Film ma niezłą westernową scenografię i charakteryzacje. Scenariusz ze swoją ideą turnieju i zemsty na organizatorze to nic szczególnego. To już było 20 lat wcześniej w „Wejściu Smoka” a później w „Kickboxerze” i „Mortal Kombat”. Jednak pomimo tej wtórności mamy tutaj całą galerie ciekawych, ponurych postaci które potrafią zainteresować widza. Jest to oczywiście zasługa obsady która swym zaangażowaniem w odgrywane role ciągnie film za uszy.
Najlepiej oczywiście wypada Gene Hackman w roli bezwzględnego bandyty trzęsącego osadą. Bardzo dobry jest też młody Di Caprio w roli wesołego rozchwianego moralnie syna bandyty. Russel Crowe jest sympatyczny w roli nawróconego zbira i nawet Sharon Stone daje rade. Co prawda widać jej ograniczenia w wiarygodnej ekspresji w niektórych scenach ale nadrabia zmysłowością. Warto też pochwalić całe tło złożone z postaci epizodycznych, wypadają bardzo przekonująco.
Niestety reżyseria kuleje. Sam Raimi to król tandety i jak widać po tym filmie nie potrafi być on elastyczny w prowadzeniu narracji, nie potrafi dostosować się do ładunku emocjonalnego snutej opowieści. Z jednej strony mamy pojedynki na śmierć i życie, dziewczynkę zabijającą ojca, ojca zabijającego syna czy gwałt starego oblecha na nastolatce a z drugiej strony kiczowate szybkie zbliżenia, kamerę podążające za wystrzelonym pociskiem czy nawet takie debilizmy jak Indianin podnoszący rękę po headshocie czy Gene Hackman robiący pełne salto także po strzele w głowę. Ponurość historii nie współgra z jarmarczną reżyserią Raimiego. W rezultacie powstał film dla nikogo. Zbyt powolny, kameralny i ponury dla dzieci i zbyt infantylny dla dorosłych. Nic dziwnego, że poniósł klęskę w box office. Uważam, że gdyby film ten wyreżyserował Martin Scorsese, Clint Eastwood czy nawet Kevin Costner powstała by produkcja lepsza i bardziej warta zapamiętania.