W tym odcinku serii powraca znana z klasycznych "Connerych" organizacja Widmo, ale to już nie to samo Widmo co kiedyś.
Film jest źle skonstruowany, zaczyna się od jakiejś zadymy w Meksyku a potem przechodzimy do teoretycznie głównego plot-twistu filmu. Teoretycznie bo gdy tylko C mówi, że zamierza połączyć policyjne (chyba) bazy danych z paru krajów i zrobić sobie taki mały Skynet, to przecież wiadomo, że Skynet to Skynet. Równie dobrze mogliby pokazać żółwia, ale nie powiedzieć, że to żółw i potem w końcówce wielki niespodzianka, że to był żółw.
Film nie ma też dobrego tempa, sceny akcji są takie sobie, a główna oś fabuły jest rozciągnięta na siłę. Najbardziej zawodzi Walc jako nowy Blofeld. Ten gość tak bardzo nie czuje konwencji nawet nie tyle filmu co konkretnie swojej postaci. Kiedy pojawia się z tą swoją typową Walc-łotrzykową manierą wchodzi zupełnie inny film. W scenie w której mówi, że Franz Oberhausen umarł, żeby Ernst Stavro Blofeld powstał już się bałem, że odstawi Voldemorta, wyciągnie różdżkę i pokaże Bondowi jak z jednego nazwiska zrobił drugie (tak, wiem, że litery się nie zgadzają).
Dziewczyna Bonda też jest słaba, choć gra ją konkretna aktorka. Piosenka nijaka. Fajny był za to Bautista, bo jak to w niedopracowanych filmach, mało mówi dużo robi a do tego ma prezencję.