postać. Z idealistami jest gorzej. Ja do końca nie mogłem zrozumieć intencji Pełni.


„Tak i właśnie dlatego Pełnia miał wzbudzać sympatię.”

Łojezu. W życiu bym nie zgadł. Pełnia wzbudza różne emocje, ale na pewno nie sympatię.


„Właściciel pralni nie miał z tym jednak nic wspólnego. Gu-bon był kierowcą i po prostu korzystał z firmowego samochodu.”

Tak, ale Nick i Judy nie mogli o tym wiedzieć. Udało im się namierzyć samochód, który prawdopodobnie był użyty przy napadzie oraz jego właściciela i... w zasadzie nic z tym nie zrobili. Toż pierwszą rzeczą, którą powinni zrobić, to przycisnąć właściciela właśnie. Bo poszlaki wskazują na niego. A może skradziony towar wciąż jest na pace? A może skitrany gdzieś w pralni? Albo w mieszkaniu?


„Jedyne co zrobił, to zatrudnił małpę na czarno i nie chciał o tym gadać.”

ROFL! Serio?

„Tak, jestem właścicielem zakładu. Tak, to mój samochód. Że co? Że tym samochodem posłużono się przy napadzie ostatniej nocy? No cóż, ja nie mam z tym nic wspólnego. To na pewno mój pracownik. Nazywa się Wang i jest gibonem. Nie, nie potrafię tego udowodnić, bo go zatrudniam bez umowy. To na pewno on jest winien. A teraz precz, nie chce mi się z wami gadać...”

Tak to miało wyglądać?


„No i jest jeszcze ta sprawa z jej celą, w której to ma czego dusza zapragnie. Telewizor, książki... Pełnia zapewne załatwił jej nawet rozmowy z psychologiem. Żeby jego środek działał na wszystkich, Pełnia potrzebował zdrowego obiektu.”

Pełnia zabrał jej wolność i oddzielił od jej ukochanego synka. Choćby ją trzymał w złotej klatce, wyrządził jej niewyobrażalną krzywdę. Dwadzieścia lat... W mordę, to już Jean Valjean siedział krócej.

Ale dobra. Za jedno to Cię pochwalę – za flashback Nicka z długopisem. Rewelacja. Ta jedna scena mówi o Hannie i jej relacji z synem więcej, niż cała reszta opowiadania zebrana do kupy. Samotna kobieta z biednej dzielnicy, usiłująca związać koniec z końcem i jednocześnie wychować Nicka najlepiej jak umie, against all odds. Świetnie to rozegrałeś. Tym bardziej szkoda, że taką dzielną i sympatyczną osobę czekał tak okrutny los.

JvD

Jan_van_Dzban

"Oczywiście, jak najbardziej. Gdyby przydzielony do sprawy policjant poniósł śmierć na służbie, to by dopiero ZPD szlag trafił."

Jaki policjant? Masz chyba na myśli "parkingowa". "Parkingowa, która wbrew rozkazom zabrała się za sprawę, której podołać nie potrafiła, trafiła do jakiejś szemranej dzielnicy, gdzie ktoś ją najwyraźniej kropnął, bo wtykała swój wibrujący nosek w nie swoje sprawy". Obawiam się, że tak właśnie skomentowałby to Bogo, podczas stemplowania jej sprawy napisem "ZAMKNIĘTA".

To był królik wlepiający mandaty, który chciał mierzyć się z lwami i tygrysami. Nawet jeżeli wydawało się jej, że prowadzi jakąś tam ważną sprawę, who gives a shit...?

"A jednak – Pan B doskonale wiedział, że zamordowanie Judy ujdzie mu na sucho."

I tutaj raz jeszcze moje pytanie: Czy w ogóle znaleźliby ciało Judy? Nikt nie miał dowodów na to, że Judy w ogóle znajdowała się kiedykolwiek w posiadłości Pana B. Kto wie, gdzie lądowały mrożonki, kiedy już stały się mrożonkami? Wątpię, że do publicznego wodopoju...

"Więc jakim cudem taki super gliniarz jak Pełnia pozwolił jego organizacji istnieć?"

Eee... Cóż. To tylko JEDEN super-gliniarz. Dwadzieścia lat temu zajmował się znacznie niebezpieczniejszą organizacją, którą kierował Zhi. A potem zabrał się za swój wielki plan. Wiesz.. Tak tylko TROCHĘ był zajęty ;).

Zauważ, że gdyby doprowadził swój plan do końca, powstrzymywanie Pana B byłoby już zbędne. Jego organizacja rozpadłaby się sama po jednym dniu. Dlatego też Pełnia postanowił odłożyć wszystkie większe plany na... Nigdy.

"Raczysz żartować. Przemyt i hazard to pierdoły?"

No... Tak jak prostytucja w Stanach. Niby nielegalna, ale wiesz... Policja często utrzymuje tego rodzaju przestępców na stanowiskach, ponieważ ich w miarę nieszkodliwa działalność wciąż stanowi konkurencję dla innych przestępców, którzy mogą stanowić już poważny problem. I właśnie ci przestępcy, prowadzący w miarę nieszkodliwą działalność często podcinają skrzydła tym przestępcą, którzy mogą stanowić już poważny problem.

Poza tym, to nie tak że policja nie ma całymi dniami nic do roboty i narzeka na nadmiar ludzi. Mamy do wyboru, narkotyki, serię zabójstw, albo hazard... Dobra. Kto chce do kasyna?

I tak, wiem że istnieją inne wydziały. Ale te wydziały też mają po sto spraw dziennie i też ludźmi muszą operować rozsądnie. Kogo zatem obchodzi jakiś szczur, który siedzi cicho, jeżeli ktoś mu na odcisk nie nadepnie>?

"Nie no, musiał się dowiedzieć o tym już „po fakcie” – przecież pochował babkę właśnie w tym gobelinie. Nick pewnie był już daleko. I, koniec końców, o mały włos za to nie zginął."

Ale Pan B powiedział wyraźnie, że Nick "miał się więcej nie pokazywać". Nie pamiętam, czy było coś w rodzaju "powiedziałem ci wyraźnie", ale kwestia "miałeś się więcej nie pokazywać" była na pewno. Skąd Nick miałby to wiedzieć, jeżeli spieprzył od razu po opchnięciu kretowi gobelinu?

"A Fru Fru zezłościła się na ojca, nie o to, że ten kogoś chce zamrozić, tylko o to, że... chce to zrobić w dzień jej ślubu."

Eee... Co? Do czego tutaj się odnosisz?

"Staliny, Goebbelsy, Czyngis-chany... "

Chyba rzucasz złymi przykładami... Wszyscy ci goście chcieli... Po prostu władzy :P.

"Z idealistami jest gorzej."

W sumie masz rację. Każdy potrafi zrozumieć żądzę, ale żeby zrozumieć ideę, trzeba faktycznie ją podzielać, albo coś jej podobnego. Tak więc by utożsamić się z idealistą, trzeba myśleć podobnie do niego. A jeżeli się nie myśli... To się go po prostu nie zrozumie :P. Cóż, to po prostu kwestia subiektywnego spojrzenia na sprawę. Pełnia najwyraźniej już po prostu jest taką postacią, która nie każdemu się spodoba. Jak chociażby Javert.

" Pełnia wzbudza różne emocje, ale na pewno nie sympatię."

Takie było założenie. Ale odpuściłem je sobie w momencie, w którym włożyłem mu w usta: "słuchając infantylnych pioseneczek popowych" oraz "omawiać w sieci naiwne filmy dla dzieci". Już wtedy wiedziałem, że nikt go nie polubi :P.

"Tak, ale Nick i Judy nie mogli o tym wiedzieć."

Tutaj opiszę całą sytuację.

Po pierwsze Nick nie miał PEWNOŚCI, że to ta sama bryka. Zdarty lakier stanowił jedynie POSZLAKĘ.

Żeby zatrzymać pana właściciela, albo chociażby zrobić mu większą rewizję, potrzebowaliby NAKAZU, albo DOWODU, albo GORĄCEGO UCZYNKU. Nie mieli żadnej z tych rzeczy.

Czy zdobyli by nakaz? Nie wiem prawdę powiedziawszy, jak to działa, powiem więc, co myślę. Mamy dwójkę policjantów, którzy nocą coś czegoś tam byli świadkami, ale nie są tego nawet pewni. Same ich słowo to niewiele. Można oczywiście porównać lakier, ale sam fakt, że samochód był wtedy w tamtej okolicy też nie stanowi dowodu. Nick nie widział, by ktoś ładował do niego fanty, widział jedynie, jak samochód odjeżdża. Nie było pościgu, więc nie można powiedzieć, że samochód zachowywał się podejrzanie, po prostu jadąc przed siebie.

A nawet jeśli nakaz zostałby zdobyty, to małpy i tak miałyby już sporo czasu, by wszystko pochować.

Jak natomiast pisałem, społeczeństwo gibonów jest ze sobą bardzo zżyte i współpraca z organami ścigania, wymierzona w jednego ze swoich, ani im w głowach! Dlatego właśnie pan właściciel nie zamieniłby z nimi słowa, jeżeli nie zostałby do tego zmuszony. A do tego policjanci potrzebowaliby nakazu.

Dodatkowo na właściciela nie wskazywały wcale wszystkie poszlaki. Kiedy Judy i Nick dochodzą na miejsce, pierwsze co robią, to idą do właściciela (w sensie że jedno z nich). Ale później okazuje się, że poszlaki idą w kierunku innej osoby - kierowcy, który ucieka. A właściciel? Mimo że do rozmowy skory nie jest, to zachowuje się jak najzwyklejsza osoba postronna. Nie ucieka, nie kręci itp.

Mówiąc, że "Jedyne co zrobił, to zatrudnił małpę na czarno i nie chciał o tym gadać" nie miałem na myśli tego, co zrozumiałeś. Chodziło mi o to, co miał na sumieniu. Że nie miał nic wspólnego z kradzieżami i jedynie zatrudniał gościa na czarno, itp. Wiem, że zatrudnianie na czarno, oraz odmowa współpracy to już coś wchodzącego w kolizję z prawem i dosyć łatwo za to pójść siedzieć. I tutaj wchodzimy na ostatni punkt.

Dlaczego Nick i Judy nie ciągnęli sprawy dalej?

Bo zajęli się inną sprawą!

Wytłumaczyłem to chyba dokładnie... Judy nie zamieniła z właścicielem wielu słów, bo wiedziała że bez robienia hałasu to zbyteczne. Wyraźnie zaznaczyłem że nie chciała z tym iść na komendę, do momentu w którym Nick się nie wytłumaczy. A kiedy to zrobił? Wtedy zabrali się za szukanie Hannah. Pal licho jakieś tam fanty! Dodajmy jeszcze to, że Gu-bon był niemalże stuprocentowym sprawcą. Przecież Judy doszła do tego, że to właśnie on był wtedy w okolicy jubilera. Więc przy okazji ganiali także za nim! To też zaznaczyłem.

Właściciel pralni był w to po prostu niezamieszany. Osoba postronna, tyle. Nie traktuję Judy i Nicka jak dwójki sztywnych policjantów-wrzodków na tyłku, co usadzą za przechodzenie na czerwonym późną nocą, kiedy to w okolicy nie ma żywego ducha. Więc co ich interesuje zatrudnianie gościa na czarno?

Poza tym, gibon nie przyznał, że zatrudnił Gu-bona na czarno. Judy tylko tak podejrzewała. Miała rację, ale nie zmienia to faktu, że właściciel niczego takiego nie powiedział.

Trochę to chaotycznie wszystko wychodzi... Wybacz jestem trochę rozkojarzony. Mam nadzieję że jakoś to wszystko uporządkujesz.

"Pełnia zabrał jej wolność i oddzielił od jej ukochanego synka. Choćby ją trzymał w złotej klatce, wyrządził jej niewyobrażalną krzywdę"

No... Tak... Wystarczająco dużo żeby prowadzić beznadziejnie smutną egzystencję, ale czy wystarczająco dużo, by postradać zmysły? Nie wiem. Nie znam się.

No ale dobra, załóżmy że to nie było dwadzieścia lat, tylko rok lub dwa. Albo nawet miesiąc, kij z tym. Co mi powiesz o tej postaci, poza tą jedną sceną z długopisem? :)

andrzej_goscicki

„Jaki policjant? Masz chyba na myśli "parkingowa". "Parkingowa, która wbrew rozkazom zabrała się za sprawę, której podołać nie potrafiła, trafiła do jakiejś szemranej dzielnicy, gdzie ktoś ją najwyraźniej kropnął, bo wtykała swój wibrujący nosek w nie swoje sprawy". Obawiam się, że tak właśnie skomentowałby to Bogo, podczas stemplowania jej sprawy napisem "ZAMKNIĘTA". To był królik wlepiający mandaty, który chciał mierzyć się z lwami i tygrysami. Nawet jeżeli wydawało się jej, że prowadzi jakąś tam ważną sprawę, who gives a shit...?”

Strasznie nisko cenisz Bogo. Może facet jest trudny w obejściu, apodyktyczny, ale do czegoś takiego na pewno by się nie posunął. To nie jest komisarz NKWD! Kiedy Judy zgłosiła przez radio, że goni ją wściekły jaguar, Bogo przyjechał z połową komisariatu na odsiecz. A Judy nie była tylko parkingową, była też pełnoprawnym „police officer” (z blachą, z papierami, ze wszystkim), tylko oddelegowaną do mandatów. I nie działała wbrew rozkazom. W normalnych krajach (zwłaszcza w Stanach) gliniarz jest nietykalny, a napaść na niego to naprawdę przestępstwo wysokiego kalibru, które nie ma prawa ujść na sucho. Policja po prostu nie może sobie na coś takiego pozwolić, bo to jest zachętą dla innych przestępców: „można nas lać ile wlezie”. Nie wyobrażam sobie, żeby Bogo po prostu machnął ręką i odpuścił. „Może i Judy jest żółtodziobem, ale jest naszym żółtodziobem”.


„I tutaj raz jeszcze moje pytanie: Czy w ogóle znaleźliby ciało Judy? Nikt nie miał dowodów na to, że Judy w ogóle znajdowała się kiedykolwiek w posiadłości Pana B. Kto wie, gdzie lądowały mrożonki, kiedy już stały się mrożonkami? Wątpię, że do publicznego wodopoju...”

Czy znaleźliby? Nie wiadomo. Ale zaczęliby jej szukać. Sprawa na pewno uzyskałaby większy priorytet niż zaginiona wydra, a w dodatku poruszyłyby ją wszystkie dzienniki i portale internetowe: „Pierwszy królik w zwierzogrodzkiej policji ginie w akcji! Kim jest sprawca?”


„Eee... Cóż. To tylko JEDEN super-gliniarz. Dwadzieścia lat temu zajmował się znacznie niebezpieczniejszą organizacją, którą kierował Zhi. A potem zabrał się za swój wielki plan. Wiesz.. Tak tylko TROCHĘ był zajęty ;). Zauważ, że gdyby doprowadził swój plan do końca, powstrzymywanie Pana B byłoby już zbędne. Jego organizacja rozpadłaby się sama po jednym dniu. Dlatego też Pełnia postanowił odłożyć wszystkie większe plany na... Nigdy.”

No dobra, niech będzie, że to tłumaczy sprawę. Ok.


„Policja często utrzymuje tego rodzaju przestępców na stanowiskach, ponieważ ich w miarę nieszkodliwa działalność wciąż stanowi konkurencję dla innych przestępców, którzy mogą stanowić już poważny problem. I właśnie ci przestępcy, prowadzący w miarę nieszkodliwą działalność często podcinają skrzydła tym przestępcą, którzy mogą stanowić już poważny problem.”

Co? Jak niby w miarę nieszkodliwy przestępca może stanowić konkurencję albo podcinać skrzydła przestępcom, którzy mogą stanowić problem? Czy paser, co sprzedaje kradzione zegarki może być konkurencją dla gangu handlarzy narkotyków?


„I tak, wiem że istnieją inne wydziały. Ale te wydziały też mają po sto spraw dziennie i też ludźmi muszą operować rozsądnie. Kogo zatem obchodzi jakiś szczur, który siedzi cicho, jeżeli ktoś mu na odcisk nie nadepnie?”

Z uporem maniaka próbujesz wybielić tego Pana B. To nie jest „jakiś szczur, który siedzi cicho”. On nie prowadzi „nieszkodliwej działalności”. To jest wpływowy, niebezpieczny przestępca. To właśnie on powinien być rozpracowany w pierwszej kolejności.


„A Fru Fru zezłościła się na ojca, nie o to, że ten kogoś chce zamrozić, tylko o to, że... chce to zrobić w dzień jej ślubu.
Eee... Co? Do czego tutaj się odnosisz?”

Do tego twierdzenia, że Yi Zhi jest brutalem i likwiduje swoich wrogów hurtowo, a Pan B jest facetem trochę łagodniejszym i przemoc stosuje z umiarem. Jak dla mnie – nie stosuje. Basem z lodem musiał być używany dość często.


„W sumie masz rację. Każdy potrafi zrozumieć żądzę, ale żeby zrozumieć ideę, trzeba faktycznie ją podzielać, albo coś jej podobnego. Tak więc by utożsamić się z idealistą, trzeba myśleć podobnie do niego. A jeżeli się nie myśli... To się go po prostu nie zrozumie :P. Cóż, to po prostu kwestia subiektywnego spojrzenia na sprawę. Pełnia najwyraźniej już po prostu jest taką postacią, która nie każdemu się spodoba. Jak chociażby Javert.”

O, ja też pomyślałem o Javercie! Też jest idealistą, też narzucił sobie surową dyscyplinę moralną – tylko że zamiast chęci naprawy świata przyświeca mu żelazna wiara w Boga. Można go podziwiać, szanować, brać z niego przykład... ale pod względem literackim jest nudny jak flaki z olejem.


„Takie było założenie. Ale odpuściłem je sobie w momencie, w którym włożyłem mu w usta: "słuchając infantylnych pioseneczek popowych" oraz "omawiać w sieci naiwne filmy dla dzieci". Już wtedy wiedziałem, że nikt go nie polubi”

O, nie, to było dużo, dużo wcześniej! Ja Pełnię znielubiłem już od pierwszego wejrzenia: „Spoufalanie się, jest czynnością nacechowaną emocjonalnie. Emocje to powód, dla którego konieczne jest istnienie policji. Radzę się ich wyzbyć, zanim zrobi pani coś głupiego”.
Chopie, kaman! Jak on może budzić sympatię?! Jeszcze ten protekcjonalny ton... Chciałbyś się przyjaźnić z kimś takim? :P

Jan_van_Dzban

"Strasznie nisko cenisz Bogo. (...)
Czy znaleźliby? Nie wiadomo. Ale zaczęliby jej szukać."

Proponuję się zgodzić, że się w tym punkcie nie zgadzamy.

"Z uporem maniaka próbujesz wybielić tego Pana B."

Eee... Nie wcale nie.

Słuchaj, ja naprawdę myślałem, że jestem jedynym fanem Zwierzogrodu, który ma z postacią Pana B jakiś problem. Bo ja nigdy nie mogłem się pozbyć świadomości, że Judy tak po prostu zaprzyjaźniła się z seryjnym mordercą, szefem zorganizowanej grupy przestępczej, który od tak zabija policjantów, kiedy stanowią dla niego chociażby nikłe zagrożenie.

Ale Yi Zhi to MOJA postać. A więc uwierz mi, on jest TRZY RAZY GORSZY od Pana B!

W moim opowiadaniu znajdziesz kilka dialogów i zdań, które po prostu nie należą do mnie. Spisałem je z innych twórczości, co w moim rozumieniu stanowi nawiązanie. Nigdy nie starałbym się zaprzeczyć zaczerpnięciu tych zdań, a także, tak jak teraz, zawsze chętnie sam to powiem. Być może jest to jakaś forma plagiatu, oceń sam.

W każdym razie Pan B między innymi cytuje dona Corleone. Zdaje się dwa jego zdania są słowo w słowo wyjęte z ust sławnego Ojca Chrzestnego.

Jednak cały jego wywód o różnicy między samym sobą, a Yi Zhi został zaczerpnięty z gry "Mafia", kiedy to Tommy stawia Salieriego na przeciwko Morello. "Salieri builds his trust like a bussnessmen", to nic innego jak moje "Ja zdobywam szacunek na zasadzie odpowiedzialności.". Natomiast "Morello was just a mean bastard", to nic innego jak "Yi Zhi był po prostu bezdusznym brutalem".

Każdy, kto grał w "Mafię" wie, jakim dupkiem był Salieri. To w końcu jako tako główny przeciwnik w grze. Też bez słowa potrafi zastrzelić kogoś, kto mu się naraził, a jednak, przynajmniej przez większą część gry, można odczuwać do niego szacunek. Morello? Morello to był po prostu kawał drania!

Tak więc ja nie wybielam wcale Pana B. Yi Zhi po prostu BYŁ gorszy. Tylko to chciałem przekazać.

"Basem z lodem musiał być używany dość często."

Ale ja nigdy nie powiedziałem, że nie. Po prostu Pan B stosuje wyjątki, co przecież na filmie widzimy. Zhi natomiast ani trochę.

"Można go podziwiać, szanować, brać z niego przykład... ale pod względem literackim jest nudny jak flaki z olejem."

I tutaj powiem szczerze, chyba trochę przesadzasz. Ogólnie rzecz biorąc zauważyłem u ciebie niechęć do skrajnych idealistów. Jednak to, że taka postać ci się nie podoba, nie oznacza że jest literacko nudna.

Javert jest moją ulubioną postacią z Nędzników. Uwielbiam jego, uwielbiam Bane'a, uwielbiam Aleksandra Andersena, uwielbiam Raskolnikowa.

Więźniowie żądzy też mogą być nudni, jak na przykład Yellow Jacket z "Ant-Mana".

"O, nie, to było dużo, dużo wcześniej!"

Tak, wiem, tylko że punkt kulminacyjny napisałem przed tym dialogiem. Tak trochę od du*y strony ;). W każdym razie przestałem się wtedy przejmować, czy go ktoś polubi, czy nie.

andrzej_goscicki

„Żeby zatrzymać pana właściciela, albo chociażby zrobić mu większą rewizję, potrzebowaliby NAKAZU, albo DOWODU, albo GORĄCEGO UCZYNKU. Nie mieli żadnej z tych rzeczy.”

Zgadzam się, ale kłóci mi się to trochę z działaniami Nicka i Judy z samego początku opowiadania, kiedy to dość brutalnie zaaresztowali dwójkę szczurów. Też nie mieli żadnych dowodów. Mieli tylko cynk, że „następny napad być może będzie tu i tu”. Szczury po prostu kręciły się koło wejścia do sklepu i tyle. Nie złapali ich przecież na gorącym uczynku. A mimo to – przyskrzynili je. Popełnili błąd, ale nie działali wbrew prawu.

Jan_van_Dzban

Hmm... W sumie. Chciałem to podpiąć pod gorący uczynek, kiedy to pisałem, ale chyba masz rację, zadziałali raczej zbyt wcześnie.

Cóż... Zapewne właśnie dlatego Nick ich wypuścił i przeprosił wiedząc, że mogą napisać na nich skargę ;).

andrzej_goscicki

„A nawet jeśli nakaz zostałby zdobyty, to małpy i tak miałyby już sporo czasu, by wszystko pochować. Jak natomiast pisałem, społeczeństwo gibonów jest ze sobą bardzo zżyte i współpraca z organami ścigania, wymierzona w jednego ze swoich, ani im w głowach! Dlatego właśnie pan właściciel nie zamieniłby z nimi słowa, jeżeli nie zostałby do tego zmuszony. A do tego policjanci potrzebowaliby nakazu.”

Rozumiem o co Ci chodzi, ale trochę mi to nie pasuje. Sam przyznaj: policja ma uzasadnione podejrzenie, że w samochodzie albo w mieszkaniu właściciela mogą się znajdować skradzione przedmioty i... ma zgłaszać wniosek do sądu/prokuratury o nakaz rewizji? Gdyby tak było, to biurokracja całkowicie sparaliżowałaby pracę policji. W takim wypadku po prostu muszą zagrać ostrzej. W Polsce jest tak, że policja może wejść do mieszkania bez nakazu (jeżeli ma uzasadnione podejrzenie o możliwości popełnieniu przestępstwa), po prostu „na blachę”, a w biurokrację bawią się później (art. 220 par.3 kpk) – właśnie po to to wymyślono, żeby dowody przestępstwa nie uległy zatarciu. Tak, ja wiem, że to nie Polska – ale mimo wszystko.


„Pal licho jakieś tam fanty!”

Ja rozumiem, o co im chodzi, ale przecież: „Przez miasto przechodzi fala kradzieży! Ginie kilkadziesiąt bezcennych świecidełek! Miasto naciska na całą policję, chcąc jak najszybciej odzyskać skradzione fanty, a mówiąc „policję”, mam oczywiście na myśli tylko i wyłącznie mnie!”

Wątpię, żeby Bogo ich za to pochwalił.


„Co mi powiesz o tej postaci, poza tą jedną sceną z długopisem?”
Przecież już Ci pisałem. Hannah (w scenach z dzieciństwa Nicka) jest pomyślana super. A opieram się na scenie z długopisem, bo to jest najbardziej rozbudowany fragment, który by ją opisywał.

Chociaż... Tak na upartego... Skoro wiemy, że Hannah jest silną, twardą kobietą, to... może faktycznie dałaby radę przeżyć piekło, które zgotował jej Pełnia... To znaczy – chciałbym wierzyć, że by dała. Ale nie, już nie chcę prowokować dyskusji na tym polu. Miałeś prawem twórcy zrobić happy end. Niech żyje happy end.

JvD

Jan_van_Dzban

"Sam przyznaj: policja ma uzasadnione podejrzenie, że w samochodzie albo w mieszkaniu właściciela mogą się znajdować skradzione przedmioty(...)"

Tylko czy oni faktycznie mieli uzasadnione podejrzenie? Nick niczego konkretnie nie widział, podkreślając swoją niepewność za każdym razem. Zdarty lakier to uzasadnione podejrzenie? Przecież białych samochodów w dużych miastach jest kilkaset tysięcy. Chyba ćwierć z nich codziennie zdziera sobie o coś lakier.

Mogę się mylić w tym wypadku, tak tylko głośno się zastanawiam...

"Wątpię, żeby Bogo ich za to pochwalił."

"- Zły? Nie! Jestem wściekły! Bez żadnej autoryzacji, prowadziliście zamknięte od lat śledztwo, w które byliście zamieszani osobiście! To, co nawywijał Bajer to naprawdę jedynie wisienka na słoniowych lodach! Dwa z tych zarzutów wystarczyłyby, bym wywalił was na zbite ryje! – (...) – Ale tyle wam zawdzięczam, że tym razem, tym jednym razem, jestem w stanie was zrozumieć."

Dodam jeszcze, że Judy i Nick prowadząc swoje śledztwo mają wolne. Gdyby nie chciało im się tyłków ruszyć, to i tak zabraliby się za napady na sklepy dopiero w poniedziałek. Na dodatek wciąż TEORETYCZNIE ścigali złodzieja.

Nie wiem, czy to coś tłumaczy w oczach czytelnika, ale uwierz mi, myślałem o tym wątku ;).

"Przecież już Ci pisałem. Hannah (w scenach z dzieciństwa Nicka) jest pomyślana super. A opieram się na scenie z długopisem, bo to jest najbardziej rozbudowany fragment, który by ją opisywał."

No ale właśnie o to mi chodzi, że opierasz się tylko na tej retrospekcji. Bo zastanawiałem się także, jak wypada w interakcjach z Judy. Jak wypada jej bardziej sarkastyczna strona, której w scenach z dzieciństwa jest mało. Początkowo Hannah miała być po prostu miłą, cichą, opiekuńczą osóbką. Toteż zastanawiam się jak wypadła finalnie, ze swoim bardziej ciętym charakterkiem.

"To znaczy – chciałbym wierzyć, że by dała."

Oj uwierz mi, ja też. To wcale nie jest tak, że nie podzielam twojego sceptycznego spojrzenia na ten wątek. Wziąłem to z punktu widzenia Disney'a. Anna i Elsa też byłyby naprawdę społecznie upośledzone, po trzynastu latach odcięcia od ludzi. I nie mam tu na myśli tych ich kilku problemów emocjonalnych. Czytałem kiedyś wywód psychologiczny, który to tłumaczył jak BARDZO miałyby pomieszane w głowach. Film wyglądałby zupełnie inaczej... I nie byłby już filmem Disney'a ;).

Jan_van_Dzban

Daruj to pisanie pod każdym komentarzem. Napisz odpowiedź w tym tutaj ;).

Mam jeszcze jedno pytanie odnośnie Pełni. Bo wiem, że facet nie wzbudzał sympatii prawie w ogóle, ale podobnie sprawa miała się z Bogo podczas filmu. Powiedz mi zatem, jak patrzyłeś na tego typa kiedy uratował życie Judy i Hannah, oraz kiedy zaproponował współpracę Nickowi? Jak patrzyłeś na niego, kiedy we dwóch "włamywali się" do posiadłości Yi Zhi, a sytuacja pokazywała ich jako partnerów od tego momentu, nawet jeżeli trochę sobie niechętnych?

Wiem, że zagadka jako tako nie była specjalnie wymagająca, ale zastanawiam się, czy od początku przejrzałeś tego kojota, czy też miałeś pewne wątpliwości i zalążki sympatii, podczas jego czynów, które można zinterpretować jako "szlachetne"?

Bo mnie się wydaję, że zdemaskowałem go w drugim dialogu, wciskając mu to zdanie o emocjach, które sam niedawno zacytowałeś.

andrzej_goscicki

„Ale Yi Zhi to MOJA postać. A więc uwierz mi, on jest TRZY RAZY GORSZY od Pana B!”

Dobra, ok, przyjmuję do wiadomości.

Ja z treści wywnioskowałem, że są to organizacje ze sobą porównywalne. W końcu konkurowali ze sobą – nie mogli się tak dużo różnić. Natomiast:

"Salieri builds his trust like a bussnessmen”, to nic innego jak moje "Ja zdobywam szacunek na zasadzie odpowiedzialności.". Natomiast "Morello was just a mean bastard", to nic innego jak "Yi Zhi był po prostu bezdusznym brutalem”.

To to są słowa Pana B. A jego słowu nie dowierzam za grosz.

Wiesz, jak ja bym to rozegrał? Tak, żeby te słowa padły od Judy, a nie od Pana B. Dajmy na to: Nick i Judy badają głębiej sprawę Yi Zhi i dokopują się do materiałów operacyjnych sprzed lat, a tam... no, coś czego Disney raczej by nie pokazał. A Judy, przerażona, patrzy w ekran i mówi tylko: „O rety! Ten Yi Zhi to faktycznie łajdak sto razy gorszy niż Pan B!”. Coś w tym guście. Żeby czytelnik nie miał wątpliwości, kto tu jest Sprite, a kto pragnienie.


„Mam jeszcze jedno pytanie odnośnie Pełni. Bo wiem, że facet nie wzbudzał sympatii prawie w ogóle, ale podobnie sprawa miała się z Bogo podczas filmu. Powiedz mi zatem, jak patrzyłeś na tego typa kiedy uratował życie Judy i Hannah”

Jakoś się nie zastanawiałem nad tym, raczej byłem skupiony na akcji. Wtedy jeszcze nie sprawiał tak złego wrażenia. Ale, szczerze powiedziawszy, zacząłem go podejrzewać dosłownie chwilę później. Kiedy matka Nicka, już uwolniona, jakoś tak dziwnie wzięła i zniknęła. Wtedy zacząłem coś przeczuwać...


„Jak patrzyłeś na niego [Pełnię -jvd], kiedy we dwóch "włamywali się" do posiadłości Yi Zhi”

A wtedy to już w zasadzie miałem pewność. Po prostu czekałem „kto kogo”.


„Tylko czy oni faktycznie mieli uzasadnione podejrzenie? Nick niczego konkretnie nie widział, podkreślając swoją niepewność za każdym razem. Zdarty lakier to uzasadnione podejrzenie? Przecież białych samochodów w dużych miastach jest kilkaset tysięcy. Chyba ćwierć z nich codziennie zdziera sobie o coś lakier.”

Masz słuszność, masz słuszność. A wiesz, przyszło mi do głowy, że można to wyjaśnić dużo prościej. Judy po prostu wyciągnęła nauczkę z akcji ze szczurami: pomyśl dwa razy, zanim kogoś aresztujesz. I tyle.


„No ale właśnie o to mi chodzi, że opierasz się tylko na tej retrospekcji. Bo zastanawiałem się także, jak wypada w interakcjach z Judy. Jak wypada jej bardziej sarkastyczna strona, której w scenach z dzieciństwa jest mało. Początkowo Hannah miała być po prostu miłą, cichą, opiekuńczą osóbką. Toteż zastanawiam się jak wypadła finalnie, ze swoim bardziej ciętym charakterkiem.”

No właśnie tu jest problem. Hannah wtedy (ta z retrospekcji Nicka) i Hannah obecna (20 lat później) to... będą dwie różne osoby. Nijak nie patrzeć. Nie da się przejść przez takie piekło i pozostać sobą. A czy Hannah obecna wypadła tak, czy wypadła siak? Odpowiedź brzmi: nie mam pojęcia! Nie mam bladego pojęcia, jak zniosłaby niewolę, jak zareagowałaby na swoje uwolnienie – ja po prostu nie znam się na tyle na ludziach, żeby o tym dywagować. Mogę odwołać się tylko do rozumu, a to, koniec końców, bardzo niewiele. A rozum bezlitośnie mówi: Hannah będzie wrakiem, strzępem siebie sprzed lat. Z drugiej strony. Czytałem wspomnienia z Auschwitz, wspomnienia ludzi, którzy przeszli przez tamto piekło. Oni znaleźli w sobie siłę, by przetrwać. Mało tego! Znajdowali w sobie siłę, by pomagać współwięźniom, by podtrzymywać ich na duchu, by przemycić leki, by odstąpić komuś głodowe racje żywnościowe, by przynieść komuś trochę wody do picia, by umrzeć z polskim hymnem na ustach, by odmówić przed egzekucją „Szema, Izrael”, by plunąć w pysk esesmanowi. W człowieku są niewyczerpane pokłady zła i... niewyczerpane pokłady hartu ducha.

Ogniem ich sprawdził dziejów czyściec
Wyszlachetnieli w kuźni wieków
Skoro przetrwali – mogą błyszczeć
Tym, co najlepsze jest w człowieku

I jeszcze jedna rzecz. Coś, czego nie umie sensownie wyjaśnić chyba żadna szkoła psychologiczna. Coś, co rozwala trzy czwarte tak zwanej humanistyki. Coś, od czego piramida Masłowa wali się w gruzy. Otóż ludzie w Auschwitz... oni potrafili tworzyć sztukę. Rysunki. Portrety. Medaliki wykonane z blaszki. Ci ludzie, zniewoleni, zgnojeni, skundleni, upodleni – ci ludzie, wbrew logice, wbrew wszystkiemu, tworzyli sztukę.

Może tu kryje się odpowiedź?


Jeszcze co do Pełni. Zapomniałem powiedzieć wcześniej. Bo jest jeszcze jedna rzecz, która mnie niesamowicie odpycha u niego. Chyba jedna jedyna emocja, której on nie kontroluje, której nie potrafi okiełznać, którą wręcz zionie.

Pogarda.

On, zauważ, pogardza – wszystkim i wszystkimi wokół siebie. Pogardza tymi, które lubią słuchać popowych piosenek. Pogardza tymi, którzy śmieją się ze śmiesznych obrazków. Pogardza tymi, którzy lubią otaczać się pięknymi rzeczami. Pogardza tymi, którzy nie widzą jakiejś tam „pierwotnej natury wszechświata”, cokolwiek to jest, krótko mówiąc: pogardza maluczkimi. Za to, że są maluczkimi.

A najlepiej to widać w tej kwestii pod koniec: „Nigdy nie skrzywdzą nikogo, ze względu na własny gniew, lub ból. Nie będą się bać podejmowania właściwych decyzji i podniosą się po każdym ciosie, jaki otrzymają od życia.”

Zdecydowana większość społeczeństwa potrafi to i bez jego wynalazków. A on przyjmuje, że wszyscy dokoła niego, bez wyjątku, to mordercy i gwałciciele, których z góry trzeba traktować jak morderców i gwałcicieli, czyli złapać za mordy i przemocą zaaplikować jakąś trutkę, by stali się kimś podobnymi do niego. Istnienie kogoś, kto kieruje się emocjami i nie jest przy tym mordercą i gwałcicielem, jest dla Pełni osobistą zniewagą. I dlatego pogardza maluczkimi – ponieważ go zawstydzają. Zawstydza go dzielna i sympatyczna Judy. Zawstydza go Nick, który znalazł w sobie dość siły, by wybić się z marginesu. Zawstydza go dobroduszny patałach Pazurian, który w życiu by muchy nie skrzywdził. Ileż pogardy musi w tym Pełni być, pogarda, pogarda, pogarda, aż gotuje się w nim, aż kipi, aż wylewa mu się uszami. Pełnia jest zerem. I myśli, że wszyscy dokoła są takimi samymi zerami jak on – i za to go nie znoszę.

JvD

Jan_van_Dzban

"Ja z treści wywnioskowałem, że są to organizacje ze sobą porównywalne. W końcu konkurowali ze sobą – nie mogli się tak dużo różnić."

Bo to jest niejako prawda. Widzisz, wpadłem teraz, że zamiast używać słowa "po prostu bezdusznym brutalem", powinienem użyć słowa "tylko bezdusznym brutalem". Bo Pan B wie, co to jest wdzięczność, co to jest odpowiedzialność, co to jest honor i troska. Na swój sposób, ale wie. Yi Zhi za grosz.

Różnicę między tymi dwoma organizacjami można wyłożyć w sposób bardzo prosty: Zhi od dwudziestu lat siedzi za kratkami, Pan B nie siedzi. Obaj prowadzili działalność na podobną skalę, ale ten pierwszy skupiał się wyłącznie na sobie. Nie interesowało go to, jakie konsekwencje mogą mieć jego czyny, przez co szybko narobił sobie kłopotów.

Pan B pogardzał nim dlatego, że nie odczuwał on żadnych sentymentów. Tak jak Pan B jest opiekuńczy względem swojej córki i potrafi się odwdzięczyć, tak Zhi się takimi nonsensami nie interesuje. Nie długo trzeba było Panu B by stwierdzić, że panda nie traktuje go jak brata i takie wartości jak rodzina nie mają dla niego znaczenia. Stąd jego słowa "był po prostu bezdusznym brutalem". Bo nic innego w pandzie nie siedziało.

Nie wziąłem pod uwagę tego, że Panu B można nie ufać. W sensie... Gość na pewno nie będzie nazywał rzeczy po imieniu, ale czy faktycznie kiedykolwiek okłamałby Judy? Nie wiem. Film, wbrew wszelkiej logice, pokazuje gościa jako postać pozytywną. Poszedłem za ciosem.

"Kiedy matka Nicka, już uwolniona, jakoś tak dziwnie wzięła i zniknęła. Wtedy zacząłem coś przeczuwać..."

No, to powiem szczerze niezły wynik utrzymałem, skoro obawiałem się już drugiego dialogu :P.

Ja prawdę powiedziawszy myślałem, że w tym momencie Pełnia będzie postrzegany po prostu jako biurokracyjny wrzód. Bo jako tako przejął się zaginięciem lisicy, ale raczej w kontekście spartaczonej roboty. Zwłaszcza biorąc pod uwagę jego niechęć do dzielenia się tą informacją z policją. Bo w sumie daje to właśnie te dwa wyjścia. Albo to była jego wina, albo jest po prostu federalnym wrzodem ;).

"A wtedy to już w zasadzie miałem pewność. Po prostu czekałem „kto kogo”."

Heh, cóż. No trudno :).

"Judy po prostu wyciągnęła nauczkę z akcji ze szczurami: pomyśl dwa razy, zanim kogoś aresztujesz. I tyle."

Sam na to wpadłem jakiś czas temu :P.

"ja po prostu nie znam się na tyle na ludziach, żeby o tym dywagować."

Tak. Podobnie jak ja.

"Jeszcze co do Pełni."

Dobra, powiem ci szczerze odnośnie tych przykładów. O pogardzaniu słuchającymi popowych pioseneczek itp.

Tutaj też myślałem, że pójdzie to na jego plus. Było to u mnie coś na kształt egocentrycznej obłudy. Dlaczego tak myślałem...?

Bo sam byłem podobnego zdania, co on.

Wszystko to, co zrobił, było obrzydliwe i niewybaczalne, to nie podlega dyskusji. Ale ten jego monolog miał pokazać, że on się... Interesuje. W Afryce codziennie umierają setki osób. W Azji mniejszej tyleż samo osób traci głowy. W krajach azjatyckich prawa człowieka są notorycznie łamane. W Ameryce Południowej i Środkowej kartele narkotykowe działają jak milionowe korporacje. Do tego dochodzi jeszcze przestępczość w tych "cywilizowanych" krajach, której też nie brakuje.

Co robi przeciętny obywatel? Cóż... Przeciętny obywatel chodzi sobie do jakiejś nic nie znaczącej pracy, sprzedaje frytki, czy co tam innego. Zbiera kasę by następnie kupić sobie jakiś plakat, ewentualnie i bardziej ambitnie - samochód. I tak w kółko. Co to zmienia na świecie? Nic. Czy ten człowiek nie jest świadomy tych wszystkich okropieństw? Jest. Ale woli o tym nie myśleć. Zamiast załapać się do wolontariatu, do jakiejś służby społecznej, albo chociażby przekazać jakąś znaczną kwotę ze swojej wypłaty, której nie potrzebuje... On włącza Internet i ogląda śmieszne koty. By o tym wszystkim nie myśleć. A przecież gdyby wszyscy zaczęli o tym myśleć... Czy świat nie stałby się lepszym miejscem? Gdyby zamiast marnować czas na nic i pieniądze na bzdety, zacząć faktycznie komuś pomagać?

Niesamowicie wpienia mnie ta świadomość. Ale powiem ci, że mimo wszystko...

"Zdecydowana większość społeczeństwa potrafi to i bez jego wynalazków. A on przyjmuje, że wszyscy dokoła niego, bez wyjątku, to mordercy i gwałciciele, których z góry trzeba traktować jak morderców i gwałcicieli, czyli złapać za mordy i przemocą zaaplikować jakąś trutkę, by stali się kimś podobnymi do niego. Istnienie kogoś, kto kieruje się emocjami i nie jest przy tym mordercą i gwałcicielem, jest dla Pełni osobistą zniewagą. I dlatego pogardza maluczkimi – ponieważ go zawstydzają. Zawstydza go dzielna i sympatyczna Judy. Zawstydza go Nick, który znalazł w sobie dość siły, by wybić się z marginesu. Zawstydza go dobroduszny patałach Pazurian, który w życiu by muchy nie skrzywdził. Ileż pogardy musi w tym Pełni być, pogarda, pogarda, pogarda, aż gotuje się w nim, aż kipi, aż wylewa mu się uszami. Pełnia jest zerem. I myśli, że wszyscy dokoła są takimi samymi zerami jak on – i za to go nie znoszę."

Tą wypowiedzią trafiłeś w samo sedno. Być może nawet lepiej, niż zrobił to Nick. Serio, powinieneś dostać za to chromolony medal!

Widzisz, trudno mi było obalić argumenty Pełni, jako że w większości się z nim zgadzałem. Zrobiłem to więc trochę po macoszemu. Pomyślałem "co by bohater Disney'a na to powiedział". Wiesz, coś w stylu "wszyscy jesteśmy równi, wszyscy mamy taki sam start". Jest to częsty morał z tego rodzaju historii, szkoda tylko, że nie prawdziwy. Nie wiem, jak odebrałeś słowa Nicka. Mam nadzieję, że choć trochę wyczerpał to, co sam miałeś do powiedzenia.

A mam nadzieję dlatego, że mimo iż wciąż uważam że Pełnia ma po części rację, to ani trochę nie pomyliłeś się co do jego osoby. On jest po prostu słabym, pełnym pogardy ślepcem. Bo tacy jak Judy i Nick potrafią się martwić o ten świat nie niszcząc w sobie tego, co piękne. Pełnia nie potrafi.

I na koniec ja też coś od siebie dodam, bo jakoś tak ciągle o tym zapominałem. Odnośnie ciekawych literacko czarnych charakterów.

Na mnie Wymoczek nie zrobiła wrażenia... Owszem, wkurzyła mnie swoimi działaniami, ale nie bardziej niż taki Profesor Rattigan, albo Cleyton... Nigdzie jej tam do Frolla, Hansa, czy nawet Skazy (którego uważam za nieco przecenianego). Mówiąc szczerze, fakt że było jej tak mało to dla mnie informacja: "Potrzebowaliśmy czarnego charakteru". I dla mnie tym właśnie jest. Czarnym charakterem i niczym więcej. Taki Javert podług mnie jest zdecydowanie ciekawszy,

Jan_van_Dzban

"A wtedy to już w zasadzie miałem pewność. Po prostu czekałem „kto kogo”."

Właściwie, to narodziło mi się nowe pytanie. Wiem, że ten numer na motocyklach to było już trochę takie przedłużanie. No i dziwnie to wygląda. Nick pieprzy sprawę, skrusza się i przeprasza, po czym... Pieprzy sprawę.

Powiedz mi jednak, jak zareagowałeś na wyrzucenie go z roboty i cierpkie słowa Judy ("Pomagałam ci już wystarczająco długo")? Czy ten numer choć trochę cię zmylił, czy raczej było to dla ciebie jasne jak grzmiący grom, spadający z grzmiącego nieba?

andrzej_goscicki

Ech, znowu mnie zmuszasz do roztrząsania jakichś ciężkich-mrocznych dylematów moralnych. Faktycznie, Dostojewskiego Ci czytać, nie Zwierzogród oglądać...

„Co robi przeciętny obywatel? Cóż... Przeciętny obywatel chodzi sobie do jakiejś nic nie znaczącej pracy, sprzedaje frytki, czy co tam innego. Zbiera kasę by następnie kupić sobie jakiś plakat, ewentualnie i bardziej ambitnie - samochód. I tak w kółko. Co to zmienia na świecie? Nic. Czy ten człowiek nie jest świadomy tych wszystkich okropieństw? Jest. Ale woli o tym nie myśleć. Zamiast załapać się do wolontariatu, do jakiejś służby społecznej, albo chociażby przekazać jakąś znaczną kwotę ze swojej wypłaty, której nie potrzebuje... On włącza Internet i ogląda śmieszne koty. By o tym wszystkim nie myśleć. A przecież gdyby wszyscy zaczęli o tym myśleć... Czy świat nie stałby się lepszym miejscem? Gdyby zamiast marnować czas na nic i pieniądze na bzdety, zacząć faktycznie komuś pomagać?”


To ten stary problem, na ile każdy człowiek jest odpowiedzialny za zło tego świata. Jak ktoś próbuje wziąć tę odpowiedzialność na swoje barki i przekuć ją w czyn, odbierany jest przez otoczenie za Don Kichota, a jak ktoś próbuje się nań zamknąć – odbiera sobie cząstkę człowieczeństwa. I tak źle i tak niedobrze...

Ale jedna rzecz jest pewna – każdy musi wybrać samemu. Człowiek musi mieć wybór, czy chce walczyć sobie z wiatrakami, czy mieć święty spokój. Zresztą, są ludzie, którzy nie mają na tyle szerokich horyzontów umysłowych, by interesować się resztą świata. Są ludzie, którzy ledwo wiążą koniec z końcem i fizycznie nie mogą płacić organizacjom charytatywnym. Wreszcie, są ludzie, którzy mają to cały ten świat za nic i wolą skupiać się na sobie samych. Wybrali jak wybrali, mieli święte prawo do tego. Nikt nie ma obowiązku być świętym. I dlatego ja mówię, że Pełnia jest zły. Bo ja nie chcę, żeby Pełnia decydował za mnie w tej kwestii.


„Bo tacy jak Judy i Nick potrafią się martwić o ten świat nie niszcząc w sobie tego, co piękne. Pełnia nie potrafi.”

Tak, dokładnie o to mi chodzi. Judy też jest idealistką i też widzi zło tego świata. Ale próbuje naprawiać je oddolnie, po prostu przekonując innych, że warto jest się starać i zmieniać otoczenie na lepsze. Nie przyłożyła przecież Nickowi pistoletu do skroni: „No dobra, bratku, a teraz przyjdziesz do nas, bo inaczej....”. Dała mu pozytywny przykład i zachęciła go do przejścia na ścieżkę prawa. I jak widać – podziałało.


„Właściwie, to narodziło mi się nowe pytanie. Wiem, że ten numer na motocyklach to było już trochę takie przedłużanie. No i dziwnie to wygląda. Nick pieprzy sprawę, skrusza się i przeprasza, po czym... Pieprzy sprawę.”

No trochę kląłem pod nosem przy tej scenie („Nick, cholera jasna, weźże się w garść...”). Ale przyznam się, że tym numerem to mnie nabrałeś. W sensie, że do końca nie kapnąłem się, że ta fuszera z aresztowaniem Sun Kara to była ukartowana. Brawo. Zaiste, Judy należy się „Ocelot” dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej.


„Powiedz mi jednak, jak zareagowałeś na wyrzucenie go z roboty i cierpkie słowa Judy ("Pomagałam ci już wystarczająco długo")? Czy ten numer choć trochę cię zmylił, czy było to dla ciebie jasne jak grzmiący grom, spadający z grzmiącego nieba?”

Nie, to było raczej coś w stylu „No i doigrał się w końcu...”. Bo to jest kolejny temat związany z transformacją Nicka (po wrogach z dawnego środowiska, których, IMHO, powinien mieć niemało). Otóż: lis całe życie generalnie leciał sobie na totalnym chilloucie, żył z kantów i szwindli – generalnie w branży, w której liczy się przede wszystkim spryt i przedsiębiorczość. Zaś w policji ważne są zupełnie inne cechy: solidność, punktualność, czy rzetelność... Co gorsza, trzeba się komuś podporządkować, wstać wcześnie rano, znieść czasem opieprz od Bogo, ślęczeć nad papierkową robotą itd. I tutaj pojawia się kwestia: w jaki sposób Nick zaadoptuje się do nowego środowiska? Czy sobie w nim poradzi? Czy miewa czasem kryzysy, momenty zwątpienia („Po co mi to było, trzeba było zostać przy handlu obnośnym...”)? Czy ta zmiana jest „szczera” – czy po prostu chce być blisko Judy? No i w takim duchu to rozpatrywałem. Że sobie jednak, biedaczyna, nie poradził...


„I na koniec ja też coś od siebie dodam, bo jakoś tak ciągle o tym zapominałem. Odnośnie ciekawych literacko czarnych charakterów.”

Może tym co teraz napiszę, zaprzeczę moim niektórym wcześniejszym wypowiedziom. Ale moim ulubionym książkowym czarnym charakterem jest... Xavras Wyżryn (od Jacka Dukaja). Jest człowiekiem z krwi i kości oraz idealistą w odpowiednich proporcjach, ma swoje ideały (Polskę), przy czym – on nie twierdzi, że chce przemocą zmienić świat na lepsze. Wręcz przeciwnie, chce utopić połowę Europy we krwi, tylko po to, by swoje ideały zrealizować. Czy można się z Xavrasem zgadzać? W niektórych kwestiach z pewnością. Bo on ma gadane, potrafi sensownie przedstawiać swoje racje, kto wie, może nawet budzi sympatię, ale jednak... czytelnik nie ma wątpliwości, że jest to człowiek na wskroś zły.


„Na mnie Wymoczek nie zrobiła wrażenia... Owszem, wkurzyła mnie swoimi działaniami, ale nie bardziej niż taki Profesor Rattigan, albo Cleyton... Nigdzie jej tam do Frolla, Hansa, czy nawet Skazy (którego uważam za nieco przecenianego). Mówiąc szczerze, fakt że było jej tak mało to dla mnie informacja: "Potrzebowaliśmy czarnego charakteru". I dla mnie tym właśnie jest. Czarnym charakterem i niczym więcej. Taki Javert podług mnie jest zdecydowanie ciekawszy”

W ogóle skonstruować ciekawą złą postać, która jednocześnie nie byłaby wiarygodna, jest naprawdę dużym wyzwaniem. Przesadzisz w jedną stronę – kończysz z jakimś bezcielesnym cieniem, avatarem wcielonego Zła (chodzi mi o te wszystkie Saurony i inne Cthulhu). Przesadzisz w drugą – wyskakuje jakiś psychol w dobrym garniaku i ze zdeformowaną twarzą (większość przeciwników Bonda, ale też np. Joker – jest dla mnie bardziej postacią obleśną, niż złą; budzi raczej politowanie niż strach). Po co się porywać na coś takiego?

Ano, cała rzecz w próbowaniu właśnie.

JvD

Jan_van_Dzban

"Jak ktoś próbuje wziąć tę odpowiedzialność na swoje barki i przekuć ją w czyn, odbierany jest przez otoczenie za Don Kichota"

Niezbyt udane porównanie moim zdaniem... Ale nawet mimo to jest taka jedna kwestia: co kogo obchodzi otoczenie? Nie widzę zatem problemu w tym wypadku.

Poza tym, Ghandi? Luther King? Bob Marley? Papież Franciszek? Ktokolwiek pracujący w Afryce na rzecz dzieci i głodującej społeczności? Oni też są odbierani jako Don Kichotci? Bo mnie się wydaję, że standardowo to się takie osoby wychwala...

"Ale jedna rzecz jest pewna – każdy musi wybrać samemu."

Szczera prawda. Jak mówiłem - nie usprawiedliwiam żadnego czynu Pełni.

"Ale przyznam się, że tym numerem to mnie nabrałeś."

No, dzięki. Podniosłeś mnie na duchu. Byle nie do stopnia próżności ;).

" Joker – jest dla mnie bardziej postacią obleśną, niż złą; budzi raczej politowanie niż strach"

Zawsze lubiłem Jokera i uznawałem go za postać ciekawie skonstruowaną, ale nigdy nie byłem jego fanboyem i nigdy nie stawiałem go na przedzie przeciwników Batmana (tam zawsze siedział Bane), Ostatnio zwłaszcza, kiedy zaczęli tego Jokera wciskać wszędzie, zaczął mnie już nużyć. Jednakże obejrzałem ostatnio taką teorię internetową, która sprawiła że patrzę na tą postać zupełnie inaczej. Wyobraź sobie, że Joker wcale nie jest niepoczytalny. Między innymi dlatego jest tak mało wiarygodnym psychopatą - bo on chory po prostu nie jest. On jest nad-poczytalny i w tym kontekście jako czarny charakter sprawdza się nieziemsko. Nie chcę spojlować, ale mamy tutaj takie zagadnienie: co byś zrobił, gdybyś wiedział że całe zło które możesz wyrządzić nie będzie wcale złe? Pozostałbyś sprawiedliwy, czy puścił wszystkie skrywane żądze i trochę się zabawił? Obejrzyj sobie, jeśli zechcesz: https://www.youtube.com/watch?v=LNNxSFkgwQU

A odnośnie mojego opowiadania, to mam jeszcze jedno pytanie z serii wrażeń. Co powiesz o zagadkach i poszlakach? Wiem, że numer z polem magnetycznym był słaby, ale wątek przyczynowo-skutkowy był, więc co powiesz o momencie zdemaskowania Gu-bona? Co powiesz o momencie, w którym Judy odnajduje punkt na mapie? Co powiesz o aktach Gu-bona, które od dwudziestu lat były utajnione? A także o mleku, które okazało się być zatrute?

Moje autorskie opowiadania to właśnie kryminały i mimo że w tym opowiadaniu nie przykładałem się za bardzo do wątku zagadki i sam nawet podkreśliłem, że kryminał to jest słaby, to mimo wszystko zastanawia mnie, czy przynajmniej jako tako mi to wyszło. Mnie na przykład na filmie Judy z tym Danem Łasicą zaskoczyła. W ogóle zapomniałem o jego kradzieży cebuli ;).

Jan_van_Dzban

A jeżeli interesują cię "making of'y", to mam jeszcze taką informację odnośnie Wymoczka.

Otóż uważałem ją za postać na tyle nieistotną, że z początku Pełnia na zarzut Nicka, że przekazując jej przepis na skowyjce naraził wszystkie drapieżniki, łącznie z sobą, miał odpowiedzieć coś takiego: "W szufladzie trzymałem wszystkie pogrążające ją dowody, które wysłałyby ją do paki w ciągu jednego dnia. Mogłem ją powstrzymać w każdej chwili". No bo cóż... Uznałem że taki zimny geniusz zła i legenda policji powinien być nieco bardziej rozgarnięty niż taka psycho-owieczka.

Później jednak dotarło do mnie, że wprowadzając ten jeden wątek sprawiłbym, że całe śledztwo Nicka i Judy z pierwszej części straciłoby na mocy. Bo... Nie musieliby niczego robić, a Wymoczek i tak by się nie udało. Takie unieważnianie materiału źródłowego, a to jest dla mnie wykroczeniem wołającym o pomstę do nieba.

No i tym samym wprowadziłem kolejną cechę Pełni, ukazującą go bardziej jako Disney'owski czarny charakter, obok egoizmu. Nieodpowiedzialność. Bo zachował się nieodpowiedzialnie wręczając Wymoczek przepis na skowyjce, doprowadzając prawie do katastrofy (on twierdzi że "Miałby już wszystko, by urzeczywistnić swoją wizję", ale to ON twierdzi), a także zachował się nieodpowiedzialnie wysyłając Sun Kara na misję na motorach, podczas której ten prawie zabił dwójkę policjantów i prawie ściągnął na siebie uwagę całego miasta. Miało to wszystko pokazać, że, niezależnie od własnego zdania, gość wcale nie ma wszystkiego pod kontrolą.

andrzej_goscicki

„Poza tym, Ghandi? Luther King? Bob Marley? Papież Franciszek? Ktokolwiek pracujący w Afryce na rzecz dzieci i głodującej społeczności? Oni też są odbierani jako Don Kichotci? Bo mnie się wydaję, że standardowo to się takie osoby wychwala...”

Teraz tak. A czy jak „zaczynali” to też tak było? Być może, nie wiem.

I tak, mam wrażenie, że osoby, którym dobro świata leży na sercu i chcą ten świat zmieniać, są traktowane niejako „z góry” przez innych. Najlepszy przykład – Judy z początku filmu. Jak otoczenie traktowało jej marzenia? Niepoważnie. Jak rodzice ją wspierali? Rzucając jej kłody pod nogi. Jak Nick z początku się do niej odnosił? Protekcjonalnie.

Społeczeństwo wcale nie jest takie przyjazne idealistom. Może zabrzmi to cynicznie, ale oni często nie budzą podziwu, raczej... politowanie. Sad but true.


„Moje autorskie opowiadania to właśnie kryminały i mimo że w tym opowiadaniu nie przykładałem się za bardzo do wątku zagadki i sam nawet podkreśliłem, że kryminał to jest słaby, to mimo wszystko zastanawia mnie, czy przynajmniej jako tako mi to wyszło.”

No właśnie to fabuła mi się w tym ficzku podoba. Że jest kompletna, intryga jest przemyślana, a rzeczy wynikają jeden z drugiego. Oczywiście, że jest niedoskonałe, ale jak na twórczość fanowską jest git. Pisz więcej.

Swoją drogą – jaki to jest „dobry kryminał”? W sensie przykład jakiś?

O języku i stylu Ci już pisałem. To głównie musisz poprawić, bo potem wychodzą „noce, które się rozchodzą”, albo „grzmiące grzmoty z grzmiącego nieba”. Ale to przyjdzie z czasem.

Przy czym jedna rzecz jest do natychmiastowej poprawki – nie zdzierżę. Chodzi mi o takie teksty:

„– Wiesz co, króliku? – zawarczał Sun Kar, podchodząc powoli, krok za krokiem – Zrobiłem w życiu wiele naprawdę brutalnych rzeczy… O tym, jak postępowałem ze zwierzętami twojego pokroju nie dałoby się powiedzieć w mediach przed dwudziestą drugą… Ale jeszcze nigdy nie zjadłem żadnej ze swoich ofiar… I chyba będziesz tą pierwszą!”

Kiedyś była taka bajka (zapomniałem tytułu) z wrednym, zielonym gnomem, który ciągle powtarzał: „Jaki ja jestem zły, sesesesese!”. No i takie skojarzenie miałem przy tym fragmencie. Kaman! Przeczytaj sobie na głos, jak to brzmi! Mamy walkę, ucieczkę, a tutaj wychodzi Bad Guy i zaczyna ględzić, jaki to on nie jest zły. Potem się dziwisz, że Sun Kara nikt nie zapamiętał...

A przecież można kreatywniej: „O, króliczek! W sam raz na grilla!” – i już. Może czerstwe, może nie, ale przynajmniej nie psuje tempa sceny.

Niestety tego jest więcej. Na przykład tutaj:
„Nigdy nie opuścisz tego budynku. Sprowadziłem cię tu, by cię zabić.”

Jeszcze brakowało diabolicznego śmiechu i piorunów bijących z nieba. A na miejscu Nicka tylko bym westchnął i przewrócił oczami: „Dobra, Pełnia, zabij mnie, ale oszczędź mi takich tekstów...”.

Odnoszę wrażenie, że (tak jak ja) masz słabość do niskobudżetowych filmów akcji z lat dziewięćdziesiątych, bo tam też hurtowo rzucali takimi one-linerami. Takie coś naprawdę psuje klimat sceny jak sto pięćdziesiąt. To jest dużo większa bolączka Twojego tekstu niż te gesty z Szekspira rodem, na które się uskarżałeś (chyba przesadnie).
"When you have to shoot, shoot! Don't talk!"


„A odnośnie mojego opowiadania, to mam jeszcze jedno pytanie z serii wrażeń. Co powiesz o zagadkach i poszlakach? Wiem, że numer z polem magnetycznym był słaby, ale wątek przyczynowo-skutkowy był, więc co powiesz o momencie zdemaskowania Gu-bona? Co powiesz o momencie, w którym Judy odnajduje punkt na mapie? Co powiesz o aktach Gu-bona, które od dwudziestu lat były utajnione? A także o mleku, które okazało się być zatrute?”

Zdemaskowanie Gu-bona dałoby się zrobić i bez EMP. W końcu to on chciał być zdemaskowany – miał prawo zrobić dowolne głupstwo. Wystarczyłoby dać mu wykonać ruch jako pierwszemu.

Zegarek był spoko. Z mlekiem domyślałem się, że coś będzie na rzeczy, za często się pojawiało. Akta miałem gdzieś tam w pamięci, ale nie przykładałem doń wagi – skupiony byłem bardziej na akcji.


„A jeżeli interesują cię "making of'y", to mam jeszcze taką informację odnośnie Wymoczka [...]”

A właśnie, właśnie! Kolejna kwestia, którą trochę olali twórcy filmu. Według jakiego klucza były dobierane ofiary Tryka? (bo on nie strzelał losowo, jak snajper z Waszyngtonu – on dostawał zlecenia przez telefon) Znamy z nazwiska dwóch: Manchasa i Wydralskiego. Obydwaj... pracowali dla Pana B! Przypadek?

Może w tę stronę to pociągnąć? Że Pełnia posłużył się Wymoczek w dwóch celach: a) przetestować skowyjce w warunkach polowych, b) wrobić w to Pana B, albo przynajmniej zwrócić na niego uwagę policji. Co powiesz? Może to by uratowało ten wątek?


I na koniec jeszcze jedno miejsce, gdzie strasznie poszedłeś na skróty. Sąsiedzi Judy, którzy „wyjechali na jakiś czas”. Nie wierzę w to. Po prostu nie wierzę. Wredni sąsiedzi nigdy, przenigdy nie wyjeżdżają! Wredni sąsiedzi codziennie, non stop, uprawiają swoją wredotę – właśnie dlatego są wredni. Ja świetnie rozumiem, o co Ci chodziło. Wywaliłeś ich z kadru, żeby Judy mogła na luzie porozmawiać z Nickiem. Ale to jest tak nieprawdopodobne, że ja tego nie kupuję. Taka wredota sąsiedzka jest taką samą stałą jak prędkość światła albo liczba pi.

JvD

Jan_van_Dzban

"Teraz tak. A czy jak „zaczynali” to też tak było? Być może, nie wiem."

Wystarczy poczytać życiorys Gandhi'ego, albo Fredericka Douglassa. Mieli naprawdę sporo przyjaciół, niemalże od samego początku. Całe stowarzyszenia ich wspierały i pomagały nawet z prywatnymi problemami.

"Najlepszy przykład – Judy z początku filmu."

Mówimy tu o filmie... To po pierwsze. Po drugie, Judy nie była hejcona tylko i wyłącznie za to, że chciała naprawiać świat (choć na pewno to też był powód). Jednym z większych powodów było jej niedorzeczne marzenie. Nieważne co mówiła, jakie miała plany albo intencje. Ważne że była pieprzonym KRÓLIKIEM, który chciał wstąpić do POLICJI. Już ta informacja sprawiała, że wszyscy z góry nie traktowali jej poważnie.

"Swoją drogą – jaki to jest „dobry kryminał”? W sensie przykład jakiś?"

Przyznam się szczerze, trudno mi powiedzieć... Zapewne gdybym dłużej pomyślał... Tak dłużej, DŁUŻEJ...

Jeżeli chodzi o książki, to czytałem tylko Doyle'a. Właśnie jego styl staram się naśladować, ale wiem doskonale, że jego kryminały wcale nie są jakimś epokowym wytworem, a sławę przyniosła im niecodzienna osobowość głównego bohatera.

Zawsze lubiłem "Detektywa Monk'a". Taki raczej komediowy, ale i tak spoko. Poza tym... Ja nie wiem... "Death Note"? "Prophecy"? Czytasz japońskie twórczości...? :P

Nie, serio, nie wiem. Tyle mam w pamięci momentów, w których opadła mi szczęka, a w głowie pojawiała się jedna informacja: "No przecież to było oczywiste! Ale ze mnie debil! Ale ten gość jest niesamowity!", ale obecnie nie potrafię sobie przypomnieć przy czym konkretnie miałem takie reakcje. Ehh...

"Chodzi mi o takie teksty:"

Jeżeli chodzi o tekst Sun Kara, to miałem co do niego kilka obiekcji.

Po pierwsze, zastanawiałem się czy to rozsądne zamieszczać tekst o kanibalizmie w historyjce targetowanej do młodszych.

Koniec końców uznałem, że tylko dorośli odnieśliby to do kanibalizmu, więc postanowiłem przymknąć na to oko.

Tekst miał pokazać jak bardziej Sun jest dziki, niż cywilizowany. Z drugiej strony miała to być po prostu groźba, bo jest podkreślane, że w tym momencie gość jest zupełnie spokojny, więc nie to że faktycznie zeżarłby ją ze wściekłości. Po prostu chciał ją przestraszyć. Serio, jak byś zareagował gdyby taki wielkolud ci powiedział, że ma zamiar cię zeżreć? Oglądałem takie sceny w "Teksańskiej Masakrze Piłą Mechaniczną"... Uhh...

Koniec końców mogłem niektóre teksty ukrócić. Zamiast "brutalne", napisać "paskudne" (chyba po prostu przyzwyczaiłem się do używania ugrzecznionego słowa "brutalne", od sceny z Panem B zacząwszy). No i... Jakoś trudno mi coś więcej o tym tekście powiedzieć. Targają mną dziwnie sprzeczne emocje, na zasadzie "czy mnie to obchodzi, czy wcale". Nie wiem... Teoretycznie miałem wielkie oczekiwania co do Sun Kara, a to była jedna z moich ulubionych scen, lecz z drugiej strony... Wydaje mi się to dziwnie nieistotne. Nie wiem, nie wiem...

Jednak jeżeli mówimy o tekście Pełni, to zgadzam się w zupełności. Za każdym razem jak wracam do tego fragmentu, ten jeden tekst szczególnie kłuję mnie w oczy. Zastanawiam się, co ja sobie myślałem? Dlaczego to napisałem? Żeby jasno i wyraźnie pokazać, co Pełnia zamierza...? Ale to naprawdę by się bez tego obyło... Albo chociażby użyć innych słów, ja nie wiem... Ogólnie rzecz biorąc, co napisałem w "Posłowiu", nie podoba mi się ta rozmowa. Za dużo pieprzenia. Wymoczek też mogła powiedzieć o całym swoim planie, ale przecież większość z tych wydarzeń widz widział podczas filmu, nie trzeba było ich znowu wyciągać. Naprawdę, brakowało jeszcze tego, by Pełnia dał Nickowi notes, odwrócił się pyskiem do czytelnika i zaczął tłumaczyć że wstąpił do policji, bo bił go ojciec (tak nie było. Po prostu tak mi się napisało)...

"Odnoszę wrażenie, że (tak jak ja) masz słabość do niskobudżetowych filmów akcji z lat dziewięćdziesiątych, bo tam też hurtowo rzucali takimi one-linerami."

Trudno powiedzieć... Oglądałem kupę filmów ze Stallone'm, Szwartzenegerem (tak, wiem), Snipes'em, Willis'em... Ale raczej unikałem tych z Żean-Klodem Van Dammem (tak, wiem), Seagalem (tak, wiem) i Dolph'em Lundgrenem (tak, wiem).

Nie wiem, czy "Predator", "Terminator", "Szklana Pułapka" albo "Człowiek Demolka" zaliczają się do "niskobudżetowych produkcji".

"Wystarczyłoby dać mu wykonać ruch jako pierwszemu."

Niby racja. Właśnie takie samo wrażenie zostawiła by część pierwsza, gdyby Pełnia faktycznie trzymał łapę na pulsie. Bo niby Judy i Nick zdemaskowali Wymoczek bez żadnej pomocy, ale kiedy się pomyśli że nawet bez ich ingerencji nic by się złego nie stało...? Lame.

Z drugiej jednak strony Gu Ye niby chciał być zdemaskowany, ale nie mógł się za bardzo wychylać. Kradzieże w jubilerach to była jedyna rzecz, którą on faktycznie robił. Nie zostawiał poszlak na chama, nawet jeżeli ich po sobie nie zacierał. Nie otarł się o tą lampę specjalnie i nie wiedział o zepsuciu swojego zegarka. Trudno też powiedzieć, że wystarczyłoby mu dać wykonać ruch, jako że myślał, że jest na podsłuchu (dopiero Judy uświadomiła mu, że jest inaczej). Może i się teraz desperacko bronię, ale jestem świadom, że mogłem popełnić tutaj błąd.

"Z mlekiem domyślałem się, że coś będzie na rzeczy, za często się pojawiało."

Mleko będące posiłkiem konia-naukowca i wywód o środku śmiertelnym w swej naturalnej postaci. Myślałem że wtedy będzie to już aż nadto oczywiste ^^. Miałem takie myśli często, rzucając najmniejszą choćby poszlaką... Chociażby wywód Pełni o emocjach, co już wspominałem.

"Akta miałem gdzieś tam w pamięci, ale nie przykładałem doń wagi – skupiony byłem bardziej na akcji."

To był w sumie ten największy twist. Ta największa poszlaka, która miała siedzieć z bohaterami prawie od początku historii, a oni mieli to sobie uświadomić dopiero na końcu. Gdy jednak pisałem dialog Nicka z Pełnią, doszedłem do wniosku że te całe akta to... Cholernie mało! OK, dwadzieścia lat temu akta Gu-bona zostały utajnione. Pełnia twierdzi, że czytał je pół roku temu... I tylko dlatego posądzać go o WSZYSTKO? O porwanie matki? O eksperymenty? O trucie ssaków?

No i ogólnie wydaję mi się, że mogłem się bardziej postarać. Dać jakąś lepszą, konkretniejszą poszlakę i do tego lepiej zamaskowaną. Lecz, co też mówiłem wielokrotnie, prawdę powiedziawszy nie skupiałem się na wątku kryminalnym tak bardzo. Byle to miało ręce i nogi... I nawet mimo to ten jeden twist wydaję mi się wyjątkowo ślamazarny...

"Manchasa i Wydralskiego. Obydwaj... pracowali dla Pana B! Przypadek?"

Mnie się wydaję, że Pan Miauczuk był świadkiem. Dlatego...

To była pierwsza rzecz, o której pomyślałem. Miauczuk nie tylko był blisko Wydralskiego, kiedy temu odwaliło, ale także wiedział coś o skowyjcach. Do tego wytropili go Nick i Judy (Wymoczek wiedziała o śledztwie Judy... Choć nie mogła wiedzieć gdzie aktualnie jest...). Miauczuk był po prostu zbyt niebezpieczny. Dodatkowo Wymoczek zależało na odkryciu zdziczałych, a jak dotąd wszystko było zamiatane pod dywan przez Zgrzybialskiego. Odwalenie jaguara/lamparta przed Judy zdecydowanie jej pomogło.

"Co powiesz? Może to by uratowało ten wątek?"

Stary... Może... Nie zastanawiam się nad tym bardziej niż tyle, że zdecydowanie trzeba go uratować. Ne wiem tylko, czy dodanie dodatkowego celu cokolwiek zmienia. Mnie się wydaję, że działania Pełni powinny stanowić wypełnienie jakiejś luki fabularnej, jeżeli chodzi o plan Wymoczka w pierwszym filmie. Wtedy połączenie tych dwóch intryg naprawdę miałoby sens.

Owszem, twoja propozycja prezentuje jako tako taką lukę fabularną, lecz sporo także dopowiada. Nie tłumaczy jednej, konkretnej rzeczy, tylko najpierw dopowiada inną, a później ją tłumaczy. Może się czepiam... Zapewne głównym powodem jest to, że według mnie plany Wymoczka nigdy nie miały na myśli działania na szkodę Pana B. Tak po prostu... Ehh... "Interpretuję" tę historię. A interpretacja to wredna su*a...

"I na koniec jeszcze jedno miejsce, gdzie strasznie poszedłeś na skróty. "

Przyznaję się bez bicia :P.

"Wredni sąsiedzi nigdy, przenigdy nie wyjeżdżają!"

Chyba nie mówisz tego w kontekście realizmu, a sposobu opowiadania historii, co? ;) Ja zawsze uważałem tych gości za studentów. Więc nie wiem... Wyjechali gdzieś na praktyki? Bo czemu nie?

No ale cóż...

"Ja świetnie rozumiem, o co Ci chodziło. Wywaliłeś ich z kadru, żeby Judy mogła na luzie porozmawiać z Nickiem."

Masz zupełną rację :P. Także dlatego, że nie chciało mi się wymyślać żartów z nimi. Tak czy inaczej, w ewentualnym "filmie" (HAHAHA! XD) zdecydowanie powinni się pojawić.

A na koniec, daruj te pytania, ale co wypowiedź to nowe mi się pojawia, pytanie odnośnie kolejnego "zwrotu akcji". Wiem jak to cholernie disney'owskie, oklepane, sztampowe i przewidywalne, ale mimo to muszę zapytać: Jak zareagowałeś na umierającego Nicka? Czy chociaż na sekundę wprowadziłem cię w błąd/zwątpienie?

Bo moim zdaniem zakończenie było oczywiste z jednego względu, a mianowicie przez uniknięcie prostego stwierdzenia - "Nick nie żyje". Zamiast tego mamy niedopowiedzenia, smutną atmosferę, choć nie wiadomo dlaczego. Akcja przeskakuje dalej, nie pokazując co się z Nickiem stało, nagle jakiś monolog narratora, komisariat, Judy jest smutna z jakiegoś powodu... No po prostu wszystko tylko przygotowuje się na pokazanie całej i zdrowej mordy Nicka!

Ale mimo to, powiedz mi: co ty myślałeś?

andrzej_goscicki

Sorry, że nie odpisałem, zupełni o tym zapomniałem.
No dobra, tak jak pisałem, wydaje mi się to trochu za długie, co męczy przy czytaniu na komputerze.
Ciężko mi też coś powiedzieć na ten temat bo "tego nie obejrzałem, więc wyobraźnie u mnie w takich fanowskich opowiadaniach działa na najwyższych obrotach", co raczej zaburza.
Gratuluje tego, że ci się chciało. Sorry, zupełnie mi wyleciało z głowy napisanie recenzji, ale sam rozumiesz przez szkołę.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones