Terapeutyczne wartości gniewu poznawane z chłopakiem rozedrganym z powodu choroby matki, alienacji i zwyczajnych problemów dorastania. W tej kwestii film jest nieco monotematyczny i nie zatacza zbyt szerokich kręgów, pozostając mądrą, szczerą i prawdziwą baśnią, w której podział na zło i dobro nie jest tak przejrzysty jakbyśmy oczekiwali.
Terabithia użyła podobnego zabiegu lata temu i to bez ucieczki w dość pospolitą już dzisiaj chorobę matki i raczej sztampową historię inicjacyjno-terapeutyczną. Tam emocje zagrała we mnie bardziej, a śmierć była do tego stopnia zaskakująca, że odczułem seans bardzo, bardzo mocno. Tutaj patrzyłem na wszystko nieco ze skwaszoną miną, wyliczając w myśli kolejne przystanki fabuły. Mądrze i dojrzale, ale jednak w ostatnich latach takich historii było zbyt wiele i pewne chwyty się ograły.
Interpretacja puenty: rozwalaj, niszcz to dla twojego dobra i czasem tak trzeba. Kary nie będzie, bo i po co.
PS: Reżyser powinien spróbować sił w animacji.