Cameron rzutem na taśmę wstrzelił się w gusta widzów i nastrój (fascynacja wręcz religijna) epoki końca stulecia i zafundował epickie dzieło wyśmienicie skręcone i zaledwie poprawnie zagrane przez "artystów" imitowania rzeczywistości. Chwyta za serce pozostawiając niedosyt i pustkę jako zapowiedź końca epoki klasycznego jeszcze wówczas postmodernizmu. Od tego momentu po za nielicznymi wypadkami przy pracy jest gorzej, coraz gorzej i wręcz źle. Titanik nie stał się platformą do odbicia w górę popkultury a stał się ostatecznym katafalkiem jej. Dno osiągnęła w epoce cyfryzacji rzeczywistości. Szkoda. Może za sto lat....