Wybitna, charakterystyczna kinematografia, świetna narracja, trochę udanych sformułowań, momentami doskonała muzyka, tu i ówdzie nieodparcie śmieszne, ale trudno uniknąć wrażenia, że ogólny sens jakby się w tym wszystkim gdzieś zagubił.
Kino autorskie, ale trochę za bardzo autorskie – wadą kina autorskiego bywa okoliczność, że autorskie wizje mają sens przede wszystkim w głowie twórcy, a widz ma albo się ich domyślić, albo spadać.
Z początku wyglądało to trochę jak rosyjska wersja „Wojny polsko-ruskiej...”, ale potem zwekslowało w kierunku autorskich, artystycznych wizji, które, choć frapujące wizualnie, można – po odsączeniu formy – sprowadzić do treści dającej się zawrzeć w dwóch zdaniach: że każdy postępuje kierując się swoją wersją miłości oraz że narkotyki i alkohol nie są jednak dla zdrowia najkorzystniejszą rzeczą.