...serwujący optymistyczne porady w rodzaju "Don't worry, be happy", "Look inside yourself and find the real you" etc. Od naiwnych płaściutkich rozwiązań aż się roi. Ciekawe i obiecujące może pierwsze pół godziny seansu, reszta - raczej schematyczna i infantylna, szczególnie wątek współczesny z Evelyn, cudownie odmienioną za sprawą opowieści o młodej-gniewnej Idgie. Idealnie wpisuje się w społecznie pożądaną wiarę w nagłą metamorfozę, w istnienie niezawodnego, rozgrzewającego ludzkie serca panaceum na gnuśność i depresję. Może to jakiś atawizm? :) Pozostałość po myśleniu magicznym i ufności pokładanej w tych wszystkich czarodziejskich eliksirach, lubczyku, tajemnych rytuałach? Stąd popularność np. "Czekolady" czy ostatni oscarowy sukces "Życia na podsłuchu".
Tak, tak, za grosz we mnie wrażliwości. ;) Za to pokłady cynizmu, bo ze zjadliwym uśmieszkiem na ustach oglądam takie filmy jak "American Beauty", "Little Miss Sunshine" czy - nomen omen - "Happiness", krytykujące "positive thinking" i "American dream". Z drugiej strony do ulubionych zaliczam np. "Amelię", "Lepiej być nie może", nie mówiąc o mocno umoralniającym "Dniu świstaka". Więc to nie tak, że nie dopuszczam zupełnie możliwości zmiany. Wierzę w siłę motywacji i konsekwencji. Sama doświadczyłam jej raz, za to bardzo spektakularnie. Tyle, że to wszystko nie jest ani takie proste, ani takie oczywiste, jak chcą nam wmówić wszelcy good advisors. No i poza tym musi być naprawdę interesująco podane, żeby nie utonąć w banałach i nie stać się pop-terapią dla początkujących.