Skazany na bluesa/film/Skazany+na+bluesa-2005-990272005
pressbook
Inne
"Skazany na bluesa" - tekst piosenki
„SKAZANY NA BLUESA” słowa: Ryszard Riedel muzyka: Dżem Jeśli go nie znałeś, to nie żałuj. Jeśli go nie znałeś, to nie żałuj, o nie! Bo przyjaciela straciłbyś, Bo przyjaciela straciłbyś, jak ja! Nie, ty go nie znałeś, Lubiłeś tylko czasami posłuchać jak gra, a czy pomyślałeś: Skąd biorą się tacy jak on? Był jednym z niewielu, skazanych na bluesa. Ten wyrok dodawał mu sił. Miał dom i rodzinę, spokojnie mógł żyć. Lecz często uciekał, by stanąć przed wami, By znów nabrać sił. Bo czasu miał mało, przeczuwał to. Skazany na bluesa, No ilu jest jeszcze takich jak on? Skazany na bluesa, No ilu jest jeszcze takich jak on?
SKAZANY NA BLUESA- eksplikacja reżysera
Ryszard Riedel, wokalista zespołu Dżem w latach 1976-94 - jest dzisiaj legendą. W dziesięć lat po jego tragicznej śmierci, cmentarz w Tychach wciąż odwiedzają grupki fanów, na jego grobie zawsze leżą skromne wiązanki świeżych kwiatów i palą się świece... Kiedy wraz ze współscenarzystą Przemkiem Angermanem zbieraliśmy materiały do scenariusza, poruszyło nas jedno. Wszyscy mówili o tym samym Ryśku, ale każdy opowiadał o innym człowieku. Jeden z jego przyjaciół skwitował to tak: “Powiedzą wam dużo, będą mówić to i owo, szczerze i do bólu, ale opowiedzą wam tylko o tej jasnej stronie, o tym co było widać, a Rysiek był jak księżyc i nikt nie powie wam o ukrytej stronie księżyca. Bo ludzi takich jak Rysiek, ludzi tak głęboko wewnętrznych i magicznych nikt nigdy dobrze nie zna”. To prawda... Ja też nigdy Ryśka dobrze nie znałem, choć w zasadzie znałem go od urodzenia. Urodziliśmy się w tym samym domu w Chorzowie, a właściwie w tym samym pokoju z kuchnią na pierwszym piętrze przy ulicy Truchana, przy czym ja urodziłem się trzy lata wcześniej. Kiedy moi rodzice zmienili mieszkanie na większe, zamieszkali tam Riedlowie i urodził się Rysiek. Ojciec Ryśka był moim stryjecznym bratem, choć ze względu na różnicę wieku nazywałem go „wujkiem”, bo był rówieśnikiem mojego ojca. Często odwiedzaliśmy Riedlów w Chorzowie, a potem w Tychach, dokąd przenieśli się pod koniec lat 60. Nawet w czasie tych krótkich i rutynowych wizyt dawało się odczuć specyficzny związek, który wykształcił się pomiędzy Ryśkiem i jego ojcem. Mało powiedzieć, że mieszkając razem - żyli w dwóch różnych światach, nie akceptowali się, robili sobie na złość, nie mogli i nie chcieli się porozumieć... Miałem wrażenie, że się nienawidzą. Ranili się wzajemnie, ale chyba nie mogli bez siebie żyć. Kiedy postanowiłem zrobić film o Ryśku, wiedziałem już, że nie będzie to jedynie nostalgiczno-muzyczna podróż do czasów mojego dzieciństwa, do „swojsko-hipisowskich” czasów lat 70., do niepowtarzalnych klimatów imprez w Jarocinie lat 80. (na wspomnienie których łezka się w oku kręci)... Że przede wszystkim będzie to film o ludzkich namiętnościach i marzeniach, o poszukiwaniu wolności i walce z przeznaczeniem. Bo historia Ryśka Riedla to właśnie taka historia. Jan Kidawa-Błoński
SKAZANY NA BLUESA – o filmie
- Co byś zrobił, jakbyś miał jeszcze jedno życie? - Nie brałbym tego gówna... Ryszard Riedel nie był i nie potrafił zresztą być - zwykłym człowiekiem. Mimo postępujących lat był człowiekiem o wrażliwości i psychice dziecka, żyjącym w świecie własnych marzeń i iluzji. Można by go nawet nazwać współczesnym uosobieniem „Piotrusia Pana", który nie stąpał jak inni po ziemi, tylko unosił się z wdziękiem nad nią, odwiedzając kiedy było mu to na rękę swoją „Nibylandię". Unosił się oczywiście do czasu, dopóki nie zaczęła go brutalnie przyciągać ziemska grawitacja. Wtedy sięgnął po dodatkowe “paliwo" - po narkotyki... Na film „Skazany na bluesa” składają się realne zdarzenia połączone ze sobą szczyptą magicznej iluzji. Postacie występujące w filmie są wzorowane na prawdziwych postaciach “z krwi i kości", które “żyły" z bohaterem w bardzo emocjonalnych i intymnych związkach. Wszystkie filmowe sceny w zasadzie miały miejsce w rzeczywistości, choć ograniczony czas narracji wymusił konieczność kompilacji i zmiany chronologii niektórych wydarzeń, tak aby materia filmu dała się lepiej udramatyzować w ramach filmowej opowieści. „Skazany na bluesa” opowiada o dzieciństwie Riedla w górniczym Chorzowie, o jego pierwszych fascynacjach, dziecięcej przyjaźni, a także o początku wielkiego konfliktu z ojcem, który odcisnął się piętnem na życiu obu mężczyzn. „Skazany na bluesa” opowiada o młodych z małego miasteczka, którzy potrafili żyć marzeniami, o młodzieńczej miłości, rozpadzie przyjaźni, jak i zaskakującym zwrocie w stosunkach Ryśka z ojcem, kiedy to dwaj mężczyźni – najbliżsi, a zarazem najbardziej odlegli – zaczynają zbliżać się do siebie... Film pokazuje też dramatyczne próby zerwania z nałogiem, opowiada o konfliktach w zespole, rozpadzie więzi między Riedlem i jego żoną, o cierpieniu jego dzieci. A także o heroicznej próbie zmiany swego życia. Co wynika z tej opowieści? Właściwie tylko dwie rzeczy: że nie da się wygrać z przeznaczeniem i że marzenia nigdy się nie spełniają. Znakomita muzyka i proste, przejmujące słowa piosenek śpiewanych przez Riedla, uwypuklają emocje bohatera i jego spojrzenie na świat. Był jednym z niewielu, skazanych na bluesa. Ten wyrok dodawał mu sił. Miał dom i rodzinę, spokojnie mógł żyć. Lecz często uciekał, by stanać przed wami, By znów nabrać sił. „Skazany na bluesa” nie jest filmem muzycznym, nie jest dokumentem, nie jest też kolejną fabularyzowaną biografią wielkiego artysty, nie jest poetycką impresją ani wreszcie próbą pokazania meandrów rodzimej pop kultury. Ale każdy z tych elementów ma w obrazie Jana Kidawy-Błońskiego swoje istotne znaczenie. Reżyser ułożył je tak, by ukazać widzowi całą: artystyczną, ludzką i gorzką prawdę o Ryszardzie Riedlu. O muzyku, którego sztuka, charyzmatyczny związek ze słuchaczami i tragiczna walka z nałogiem stały się znakiem czasu dla milionów Polaków w latach dziewięćdziesiątych. Kidawa, jak żaden inny twórca jest predystynowany do pokazania nam swojej wizji fenomenu „polskiego Jima Morrisona”. Są z Riedlem niemal równolatkami, dzieciństwo spędzili w surowej rzeczywistości chorzowskich familoków, wzajemnie się znali i rozumieli swoją dorosłą sztukę. Śląski klimat jest więc dla „Skazanego na bluesa” naturalnym tłem. W tych odrapanych wnętrzach i pokrytych szarym pyłem krajobrazach Riedel odnalazł swoją niezwykłą przestrzeń przepojoną duchem indiańskiej wolności. Proste teksty o zwykłych sprawach oprawiał w muzykę, której źródła wywodzą się z „indiańskiego” kontynentu. A czynił to w sposób tak naturalny i wiarygodny, że tę estetykę i tę muzykę współcześni mu polscy słuchacze przyjęli za własną. Jego muzyka koiła i kołysała, dawała dreszcz emocji i niosła uspokojenie. Był wielki a jednocześnie był jednym z nas. Fragmenty koncertów Ryśka z zespołem Dżem wspaniale to dokumentują a twórcom (zdjęcia – Grzegorz Kuczeriszka i montaż – Cezary Grzesiuk) udało się w sposób niemal niezauważalny stopić rzeczywistość z fikcją. Jest w tym także ogromna zasługa odtwórcy głównej roli - Tomasza Kota. Znałem Ryska dobrze ze sceny i spoza niej. Przez ponad 100 minut projekcji Kot/Riedel dał mi poczucie obcowania z bezpowrotnie minioną rzeczywistością. Czuję też, że muzycy zespołu Dżem, którzy w filmie grają samych siebie przyjęli Tomasza, jak swojego Ryszarda. To też niezwykła gratka dla fanów! Ale „Skazany na bluesa” to nie tylko opowieść o idolu i nieposkromionym artyście. To z wielką delikatnością, ale i z wiernością dramatycznej prawdzie opowiedziana historia nierównej walki z uzależnieniem. To także film ku przestrodze. Mówi o tym, jak samotnym Indianinem był Rysiek, a „niewinni” przyjaciele, którzy go tak skwapliwie otaczali, nadali tej samotności wymiar ostateczny. Janowi Kidawie-Błońskiemu udało się metodą poetyckiej przenośni uniknąć dosłowności w ukazaniu spełnienia najgorszego. W jego wizji Riedel znika w nicości ujeżdżając indiańskiego rumaka. Dla nas jednak, którzy go znaliśmy, samotność Ryśka pozostanie zawsze bolesnym wyrzutem. Jan Chojnacki
SKAZANY NA BLUESA – film o ikonie polskiego rocka
O tym, że Ryszard Riedel jest ikoną pop kultury, nikogo przekonywać chyba nie trzeba: jego piosenki od 25 lat elektryzują słuchaczy. Jego legenda ma kilka wymiarów. Jeden to wymiar społeczny – blues od zawsze nie był muzyką sytych i zadowolonych, przeciwnie – był muzyką buntu. Nie powinno więc dziwić, że najlepsze polskie grupy bluesowe – takie jak Dżem – powstały na Śląsku. Także ze Śląska, z tamtejszych kamienic i bloków wywodził się Riedel – skłócony z ojcem i całym światem, szukający pociechy w muzyce, znajdujący ucieczkę w narkotykach. Aspekt drugi to polityka – nigdy, od samego początku muzyki młodzieżowej w Polsce, nie był to gatunek rozrywki ceniony przez władze. Jeśli uważniej przyjrzeć się filmom muzycznym z lat 60. i 70., ta niechęć politycznych decydentów staje się wyraźna: wprawdzie muzycy bigbitowi mają szansę pokazać się na ekranie, ale tłem ich występów są co najmniej szemrane fabuły – jakieś dziwne pogonie, przebieranki, komedie pomyłek, muzyka zostaje zepchnięta na margines. Nawet w okresie rockowego boomu na początku lat 80. wokół rocka w mediach panowała atmosfera niechęci: młoda muzyka okazała się towarem reglamentowanym, dawkowanym w niewielkich porcjach, a na tych, którzy próbowali czegoś więcej – na muzyków i prezenterów – czekały represje. Dość powiedzieć, że Dżem, na początku lat 80. należący do ścisłej rockowej czołówki, nie miał początkowo dostępu ani do mediów, ani do studiów nagraniowych. A kiedy już zaczął regularnie nagrywać płyty, okazało się, że jego muzyka wykracza poza gusty szefów radiowych redakcji muzycznych. Potem, gdy na przełomie lat 80. i 90. nastąpił wraz z przemianami ustrojowymi okres względnej równowagi między gustami radiostacji i słuchaczy, przyszedł okres uzależnienia Riedla od narkotyków, co utrudniało nie tylko koncerty, ale i pracę w studiu. Mimo to – choć zdaniem niektórych właśnie dlatego – muzyka Dżemu była stale obecna w życiu młodych lat 80. i 90., a standardy Riedla jak „Czerwony jak cegła” czy „Whisky” żyją własnym życiem. Narkotykowe uzależnienie Ryszarda Riedla to kolejny aspekt filmu – wątek, do którego twórcy przykładają szczególną wagę. Narkotyki – nawet jeśli jest to „tylko” kompot, polska heroina – wydają się nieodzownym składnikiem rockowej legendy: do tego stopnia, że na początku lat 80. dziennikarze radiowej Trójki próbowali przekonywać słuchaczy, że uczestniczenie w koncertach bez narkotyków jest możliwe! Można tłumaczyć to narastające na przełomie lat 70. i 80. zainteresowanie narkotykami wśród młodych Polaków jako szukanie zastępnika wolności, której wokół brakowało. Riedel w polskiej rzeczywistości tamtego okresu mieścił się z trudem, chyba że na estradzie. To, że szukał wolności, potwierdzał całym swoim życiem – i hipisowskim stylem bycia, i odbiegającymi nawet od poetyki innych rockowych przebojów tekstami swoich piosenek. Muzyka była dla niego wyzwoleniem, ale nie do końca. Wolność odnalazł – niestety, chciałoby się powiedzieć – dopiero w narkotykach. A przecież Riedel był jednocześnie kochającym mężem i ojcem, a postępujące z czasem uzależnienie stało się jego przekleństwem. Sprzyjało wprawdzie budowaniu poetyckich metafor, ale na dłuższą metę uniemożliwiało pracę. Film Jana Kidawy-Błońskiego jest nie tylko próbą spojrzenia na artystę, człowieka wrażliwego w kleszczach nałogu, ale przede wszystkim opisem historii upadku jednego z najbardziej oryginalnych talentów naszych czasów. Jest to opis przejmujący, uwzględniający kolejne fazy procesu, wskazujący na przyczyny, ale i ostrzegający przed skutkami. Na ile to ostrzeżenie może być skuteczne? Obraz upadku przeciwstawiony wizji psychodelicznego uniesienia nie robi może specjalnego wrażenia, ale jeśli połączy się go z przejmującą, płynącą z wnętrza świadomego swej ułomności artysty muzyką, nabiera szczególnego wyrazu. To może być wielka siła tego filmu. Aspekt kolejny to sama muzyka. Na internetowej stronie zespołu Dżem przytoczona jest opinia Jana Skaradzińskiego: „Mówi się o nich „polscy Rolling Stonesi”... I faktycznie - coś w tym jest. Choćby ze względu na źródła muzyki, żonglowanie stylami, konsekwencję. Ze względu na staż, pod względem którego coraz mniej mają równych. No i ze względu na skomplikowane, nie wolne od dramatów dzieje...”. Niech te słowa zastąpią opinie innych krytyków muzycznych. Jeśli doda się do nich garść tytułów – „Whisky”, „List do M.”, „Mała aleja róż”, „Czerwony jak cegła”, „Autsajder”, „Modlitwa III – pozwól mi”, „Skazany na bluesa” – otrzyma się kwintesencję Dżemu, jego historii i pozycji w kulturze już co najmniej dwóch pokoleń Polaków – tych, którzy dorastali słuchając Riedla na koncertach i tych, którzy znając go tylko z płyt dbają, aby na jego grobie zawsze były świeże kwiaty. Film „Skazany na bluesa” będzie miał jeszcze jeden aspekt – nie wiadomo, czy w istocie nie najważniejszy. To aspekt socjologiczny – próba odpowiedzi na pytanie, na ile Ryszard Riedel, ikona polskiego rocka, nadal pozostaje idolem pop kultury? Jan Kidawa-Błoński doprowadzając po czterech latach starań do realizacji filmu bierze na siebie niezwykle odpowiedzialne zadanie. Z jednej strony musi dowieść niezwykłości artysty Ryszarda Riedla, z drugiej zaś ostrzec przed pokusami świata, w jakim egzystuje artysta, który wszak nie przestaje być człowiekiem.
BEZ PIOSENEK NIE MA RIEDLA - z Janem Kidawą – Błońskim rozmawia Konrad J. Zarębski
- Dlaczego nakręcił Pan film o Ryszardzie Riedlu? - Z dwóch co najmniej powodów. Jeden to moje dzieciństwo i młodość: urodziłem się w tym samym domu, biegałem po tych samych torach kolejowych, bawiłem się na tym samym podwórku. To chyba wystarczający powód... - Premiera miała odbyć się już dawno. Tyle że kiedy produkcja ruszyła, okazało się, że finansuje was mafia paliwowa... - Istotnie. To był bardzo niefortunny okres w dziejach naszego kina – najpierw zabrakło pieniędzy w Komitecie Kinematografii, potem w TVP. Wtedy dostaliśmy propozycję od tzw. prywatnego sponsora kultury. Po kilku latach wytężonych prac literackich i innych przygotowań przyjęliśmy ją skwapliwie. Teraz już wiemy, że nawet jeśli taki sponsor się znajdzie, to wcale nie znaczy, że rozpoczęty film uda się doprowadzić do końca. My musieliśmy przerwać produkcję już po pierwszym dniu zdjęciowym. Wyglądało to bardzo dramatycznie, tym bardziej więc się cieszę, że udało się nam ten film skończyć. - Czy to przypadek, że polski blues rodzi się na Śląsku? - To chyba nie jest przypadek. Śląsk jest bardzo szczególnym miejscem o bardzo specyficznym klimacie, zwłaszcza ten Śląsk lat 70., kiedy nie tylko z powodu Gierka hołubiono ten region i dowartościowywano. Ale tam zawsze było czarno, ponuro, życie w takim otoczeniu ma szczególny posmak. W ludziach o dużej wrażliwości pojawiają się zupełnie niesamowite ciągoty w stronę otwartej przestrzeni, zielonej prerii i Indian. Już samo ukształtowanie przestrzeni sprawia, że ta potrzeba prerii jest silniejsza na Śląsku niż gdziekolwiek. A stąd do bluesa już jeden krok. Wszak blues to muzyka, jaką wyraża się swoje tęsknoty. - Czy to nie paradoks, że kiedy przez całe lata ludzie ciągnęli na Śląsk za pracą, ci, którzy na Śląsku mieszkali, chcieli stamtąd uciekać? - To pragnienie ucieczki ze Śląska było bardzo silne, ale nie było stamtąd ucieczki. Chyba że do RFN, w ramach łaczenia rodzin, z czego wielu skorzystało, także rodzina Riedlów – tylko Rysiek wybrał pozostanie w Polsce. Nie pragnął dobrobytu, ale wolności. Wydaje się, że nie było innej formy ucieczki niż w działalność artystyczną. Mam na myśli nie tylko bluesa, muzykę – ze Śląska wywodzi się też wielu twórców różnych dziedzin sztuki. W okresie komunizmu i zamkniętych granic ludzie o pewnej wrażliwości i wysokich ambicjach mogli normalnie funkcjonować tylko w obszarze sztuki, kultury. A muzyka pozostaje olbrzymią częścią tego obszaru. Rysiek wybrał drogę odpowiednią dla swojego formatu – był kompletnym samoukiem, nigdy nie uczył się w żadnej szkole muzycznej. Z trudem skończył szkołę podstawową i na tym zakończył edukację. Sam nauczył się śpiewać, sam nauczył się grać, sam do wszystkiego doszedł. Osiągnął sukces – i to wbrew temu, że nawet w okresie największej popularności jego zespół, Dżem, nie pasował do socjalistycznych mediów. - Po co więc były Riedlowi narkotyki? - Próbuję na to pytanie odpowiedzieć w filmie, co jednak nie oznacza, że tak było w rzeczywistości. Kiedy Rysiek zaczął brać, narkotyki były bardzo modne jako jeden z elementów subkultury hipisowskiej. Nie sposób było nie spróbować: na każdym przyjęciu stał garnek z „kompotem” i kto miał ochotę – zażywał tej przyjemności. Nie było presji, namawiania, ale aby podkreślić swoją, przynależność do grupy, należało robić to, co robi grupa. Nikt wtedy nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji ich zażywania. Wiele osób miało wówczas kontakt z narkotykami i bez trudności z tym zrywało. W przypadku Ryśka skończyło się jednak inaczej. - Czym więc jest „Skazany na bluesa”? Biografią artysty w trudnych czasach, tragedią człowieka, który za bardzo pragnął wolności czy oskarżeniem przed narkotykami? - Zazwyczaj kręcę film z konkretną tezą. Na początku pracy nad „Skazanym na bluesa” próbowałem naginać pewne zdarzenia, pewne fakty tak, aby wyszła z tego opowieść o czymś. W pewnej chwili stwierdziłem jednak, że to kompletnie nie ma sensu. Przecież życie Ryśka Riedla samo w sobie było tak zajmujące, że trzeba mu się poddać. Ograniczyłem się jedynie do pewnej selekcji, udramatyzowania fragmentów jego życiorysu: wszystko, co jest w tym filmie, wydarzyło się naprawdę, choć niekoniecznie w tym czasie i w takiej sytuacji jak przedstawiona na ekranie. Nigdy dotąd nie kręciłem filmu, który nie miałby założonego z góry wyraźnego przesłania. „Skazany na bluesa” jest więc opowieścią o fenomenie Ryśka Riedla i zarazem historią człowieka, który miał szansę na niebanalną karierę, ale ją zaprzepaścił, bo sięgnął po narkotyki. Ale także opowieścią o bólu, jaki rodzi świadomość zadawania krzywdy swoim najbliższym – ukochanej rodzinie, bo Rysiek kochał swoją żonę i dzieci, oraz przyjaciołom z zespołu Dżem, których co chwila stawiał w trudnej sytuacji. A może jest to opowieść o człowieku słabym, który przegrywa walkę z nałogiem? Może – bo sam nie wiem. Każdy zobaczy w tej historii to, co zechce zobaczyć. Mogę tylko potwierdzić, że to historia w pełni prawdziwa – był taki człowiek i tak żył. Miałem jego życiorys, jego fenomen i dałem się ponieść temu tworzywu. - A tym tworzywem jest muzyka – na ekranie w wykonaniu samego Riedla. Odnosi się wrażenie, że gdy muzyka cichnie, wszystko traci barwę. - Jak w życiu Ryśka. Muzyka w tym filmie jest najważniejsza: Riedel najczęściej śpiewał o samotności i o wolności. To z tego powstał „Skazany na bluesa” – film wymyślony dla tej muzyki. Chciałem, by piosenki stały się formą monologu wewnętrznego bohatera, jego wypowiedzią. O dziwo, udało się to zrobić: tak się złożyło, że kolejne piosenki, po które sięgałem, ułożone są niemal chronologicznie, co pozwala pokazać odczucia i dązenia bohatera w konkretnych momentach i sytuacjach. One były sensem jego życia, bez tych piosenek nie ma Riedla. Źródło: MIESIĘCZNIK „KINO” , NR 7-8/2005
RYSZARD RIEDEL
Urodzony 7 września 1956 roku w Chorzowie w rodzinie robotniczej (ojciec Jan był kierowcą na kopalni, matka Krystyna ekspedientką w sklepie), miał starszą o rok siostrę Małgorzatę. Nigdy nie ukończył żadnej szkoły. Rodzina w latach 60. przeprowadziła się do Tychów - w tym śląskim mieście mieszkał do końca życia. Rodzice w roku 1980 wyjechali na stałe do RFN, po pewnym czasie dołączyła do nich siostra Małgorzata. Ojciec, Jan, zmarł tuż po śmierci syna - w 1996 roku. Ryszard Riedel - pod względem muzycznym - był samoukiem, dość wcześnie pojawiła się u niego głęboka fascynacja kontestacją końca lat 60., świadomie wybrał hippisowski sposób i styl życia. Pierwsze fascynacje i doświadczenia muzyczne datują się na początek lat 70., kiedy to Riedel związany był z różnymi lokalnymi formacjami muzycznymi, śpiewał standardy muzyki rockowej i bluesowej. W roku 1973 wszedł do składu grupy, noszącej wówczas nazwę JAM. Po paru latach grania na Śląsku w roku 1980 zespół zaczyna odnosić sukcesy ogólnopolskie. W roku 1977 ożenił się (żona - Małgorzata z domu Pol), w tym samym roku urodził się syn Sebastian, dwa lata później córka Karolina. W latach 80. DŻEM występuje na wszystkich znaczących imprezach rockowych. Z czasem objawia się swoisty fenomen zespołu przyciągającego tłumy fanów i dającego znakomite koncerty. Frontmen zespołu - Ryszard Riedel - staje się wkrótce postacią kultową subkultury hippisowskiej w Polsce, jest rozpoznawalny po charakterystycznym sposobie śpiewania, zachowania na scenie, stroju, długich włosach, wysokich kowbojskich butach - nie był to bynajmniej wymyślony "image" sceniczny. Zespół i jego lider kojarzeni byli także z określonym typem tekstów i muzyką. Teksty - pisane w większości przez samego wokalistę - wyrażały "głos pokolenia", mówiły o potrzebie wolności, przysłowiowego niemal "bycia sobą". Sam Riedel był wiernym odzwierciedleniem tych tekstów i związanej z nimi ideologii - nigdy nie stał się typową "gwiazdą" wypromowaną przez media, koncern płytowy, czy wytwórnię. Sława i fenomen popularności narodziły się w sposób naturalny, dzięki bezpośrednim kontaktom z publicznością, graniu poza sceną, wśród fanów. DŻEM i Riedel wierni byli stylistyce muzycznej przełomu lat 60. i 70., grając blues - rocka, czasem z domieszką reagge, stworzyli jednak własny, niepowtarzalny styl i repertuar. Wiele utworów to autentyczne przeboje, na koncertach śpiewane przez tłumy. Osobną, choć istotną sprawę stanowi fakt uzależnienia Ryszarda Riedla od heroiny. Była to sprawa powszechnie wiadoma, sam Riedel dawał w tekstach utworów wyraz swej walce z nałogiem (płyta "Detox"), powodowała też konflikty wokalisty z zespołem i środowiskiem muzycznym. Uzależnienie stało się pośrednio powodem śmierci Riedla 30 lipca 1994 roku.
JAN KIDAWA-BŁOŃSKI
Ur. 12 II 1953 r., Chorzów. Reżyser, scenarzysta, producent, również aktor. W latach 1972-1976 studiował na Wydziale Architektury Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Absolwent Wydziału Reżyserii PWSFTViT w Łodzi (1981, pierwszy rok studiów odbył w WGiK w Moskwie). W latach 1982–1991 członek Zespołu Filmowego „Silesia”, po rozwiązaniu zespołu związany kolejno z ZF „Oko” i ZF „Zodiak”. Od 1991 prezes i współwłaściciel Gambit Production Sp. z o.o., zajmującą się produkcją filmów fabularnych, dokumentalnych, reklamowych oraz programów telewizyjnych. Od 1990 członek Komitetu Kinematografii. W latach 1990-94 prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich, w latach 1997-2001 – członek Zarządu Stowarzyszenia Niezależnych Producentów Filmowych i Telewizyjnych. Filmografia: 1981 – Pierścień w świńskim ryju (scen., reż.) 1984 – Trzy stopy nad ziemią (scen., reż., Złote Grono za debiut na LLF w Łagowie 1985, II nagroda na Festiwalu Młode Kino Polskie w Gdańsku 1986, Nagroda Artystyczna Młodych im. S. Wyspiańskiego 1986) 1988 – Męskie sprawy (współscen., reż.) 1992 – Pamiętnik znaleziony w garbie (współscen., reż., prod., nagroda za rolę Olafa Lubaszenki na MFF w Cancun 1993) 1996 – Wirus (reż., prod.) 1999 – A mi szerelmunk (Spotkania, pożegnania, prod., aktor) 2000-2004 – Plebania (serial tv, reż.) 2001 – Az utolso blues (Ostatni blues, prod., aktor, nagroda za zdjęcia na MFF w Budapeszcie 2002) 2002 – Tytus, Romek i A’Tomek wśród złodziei marzeń (producent wykonawczy) 2003 – Bao-bab, czyli zielono mi (serial tv, reż.) Jan Kidawa-Błoński jest także autorem wielu programów telewizyjnych, w tym popularnego cyklu „Taksówka Jedynki”. W 1995 zajmował się telewizyjną kampanią wyborczą Lecha Wałęsy, w latach 1997-98 współpracował w trakcie kampanii wyborczych z Unią Wolności, a w 2001 – z Platformą Obywatelską.
TOMASZ KOT – RYSZARD RIEDEL
Ur. 21 kwietnia 1977r. w. Legnicy. Marzył o karierze malarza artysty, przez rok uczył się w seminarium duchownym. Aktorstwem zainteresował się w liceum i chociaż maturę zdał za drugiem podejściem, bez problemu dostał się do krakowskiej Wyższej Szkoły Teatralnej. Po ukończeniu szkoły w 2001r. związał się z Teatrem Bagatela w Krakowie. Debiutował na scenie Centrum Sztuki Teatru Dramatycznego w Legnicy w przedstawieniu „Panna Tutli-Putli” S. I. Witkiewicza (1996), w reżyserii Wiesława Cichego. W tym samym teatrze wystąpił z monodramem „Edzio” Bruno Schulza (1996), w reż. Krzysztofa Kopki. Był tytułowym bohaterem „Hamleta, Księcia Danii” Williama Shakespeare (2001), w reż. Kopki. Po raz pierwszy na scenie Teatru Bagatela wystąpił jako Piotr Dobczyński w „Rewizorze” Mikołaja Gogola (2002), w reż. Macieja Sobocińskiego. Jest zadowolony ze swojej kreacji w „Ślubie” Witolda Gombrowicza (2002), w reż. Waldemara Śmigasiewicza, gdzie zagrał Henryka. Dobre recenzje zebrał za rolę Czarusia, młodego aktora, który nie rozstaje się z telefonem komórkowym w przedstawieniu „Ca-sting” Rafała Kmity wystawionym w Krakowskim Teatrze Scena STU w 2002 r. Był Tytusem w „Testosteronie” Andrzeja Saramonowicza (2005), w reż. Piotra Urbaniaka. W czasie studiów wystąpił w przedstawieniu Teatru Telewizji pt. „Wybór” Jacka Włoska (1999), w reż. Jerzego Stuhra. Zagrał także w „Balladzie o Zakaczawiu” Macieja Kowaleskiego i Jacka Głomba (2002), w reż. Waldemara Krzystka. Już w 1996 roku został uhonorowany nagrodą dla najlepszego adepta sztuki aktorskiej na scenach polskich na Barbórkowych Spotkaniach Teatrów w Dąbrowie Górniczej. Za rolę Ojca w dyplomowym przedstawieniu „Sześć postaci szuka autora” Luigi Pirandella na Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi w 2001 roku otrzymał wyróżnienie prezydenta miasta Łodzi. Pojawił się w serialach „Całkiem nowe miodowe lata” (2004), „Na dobre i na złe” (2004-2005), „Wiedźmy” (2005). Był handlowcem Jackiem Darewiczem w „Camera Cafe” (2004) Jurka Bogajewicza i komisarzem Andrzejem Grudzińskim w „Kryminalnych” (2005). Wystąpił w dokumencie Mariana Marzyńskiego „Ja, Gombro” (2003), gdzie wcielał się w postaci z dramatów Gombrowicza. Na dużym ekranie debiutował główną rolą w filmie „Skazany na bluesa” (2005) Jana Kidawy-Błońskiego. Kiedy reżyser poszukiwał aktora Kot grał właśnie w Warszawie „Hamleta” w wyjazdowym spektaklu Teatru z Legnicy. Tomasz wcielił się w postać Ryszarda Riedla, wokalisty i lidera zespołu Dżem. Przygotowując się do roli mieszkał przez krótki czas w mieszkaniu Riedla w Tychach, przesłuchując płyty z utworami zespołu. Do jego ulubionych reżyserów należy twórca najlepszych polskich komedii Stanisław Bareja. Kot czasem występuje w Kabarecie Kuzyni. Źródło: Onet.pl (opracowanie Dominika Kaszuba) Filmografia: 2005: SKAZANY NA BLUESA 2004: JA, GOMBRO 2004: CAMERA CAFE 2004: CAŁKIEM NOWE LATA MIODOWE 1999: NA DOBRE I NA ZŁE
JOLANTA FRASZYŃSKA – GOLA / MAŁGORZATA RIEDEL
Ur. 14 grudnia 1968r. w Katowicach. Jedna z najzdolniejszych aktorek młodego pokolenia. W wywiadzie udzielonym Małgorzacie Karniszewskiej powiedziała, że aktorstwo jest dla niej „ujściem nadmiaru energii”. Dzieciństwo spędziła w Mysłowicach. Od szóstego roku życia występowała w zespole wokalno-tanecznym w domu kultury WSS „Społem”, później działała w kościelnej Oazie. Jej matka prowadziła zakład fryzjerski. Rodzina Fraszyńskich mieszkała w mieszkaniu nad zakładem. Jolanta ukończyła Studium Wychowania Przedszkolnego i dostała się do wrocławskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Dobrze wspomina zajęcia z Teresą Sawicką i Krzesimirą Dubielówną. PWST ukończyła w 1991 roku. Za rolę Emilki w przedstawieniu dyplomowym „Nasze miasto” otrzymała nagrodę jury i magazynu „Goniec Teatralny” w czasie IX Przeglądu Przedstawień Dyplomowych Szkół Teatralnych w Łodzi. W latach 1991-98 była zatrudniona w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pierwsze przedstawienie, w którym wystąpiła to „Ania z Zielonego Wzgórza” Lucy Maud Montgomery (1991) w reżyserii Jana Szurmieja. Aktorka zagrała tytułową rolę. Była także szekspirowską Julią w spektaklu wyreżyserowanym przez Tadeusza Bradeckiego. Bardzo dobre recenzje zebrała za kreacje w przedstawieniach w reżyserii Jerzego Jarockiego „Pułapka” Tadeusza Różewicza (1992) i „Płatonow” Antoniego Czechowa (1993). Za rolę Saszy w tym ostatnim otrzymała nagrodę na XXXV Kaliskich Spotkaniach Teatralnych w 1995 r. Rok później została uhonorowana laurem XXXVI Kaliskich Spotkań Teatralnych za tę samą rolę w spektaklu „Płatonow – akt pominięty” (1996) w reż. Jerzego Jarockiego. Przedstawienie „Hedda Gabler” Henryka Ibsena (1997), w reż. Barbary Sass, zrealizowane w Teatrze na Woli w Warszawie, nie cieszyło się uznaniem krytyków, lecz aktorka otrzymała bardzo pochlebne recenzje za rolę pani Elvsted. W 1998 roku przeniosła się do stołecznego Teatru Dramatycznego. Pokazała się w roli Jerri w „Niezidentyfikowanych szczątkach ludzkich” Brada Frasera (1998) w reż. Grzegorza Jarzyny. Była Jeny w „Operze żebraczej” wg Vaclava Havla (1999), w reż. Piotra Cieślaka. W szekspirowskim „Hamlecie” (1999) Krzysztowa Warlikowskiego, wcieliła się w męską rolę Guildensterna. Występowała także w spektaklach reżyserowanych przez Krystiana Lupę „Powrót Odysa” Stanisława Wyspiańskiego (1999) i „Wymazywanie” wg Thomasa Bernharda (2001). Zagrała w wielu spektaklach Teatru Telewizji. Debiutowała rolą Marty w „Obcych bliskich” Gudmundura Steinssona (1992) w reżyserii Michała Kwiecińskiego. Współpracowała z takimi reżyserkami jak: Agnieszka Holland, Agnieszka Glińska, Magdalena Łazarkiewicz, Barbara Borys-Damięcka i reżyserami – Januszem Kijowskim, Andrzejem Wajdą, Jerzym Zalewskim, Maciejem Dejczerem. W 1986 roku wystąpiła w serialu „Budniokowie i inni” Janusza Kidawy, ale najprawdopodobniej nie został on wyemitowany. Zagrała także w filmie dyplomowym Andrzeja Mola pt. „Powroty” (1989). Była dziewczyną głównego bohatera filmu i serialu „Żegnaj Rockefeller” (1993) Waldemara Szarka. Zagrała w serialach: „WOW”, „Maszyna zmian. Nowe przygody”, „Boża podszewka”, „Ekstradycja 3”, „Ja, Malinowski”, „Dom”, „Wojenna narzeczona”. Rola zapracowanej aktorki Danuty Milley, która nie ma czasu dla swojej córki Tosi (Kamila Natkaniec) w filmie i serialu „Sto minut wakacji” (1998) Andrzeja Maleszka, przyniosła Fraszyńskiej nagrodę Poznańskie Koziołki dla najlepszego aktora na Festiwalu Filmów dla Dzieci. Od 2000 roku występuje w roli córki profesora Zyberta (Marian Opania), doktor Moniki w „Na dobre i na złe”. Za właściwy debiut na dużym ekranie uważa rolę Ani w „In flagranti” (1991) Wojciecha Biedronia. Jolanta zagrała w tym obrazie studentkę doktora Nowaka, literaturoznawcy (Bogusław Linda). W kolejnym filmie – „Białe małżeństwo” (1992) Magdaleny Łazarkiewicz – wystąpiła w głównej roli. Bianka to młoda, wrażliwa dziewczyna przerażona perspektywą układanego przez rodziców małżeństwa z niedojrzałym Beniaminem (Bartosz Opania). Była dwudziestoletnią narkomanką, nosicielką wirusa HIV w przejmującym dramacie Piotra Łazarkiewicza „Pora na czarownice” (1993). Pojawiła się w „Łowcy. Ostatnie starcie” (1993) Jerzy Łukaszewicz i „Prowokatorze” (1995) Krzysztofa Langa. W komedii Juliusza Machulskiego pt. „Kiler-ów 2-óch” (1999) wcieliła się w zabawną postać zwariowanej na punkcie głównego bohatera Dony, córki senatora Lipskiego (Jan Englert). Wystąpiła także w„Pieniądze to nie wszystko” (2001) Machulskiego, „Ciszy” (2001) Michała Rosa, „Zróbmy sobie wnuka” (2003) Piotra Wereśniaka i „Pitbull” (2004) Patryka Vegi. W kameralnym dramacie „Ławeczka” (2004) Macieja Żaka, zagrała poszukującą miłości bufetową Kasię, która na tytułowej ławce nad brzegiem Odry spotyka uwodziciela Piotra (Artur Żmijewski). Za tę rolę aktorka otrzymała nagrodę publiczności na festiwalu Lato Filmowe w Kazimierzu Dolnym w 2004 r. Była Małgorzatą „Golą” Riedel w filmowej biografii wokalisty zespołu Dżem pt. „Skazany na bluesa” (2005) Jana Kidawy-Błońskiego. Fraszyńska użyczyła głosu mołdawskiej treserce psów i akrobatce Dojnic Paładiuk w „Grającym z talerza” (1995) Jana Jakuba Kolskiego. Pracowałam przy dubbingu filmu „Mulan” (1998) Tony Bancrofta i Barry Cooka. Można usłyszeć jej głos w piosenkach zamieszczonych na składance „Syrena Elektro” (1996) oraz „Ona i On” (2005). Jolanta jest autorką jednej z bajek zebranych w tomie „Bajki gwiazd” (2005). Nagrała także swoją historyjkę na płytę – książka jest wydana również w takiej wersji. Źródło: Onet.pl (oprac. Dominika Kaszuba) Filmografia: 2005: SKAZANY NA BLUESA 2004: ŁAWECZKA 2004: PITBULL 2003: ZRÓBMY SOBIE WNUKA 2001: CISZA 1999: KILER-ÓW 2-ÓCH 1999: NA DOBRE I NA ZŁE
DŻEM
Choć muzyczna Polska poznała DŻEM na początku lat 80. i właśnie na ogół wtedy biorą początek jego biografie, tak naprawdę korzenie grupy sięgają dużo, dużo dalej. Aż do roku 1973, kiedy to raczej niezobowiązująco grywali ze sobą bracia Beno (gitara basowa) i Adam (gitara) Otrębowie, Paweł Berger (piano) i Aleksander Wojtasiak (perkusja). Grywali, a jeśli chodzi o trzech pierwszych, to również podśpiewywali. W domach kultury, klubach, na zabawach i potańcówkach. Takimi zespołami post-bigbeatowa Polska usiana była wzdłuż i wszerz. I niewiele lub nic nie zmieniło dojście wokalisty (grającego na harmonijce) Ryszarda Riedla. Bo zespół ani nie miał stałej bazy, ani własnego repertuaru (na swoje potrzeby adaptując przeboje zachodnich koryfeuszy w postaci Cream, Santany czy Stonesów właśnie), ani nawet... nazwy. Dopiero gdy sytuacja zmusiła do zapełnienia wolnego miejsca na plakacie, stanęło na nazwie Jam, bo na czymś stanąć musiało. A Jam wziął się od jammowania. Polski zapis nazwy trafił się – zupełnym przypadkiem kierującym ręką organizatorki jednego z koncertów – w roku 1974. Dżem nie miał też jeszcze jednej rzeczy – stałego składu mianowicie. Co dotyczyło (i to długo) zwłaszcza funkcji perkusisty. Dość szybko odszedł Wojtasiak, a jeszcze szybciej jego następca Wojciech Grabiński. Co prawda przyszedł Leszek Faliński, ale zmieniać się zaczęli też basiści - wkrótce zabrakło Bena Otręby, za którego grywał Józef Adamiec. Kiedy jednak Adamca zastąpił brat Leszka – Tadeusz Faliński, to z kolei Adam Otręba chyba częściej niż z DŻEMEM grywał z Kwadratem, a Berger przestał grywać z DŻEMEM w ogóle. Po prostu skład tasował się nieustannie. Spośród tych, którzy doszli na przestrzeni lat, najważniejszy okazał się Leszek Faliński. To on wraz z Riedlem stanowił wówczas motor, siłę napędową zespołu. To oni komponowali pierwsze oryginalne utwory zespołu (można powiedzieć, iż własny program wykluł się w lecie 1979 w mazurskich Wilkasach). To oni nalegali, by DŻEM wziął udział w festiwalu w Jarocinie. I postawili na swoim. DŻEM oficjalnie nie wygrał konkursu festiwalu Jarocin ’80 (wówczas noszącego nazwę I Przeglądu Muzyki Młodej Generacji), ale okazał się największym odkryciem imprezy, zresztą nie tylko w skali 1980 roku. W Jarocinie zespół wystąpił w składzie Riedel - Falińscy - Adam Otręba - Jerzy Styczyński (gitara). Wszakże i ten skład nie utrzymał się długo, bo ledwie do występu na imprezie Muzyka Młodej Generacji, towarzyszącej markowemu festiwalowi Pop Session. To był po Jarocinie drugi najważniejszy występ DŻEMU w 1980 roku. To było również pożegnanie z grupą braci Falińskich, którzy przestali w nią wierzyć. Ponownie zespół spróbował z początkiem 1981 roku – i tym razem już nie skończyło się na zrywach. Po pierwsze: nowy - stary skład Riedel - Otrębowie - Berger - Michał Giercuszkiewicz (perkusja) – Andrzej Urny (gitara) okazał się stabilny (tylko ten ostatni po pół roku ustąpił miejsca Styczyńskiemu). Po drugie: zespół znakomicie przyjął się na estradach, wywołując aplauz na takich imprezach, jak Folk – Blues Meeting, Rawa Blues, Jarocin (powrót już w roli gwiazdy, a przynajmniej gwiazdki), Rock Na Wyspie czy Rockowisko. A w Jarocinie, na Rawie, na Muzycznym Campingu w Brodnicy DŻEM przez lata będzie stanowić główną atrakcję! Po trzecie: zespół wreszcie zaczął nagrywać. Spośród sesji dla radia, jakie wówczas zanotował, z pewnością najważniejsza jest ta, podczas której muzycy nagrali piosenki „Paw” i „Whisky” – bo „Paw” stał się pierwszym przebojem DŻEMU, a „Whisky” z czasem przebojem największym w całych dziejach grupy, po prostu standardem. A spośród innych ówczesnych sesji wyróżniała się ta związana z udziałem w śpiewogrze „Pozłacany warkocz” Katarzyny Gaertner. Singel „Paw” / „Whisky” wyszedł pod koniec 1981 roku i narobił wiele zamieszania, niemniej DŻEM jakoś nie mógł dostać się do czołówki, zyskać poklasku mediów, akceptacji włodarzy naszego show biznesu. Nie mógł nagrać longplaya, a trudno było nawet z singlami (drugi, „Dzień, w którym pękło niebo” / „Wokół sami lunatycy”, wyszedł dopiero w 1984). powodowało to spadek ilości koncertów, rozluźnienie dyscypliny – tak że na przełomie 1982 i 83 Adam Otręba nad DŻEM przełożył granie w lokalach Bliskiego Wschodu, a Riedel zacieśniał kontakty z wówczas znacznie wyżej notowanym Krzakiem (wziął udział w nagraniu albumu „Krzak’i”). Kto wie, może jedną z przyczyn stagnacji i rozprzężenia był brak menadżera sprawnego i z kontaktami, które wtedy były jeszcze ważniejsze niż dzisiaj. W każdym razie odkąd w 1984 (po Olsztyńskich Nocach Bluesowych) opiekę menedżerską przejął nad grupą Marcin Jacobson, sytuacja DŻEMU zmieniła się radykalnie. Przede wszystkim zespół naprawdę zaczął nagrywać... Kaseta „Dżem”, nagrana w 1984 na żywo na świnoujskiej FAMIE (a od 92 wznawiana na płytach jako „Dzień, w którym pękło niebo”), dziś – ze względu na nie zgrywany dźwięk – ma raczej historyczne znaczenie, ale wtedy robiła wrażenie... samą swą obecnością. Natomiast nagrany i wydany w 1985 roku album „Cegła” to już ścisły kanon polskiego rocka, a przy okazji największy bestseller w dziejach DŻEMU. No bo przecież „Cegła” to „greatest hits” utwór w utwór – od nowej wersji „Whisky” poczynając, zaś na kolejnym wielkim hicie, „Czerwonym jak cegła”, kończąc. A jeszcze „Oh, Słodka”, „Jesiony”, „Kim jestem”... Jakby tego było mało, zespół dorzucił do puli kolejnego singla – „Skazany na bluesa” / „Mała Aleja Róż” (pierwszy z tych utworów dedykując Ryszardowi „Skibie” Skibińskiemu). Rok 1985 był rokiem wyjątkowym również ze względu na zagraniczne wyjazdy grupy – do Szwajcarii, Jugosławii i NRD. Zresztą w ogóle był to dla DŻEMU wyjątkowy rok. Ale o 1986 nie da się powiedzieć nic gorszego. Wielkie koncerty (jak choćby ten w Jarocinie utrwalony we fragmencie filmu o polskim rocku „My Blood Your Blood”) i takiż album – „Absolutely Live”, zarejestrowany na żywo w krakowskim Teatrze STU. Tym razem muzycy sięgnęli głównie po utwory starsze, z najwcześniejszego okresu własnej twórczości. Wszystkie świetne, ale trzy wyjątkowe – „Niewinni i ja” bo to dzieło kultowe, „Abym mógł przed siebie iść” bo to tekst-manifest programowy Riedla, „Poznałem go po czarnym kapeluszu” bo to jedna z koncertowych wizytówek do dziś. A albumowi towarzyszył (wydany co prawda dopiero w 1987) singel nagrany na tym samym koncercie – „Człowieku co się z tobą dzieje” / „Czerwony jak cegła”. „Człowieku co się z tobą dzieje” zaświadczyło o udanym flircie z funky. Jeśli coś było w roku 1986 niedobrego, to tylko wyodrębnianie się w zespole „frakcji narkotykowej” w osobach Riedla i Giercuszkiewicza. Właśnie na tym tle doszło podczas nagrywania kolejnej płyty do zmiany – Giercuszkiewicza na czas sesji zastąpił Krzysztof Przybyłowicz, zaś potem na stałe Marek Kapłon (najbardziej znany z TSA). Z ponurych narkotykowych powodów wokalista zaczął opuszczać niektóre koncerty – to z własnej winy, to karnie odsuwany. Dlatego w roku 1987 DŻEM wyjątkowo często występował bez Riedla, za to z Ireneuszem Dudkiem, Moniką Adamowską i – przede wszystkim – z Tadeueszem Nalepą. Z tym ostatnim nawet na tak prestiżowych imprezach, jak festiwal w Jarocinie, Rawa Blues i prolog Jazz Jamboree. Z Nalepą – „ojcem chrzestnym polskiego bluesa” – DŻEM także nagrywał. Ale nim Polska poznała te nagrania, mogła posłuchać kolejnych płyt DŻEMU z własnym wokalistą. Przede wszystkim premierowych utworów zebranych na „Zemście nietoperzy” (głównie w stylu blues-rockowym, wszakże w roli głównej reggae’owe „Naiwne pytania”). Ale też pozycji koncertowej już numer trzy – „Tzw. przebojów – całkiem Live”. To fonograficzny debiut w zespole Kapłona, jednak przede wszystkim świadectwo tego, jak Riedel śpiewa z... ostrym zapaleniem gardła. Niemniej wartość płyty stanowi psychodeliczna wersja „Jesionów”, pokazująca ile zespół potrafi na nowo wydobyć ze swoich dawnych kompozycji... Listę płyt wydanych w 1988 uzupełnił singel studyjny z „Ostatnim ciężkim rokiem” i „Nie jesteś taki jak dawniej” – ważny o tyle, iż właśnie na nim kończy się lista singli sporządzonych z winylu. Natomiast longplay DŻEMU z Nalepą – „Numero uno” – okazał jednym z lepszych w post-Breakoutowym dorobku tego artysty, również dzięki towarzyszącym mu instrumentalistom. Pod koniec lat 80. DŻEM zaczął coraz częściej pracować z wokalistkami. Na transmitowanym równolegle w radiu i telewizji koncercie „DŻEM i Przyjaciele” śpiewała z zespołem Małgorzata Ostrowska, w ZSRR (a dokładniej mówiąc Leningradzie i Kazachstanie) – Martyna Jakubowicz. To znów było świadectwo kłopotów, jakie miał DŻEM ze swoim właściwym wokalistą. To oraz album „The Band Plays On...” zawierający utwory instrumentalne (z „Karlusem” w roli głównej) przygotowane na wypadek, gdyby Riedel nie stawił się na koncert. Ale Riedel potrafił i utrudnić nagrania studyjne, czego dowodem „Najemnik” – płyta z jednej strony niedopracowana, ale z drugiej... klasyczna dzięki obecności „Modlitwy III”, „Wehikułu czasu”, „Harleya”. 24 czerwca 1989, niedługo przed wydaniem „Najemnika”, zespół dał w katowickim Spodku wielki koncert z okazji swego dziesięciolecia. Koncert z okazji dziesięciolecia otworzył, jak się okazało, cykl urodzinowych imprez w Spodku, ale zamknął współpracę DŻEMU z Marcinem Jacobsonem. Nowym menażerem grupy został Leszek Martinek. To nie był koniec zmian. Jeśli chodzi o zespół zmiany miały charakter organizacyjny (powstała Spółka Cywilna DŻEM, czyli muzycy przeszli „na swoje”) tudzież personalny – zmienił się, oczywiście, perkusista. Nowym został Jerzy Piotrowski (najlepiej znany z SBB). Nagrany z Piotrowskim album „Detox” uchodzi za wyjątkowe osiągnięcie grupy. To tu jest dramatyczny „List do M.”, tu jest hipisowski „Sen o Victorii”, tu jest „Jak malowany ptak”. Zresztą w tamtym okresie zespół wyjątkowo pracowicie odrabiał fonograficzne zaległości. „The Singles” stanowi zbiór nagrań ze wszystkich małych płyt; „Wehikuł czasu – Spodek ‘92” stanowi zapis kolejnego urodzinowego koncertu w Spodku; „Ciśnienie” stanowi drugi po „Numero uno” album, na którym DŻEM towarzyszy innemu artyście – Sławkowi Wierzcholskiemu mianowicie. A „Autsajder” to kolejna porcja nowych piosenek – z nawiązującą do „Whisky” tytułową oraz z monumentalną „Obłudą” na czele. Na „Autsajderze” zagrał kolejny... perkusista – Zbigniew Szczerbiński. Kolejny, ale już zamykający sztafetę za Dżemowymi bębnami. Nagrania, nagrania, nagrania – bo trzeba jeszcze doliczyć sesję akustyczną z początku 1994 roku, która zaowocowała najpierw płytą „Akustycznie”, a później „Akustycznie – suplement”. Stare utwory zyskały często nowy kształt dzięki zmianie aranżacji i zaproszeniu licznych gości („Naiwne pytania”!). Jednak obok nagrań koncerty, koncerty, koncerty... Wymieńmy tylko „Niech Świat Się Do Nich Uśmiechnie” na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie w 1992 i trzeci benefis w Spodku rok później. Ale przecież bardzo dobrze było tylko na scenie... Bo na pewno nie ze zdrowiem wokalisty. W 1994 zdrowie Ryszarda Riedla było już bardzo złe... Zmarł 30 lipca. Przyszłość DŻEMU była wtedy bardzo niepewna. Z myślą, że będą musieli spróbować pracować bez Riedla, instrumentaliści oswajali się jeszcze za życia swego najsłynniejszego wokalisty. Wtedy powstał pomysł konkursu. Konkursu, który wygrał Jacek Dewódzki, na dużej scenie praktycznie debiutant. Wedle jednych kopia Riedla, wedle innych oryginał... Na pewno ktoś, kto chciał i umiał śmiało stawić czoła legendzie. Dewódzki zaczął od nagrania albumu „Kilka zdartych płyt”, przyczyniając się do przestawienia DŻEMU na nowe, hardrockowe tory (choć głównymi wizytówkami płyty okazały się jednak ballady „Zapal świeczkę” i „Dzikość mego serca”). Nowy wokalista prawdziwy chrzest przeszedł w Spodku uczestnicząc – obok gwiazd polskiej sceny (m.in. Martyny Jakubowicz, Małgorzaty Ostrowskiej, Tadeusza Nalepy, Czesława Niemena, Wojciecha Waglewskiego, Krystyny Prońko, Ziyo) – we wzruszającym koncercie zorganizowanym w wigilię pierwszej rocznicy śmierci Riedla, który to koncert został udokumentowany trzypłytowym albumem „List do R. na 12 głosów”. A potem mógł ponownie ruszyć koncertowy młyn. Odnowiony DŻEM zadomowił się w klubach, amfiteatrach i na festiwalach (takich jak Przystanek Woodstock czy Węgorzewo). Przypieczętował to w 1997 album „Pod wiatr” (z koncertowym przebojem „To tylko dwa piwa”), gdzie zespół wrócił do form dłuższych i nastrojów posępnych. Wyjątkowy – zresztą nie tylko w skali drugiej połowy lat 90. – okazał się rok 1998. Ze względu na to, że DŻEM poprzedzał na stadionie w Chorzowie samych Rolling Stonesów (dodajmy, iż dwa lata wcześniej poprzedzał w Sopocie ZZ Top); ale też ze względu na fakt, iż dał cykl koncertów – prekursorski w polskich warunkach – z orkiestrą i chórem w zaaranżowanym ponownie repertuarze własnym. Udokumentowały to płyty „Dżem w Operze” (98) z piosenkami bardziej przebojowymi oraz „Dżem w Operze 2” (99) z utworami rozbudowanymi; ukazała się również oficjalna wideokaseta „Dżem w Operze”. Pomiędzy wydaniem obu płyt symfonicznych miał miejsce pierwszy wyjazd zespołu do Stanów Zjednoczonych (do których muzycy powracali potem jeszcze parokrotnie). Pewne echa symfonicznej przygody zabrzmiały na płycie „Być albo mieć” – ale tylko pod względem aranżacji (wykorzystano instrumenty dęte i chórek żeński), bo płyta niosła na ogół formy krótkie, lekkie (takie jak piosenka tytułowa, chociaż w „Za plecami” wyraźnie zabrzmiało funky, a w „Na swoim brzegu” powrócił blues). W okresie wydania „Być albo mieć” zespół nagrał piosenkę „To ja, złodziej” do tak zatytułowanego filmu Jacka Bromskiego, no i dał recital na festiwalu w Opolu oficjalnie świętując swoje dwudziestolecie. Ale w swoje trzecie dziesięciolecie – i zarazem w nowy wiek – DŻEM wszedł z nowym wokalistą, gdyż na początku 2001 Dewódzkiego zastąpił Maciej Balcar. Kolejne lata to czas tworzenia nowego materiału studyjnego. W tym okresie, w serii „Złota kolekcja” ukazała się również składanka największych przebojów zespołu. Album „2004” wydany w tytułowym roku okazał się najbardziej pieczołowicie przygotowywaną płytą w historii grupy. Została ona bardzo ciepło przyjęta zarówno przez fanów, jak i przez krytyków. Według powszechnej opinii, w warstwie muzycznej i tekstowej nawiązuje do najlepszego okresu działalności DŻEMU, jeszcze z Ryszardem Riedlem w składzie. Zespół szczególnie ceni sobie bezpośredni kontakt z publicznością, grając około 80 koncertów rocznie. Dwa z nich, zaprezentowane przed szczególnie liczną, kilkusettysięczną rzeszą odbiorców, zostały zarejestrowane i wydane na płytach DVD: DŻEM - "Przystanek Woodstock" /2003/ i DŻEM - "Przystanek Woodstock 2004". Jedna z kolejnych tras koncertowych zakończyła się tragicznie. 27 stycznia 2005 roku bus, którym muzycy wracali z występu w Rzeszowie, na autostradzie A4 między Krakowem a Katowicami, uległ wypadkowi, w wyniku którego śmierć na miejscu poniósł jeden z założycieli i filarów grupy, grający na instrumentach klawiszowych, Paweł Berger. Po tym wydarzeniu na ponad trzy miesiące zespół zawiesił działalność. Wznowił ją w maju 2005 uzupełniając skład o klawiszowca Janusza Borzuckiego. W filmie „Skazany na bluesa” jakże istotną z punktu widzenia dramaturgicznego rolę Indianera, przyjaciela Ryśka Riedla, zagrał aktualny wokalista DŻEMU Maciej Balcar. W ten sposób historia zatoczyła swoiste koło. Po raz pierwszy w Polsce przedpremierowy pokaz filmu odbędzie się w plenerze. 30 lipca „Skazany na bluesa” wyświetlony zostanie w ramach VII Tyskiego Festiwalu Muzycznego im. Ryśka Riedla, który corocznie przyciąga kilkunastotysięczną grupę fanów DŻEMU. Wg oficjalnej strony zespołu DŻEM http://www.dzem.com.pl
Pobierz aplikację Filmwebu!
Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.